Kawa po turecku, czyli Petzl RocTrip 2014
Pozytywnie o rejonie wypowiadał się również Christophe Bichet, któremu udało się poprowadzić kilka dróg z 8a OS na czele. Filigranowy i skromny Christophe – jak sam podkreślił „po prostu wspinacz a nie atleta” – to członek teamu Petzla. Prywatnie – bo nie da się przecież żyć tylko wspinaniem – wielki miłośnik muzyki klasycznej, grający na fortepianie i skrzypcach. W zależności od nastroju wybierający utwory Debussy’iego lub Rachmaninowa oraz oczywiście Chopina ;-)
Po kilkugodzinnym wspinaniu karawana pojechała dalej. Po drodze mijając zapuszczone górskie wioski, pełne wszelkiej maści gratów i śmieci. Niestety, tutejszy „interior” nie ma w sobie nic egzotycznego. Wioski, w których dominują betonowe domki, sprawiają przygnębiające wrażenie – podobnie jak niektóre perełki architektoniczne z naszej rodzimej jury. Daleko im do prostoty i zaklętej w niej estetyki zapadłych dziur Hiszpanii czy Włoch.
Druga odsłona tureckiego Petzl RocTrip to już nadmorska miejscowość Olympos. To właśnie tam wspinacze mieli spędzić resztę tygodnia. Czekała na nich piękna (choć kamienista) plaża, różnorodne sektory, wraz z nowościami oraz wzbudzającymi lekkie drżenie serca wśród nowicjuszy klifami DWS. Kwatera główna została założona w Kadir’s Tree Houses, oferującym drewniane domki będące mniej lub bardziej udaną wariacją na temat tajskiego stylu z Tonsai Beach w Tajlandii.
To tutaj dzielił i rządził wspomniany na wstępie „legendary omlette man”, to tutaj niektórzy z utęsknieniem czekali na odwzajemniony uśmiech Daily Ojedy czy Heather Weidner :-) To również tutaj można było pogadać z mocnym teamem Amerykanów, Uelim Steckiem, Seanem Villanueva O’Driscoll, Stevem McClurem czy Danielem Du Lac, który paradował w swoim nieodłącznym stylowym kapeluszu.
Ueli właśnie wrócił z tragicznie zakończonej wyprawy na Shisha Pangmę i sprawiał wrażenie jakby nie pasował to piknikowej atmosfery tripu. Oczywiście wspinał się ze wszystkimi, choć wciąż odczuwał przemrożone na wyprawie palce. Mimo statusu gwiazdy zawsze stał trochę z boku, jednak gdy trzeba było przenieść ładunki ekipy filmowej, pierwszy chwycił za ciężką skrzynię i z uśmiechem ruszył przed siebie…
W końcu przyszedł czas na Deep Water Solo w Yarasali, czyli jedną z największych atrakcji RocTripa w Olymposie. Jako że do klifów można dostać się jedynie drogą morską, następnego dnia u stóp skał zacumowały trzy łodzie wypełnione wspinaczami i fotografami.
W największym spiętrzeniu swoje popisy rozpoczęli atleci Petzla. Dla „gawiedzi” przeznaczona została cała lewa połać ściany, mająca tę zaletę, że stopniowo wznosiła się w górę. Każdy zatem mógł rozpocząć swoją przygodę z wodnymi solówkami, odpowiednio dozując wysokość finałowego skoku. Co chwilę ruszał korowód wspinaczy, w którym selekcja przebiegała nie tylko ze względu na tolerancję na ekspozycję, ale również na umiejętność restowania (czekania) w najmniej dogodnych do tego chwytach, jak kolejka ruszy dalej.
Wytrzymałość na tak podstawowym poziomie to oczywiście pestka dla Steve’a McClure’a. Steve wspinał się z gracją i spokojem, bliskim przysłowiowej „angielskiej flegmie”. W rzeczonym DWS’eowym tramwaju wspinaczy można było uciąć sobie z nim pogawędkę – Steve opowiadał o swoim niemałym doświadczeniu w tego typu wspinaczce. Swoje szlify zdobywał wszak na Wyspach, gdzie nie brakuje ciekawych nadmorskich klifów (choćby w Pembroke, Portland czy w Północnej Walii), dodatkowo zachwalał te rejony zapewniając, że z pewnością nie będą tak zatłoczone – choćby ze względu na temperaturę Oceanu :) O tym, że mistrz był jednak na wakacjach świadczyły przypięte do wspinaczkowego plecaka maska wraz rurką do snorkeling’u :)
Opanowaniem i doświadczeniem wspinaczkowym imponował również Daniel Du Lac (Mistrz Europy i zdobywca Puchar Świata w boulderingu w 2004 roku, obecnie wspierający francuską kadrę juniorów w konkurencji prowadzenie), któremu przypadła dość nudna funkcja opiekowania się grupą dziennikarzy. Swój wspinaczkowy „pazur” pokazał podczas swojego pierwszego poważnego DWSa. Droga o trudnościach około 7b/7b+ miała niebanalny okapik na 18-tym metrze… Po trochę niższej wspinaczce z gracją odważył się na kilkunastometrowy skok, po czym z nie mniejszym wdziękiem założył z powrotem pływający tuż obok zdmuchnięty z głowy kapelusz.
Największy podziw pomieszany z niemałym przerażeniem wzbudził jednak Gerome Pouvreau (pamiętacie jego lot z Petzl RocTrip 2004? – film od 3:40). Francuz wspiął się na ponad 20 metrów i doszedł do typowego „point of no return”, niezrażony wysokością podeliberował trochę szukając wyjściowych chwytów, gdy ich jednak nie znalazł, z wielką wprawą skoczył w „przepaść”. Długi lot i uderzenie w wodę nie zrobiły na nim większego wrażenia – podobno jest specjalistą od takich szaleństw…