6 listopada 2014 20:45

Miejsce absolutnego oddalenia – Pik Kosmos 2014

Księżycowy kuluar – 14 sierpień

– Patrzysz?

– Patrzę – odpowiedział Kuba. Stałem na stanowisku w ścianie i z niepokojem rozwiązywałem wyblinkę. Szykowałem się do kolejnego wyciągu, ale jakoś nie mogłem powstrzymać się przed zerkaniem w górę.

– Ale patrzysz? – Zapytałem raz jeszcze, żeby upewnić się. Nie patrzenie było w tym przypadku bardzo niebezpieczne.

– Yhm… tak, patrzę – odpowiedział spokojnie. Obok nas, na osobnym stanowisku znajdowali się Radek i Wojtek, którzy podobnie jak my, szykowali się do dalszego wspinania. Oni nie patrzyli. Gdy zaczynaliśmy wspinaczkę, nie spodziewaliśmy się takich problemów. Sam lód, miejscami przysypany był dość miękką i głęboką pokrywą śnieżną. Dokopanie się do niego i wkręcenie śruby stanowiło nie lada wyzwanie. Niby nie było jakoś kosmiczne stromo, może do 70 stopni, ale bez asekuracji, w takim miejscu, i bez patrzenia, mogło to skończyć się źle.

Zerkam na Kubę. Nie patrzy! – Ale patrz! – Ponaglam go.

– Ok, już patrzę – odpowiedział.

– No to patrz. – Kiwnąłem głową. Sytuacja była kuriozalna. Byliśmy nad dwoma szczelinami brzeżnymi, niemalże w samym środku ściany, każdy miał jakieś zadania do wykonania, a tymczasem zawsze ktoś musiał patrzeć. Ktoś patrzył, żeby inni nie musieli. Warty pełniliśmy na zmiany. Gdy któryś z nas wykonywał jakieś skomplikowane operacje, drugi miał obowiązek patrzeć. Czasami patrzyliśmy wszyscy, ale nie zawsze uważnie, i gdy wydawało się, że ktoś patrzy, nikt nie patrzył. Łapaliśmy się na tym wielokrotnie. A zagrożenie czyhało. Z przeciągłym świstem, albo z basowym buczeniem, z furkotem, który przenikał do szpiku kości, przelatywały pociski. Niektóre były wielkości pięści, inne dużo większe, buczały złowrogo przelatując obok. Czasami zdarzały się płaskie jak talerz, które rozcinały księżycowy kuluar, niczym piła tarczowa tnąca potężną sekwoję, a jeszcze inne, po zderzeniu ze skałą, rozpadały się na drobne i zasypywały nas gradem pocisków. A za wszystko odpowiedzialne było słońce, które wysoko na grani urządzało sobie harce. Kamienie ściśnięte nocnym mrozem, pod wpływem ciepła wyrywały się z objęć i spadały w dół, wzbudzając w nas popłoch. Gdy patrzyliśmy, zawczasu byliśmy gotowi. Lecz, gdy nie patrzyliśmy, mieliśmy zazwyczaj fart.

Pierwsza szczelina brzeżna

Pierwsza szczelina brzeżna

Wspinaliśmy się księżycowym kuluarem. Nie licząc latających kamieni, był on jedyną formacją, która sprawiała wrażenie względnie bezpiecznej. Pozostała część ściany, a w szczególności olbrzymia galeria (pierwotny plan ataku), była broniona przez wiszące seraki, które średnio, co 30 minut organizowały masową zbiórkę pod ścianą. Lawiny seraków były tak powszechne, że w pewnym momencie przestaliśmy na nie zwracać uwagę. Oczywiście, mogliśmy spróbować zrobić diretissimę, ale patrząc na 2 kilometrową ścianę, na lawiny, i niewątpliwe bardzo trudny teren wspinaczkowy, uznaliśmy, że przekracza to akceptowalne ryzyko. Kuluar wydawał się jedyną słuszną formacją, bo po jego pokonaniu wychodziło się na względnie łatwą grań, która długim trawersem prowadziła na kosmiczny szczyt, zaliczając po drodze inny, mniejszy wierzchołek.

Pik Kosmos zwany również jako Pik Schmidta, to drugi najwyższy po Piku Dankova (5980m) szczyt w Zachodnim Kokszał Tau. Znajduje się on w grani głównej pasma i od strony kirgiskiej jest chyba jednym z najtrudniej dostępnych szczytów, do których nie prowadzi łatwa, szybka i oczywista droga. Z podstawy lodowca (ABC na wys. 3940 m) do najwyższego punktu (wierzchołek 5940 m) osiąga wysokość dwóch kilometrów, a sama grań, od najniższej krawędzi galerii (orograficznie po prawej) do przełęczy Palgova (orograficznie po lewej lodowca Grigorieva) osiąga długość ok. 6,7 kilometrów. Jest to zatem niezwykle rozłożysta i eksponowana góra, na wierzchołek której nie prowadzi łatwa droga. Naszym założeniem było osiągnięcie grani nad kuluarem, założenie C1, przeprowadzenie akcji szturmowej, powrót do obozu i zjazd na lodowiec. Łącznie 4 dni akcji.

1 Pik Kosmos w całej okazałości, po intensywnych opadach śniegu

1 Pik Kosmos w całej okazałości, po intensywnych opadach śniegu

– Ty jesteś porąbany – powiedział do mnie Kuba. Spojrzałem na niego ze zdziwieniem. Jego mina była bardzo przekonywująca.

– Czterdzieści metrów bez asekuracji?

– Co miałem zrobić? – Wzruszyłem ramionami. Gdy byliśmy bombardowani kamieniami, a kamienie leciały z naszej prawej strony, rozsądnie było uciec na lewo. I tak też uczyniliśmy. Niestety, lewa strona, mimo że przez większość dnia była względnie bezpieczna, znajdowała się w cieniu. Śnieg, który nie ulegał metamorfizacji był miękki i głęboki, a znajdujący się pod nim lód, dziurawy jak sito. Widząc zbliżający się zmierzch, wysoko nad głową skały, a wokół nich wyraźne ślady lodu, zdecydowałem się przemknąć ten odcinek bez zbędnych ceregieli, i udawania, że założyłem dobry punkt. Po osiągnięciu skał założyłem stanowisko, ściągnąłem do siebie Kubę, usłyszałem naganę i spojrzałem w górę. Do szczytowych nawisów wciąż pozostawało kilka wyciągów, ale już wiedziałem, że nie osiągniemy grani przed nocą.

Księżycowy kuluar i zbliżenia

Księżycowy kuluar i zbliżenia

Przez kolejnych kilka godzin, mocno zmęczeni całodniowym wspinaniem, siłą woli wciąż ciągniemy w górę, klucząc między skałami, i szukając dobrego lodu do asekuracji. Jakiś czas później, gdy ciemność ostatecznie pożera ścianę, a nas odcina od kontaktu wzrokowego z nawisami, gwałtownie zmienia się pogoda. Zrywa się silny wiatr i zaczyna sypać śnieg. Opad szybko nasila się, a nas zaczynają atakować pyłówki. Ciężko nam uwierzyć, że załamanie pogody, które miało nastąpić jutro, nadeszło dzień wcześniej. Patrzymy na siebie z niedowierzaniem, i czujemy że to koniec. Radek i Wojtek próbują jeszcze coś urobić, ale zaczyna to nosić znamiona desperacji. Przekrzykując silny wiatr, staram się dowiedzieć, czy widać już nawisy. Odpowiedź jest przecząca. W końcu decydujemy się na odwrót.

Opad śniegu jest intensywny, a wiatr miejscami porywisty. Zaczynamy szukać miejsca do zjazdu, i po 30 minutach odnajdujemy kawałek litego lodu. Zaczynamy kręcić „abałakowa”, i gdy mamy już wydrążone otwory, zaczyna się połówkowy koszmar. Z charakterystycznym dla siebie sykiem, raz za razem, małe lawinki zasypują nam stanowisko. Kuba uwija się jak w ukropie, próbuje oczyścić zasypane otwory, ale gdy tylko udaje mu się to zrobić, uderza w nas kolejna pyłówka. Trzęsiemy się z zimna. Półgodzinna walka z wciąż zasypywanym „abałakowem”, i niemożnością przewleczenia liny, wyczerpuje naszą cierpliwość. Kuba próbuje nas przepraszać za to, że nie jest wstanie nakręcić stanowiska, ale każdy z nas dobrze widzi, co się dzieje. W takich warunkach śnieg zachowuje się jak woda – wciska się wszędzie. Bezradnie rozkładamy ręce i w końcu decydujemy się zjechać ze śruby. Z ciężkim sercem zakładamy stanowisko i ruszamy w dół. Przed nami kilkanaście godzin zjazdów (30 godzin akcji w całości).

Księżycowy Kuluar i wrysowana droga wspinaczki

Księżycowy Kuluar i wrysowana droga wspinaczki





  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek

    Graty za Kosmos!!!! [1]
    wielkie gratulacja za realizacje przedsiewziecia :) szkoda tylko ze nie…

    7-11-2014
    toldi