3 czerwca 2015 10:28

Kuchnia pełna niespodzianek – KFG w Kanadzie

Długo kazał na siebie czekać tegoroczny puchar. Zazwyczaj startując w kwietniu, w roku 2015 poprzedzony został (nietypowo) Mistrzostwami Europy, które również niewczesny miały termin. W konsekwencji dopiero przełom maja i czerwca przyniósł zawodnikom pierwsze punkty pucharowe – tym cenniejsze, że zdobyte w jednej z pięciu zaledwie edycji (w porównaniu do zeszłorocznych siedmiu). Nie znam do końca przyczyny tego stanu rzeczy, zobowiązuję się poznać ją podczas zawodów w Vail i donieść o niej Czytelnikom. Być może, pomna niedobrych doświadczeń z Baku, Federacja postanowiła poświęcić ilość na rzecz jakości.

Arena zmagań w Toronto

Arena zmagań w Toronto

O ile zawody w Kanadzie mienione są zawodami w Toronto od kilku lat (lokalizacja nobilitująca, albowiem jest to największe kanadyjskie miasto), o tyle dotychczas była to raczej swobodna interpretacja rzeczywistości, albowiem imprezy miały miejsce w oddalonym od Toronto o sto kilometrów Hamilton. Tym razem starczyło skórki na wyprawkę, tym samym deklaracje oddały stan faktyczny, czego nie omieszkano zaznaczyć na odprawie technicznej. Miejsce akcji – hokejowa hala na przedmieściach, bardziej amerykańskiego nie dało się znaleźć; w ciemnej szatni pod trybunami odnosiłem wrażenie, że słyszę jeszcze echo mobilizującej przemowy trenera futbolu, znacie to z samych filmów.

Atmosfera taka, jaką udało mi się zapamiętać z zeszłego roku: może nie wszyscy członkowie ekipy do końca znali się na zawodach wspinaczkowych, ale byli tak mili i tak zaangażowani w swoją pracę, że czuliśmy się naprawdę zadbani. Nota bene, dwóch z nich zagadnęło nas lekko tylko zabarwioną polszczyzną. Kawa od Tima Hortonsa (lokalny Starbucks) co prawda nie kontynentalna, ale z dodatkiem mleka rozbudzała dobrze.

Eliminacje – teoria rozkładu normalnego dla balderingu

Eliminacje wystartowały w sobotę (za tydzień w Vail w piątek, taka organizacja pozwala reprezentacjom na lepszą logistykę, mniej czasu spędza się poza domem) i podzieliły zwodników i zawodniczki na dwie grupy. Frekwencja dopisała, w tegorocznym Toronto mieliśmy aż 73 pozycje na męskiej liście startowej oraz 58 kobiet. Mniejsza ilość zawodów zmusza do regularnych startów, rok 2014 mógł tylko pomarzyć o takiej frekwencji za oceanem.

U panów nieprzyjemne wrażenie zrobiło porównanie „mocy potencjalnej” grup – w powszechnym mniemaniu lepiej było trafić do „drużyny A”, zdającej się oferować znacznie korzystniejsze warunku awansu. Zaskoczyła ściana: po pierwsze, nie była ani przesadnie wysoka, ani przesadnie przewieszona – co oddalało perspektywę „amerykanizacji” problemów, czyli „odchylenia obwodowo-wytrzymałościowego”; po drugie: niespodzianką była jej faktura. Panele pokryto czymś wyglądającym jak tłuczone szkło wymieszane z przezroczystym klejem, a co w efekcie dawało tarcie tak dobre, że z jednej strony but postawiony na ścianie prostopadle działał niczym na stopniu, z drugiej jednak rodził się strach przed poważnymi obtarciami. Te zaś są dla zawodników o tyle nieprzyjemne, że broczący posoką wspinacz ma obowiązek przerwać start do momentu zatrzymania krwotoku, a czas leci. Ten sam czas pokazał wszakże, że były to strachy na Lachy i uboju nie było.

Dwóch Polaków na liście to dwie szanse na półfinał (na razie na tym poziomie zatrzymują się nasze racjonalne marzenia). Niezadowolenie – lądujemy z Kubą Główką w tej samej grupie, w dodatku jest to owa, rzekomo trudniejsza, grupa B. Rzeczywistość zadaje wszakże kłam tym prognozom. Przystawki eliminacyjne dla obu grup są bądź identyczne, bądź bardzo podobne, a zarazem wyniki – nad wyraz zbliżone. Pozwala to Jakubowi na przedstawienie po starcie „teorii rozkładu normalnego dla balderingu”, będącej owocem wnikliwiej analizy rezultatów. Jej zasadnicza teza brzmi: „losowa, reprezentacyjna grupa zawodników zwróci podobne wyniki na podobnych problemach” [Glovka, 2015], innymi słowy: jeden Hojer w tą czy w tamtą niczego nie zmienia. A propos – Jan Hojer ze statystyką przegrał i w „łatwiejszej” grupie A na eliminacjach zakończył swój start. Chyba sensacja, zważywszy że dopiero co został Mistrzem Europy.

Pięć problemów okazuje się indukować wcale niezgorszą logikę, przynajmniej w naszej grupie. Do półfinałowej dwudziestki wchodzi się bądź dzięki rzetelności na trzech kłopotach (co wymaga osiągnięcia na nich świetnych prób), bądź oferując „wartość dodaną”, czyli rozwiązując jeszcze jeden i w ten sposób nie musząc baczyć na próby.

Ewidentnie prostsze jedynka i trójka (identyczne dla obu grup), dwójka siłowa (w zamierzeniu chwytowych również identyczna, przy czym grupa B mogła sobie pomóc boczną ściną podczas dokładania to topu). Czwórka w grupie A prostsza chyba od dwójki, u nas najtrudniejsza w rundzie (z braku miejsca te problemy musiały się różnić wyraźnie). Takie same piątki to jedyne techniczne propozycje eliminacji, sprawiały wrażenie nieco parametrycznych i również nie znalazły wielu pogromców.

Występ Polaków dwojaki. Jakubowi wyraźnie nie podeszła stricte siłowa koncepcja zabawy, jego jedyny top miał miejsce na jedynce, chociaż nawet Kuba nie wie, dlaczego nie dołożył ręki to ostatniego chwytu trójki. Szkoda, albowiem dałoby mu to miejsce w trzydziestce, a tym samym punkty pucharowe. Niżej podpisany zdołał zaś pokonać własną słabość i nareszcie zapunktować skutecznością. Opłaciło się, albowiem na czwarty top nie było szans, a tymczasem udał się dosyć pewnie wyglądający awans.

Nie będę ukrywał, że popołudniowy występ naszej jedynej za ocenem reprezentantki, Katarzyny Ekwińskiej, był dla mnie pozytywnym, ale zaskoczeniem. Dwa topy dały Kasi miejsce w trzydziestce (trzynaste w grupie), co jednak ważniejsze – najwyraźniej nie stanowiły szczytu jej możliwości. Na pierwszym problemie zabrakło jednego ruchu (i nie wydaje się, żeby miał to być skok przez Rubikon), na czwartym doświadczenia (Kasia nie opanowała technicznego startu, tymczasem balder był chyba najprostszym w rundzie). Co więcej, torunianka wspinała się pewnie i energicznie (czego tak często brakuje naszym reprezentantkom). Niedosyt po jej starcie jest najlepszą prognozą na resztę sezonu. Szkoda, że nie zobaczymy Kasi w Vail, dobrze wiedzieć, że wybiera się na obie chińskie edycje Pucharu.

Trzęsienie ziemi w półfinałach

Jeżeli nieobecność Jana Hojera nawet w stawce półfinalowej zasługuje na miano niespodzianki, to wydarzenia drugiej rundy zawodów były prawdziwym trzęsieniem ziemi dla statystyków i bukmacherów. Co prawda, u pań zdziwienie budzi jedynie słabsza dyspozycja Shauny Coxey (nieobecnej wszakże w Insbrucku z powodu kontuzji), jednak u panów – pogromy gigantów!

Sean McColl poza finałem, Jernej Kruder poza finałem, Jakob Schubert poza finałem i wreszcie Glairon-Mondet poza finałem; finałem, w którym wystąpić miało aż trzech zawodników kadry, której Guillaume jest liderem. Co ciekawe (i przyjemne), wśród nich dwóch uczestników ostatniego KFG: zwycięzca Alban Levier oraz Manuel Cornu, w Krakowie piąty.

Ponadto Jeremy Bonder (trzeci Francuz), Adam Ondra (bez miseczki, której tajemnice wyjaśnia link), Kokoro Fujii (JPN), Jongwon Chon (KOR, świetny występ w zeszłym roku) oraz najzupełniej niespodziewanie Amerykanin Nathaniel Coleman. A o co chodziło?

Po prostu, o zrobienie czegokolwiek poza trywialną czwórką. Nie ukrywam, liczyłem że „czymkolwiek” będą pozostałe trzy bonusy i nawet nie do końca się pomyliłem (tylko dwóch zawodników miało na bonusach komplet, poza mną jeszcze Mathias Conrad; czyli dwa pierwsze miejsca… pod kreską).

Niemniej kryteria finałowe były jasne i chociaż runda nie była doskonale przykręcona, to przecież wynik jak najbardziej broni chwytowych (szefem tym razem Jamie Cassidy, Brytyjczyk, obok niego Matthieu Dutray oraz Percy Bischton).

Finał damski: Anna Stohr (AUT), Alex Puccio (USA), Melissa LeNeve (FRA), Juliane Wurm (GER), Katharina Saurwein (AUT) oraz Akiyo Noguchi (JPN). Standard.

I jeszcze jeden polski akcent tych półfinałów – start mój na ostatnim problemie, kiedy jeszcze wydawało się, że może oznaczać finał, wzbudził protest (czyj? – tego sędziowie powiedzieć nie mogą), przez co musiałem go powtarzać po występie ostatniego zawodnika. Trochę w tym mojej winy – nierad z występu, niedbale dołożyłem rękę do topu – więcej winy sędziego, który podniósł rękę swoją, tym samym dając mi znać, że zalicza próbę. Szczęśliwie, szczegół ten zarejestrowała kamera, dzięki czemu moje powtórzone podejście mogło wciąż liczyć się jako flash. Próbę nerwów wytrzymałem, także dzięki świadomości, że po drugiej stronie stoi Kuba Główka z licencją „team official” i nie da zrobić mi krzywdy. Niejedyna to z ról, jakie bierze na siebie Jakub podczas wyjazdów, co zresztą zasługuje na osobny komentarz na blogu zaraz po powrocie.

Finał

Nie ukrywam, czegoś nam w tym finale brakowało. Być może hala nie dawała wystarczająco odświętniej oprawy, może winą był brak tak przeze mnie cenionego półmroku. A może po prostu, wśród panów odpadło wcześniej zbyt wielu mocarzy. Prawda, że po raz pierwszy od dawna finałem kobiecym emocjonowaliśmy się znacznie bardziej. A i tutaj na początku – przykra niespodzianka, albowiem chwytowi zastawili na dziewczyny pułapkę i to już na pierwszym problemie: sprytnie chowający się za przełamaniem ogranicznik, za który noga przy dokładaniu do topu wędrowała niemal automatycznie. Pokrzywdzona najbardziej została Melissa LeNeve, której do ostatniego chwytu udało się dojść po ciężkiej walce tylko po to, żeby zostać zdjętą przez sędziów i zmuszoną do powtórzenia próby – na co sił już nie było. Katharina Saurwein nie dochodzi tam w ogóle, pozostałe dziewczyny z kolei robią nakładem sił niewielkim, ale tylko Juliane Wurm – w ostatnim momencie – cofa nogę i tym samym cieszy się jedynym flashem. Kto wysłał Juliane sygnały ostrzegawcze – czy trener czy też Anna Stohr w strefie – chyba nie dojdziemy. Na trybunach niesmak.

Drugi bald oddziela podium od reszty – Stohr, Noguchi i Wurm czynią go w pierwszej, pozostałe w ogóle.

Trójka z kolei zdaje się zapewniać zwycięstwo Austriaczce, która dysponuje najlepszym parametrem na ostatnim ruchu i tym samym, pomimo straszliwych kłopotów i wśród wywołanej nimi wrzawy, jako jedyna topuje. Alex Puccio pokazuje na tym problemie braki techniczne nienowe, ale równie uciążliwe co w poprzednich sezonach. Z drugiej strony – z jej zachowania wnosi się, że nie jest chwilowo wolna od kontuzji.

Juliane Wurm brakuje na tym baldzie mocy (sic!)

Juliane Wurm brakuje na tym baldzie mocy (sic!)

Czwórka ma być dla Anny formalnością, tymczasem Cesarzowa wyraźnie nie jest w szczytowej formie (co było widać w Insbrucku). Siły jej nie brakuje, lecz niespodziewanie nie znajduje dobrego patentu na ostatni ruch i obchodzi się smakiem. Patent znajduje Akiyo Noguchi, ale przegrywa z Anną o próbę do topu. Jedyną, która może jeszcze odwrócić losy zmagania jest Juliane Wurm i właśnie Juliane, aż dziw to napisać, brakuje na tym baldzie mocy (sic!). Tym samym Niemka trzecia, potem Amerykanka, Katharina Saurwein przed Melissą LeNeve.

Alban Levier w skoku na finałowej jedynce

Alban Levier w skoku na finałowej jedynce

Finał panów zaczął się żwawo, bo od radosnego skoku, po którym wypadało jeszcze popisać się majtaniem nogami w przestworzu. Francuzi to znani technicy, skutkiem czego Jeremy Bonder i Manu Cornu jako jedyni bez topu po pierwszej rundzie.

Druga, podobnie jak u kobiet, to pierwszy poważny test. Dynamiczny start oraz siłowa końcówka po podchwytach pozwalają się zrehabilitować Manuelowi, poza tym topy należą do późniejszych medalistów – Ondry, Colemana i Leviera.

Połoga trójka wymaga balansu na śliskich strukturach i wyznacza dwójkę najlepszych (Coleman i Levier; Ondra nie lubi, gdy zamiast wspinania jest chodzenie po linie). Nareszcie ostatni, skądinąd efektowny problem, to popis Kokoro Fujii’ego (jedyny top), niemniej nie wpływa na kształt podium. Ogromne zaskoczenie, albowiem na żadnego z dwóch najlepszych w Toronto nikt przed tymi zmaganiami nie stawiał.

Szczegółowe wyniki finałów znajdziecie w Anna Stöhr i Alban Levier zwyciężają w Toronto.

Vail – skoki na wariata?

Za nami tym samym pierwsza część amerykańskiego pucharu. Było, jak zwykle za Oceanem, siłowo, niemniej w zgodzie z obowiązującym dziś trendem. W Vail spodziewamy się wyraźniejszej obecności czynników cyrkowo-atletycznych (skoki na wariata, czwórki oraz szmaty), już w piątek nasze przewidywania poddane zostaną sprawdzianowi. Czy i tym razem wyniki finału odbiegną od wszelkiego prawdopodobieństwa i czy potwierdzi się statystyczna teoria Główki w eliminacjach? Relacja zaraz po powrocie Kadry do Polski.

Mechanior

Do śledzenia zawodów Pucharu Świata w Vail zapraszamy na specjalną stronę wspinanie. Znajdziecie tam aktualne wyniki, tweety Kuby Główki oraz relację na żywo z imprezy.




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek
    Brak komentarzy na forum