Mistrz spoza stawki – Mistrzostwa Świata w Monachium podsumowuje Mechanior
Zawody w Monachium, od kilku lat obowiązkowy punkt na mapie Pucharu Świata w boulderingu, tym razem otrzymały rangę mistrzowską. Coroczny termin bawarskiej imprezy, końcówka sierpnia, nie musiał być zatem zmieniany – mistrzostwa organizuje się bowiem po zakończeniu całego cyklu pucharowego, dając zawodnikom czas na odpoczynek i nową kompensację mocy.
Zgodnie też z dotychczasowym zwyczajem wydarzenie rozlokowało się na koronie Stadionu Olimpijskiego w Monachium, który też nieodmiennie od kilku lat zachwyca wysłannika wspinania.pl klasą architektoniczną. Nieodmiennie również było znakomicie zorganizowane, zarówno z punktu widzenia publiczności, jak i samych startujących – cecha charakterystyczna zawodów odbywających się w państwach niemieckojęzycznych.
***
- Stawka
Przegląd sił przed kluczowymi zmaganiami sezonu nie wychodził poza listę nazwisk dobrze znanych. Broniący tytułu Dmitrij Szarafutdinow przegrał Puchar Świata z Janem Hojerem, więc spadek zaangażowania widoczny na ostatnich pucharowych zawodach nie pozwalał wyłączać go z najściślejszego grona faworytów. Jan Hojer przed własną publicznością chciał i mógł sięgnąć po najwyższe laury. Na listach startowych pojawił się Adam Ondra, którego minimalna, pechowa przegrana z Kilianem Fischhuberem w Innsbrucku nie przesłoniła piorunującego wrażenia, jakie pozostawił swoim wspinaniem. Kilian pragnął dołożyć Mistrzostwo Świata do zdobytego przed rokiem – europejskiego. W tle czaili się między innymi Rustam Gelmanow (przekonujące zwycięstwo w Laval) czy Sean McColl.
No i rzecz dziwna, dwóch ostatnich zabrakło w ostatecznej rozgrywce. O ile jednak Kanadyjczyk spokojnie odpadł w półfinale, kwalifikując się przy tym do pierwszej dziesiątki na świecie, o tyle Rosjanin nie dał rady zachować formy z końcówki czerwca i poległ już w eliminacjach, sprawiając tym samym pierwszą niespodziankę zawodów. Co jednak znacznie ciekawsze, a zarazem chyba przykre dla miłośników wspinania, zabrakło w niej także Kiliana, nie pierwszy raz w tym roku dającego znać, że czas zaczyna robić swoje. Znakomitego występu w pierwszej rundzie nie udało się powtórzyć dwa dni później w półfinale, w którym Austriak odpada, trzeba przyznać, zdecydowanie.
Sobotni wieczór i sekstet mistrzowski na sześciu najlepszych tym razem w obsadzie: Jernej Kruder, Guillaume Glairon-Mondet, Tsukuru Hori, Szarafutdinow, Ondra i Hojer. Artystom towarzyszyła orkiestra chwytowych pod batutą Manu Hasslera, niemniej o partię pierwszych skrzypiec i tak podejrzewamy wiecznie uśmiechniętego Jackiego Godoffe’a. Mocny zespół, bo trzecim do kompletu został Chris Danielson z USA.
- Pod nieobecność Anny Stöhr
Zmagania pań pod znakiem wielkiej nieobecnej – kontuzjowana Anna Stöhr już przed eliminacjami wiedziała, że w tym roku nie zostanie Mistrzynią Świata. W Monachium oczywiście była, oblegana przez branżowe media. Mistrzyni dotychczasowa, Melanie Sandoz, nie dała w minionych miesiącach ani razu do zrozumienia, że obrona tytułu mieści się w sferze możliwości – w Monachium trzynasta, poza szansami na finał. W tym roku zaś pojawiają się faworytki: Juliane Wurm (wysoka forma od początku sezonu, trzy razy na podium, w tym raz – w Chongqing – na stopniu najwyższym), Alex Puccio, Shauna Coxsey, Akiyo Noguchi oraz Melissa Le Neve. Obecność w finale każdej z nich nie jest niespodzianką – jest nią natomiast postać szóstej jego uczestniczki.
Michaela Tracy, dotychczas okazjonalnie pojawiająca się w półfinałach zawodów pucharowych, nie zmarnowała ostatnich dwóch miesięcy. Po eliminacjach, które zakończyła najlepszym wynikiem w grupie, istniały jeszcze obawy, czy aby półfinał nie obnaży boleśnie prawdziwego stanu rzeczy. Tymczasem Michaela awansuje do finału pewnie i kto wie, czy nie napędza tym samym stracha „starej gwardii”. Czarny koń często startuje w finale bez żadnej presji, a tym samym potrafi być nader niebezpieczny.
- Finał męski – akcja jędrna, soczysta i pełna treści
Ostateczna rozgrywka była wspaniałą kulminacją całego kończącego się sezonu i chyba najlepszym z jego finałów (chociaż zawody w Innsbrucku są tu konkurencją). Szczególnie finał męski cechował się akcją jędrną, soczystą i pełną treści, w czym niemała zasługa Adama Ondry i Jana Hojera – dwa flashe i zarazem jedyne topy na pierwszym problemie nadały rywalizacji wymiar pojedynku, nieco na przekór faktom.
Wśród zachwytów nad techniką Czecha i siłą Niemca uwadze umknął fakt, że bardzo blisko sukcesu był też Jernej Kruder; od tej chwili Słoweniec, nie niepokojony przez nikogo, będzie spokojnie przemykał się w cieniu gigantów, aby ostatecznie, po przekonujących topach na trzech kolejnych problemach, niespodziewanie rozdzielić ich i zgarnąć dla siebie srebro. Srebro, które i tak może mieć smak gorzkawy, bo tak jak w Grindelwald od finału dzieliło Jerneja sześć minut (spóźnienia do strefy izolacji), tak w Monachium od złota – kilka sekund! Tych sekund, których potrzebował Adam Ondra na ostatnie, rozpaczliwe wstawki do dwójki (koordynacyjny skok) i trójki (nieprzyjemny start na połogu), a bez których mógłby o zwycięstwie najwyżej pomarzyć. Sekundy jednakże się znalazły, z czterema topami Czech został mistrzem, a Jernej i tak sprawił nie lada niespodziankę (choć silny był zawsze). A co z Janem?
No, a Jan najpierw dał do zrozumienia, że będzie mistrzem (flashując pierwsze dwa baldery), a potem tradycyjnie potoczył się po połogu (trójka). I chociaż połóg ostatecznie padł (Jan, podobnie jak Adam, topuje go w ostatniej próbie), to nie wytrzymała głowa. Przed siłową czwórką, która wydawała się stworzona dla Niemca i przed którą miał on cztery próby przewagi nad Ondrą, zawody jeszcze wydawały się szczęśliwe dla gospodarzy. Jan wyszedł na scenę zapewne dobrze wiedząc, w jakiej znajduje się sytuacji (siedząc za ścianą nie miał problemów z usłyszeniem konferansjera podającego do wiadomości wyniki).
Po pierwszej spalonej próbie (chyba wszyscy spodziewali się szybkiego sukcesu) nic nie jest jeszcze przesądzone. Po dwóch kolejnych wiadomo już, że albo w głowie Jana włączy się alarm, a w skrzyni dodatkowy bieg (niejeden raz Tomek Oleksy wygrywał tak u nas zawody), albo będzie „po ptokach”. Nogi i ptoki poleciały do Czech, unosząc ze sobą upragniony tytuł, a nawet wicemistrzostwo. Bolesne, zważywszy na pewność, która emanowała z ruchów Jana na pierwszych dwóch problemach.
Pierwsza szóstka:
- Adam Ondra (Czechy)
- Jernej Kruder (Słowenia)
- Jan Hojer (Niemcy)
- Guillaume Glairon Mondet (Francja)
- Dmitrij Szarafutdinow (Rosja)
- Tsukuru Hori (Japonia)
- Finał kobiet – pojedynek Wurm i Puccio
Pocieszeniem dla Niemca mógł być przebieg rywalizacji pomiędzy zawodniczkami. Akiyo Noguchi i Shauna Coxsey mogły powalczyć jedynie o brąz, Michaela Tracy z Melissą Le Neve tym razem wyraźnie odstawały od reszty (chociaż Michela pokazała, że nie znalazła się tam przypadkiem). Rzecz rozegrała się pomiędzy Juliane Wurm i imponująco opanowaną oraz mądrze wspinającą się Alex Puccio, która wreszcie była w stanie wykorzystać całą posiadaną siłę.
Alex lepsza na jedynce (flash, wobec drugiej próby Niemki), na dwójce proporcje uległy symetrycznemu odwróceniu (a był to przepiękny problem, wymagający zarówno pomyślunku, jak i mocy; Akiyo Noguchi była również blisko topu, niestety po dłuższym czasie obracania się w pozycji horyzontalnej zabrakło sił na ostatni ruch). Trójka to jedyny nieudany bald tego finału – wszystkie zawodniczki dopuściła od razu do bonusa i żadnej do topu, tym samym nie wpływając na wyniki. O mistrzostwie zadecydował szczegół na czwórce – bieg po strukturach (tzw. „skok przez rzeczkę”), który Niemka wykonuje dopiero w piątej próbie, ale Amerykanka w szóstej. Ładnie się to skończyło, bowiem Juliane Wurm startowała jako ostatnia, więc potężna owacja monachijskiej publiczności (teren pod ścianą wypełniony po brzegi, o dziwo nieco wolnego miejsca przy budce z piwem na uboczu) dobrze zaakcentowała wspaniały finisz tak zawodów, jak i całego sezonu. Nowej mistrzyni napłynęły do oczu łzy – chyba szczęścia, a nie żalu z powodu równoczesnej porażki ukochanego.
Pierwsza szóstka:
- Juliane Wurm (Niemcy)
- Alex Puccio (USA)
- Akiyo Noguchi (Japonia)
- Shauna Coxsey (Wielka Brytania)
- Melissa Le Neve (Francja)
- Michaela Tracy (Wielka Brytania)
Pełne wyniki na stronie IFSC.
***
- Organizacja nienagannie niemiecka
Zawody w Monachium po raz kolejny stały się jednym z dowodów na systematyczny rozwój sportowego wspinania, chyba najjaśniejszym punktem i tak przecież udanego sezonu, jego godnym uhonorowaniem. Świetna robota chwytowych, zwłaszcza w finale – może niewolnym od pojedynczych błędów (niekiedy problemy zaczynały się dopiero za bonusem, niekiedy na nim kończyły), ale znakomitym jako całość, bardzo wspinaczkowym, emocjonującym, trzymającym w napięciu do końca. Organizacja nienagannie niemiecka, strefa z tradycyjnym tutaj bufetem dla zawodników (niby szczegół, a cieszy), żadnych wpadek, żadnych kontrowersji, żadnych sędziowskich błędów. Świetna konferansjerka (z dokładnością do podawania Janowi wyniku przed ostatnim problemem, co nie powinno mieć miejsca).
- Prognozy na przyszłość
Przed kolejnym sezonem jest już gotowy prowizoryczny harmonogram, z którego wynika, że w przyszłym sezonie Puchar zagości z Europie zaledwie dwa razy, do czego dojdą mistrzostwa Starego Kontynentu. Zapewne zobaczymy naszych zawodników na wszystkich tych imprezach; znając życie, dalsze podróże będą udziałem grupy nieco mniejszej. Po minionym sezonie możemy oczekiwać po Jakubie Główce wyczekanych awansów do półfinałów, niżej podpisany powinien przezimować z myślą o jakimś finale.
Liczymy, że inni nasi balderowcy zmobilizują się do regularniejszych startów i podporządkowania im planów treningowych. Dziewczyny zdobywały w tym roku doświadczenie, które bez wątpienia okaże się pomocne podczas zimowych przygotowań. Dodajmy koniecznie, że tegoroczne, częste starty polskich zawodników były w dużej mierze zasługą solidnego wsparcia ze strony Związku, a dokładniej Komisji Wspinaczki Sportowej. Pozwala to wierzyć, że w następnych latach uda się wreszcie zbudować zwartą i zorganizowaną reprezentację balderową, a tym samym uzyskać rzadki w naszym kraju luksus – płynność i ciągłość działania.
Andrzej Mecherzyński-Wiktor
Rozpaczliwe? [1]
"Tych sekund, których potrzebował Adam Ondra na ostatnie, rozpaczliwe wstawki…
Majkel