21 września 2015 14:37

Trwa jesienny sezon festiwalowy – wróćmy na moment do wydarzeń w Zakopanem

Trwa jesienny sezon festiwalowy, za nami Spotkania z Filmem Górskim w Zakopanem, które odbyły się na początku września, za nami także Przegląd Filmów Górskich w Lądku Zdroju (relacja z Lądka już wkrótce). Wróćmy jeszcze na moment do wydarzeń w Zakopanem. Tym razem spojrzenie Anety Żukowskiej.

Górskie festiwale już od lat nie są jedynie filmowymi przeglądami czy po prostu spotkaniem z górskimi gwiazdami – kilkudniowy program tego typu imprez wypełniony jest po brzegi również wydarzeniami dodatkowymi. Zakopiańskie spotkania nie są tutaj wyjątkiem.

spotkania-z-filmem-gorskim-2015-plakat

Już od środy 2 września – wbrew załamaniu pogody – zaczęło być gorąco. Poza pokazami filmów w ramach konkursów filmowych, festiwalowa publiczność miała możliwość spotkać się z Maciejem Pawlikowskim, ale także uczestniczyć w otwarciu wystawy Julity Chudko oraz pokazie filmów w ramach programu Muzeum Tatrzańskiego. W czwartek do programu doszły m.in. Górskie Spotkania Literackie oraz zajęcia dla najmłodszych miłośników gór.

Ueli Steck (fot. Spotkania z Filmem Górskim)

Ueli Steck (fot. Łukasz Ziółkowski)

Wreszcie piątek przybrał właściwe dla festiwalu oblicze – na scenie pojawiły się prawdziwe wspinaczkowe gwiazdy – Ueli Steck, Denis Urubko oraz Hanns Schell. Ponad to Anna Okopińska i Anna Czerwińska opowiedziały o kobietach w Himalajach.

Wydarzenia roku

W sobotę ruszyła Akademia Górska, czyli cykl warsztatów w terenie, prowadzonych pod okiem górskich autorytetów. To w Tatrach, a jednocześnie w Zakopanem filmy i ciąg dalszy prelekcji. Sobota była przede wszystkim podsumowaniem najistotniejszych górskich wydarzeń z tego roku.

W lutym Marcin Tomaszewski i Marek Raganowicz pokonali Ścianę Trolli, ich celem było wytyczenie nowej polskiej drogi. Udało się z sukcesem – powstała linia nazwie Katharsis i trudnościach M7 A4. Na zakopiańskiej scenie o tym wyczynie opowiadał Marcin Tomaszewski.

Natomiast 1 czerwca Janusz Gołąb, Wojciech Grzesiok i Andrzej Życzkowski, członkowie Klubu Wysokogórskiego Gliwice, stanęli na Denali (McKinley, 6194 m) po przejściu Drogi Cassina na południowej flance masywu.

Denali, najwyższy szczyt Ameryki Północnej, ze względu na wybitne przewyższenia nazywany jest także największą górą świata. Jednocześnie masyw uważany jest za najzimniejszą górę świata.

Janusz Gołąb i Wojtek Grzesiok (fot. Spotkania z Filmem Górskim)

Janusz Gołąb i Wojtek Grzesiok (fot. Łukasz Ziółkowski)

Kacper Tekieli zapowiadając prelekcję mówił tak:

Podobno Japończycy podczas zimowego wejścia odnotowali w pobliżu szczytu minus 90 stopni. Tak więc góra ta kumuluje wszystkie zagrożenia górskie, jakie funkcjonują w takim środowisku, przez co nie ma na nią łatwych dróg. Od południa jest jedna wiodąca formacja, Filar Cassina. Cassin przeszedł tę drogę w 1961 roku, droga doczekała się dwóch polskich przejść, a w tym roku trio z Polski – Andrzej Życzkowski, Wojtek Grzesiok i Janusz Gołąb – dokonało w czasie trzech dni powtórzenia tej niezwykle wymagającej drogi, która mimo że stała się standardem, jest zawsze wielką niewiadomą w związku z tą potworną deniwelacją, bardzo niebezpiecznym podejściem i wreszcie długością oraz trudnościami samego filara.

Janusz Gołąb tak opisywał fragment Cowboy Arête:

Początek nawet był niezły, bo było trochę twardego lodu, ale to co było później, to był dramat, kompletnie byliśmy pozbawieni asekuracji, z obu stron było bardzo stromo, wykopywaliśmy siodełka w tej grańce, żeby jakoś usiąść i się asekurować. Było to psychiczne, bo jednak trzech ludzi powiązanych w „pęczki” bez asekuracji na takim odcinku, to duże zagrożenie.

„Generalnie mówi się, że po przejściu Cowboy Arête jest już one way ticket” – dodał Wojtek Grzesiok. – „Nie można się już wycofać”.

„To prawdziwy alpinizm, trzeba mieć już we krwi trochę rzemiosła, by zdecydować się pójść na tę drogę” – mówił Janusz Gołąb.

Po wesołej trójce na scenie pojawiła się Kinga Baranowska, która przepytana przez Janusza Majera opowiedziała o swoim ostatnim wyczynie – zdobyciu w lipcu szczytu Gasherbrum II, dziewiątego ośmiotysięcznika w karierze himalaistki. Kinga podzieliła się z publicznością także historiami i wrażeniami ze zdobycia poprzednich szczytów na drodze do Korony Himalajów.

Kinga Baranowska (fot. Łukasz Ziółkowski)

Kinga Baranowska (fot. Łukasz Ziółkowski)

I wreszcie „Hic sunt leones”, czyli spotkanie z Andrzejem Bargielem, który 25 lipca o godz. 11 czasu lokalnego stanął na szczycie Broad Peak, a następnie dokonał zjazdu na nartach z tego ośmiotysięcznika. Był to pierwszy w historii zjazd z tego szczytu.

Andrzej Bargiel:

Inspiracją do projektu „Hic sunt leones” były zawody na Elbrus Race, gdzie zobaczyłem, że na dużych wysokościach mogę dość szybko się przemieszczać i stwierdziłem, że chcę spróbować jeszcze wyżej. Pierwszą osobą, która pozwoliła mi spróbować tego wszystkiego, był Artur Hajzer. To dzięki niemu miałem okazję pojechać na moje pierwsze dwie wyprawy i poznać wysokie góry. Ten projekt zrodził się z mojej potrzeby i pasji. Stworzyłem go po to, bym mógł odkrywać góry najwyższe narciarsko. Projekt nie miał być ukierunkowany tylko na sport, mamy także podróżować, poznawać nowe kultury.

Andrzej Bargiel (fot. Łukasz Ziółkowski)

Andrzej Bargiel (fot. Łukasz Ziółkowski)

Przypomnijmy, że Andrzej Bargiel jest trzykrotnym Mistrzem Polski w narciarstwie wysokogórskim. W 2010 roku ustanowił niepobity dotąd rekord w biegu na Elbrus (5642 m), trasę pokonał w 3h i 23 min.

Himalaje pojawiły się na koniec mojej zawodniczej kariery w skialpinizmie. To były ciężkie czasy. Ciężko było mi to robić na światowym poziomie, wymagało to finansów i wsparcia, którego wtedy w ogóle nie było. Na tym poziomie, na którym to chciałem robić, robiło się niebezpiecznie. Bardzo dużo treningów bez zaplecza i w pewnym momencie przestałem startować, przestałem wierzyć że da się to zrobić, trzeba było walczyć z codziennymi problemami. Później pojawiły się Himalaje, spotkałem wiele dobrych osób na swojej drodze, które wspierały moje projekty.

Projekt „Hic sunt leones” ruszył w 2013 roku, kiedy to Andrzej wszedł i zjechał na nartach z centralnego wierzchołka Shisha Pangma (8013 m). Rok później w rekordowym czasie (14h i 5 min) zdobył Manaslu (8156 m), a następnie również rekordowo szybko zjechał na nartach do bazy – zmieścił się w czasie 21h i 14 min.

Robię to dla przyjemności i radości z narciarstwa, przede wszystkim jest to możliwość eksplorowania nowych terenów narciarsko. Ja też na dużych wysokościach nie do końca lubię spać, więc jeśli jest taka możliwość, to staram się to minimalizować i wracać w ciągu jednego dnia.

Zjazd z Broad Peaku zajął mu trzy godziny:

Kusiło mnie żeby zrobić czasówkę, tam naprawdę jest niewiele kilometrów do szczytu, w porównaniu do Manaslu jest dużo bliżej, przy dobrych warunkach można tam zrobić dobry czas. Pokazał to Krzysiek Wielicki, który w tamtych czasach zrobił coś naprawdę niewiarygodnego i chciałem spróbować jak to wygląda, porównać te czasu, jak było wtedy, jak jest teraz przy lepszym sprzęcie. Szczególnie, że było wiele wypraw i wydawało się, że droga będzie świetnie przygotowana do samego szczytu. To wszystko jednak się zmieniło, pogada pokazywała, że coś takiego nie będzie możliwe, śniegu było bardzo dużo, nie dało się w takich warunkach zrobić czasówki, gdybym zaryzykował, mógłbym nawet nie zbliżyć się do szczytu. Naturalnie przerodziło się to w sam zjazd, warunki był do tego optymalne.

W górach najwyższych zdecydowanie na mniej można sobie pozwolić, jazda jest dużo bardziej ostrożna, zmęczenie jest spore. Jazda nie wygląda może zbyt efektownie, ale nie można sobie pozwalać na błędy. Zjazd z Broad Peaku był bardzo techniczny, kominek na początku, później tuż przed samą przełęczą grań, to był właściwie trawers po skałach wymagający bardzo dużej koncentracji, potem zjazd polami śnieżnymi.

Obecnie w planach Andrzeja i jego kompanów jest Śnieżna Pantera, czyli wejście i zjazd z pięciu siedmiotysięczników byłych krajów Związku Radzieckiego.

Andrzej zakończył obiecująco:

Pojedziemy tam samochodami, pięć szczytów, zamierzamy bardzo szybko się poruszać. Na pewno będą jeszcze Himalaje, gdzieś w głowie jest próba Everestu bez tlenu, chciałbym też pojechać na Lhotse, z którego nikt jeszcze nie zjechał, a można to zrobić, byłem tam i wydaje mi się, że mam na to patent.

Wieczór sfinalizowało wystąpienie Simona Yatesa, partnera na linie Joe Simpsona, który ich wspólną dramatyczną wyprawę opisał w książce „Dotknięcie pustki”. Simon poświęcił prelekcję całej swojej górskiej karierze, opowiadając o swoich wyczynach ze specyficznym dla siebie poczuciem humoru. Wywiad z Simonem już wkrótce.

Simon Yates (fot. Łukasz Ziółkowski)

Simon Yates (fot. Łukasz Ziółkowski)

Dlaczego się wspinasz?

Niedziela była swoistym podsumowaniem festiwalu – nie tylko ze względu na rozstrzygnięcie konkursów filmowych (werdykt jury tutaj), finały Pucharu Polski w boulderingu – Zako Boulder Power, ale także z powodu wystąpienia, w którym o swoich badaniach mówił profesor Zdzisław Jan Ryn.

Zdzisław Ryn to wybitny lekarz psychiatra, alpinista, ekspert medycyny górskiej, podróżnik, eksplorator oraz dyplomata. Autor pionierskich na świecie badań psychologicznych i psychiatrycznych himalaistów, dotyczących wpływu wysokości na organizm człowieka. Jest autorem kilkuset publikacji z dziedziny psychiatrii, medycyny górskiej, jak również z antropologii. Eksplorował Andy, jest znawcą Wyspy Wielkanocnej, był ambasadorem nadzwyczajnym i pełnomocnym RP w Chile i Boliwii, konsulem honorowym Republiki Chile w Krakowie oraz ambasadorem RP w Argentynie.

Profesor mówił w Zakopanem:

Ludzie przebywają na dużych wysokościach z różnych powodów, różnych zainteresowań zawodowych czy sportowych. Pracownicy wysokogórskich laboratoriów, obserwatoriów astronomicznych, sto tysięcy górników w Chile, którzy pracują na dużej wysokości. Niektóre kopalnie chilijskie są już eksploatowane na wysokości 5500 tys. metrów. Górnicy spędzają tydzień w pracy na wysokości, tydzień odpoczywają na poziomie morza. Ta naprzemienna ekspozycja stanowi kompletnie nowy rozdział w badaniach fizjologicznych i medycznych. Ośrodki andyjskie specjalizują się właśnie w tej ekspozycji naprzemiennej, szukając rozmaitych rytmów. Do tej kategorii należymy także my, miłośnicy gór.

Profesor Ryn wskazywał, że wystawienie na dużą wysokość wiąże się z rozmaitymi problemami, z którymi musi zmagać się człowiek, wysokość ma ogromny wpływ na działanie jego organizmu:

Pierwszy objaw adaptacji rejestrujemy analizą obrazu psychopatycznego, a więc objawami jakie człowiek przeżywa. Okazuje się, że nawet wjazd kolejką na Kasprowy większość osób w pewien sposób odczuwa jako nastrój apatyczno-depresyjny, a około 20% nastrój euforyczny, z pobudzeniem. Im jesteśmy na większej wysokości, tym bukiet objawów psychicznych jest bogatszy. Najbardziej wrażliwa jest sfera emocjonalna, sfera nastroju i uczuciowości. Na ekstremalnych wysokościach są to objawy psychoorganiczne, a więc ich podłożem jest niedostatek tlenu.

Mimo że organizm w pierwszej fazie pobudza wszystkie organy, jakie składają się na nasz organizm, układ krążeniowy, podnosi się ciśnienie krwi, przyśpiesza się akcja serca, to w sytuacji powyżej sześciu, siedmiu, czy ośmiu tysięcy metrów z reguły dochodzi do pojawienia się znacznie poważniejszych zaburzeń. W pierwszym rzędzie składa się na to upośledzenie myślenia, spowolnienie myślenia, pustki myślowe, upośledzenie pamięci, a zwłaszcza zapamiętywania. Rozmawiam z wieloma himalaistami i alpinistami, którzy na przykład w ogóle nie pamiętają, że byli na szczycie góry, którą zdobyli. Mają dokument, bo robili fotografie, ale luka pamięciowa nieraz obejmuje kilka godzin, w przypadku młodej dwudziestoparoletniej osoby, która weszła na wysokość tylko pięć i pół tysiąca metrów, luka pamięciowa wynosiła 24 godziny. Pustka, brak zapisu pamięciowego. To są podstawowe osiowe objawy organicznego, a więc strukturalnego uszkodzenia mózgu.

W ekstremalnych sytuacjach dochodzi do zaburzeń świadomości. Strumień świadomości jest zawężony, często dochodzi do bardzo barwnych halucynacji przede wszystkim wzrokowych i słuchowych. W dużej monografii, którą przygotowałem, i która powinna się ukazać w druku w pierwszym tygodniu października, pierwszy rozdział poświęciłem halucynacjom wzrokowym, dotykowym, węchowym, występującym w wyniku właśnie tego niedokrwienia ludzkiego mózgu.

Niemal w każdej książce alpinistycznej pewną pikanterią bywa opis zaburzeń o charakterze psychiatrycznym, jednym z nich jest percepcja nieistniejącej osoby. Ten fenomen zdarza się również w hipotermii. W jednej z moich publikacji dokonałem sumarycznej analizy zaburzeń świadomości i zaburzeń postrzegania w hipotermii. Okazuje się, że to nie zawsze jest taka słodka śmierć, często autorzy opisują to jako białą śmierć. To są wydarzenia, które zdarzają się także na małej wysokości, więc nie są one organicznie związane z dużymi wysokościami. Na dużych wysokościach występuje jednak niedostatek tlenu, a komórka nerwowa zużywa 20 razy tyle tlenu niż na przykład komórka mięśniowa, o czym na ogół nie pamiętamy. Organizm uruchamia na dużej wysokości wszystkie mechanizmy, żeby zabezpieczyć przede wszystkim dostatek krwi i tlenu do układu nerwowego, do mózgu. Mózg jest ostatnim organem, który „wysiada” z niedostatku tlenu. Serce, płuca, endokrynologiczne układy mobilizują się przede wszystkim żeby utrzymać funkcjonowanie centrali, komputera, który reguluje wszystkimi funkcjami. Skrajnym zaburzeniem bywa śpiączka wysokościowa, stan który traktujemy z medycznego punktu widzenia jako na granicy życia i śmierci. Jest to bezpośrednie zagrożenie życia i działanie musi być natychmiastowe.

Można więc powiedzieć, że aktywność jaką jest alpinizm czy himalaizm do zdrowych nie należą. Dlaczego więc ludzie to robią? Profesor Ryn wskazywał w profilu psychologicznym himalaisty na dużą, niespotykaną wręcz inteligencję, dużą potrzebę doznań, ale również potrzebę… kompensacji.

Nasz organizm wypracował i uruchamia rozmaite mechanizmy obronne, jednym z nich jest kompensacja. Przykładem może być jeden z moich już nieżyjący przyjaciół. Przeżył ona następujący epizod w szkole podstawowej: otóż lekarz szkolny jego jako jedynego z uczniów nie zakwalifikował do wycieczki na Babią Górę. Kiedy tenże człowiek dwadzieścia parę la później stanął jako pierwszy zdobywca najwyższego szczytu Hindukuszu, pierwszą myślą jaka przyszła mu do głowy było: ale udowodniłem temu doktorowi, że nie miał racji, że mnie zdyskwalifikował. To byłby klasyczny przykład kompensacji. W tym mechanizmie mieści się również to, że u wielu uprawiających ekstremalne sporty, nie tylko alpinizm, często chodzi o pewne cechy psychasteniczne, pewnej słabości psychicznej. Jednym z mechanizmów w ramach wyparcia albo kompensacji jest potrzeba udowodnienia sobie, że jestem zdolny do czynów niecodziennych, nadzwyczajnych. Mierzenia swoich sił z naturą, bratamy się z przyrodą, góry to nasz świat, kochamy je, ale z drugiej strony stawiamy sobie coraz wyższe cele. Zdobycie Everestu nie tylko nie zakończyło rywalizacji człowieka o pierwszeństwo, posunęło nas do podnoszenia poprzeczki coraz wyżej. Aż dochodzi do pewnych patologii, wchodzenie na Everest z rowerem, z protezą…

Na pocieszenie jeszcze kilka słów profesora Ryna o snach:

Podczas wyprawy na Aconcaguę, to był 1985 rok, zarejestrowałem około dwustu marzeń sennych moich kolegów i swoich własnych. Okazało się, że w miarę wzrostu wysokości marzenia senne, które zapamiętywaliśmy, stawały się coraz częstsze, coraz intensywniejsze, w dodatku im wyżej, tym treść marzeń sennych była dramatyczna, katastrofy, lawiny, ale około 80% marzeń sennych było o treściach erotycznych. Stosunki odbywane w nieprawdopodobnych sytuacjach i układach. Chyba w całej psychopatologii seksu nie znalazłem niczego bardziej nowatorskiego, jak w marzeniach sennych na dużej wysokości.

Aneta Żukowska

Spotkaniom z Filmem Górskim w Zakopanem patronuje

wspinanie.pl_120_33




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek
    Brak komentarzy na forum