19 listopada 2014 15:33

Adam Bielecki jedzie na K2 – wybór drogi jest tym, co mnie przekonało

Adam Bielecki szykuje się do niezwykle ambitnej wyprawy. Wraz z Denisem Urubko i Aleksem Txikonem planują zaatakować K2 w zimie. O tym, że jest to wyprawa z kategorii „mission impossible” nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Jednak Adam jest bardzo świadomy celu o czym możecie się przekonać czytając wywiad jaki udzielił portalowi wspinanie.pl.

Piotr Turkot (wspinanie.pl): Zanim zaczniemy rozmawiać o K2 wróćmy na Kanczendzongę, to była ostatnia twoja himalajska wyprawa, ale też pierwsza, poważna wyprawa z Denisem Urubko. Opowiedz, co się wydarzyło na Kanczendzondze – plan był ambitny – nowa droga na północnej ścianie. Aklimatyzacja miała przebiegać na Drodze Brytyjskiej, która jednak stała się wyzwaniem samym w sobie.

Adam Bielecki: Od razu po przyjeździe na górę zdaliśmy sobie sprawę, że linia drogi, jaką sobie wymyśliliśmy, jest nierealna, głównie ze względu na barierę seraków. Ta bariera na zdjęciach trochę inaczej wyglądała – wydawało się, że jest tam możliwość znalezienia przejścia. W tym roku tego pasażu ewidentnie nie było. Co więcej, droga, którą wybraliśmy na aklimatyzację (Droga Brytyjska), również była niebezpieczna. Zatem, aby zdobyć aklimatyzację musieliśmy na niej, od startu, pokonać mniej więcej 1000 metrów nowego terenu. Ten odcinek był trudny technicznie, zużyliśmy tam praktycznie wszystkie nasze liny. Już wtedy wiedzieliśmy, że ta droga – którą mieliśmy w założeniu szybko dostać się na 7000 m, zdobyć aklimatyzację i działać dalej w stylu alpejskim – wcale nie jest takim „hop siup”.

Adam na ostatnim wyciąg w Bastionie ok. 7500 metrów, Kanczendzonga (fot. Denis Urubko)

Przechodzę ostatni wyciąg w Bastionie ok. 7500 metrów (fot. Denis Urubko)

Jestem zresztą pełen podziwu i szacunku dla Petera Boardmana, Joe Taskera i Douga Scotta. To oczywiście wielkie nazwiska, ale trzeba pamiętać, że oni wspinali się po tej drodze w latach 70. – tam jest po prostu bardzo trudno, a trudności utrzymują się w zasadzie do samego szczytu. Co więcej w samym Bastionie powyżej przełęczy też nie poszliśmy oryginalną linią biegnącą szybszym i łatwiejszym kuluarem śnieżnym, obchodzącym tę barierę skalną. Ze względów bezpieczeństwa zdecydowaliśmy się na wspinaczkę przez Bastion, to było zadanie moje i Alexa. Tam zresztą natrafiliśmy na duże trudności – pierwszy wyciąg to kuluar lodowy o nachyleniu 80 stopni, potem trochę mikstu i w końcu pełny wyciąg piątkowych trudności drytoolowych na wysokości około 7300 m – przejście tego odcinka zajęło mi prawie dwie godziny. Potem prowadzenie przejął Alex Txikon i poprowadził jeszcze 4. wyciągi terenu o maksymalnie czwórkowych trudnościach skalnych i lodzie o nachyleniu 60-70 stopni.

W rezultacie skupiliśmy się na tym, aby w ogóle przejść północną ścianę Kanczendzongi tymi naszymi wariantami, częściowo nową drogą. To było wystarczająco ambitne zadanie.

Północna ściana Kanczendzongi. Kolor czerwony oznacza linię planowanej drogi. Linia zielona to droga brytyjska Scott-Boardman-Tasker z 1979 r. (fot. 4sport.ua)

Północna ściana Kanczendzongi. Kolor czerwony oznacza linię planowanej drogi. Linia zielona to droga brytyjska Scott-Boardman-Tasker z 1979 r. (fot. 4sport.ua)

W końcu przyszedł czas na atak szczytowy, który miał w sumie zaskakujący przebieg.

Parę czynników złożyło się na to, że nasz atak się nie powiódł. Podstawą był niestety nasz błąd taktyczny – w sumie to jesteśmy sami sobie winni, bo gdyby nie pomysł trawersu (zejścia po zdobyciu szczytu na południową stronę – przyp. red.]) to byśmy poszli do ataku szczytowego na lekko. Wtedy prawdopodobnie weszlibyśmy na szczyt. Natomiast wyruszyliśmy na „ciężko” – dodatkowo byliśmy po 4 dniach solidnej harówki.

Pierwszego dnia szliśmy do jedynki – tam jest ok. 10 km. Kolejnego wspięliśmy się niejako do trójki, czyli pokonaliśmy 1000 metrów przewyższenia w trudnym technicznie terenie z worami. Trzeciego dnia podeszliśmy pod Bastion, zaporęczowaliśmy tam 2. wyciągi i wróciliśmy do obozu. Następnie, czwartego już dnia, przeszliśmy Bastion i założyliśmy ostatni obóz. Piąty dzień to był atak szczytowy, a mieliśmy za sobą cztery bardzo ostre dni, po 10-12 godzin wspinania.

Noc przed naszą próbą ataku szczytowego, Kanczendzonga (fot. arch. Adam Bielecki)

Noc przed naszą próbą ataku szczytowego, Kanczendzonga (fot. arch. Adam Bielecki)

Po prostu naszego organizmy tego nie wytrzymały – przeliczyliśmy się z siłami. Z powodu tego trawersu mieliśmy w plecakach śpiwory, palnik, gaz, namiot i jedzenie – każdy miał te 7-8 kg. Podczas samego ataku wspinaliśmy się za wolno, koło południa, gdy zdałem sobie sprawę, że jest jeszcze daleko do szczytu zacząłem namawiać do odwrotu. Później dołączył się do tych namów jeszcze Denis. W końcu chłopcy się do tego przekonali. Odwrót był bardzo trudny, do obozu dotarliśmy w nocy bardzo zmęczeni. Po zejściu zacząłem przekonywać Denisa, aby zaatakował szczyt – choć tego nie planował.

Droga była przetarta, trudności techniczne były w jego zasięgu, mógł je spokojnie pokonać solo – na najtrudniejszym odcinku zostawiliśmy nawet linę poręczową. Ostatecznie dał się namówić.

Bardzo, bardzo się cieszyliśmy, kiedy następnego dnia zdobył szczyt. Zrobił to w naprawdę fenomenalnym czasie – bo osiągnął prędkość ponad 200 metrów przewyższenia na godzinę, co na tej wysokości jest niewiarygodnym tempem.

Wróciliście do bazy i ty zacząłeś myśleć o ponownym ataku na szczyt…

Po zejściu sytuacja wyglądała tak, że Dima z Artiomem [Dmitrij Siniew i Artiom Braun – przyp. red.] stwierdzili, że mają trochę dość tej północnej ściany. Zależało im, żeby w ogóle wejść na szczyt, więc postanowili przenieść się na stronę południową. Trekking miał im zająć 3 dni. Tam chcieli spróbować wejść Drogą Klasyczną.

Denis był na szczycie, więc nie był zainteresowany dalszą akcją górską. Alex w ataku szczytowym odmroził sobie duży palec u nogi. Ja zostałem z pytaniem co robić? Takim oczywistym rozwiązaniem było dołączenie do Dimy i Artioma, ale ja nie chciałem iść od południowej strony. Wiedziałem, że tam droga jest zaporęczowana od dołu do góry, że jest tam wciąż sporo ludzi i w związku z tym nie byłem tym zainteresowany. Nie chodziło mi tylko o to, aby wejść na Kanczendzongę, ale liczył się dla mnie styl i droga, jaką miałem to osiągnąć.

Zacząłem zastanawiać się nad samodzielnym wyjściem w górę. Na początku był to taki nieśmiały plan, potem coraz bardziej zaczął się krystalizować – miałem parę dni kiepskiej pogody, w bazie więc był czas na przemyślenia. To był taki fajny okres przejścia od pomysłu do stanu podwyższonej koncentracji, spokoju ducha, połączenia z górą. Czułem bardzo dobrze – cieszyłem się na to wyjście. Znałem tę drogę jak własną kieszeń, 1/3 lin sam tam założyłem.

Adam Bielecki i Dmitrij Siniew w nowym obozie II 7050 m (fot. Alex Txikon)

Adam Bielecki i Dmitrij Siniew w nowym obozie II 7050 m (fot. Alex Txikon)

W poprzedniej próbie doszedłem prawie do samego szczytu, wiedziałem, że jestem w stanie samodzielnie pokonać tę górę, że jest w moim zasięgu. Cieszyłem się na tę samotną przygodę. Namówiłem Denisa, aby mnie podprowadził pod ścianę, bo bałem się przejścia przez lodowiec. Denis się zgodził i w towarzystwie jednego z naszych nepalskich kucharzy ruszyliśmy do góry. Inna sprawa, że Denis bardzo nie chciał abym sam się wspinał – bał się o mnie jako lider wyprawy.

W końcu jednak podeszliśmy do obozu I, były całkiem niezłe prognozy, ja się bardzo dobrze czułem – mocny, spokojny i zmotywowany. Niestety, już wieczorem zaczęło sypać. Śnieg padał przez całą noc. Rano dostałem nowe prognozy z Polski, zapowiadających trzy dni intensywnych opadów. Wiedzieliśmy, że jest to koniec maja i że to prawdopodobnie początek monsunu. Musiałem podjąć trudną decyzję – byłem bardzo rozżalony, że nie uda mi się nawet spróbować wejść. Oczywiście to była słuszna decyzja, bo tak nas przysypało przez cztery dni, że mieliśmy potem problem, aby wydostać się z bazy.

Rozgoryczenie było związane z momentem podjęcia decyzji, potem, jak już zszedłem do bazy, to szybko to przebolałem. Bo tak naprawdę bardzo dobrze wspominam tę wyprawę – jest dla mnie dowodem na to, że wejście na szczyt nie jest najważniejsze. Mimo że nie udało mi się zdobyć góry to czuję, że wyprawa zakończyła się sukcesem. Cieszę się, że Denis wszedł, bo nasza ciężka praca nie poszła na marne. Mam poczucie, że wykonaliśmy kawał dobrej roboty. Wyprawa dała mi dużo pewności siebie – wiem, że jestem w stanie radzić sobie na dużej wysokości z dużymi trudnościami technicznymi. Dodatkowo wiem też, że drogi techniczne to coś co mnie kręci, bawi i, co najważniejsze, to coś co potrafię sprawnie robić.

Co równie ważne, świetna była atmosfera wyprawy. Z jednej strony było bardzo profesjonalne działanie – czuć było w powietrzu, że bezpieczeństwo jest naszym priorytetem i to było widać w wyborze drogi. Jak tylko wisiał jakikolwiek serak, to szliśmy w trudniejszy technicznie teren tylko po to, aby było bezpieczniej. Miałem takie przemyślenia, że tak naprawdę w górach – również w Himalajach – łatwy teren jest bardziej niebezpieczny niż techniczne wspinanie. W łatwym terenie jest większe ryzyko lawin, obrywu seraków, dodatkowo w stromej ścianie albo idziesz asekurując się na sztywno albo jest już założona poręczówka.

W takim terenie czuję się bezpieczniej niż np. na drodze normalnej na ośmiotysięcznik. To było też widać na tej wyprawie – cały team stosował kryterium bezpieczeństwa przy wyborze drogi. Dzięki temu, że jesteśmy wspinaczami, mieliśmy zapas techniczny, który pozwalał nam na wybór drogi pod kątem jej bezpieczeństwa, nie musieliśmy się sugerować tym, że musi być łatwiej.

W Katmandu. Od lewej Braun, Bielecki, Siniew i Urubko (fot. urubko.blogspot.com)

W Katmandu. Od lewej Braun, Bielecki, Siniew i Urubko (fot. urubko.blogspot.com)

Ekipa się dotarła, dobrze wam się współpracowało, co będzie ważne w kontekście wyprawy na K2.

Tak, zacząłem mówić, że z jednej strony było profesjonalnie, a z drugiej było tak naprawdę dużo śmiechu i zabawy. Przebywanie ze wspinaczami z odmiennych kultur było mocno inspirujące. Ciekawie było z trzema Rosjanami – wiadomo, jaki jest klimat wokół Rosji. Fascynuję się historią, znam trochę dzieje Rosji, literaturę rosyjską. Byłem po prostu ciekawy przedstawicieli Homo Sovieticus :) Zadawałem im pytania, choćby o obecną sytuację na Ukrainie, jednak nigdy nie mogłem uzyskać odpowiedzi, bo jak jeden zaczął odpowiadać, to po chwili drugi wtrącał swoje trzy grosze i zaczynali się kłócić między sobą. Było to dość zabawne i łamało stereotypy.

Gdy podsumowywaliśmy w bazie wyprawę, Denis stwierdził – chłopaki było naprawdę fajnie, może byśmy w tym samym składzie gdzieś pojechali. Wszyscy uznali, że dlaczego nie. I wtedy Denis rzucił luźno – to co, to ja was zapraszam na wyprawę zimową na K2!

Wtedy oczywiście trochę się z tego śmialiśmy, ale parę miesięcy później zaczęło to przybierać realne kształty. Poszedł jeden, drugi, trzeci email i okazało się, że rzeczywiście jedziemy. Aczkolwiek pierwotny plan zakładał, że wybierzemy się w tym samym składzie w piątkę. Jednak okazało się, że Dima nie może wziąć udziału w wyprawie, głównie ze względów finansowych, a udział Artioma również stoi pod dużym znakiem zapytania.

Prosta sprawa – ja, Alex i Denis jesteśmy profesjonalnymi wspinaczami (choć również nam nie jest łatwo znaleźć fundusze na wyprawę), a dla Dimy i Artioma, którzy pracują na etacie, 3-miesięczny wyjazd wiąże się z uzyskaniem bezpłatnego urlopu, podczas którego nie będą mieli pensji, a na dodatek będą musieli wydać kupę pieniędzy – to najzwyczajniej w świecie przerasta ich możliwości. Zatem jedziemy we trzech.

Wyprawa w komplecie w Taplejungu. Od lewej Adam Bielecki, Alex Txikon, Dmitrij Siniew, Artiom Braun, Bojan Petrow i Denis Urubko (fot. urubko.blogspot.com)

Wyprawa w komplecie w Taplejungu. Od lewej Adam Bielecki, Alex Txikon, Dmitrij Siniew, Artiom Braun, Bojan Petrow i Denis Urubko (fot. urubko.blogspot.com)

Pora na K2. Trochę wasza wyprawa wygląda na rekonesans. Dajecie sobie szansę na zdobycie góry?

Na Gasherbrumie I działaliśmy w małym zespole – ja, Janusz Gołąb, Artur Hajzer plus wsparcie dwóch hapsów – i weszliśmy na szczyt. Na Makalu podczas pierwszego zimowego wejścia Denis był tylko z Simone Moro, a to był wysoki ośmiotysięcznik. Na Kanczendzondze też działaliśmy w stosunkowo małym zespole, a udało się zrobić techniczną drogę na wysoki ośmiotysięcznik. Ja to mówię wprost – wierzę w małe zespoły. Jest nawet taki punkt graniczny, po którym powiększanie liczby wspinaczy może tak naprawdę zespół osłabić. W przypadku małego zespołu wszyscy muszą dawać z siebie 100%, powyżej pewnej liczby ludzi zaczyna się jakieś kombinowanie, ustawianie się w szeregu, które kończy się jak na polskich wyprawach w latach 80., co jeden z nestorów polskiego himalaizmu określił jako” jeżdżenie po trawnikach”.

Zespół to jedna sprawa, druga to droga. Wybraliście grań północno-wschodnią, którą notabene biegnie polska droga z 1976 roku wyprawy pod kierownictwem Janusza Kurczaba. Znany jest opis tej drogi – to jeden z najdłuższych wariantów prowadzących do szczytu. Grań jest mocno eksponowana, w warunkach zimowych może być nie lada wyzwaniem. Skąd pomysł, aby od tej strony zaatakować K2?

Ja na to patrzę inaczej – wybór drogi jest tym, co mnie przekonało do wzięcia udziału w wyprawie. Rok temu mówiłem, że jeśli nie będzie jakiegoś nowego pomysłu na zdobywanie tej góry albo jakiś zmian w sprzęcie, to ja nie będę się wybierał. Bo miałbym problem ze znalezieniem motywacji na egzystowanie 3 miesiące w takich warunkach bez szans na sukces. Inna sprawa, że nasza linia z drogą polską ma nie wiele wspólnego. W 1976 Polacy atakowali od strony południowej, pakistańskiej. Do bazy podchodzili lodowcem Baltoro, my natomiast będziemy podchodzić od strony chińskiej. W związku z tym na grań dostaniemy się od strony północnej już poza jej najtrudniejszym fragmentem. W podobny sposób w 1993 roku do wysokości 7500 m dotarł rosyjski zespół: Władimir Bałyberdin, Aleksiej Klimin i Jelena Głuszko.

Planowana droga po wyjściu na pn.-wsch. grań. 1 - Żebro Abruzzi. 2 - Amerykanie 1978. 3 - Polacy 1976 (fot. montagna.tv)

Planowana droga po wyjściu na pn.-wsch. grań (zaznaczona kolorem pomarańczowym): 1 – Żebro Abruzzi. 2 – Amerykanie 1978. 3 – Polacy 1976 (fot. montagna.tv)

Plusem tej drogi są dwie podstawowe rzeczy. Jedna najważniejsza – praktycznie na całej długości do wysokości 7600 m, czyli do wyjścia na grań, jest idealnie osłonięta od wiatru. Najmocniejsze wiatry wieją tam od zachodu, a w tym wypadku – jak podkreśla Denis – góra będzie naszym przyjacielem i od tego wiatru nas osłoni. Druga sprawa to fakt, że droga na prawie całej swojej długości ma charakter śnieżno-lodowy. Wspinanie w skale w zimie zwiększa ryzyko odmrożeń i jest dużo trudniejsze, a w lodzie mogę założyć ciepłe łapawice i cztery pary rękawiczek i wciąż będę mógł utrzymać dziabę. W lód można wkręcić śrubę, a w skale asekuracja jest trudniejsza – w łapawicy zakładanie kości czy friendów nie jest proste. W lodzie poruszamy się po prostu szybciej i sprawniej.

Mamy również nadzieję, że będzie można budować jamy śnieżne lub lodowe. Ja i Denis mamy w tym doświadczenie – to standardowa technika budowania obozów w Tien-Szanie. Wiadomo, że w tych temperaturach rozbijanie namiotu nie jest przyjemną i prostą sprawą – jest to bardzo uciążliwe i upierdliwe szczególnie, że nie można zostawić namiotów rozbitych. Jama lodowa jest natomiast najbardziej komfortowym, najwygodniejszym i najbezpieczniejszym schronieniem. Dobrze izoluje od wiatru, panuje w niej stała temperatura, nie jest zagrożona lawinami.

K2 (extremos.com.br)

K2 (extremos.com.br)

A bierzecie pod uwagę doświadczenia zeszłorocznej zimowej wyprawy na Nanga Parbat? Tam na Drodze Shella wspinacze zastali wyjątkowo ciężkie warunki – niezwykle twardy lód. To spowolniło bardzo akcję górską. Nie obawiacie się tego na K2?

Jestem przyzwyczajony do wspinania w lodzie. Zimą wolę twardy lód niż skałę. Na Broad Peaku mieliśmy długie odcinki lodowe, również na Gasherbrumie I tego lodu było trochę. Oczywiste też jest to, że wszystko będzie zależało od warunków, jakie zastaniemy w tym sezonie, no i od pogody.

Mamy zdjęcia tej drogi, Denis widział ją na żywo – wiadomo jednak, że dróg w górach nie wyznacza się na zdjęciach. W realu zastaniemy różne warunki, jednak jesteśmy małą wyprawą, która dzięki temu będzie bardzo elastyczna. Jeżeli okaże się, że tam latają seraki, lawiny i jest bardzo dużo śniegu, to w każdej chwili możemy się przenieść na filar północny i spróbować drogi, którą szedł Krzyś Wielicki w 2003 roku. Na razie jednak trzymamy się pierwotnego planu.

Myślisz już dużo o wyprawie – kiedy planujesz wyjazd?

20 grudnia spotykamy się w Kaszgarze w Chinach. Stamtąd mamy dwa dni przejazdu jeepami i pięć dni trekkingu do bazy.

O ile wiem to brakuje ci trochę funduszy na wyjazd?

Mam jedną trzecią pieniędzy – wspiera mnie, tak jak podczas wyprawy na Kangczendzongę firma Imex Logistics. Cały czas prowadzone są rozmowy ze sponsorami, ale na chwilę obecną trudno mi powiedzieć, jak się zakończą. Wczoraj uruchomiłem zbiórkę na portalu polakpotrafi.pl, gdzie proszę o pomoc w zebraniu 1/3 funduszy na sfinansowanie wyprawy, czyli 20 000 zł. Koszt mojego udziału to 60 000 zł. Mam nadzieję, że uda się je zebrać.

Zdobycie K2 w zimie byłoby historycznym wydarzeniem. Mam też przekonanie, że nie może zabraknąć Polaka na tej wyprawie – to w końcu poniekąd narodowa sprawa. Byłoby to zamknięcie pewnej epoki i fajnie, gdyby ktoś wniósł tam polską flagę.

Wspomniałeś, że jest wspinaczka zimą na K2 to narodowa sprawa. Niedawno Janusz Majer, szef PHZ, powiedział, że PHZ cały czas myśli o K2, może będzie to przyszły rok. Ubiegniesz kolegów? :)

Myślę, że Janusz życzy nam jak najlepiej, a ja jeśli tylko będę w stanie to kolegów ubiegnę :) Ale mam poczucie, że będę wchodził na tę górę również w ich imieniu i w imieniu wszystkich Polaków. Janusz, z którym zresztą rozmawiałem przedwczoraj, zaprosił mnie i Denisa do udziału w przyszłorocznej wyprawie, mówiąc wprost – chłopaki, jak wam się nie uda to możecie jechać z nami. Jak zajdzie potrzeba to pewnie z tej propozycji skorzystamy. Tutaj pojawia się jedna istotna rzecz – ta wyprawa PHZ miała się odbyć w tym roku i my z Denisiem na ten rok się nastawialiśmy. Jak wiemy, wyprawa została przeniesiona na następny rok. My natomiast jesteśmy gotowi, mamy zgrany zespół, czujemy się kondycyjnie przygotowani.

k2-2014-adam-bielecki

W związku z tym stwierdziliśmy, że nie ma co czekać na kolejny rok i trzeba teraz uderzać. Oczywiście cieszymy się, że mamy taką furtkę, że jak nam teraz nie wyjdzie, to w przyszłym roku będzie kolejna szansa. Może wtedy Denis będzie już obywatelem polskim (stara się bowiem o to) – PHZ będzie miał wtedy mocne wsparcie. Zastanawiam się jednocześnie, czy „prawo działa wstecz” i w związku z tym do Polaków będą należały wszystkie ośmiotysięczniki zdobyte zimą :)

Nie pozostaje zatem nic innego, jak życzyć Tobie i ekipie powodzenia! Zarówno w zbieraniu brakujących funduszy, jak i w najważniejszym celu – wspinaczce na K2!

Ślicznie dziękuję!

***

Możecie wesprzeć udział Adama w wyprawie na K2 na portalu polakpotrafi.pl:
http://polakpotrafi.pl/projekt/k2-expedition

Najnowsze informacje z przebiegu wyprawy na K2 znajdziecie na fanpage’u Adama.




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek

    Polak potrafi bajki gadac... [6]
    Mamy nowy zawod... wspinaczkowy celebryta... gadac byle zwracac na siebie…

    21-11-2014
    Robson