25 sierpnia 2014 09:43

Mistrz spoza stawki – Mistrzostwa Świata w Monachium podsumowuje Mechanior

Zawody w Monachium, od kilku lat obowiązkowy punkt na mapie Pucharu Świata w boulderingu, tym razem otrzymały rangę mistrzowską. Coroczny termin bawarskiej imprezy, końcówka sierpnia, nie musiał być zatem zmieniany – mistrzostwa organizuje się bowiem po zakończeniu całego cyklu pucharowego, dając zawodnikom czas na odpoczynek i nową kompensację mocy.

Zgodnie też z dotychczasowym zwyczajem wydarzenie rozlokowało się na koronie Stadionu Olimpijskiego w Monachium, który też nieodmiennie od kilku lat zachwyca wysłannika wspinania.pl klasą architektoniczną. Nieodmiennie również było znakomicie zorganizowane, zarówno z punktu widzenia publiczności, jak i samych startujących – cecha charakterystyczna zawodów odbywających się w państwach niemieckojęzycznych.

Adam Ondra górą (fot. IFSC / Red Bull)

Adam Ondra górą (fot. IFSC / Red Bull)

***

  • Stawka 

Przegląd sił przed kluczowymi zmaganiami sezonu nie wychodził poza listę nazwisk dobrze znanych. Broniący tytułu Dmitrij Szarafutdinow przegrał Puchar Świata z Janem Hojerem, więc spadek zaangażowania widoczny na ostatnich pucharowych zawodach nie pozwalał wyłączać go z najściślejszego grona faworytów. Jan Hojer przed własną publicznością chciał i mógł sięgnąć po najwyższe laury. Na listach startowych pojawił się Adam Ondra, którego minimalna, pechowa przegrana z Kilianem Fischhuberem w Innsbrucku nie przesłoniła piorunującego wrażenia, jakie pozostawił swoim wspinaniem. Kilian pragnął dołożyć Mistrzostwo Świata do zdobytego przed rokiem – europejskiego. W tle czaili się między innymi Rustam Gelmanow (przekonujące zwycięstwo w Laval) czy Sean McColl.

No i rzecz dziwna, dwóch ostatnich zabrakło w ostatecznej rozgrywce. O ile jednak Kanadyjczyk spokojnie odpadł w półfinale, kwalifikując się przy tym do pierwszej dziesiątki na świecie, o tyle Rosjanin nie dał rady zachować formy z końcówki czerwca i poległ już w eliminacjach, sprawiając tym samym pierwszą niespodziankę zawodów. Co jednak znacznie ciekawsze, a zarazem chyba przykre dla miłośników wspinania, zabrakło w niej także Kiliana, nie pierwszy raz w tym roku dającego znać, że czas zaczyna robić swoje. Znakomitego występu w pierwszej rundzie nie udało się powtórzyć dwa dni później w półfinale, w którym Austriak odpada, trzeba przyznać, zdecydowanie.

Sobotni wieczór i sekstet mistrzowski na sześciu najlepszych tym razem w obsadzie: Jernej Kruder, Guillaume Glairon-Mondet, Tsukuru Hori, Szarafutdinow, Ondra i Hojer. Artystom towarzyszyła orkiestra chwytowych pod batutą Manu Hasslera, niemniej o partię pierwszych skrzypiec i tak podejrzewamy wiecznie uśmiechniętego Jackiego Godoffe’a. Mocny zespół, bo trzecim do kompletu został Chris Danielson z USA.

  • Pod nieobecność Anny Stöhr

Zmagania pań pod znakiem wielkiej nieobecnej – kontuzjowana Anna Stöhr już przed eliminacjami wiedziała, że w tym roku nie zostanie Mistrzynią Świata. W Monachium oczywiście była, oblegana przez branżowe media. Mistrzyni dotychczasowa, Melanie Sandoz, nie dała w minionych miesiącach ani razu do zrozumienia, że obrona tytułu mieści się w sferze możliwości – w Monachium trzynasta, poza szansami na finał. W tym roku zaś pojawiają się faworytki: Juliane Wurm (wysoka forma od początku sezonu, trzy razy na podium, w tym raz – w Chongqing – na stopniu najwyższym), Alex Puccio, Shauna Coxsey, Akiyo Noguchi oraz Melissa Le Neve. Obecność w finale każdej z nich nie jest niespodzianką – jest nią natomiast postać szóstej jego uczestniczki.

Michaela Tracy, dotychczas okazjonalnie pojawiająca się w półfinałach zawodów pucharowych, nie zmarnowała ostatnich dwóch miesięcy. Po eliminacjach, które zakończyła najlepszym wynikiem w grupie, istniały jeszcze obawy, czy aby półfinał nie obnaży boleśnie prawdziwego stanu rzeczy. Tymczasem Michaela awansuje do finału pewnie i kto wie, czy nie napędza tym samym stracha „starej gwardii”. Czarny koń często startuje w finale bez żadnej presji, a tym samym potrafi być nader niebezpieczny.

Juliane Wurm prezentowała wysoką formę już od początku sezonu (fot. IFSC / Red Bull)

Juliane Wurm prezentowała wysoką formę już od początku sezonu (fot. IFSC / Red Bull)

  • Finał męski – akcja jędrna, soczysta i pełna treści

Ostateczna rozgrywka była wspaniałą kulminacją całego kończącego się sezonu i chyba najlepszym z jego finałów (chociaż zawody w Innsbrucku są tu konkurencją). Szczególnie finał męski cechował się akcją jędrną, soczystą i pełną treści, w czym niemała zasługa Adama Ondry i Jana Hojera – dwa flashe i zarazem jedyne topy na pierwszym problemie nadały rywalizacji wymiar pojedynku, nieco na przekór faktom.

Wśród zachwytów nad techniką Czecha i siłą Niemca uwadze umknął fakt, że bardzo blisko sukcesu był też Jernej Kruder; od tej chwili Słoweniec, nie niepokojony przez nikogo, będzie spokojnie przemykał się w cieniu gigantów, aby ostatecznie, po przekonujących topach na trzech kolejnych problemach, niespodziewanie rozdzielić ich i zgarnąć dla siebie srebro. Srebro, które i tak może mieć smak gorzkawy, bo tak jak w Grindelwald od finału dzieliło Jerneja sześć minut (spóźnienia do strefy izolacji), tak w Monachium od złota – kilka sekund! Tych sekund, których potrzebował Adam Ondra na ostatnie, rozpaczliwe wstawki do dwójki (koordynacyjny skok) i trójki (nieprzyjemny start na połogu), a bez których mógłby o zwycięstwie najwyżej pomarzyć. Sekundy jednakże się znalazły, z czterema topami Czech został mistrzem, a Jernej i tak sprawił nie lada niespodziankę (choć silny był zawsze). A co z Janem?

No, a Jan najpierw dał do zrozumienia, że będzie mistrzem (flashując pierwsze dwa baldery), a potem tradycyjnie potoczył się po połogu (trójka). I chociaż połóg ostatecznie padł (Jan, podobnie jak Adam, topuje go w ostatniej próbie), to nie wytrzymała głowa. Przed siłową czwórką, która wydawała się stworzona dla Niemca i przed którą miał on cztery próby przewagi nad Ondrą, zawody jeszcze wydawały się szczęśliwe dla gospodarzy. Jan wyszedł na scenę zapewne dobrze wiedząc, w jakiej znajduje się sytuacji (siedząc za ścianą nie miał problemów z usłyszeniem konferansjera podającego do wiadomości wyniki).

Po pierwszej spalonej próbie (chyba wszyscy spodziewali się szybkiego sukcesu) nic nie jest jeszcze przesądzone. Po dwóch kolejnych wiadomo już, że albo w głowie Jana włączy się alarm, a w skrzyni dodatkowy bieg (niejeden raz Tomek Oleksy wygrywał tak u nas zawody), albo będzie „po ptokach”. Nogi i ptoki poleciały do Czech, unosząc ze sobą upragniony tytuł, a nawet wicemistrzostwo. Bolesne, zważywszy na pewność, która emanowała z ruchów Jana na pierwszych dwóch problemach.

Pierwsza szóstka:

  1. Adam Ondra (Czechy)
  2. Jernej Kruder (Słowenia)
  3. Jan Hojer (Niemcy)
  4. Guillaume Glairon Mondet (Francja)
  5. Dmitrij Szarafutdinow (Rosja)
  6. Tsukuru Hori (Japonia)
  • Finał kobiet – pojedynek Wurm i Puccio

Pocieszeniem dla Niemca mógł być przebieg rywalizacji pomiędzy zawodniczkami. Akiyo Noguchi i Shauna Coxsey mogły powalczyć jedynie o brąz, Michaela Tracy z Melissą Le Neve tym razem wyraźnie odstawały od reszty (chociaż Michela pokazała, że nie znalazła się tam przypadkiem). Rzecz rozegrała się pomiędzy Juliane Wurm i imponująco opanowaną oraz mądrze wspinającą się Alex Puccio, która wreszcie była w stanie wykorzystać całą posiadaną siłę.

Alex lepsza na jedynce (flash, wobec drugiej próby Niemki), na dwójce proporcje uległy symetrycznemu odwróceniu (a był to przepiękny problem, wymagający zarówno pomyślunku, jak i mocy; Akiyo Noguchi była również blisko topu, niestety po dłuższym czasie obracania się w pozycji horyzontalnej zabrakło sił na ostatni ruch). Trójka to jedyny nieudany bald tego finału – wszystkie zawodniczki dopuściła od razu do bonusa i żadnej do topu, tym samym nie wpływając na wyniki. O mistrzostwie zadecydował szczegół na czwórce – bieg po strukturach (tzw. „skok przez rzeczkę”), który Niemka wykonuje dopiero w piątej próbie, ale Amerykanka w szóstej. Ładnie się to skończyło, bowiem Juliane Wurm startowała jako ostatnia, więc potężna owacja monachijskiej publiczności (teren pod ścianą wypełniony po brzegi, o dziwo nieco wolnego miejsca przy budce z piwem na uboczu) dobrze zaakcentowała wspaniały finisz tak zawodów, jak i całego sezonu. Nowej mistrzyni napłynęły do oczu łzy – chyba szczęścia, a nie żalu z powodu równoczesnej porażki ukochanego.

Pierwsza szóstka:

  1. Juliane Wurm (Niemcy)
  2. Alex Puccio (USA)
  3. Akiyo Noguchi (Japonia)
  4. Shauna Coxsey (Wielka Brytania)
  5. Melissa Le Neve (Francja)
  6. Michaela Tracy (Wielka Brytania)

Pełne wyniki na stronie IFSC.

***

  • Organizacja nienagannie niemiecka

Zawody w Monachium po raz kolejny stały się jednym z dowodów na systematyczny rozwój sportowego wspinania, chyba najjaśniejszym punktem i tak przecież udanego sezonu, jego godnym uhonorowaniem. Świetna robota chwytowych, zwłaszcza w finale – może niewolnym od pojedynczych błędów (niekiedy problemy zaczynały się dopiero za bonusem, niekiedy na nim kończyły), ale znakomitym jako całość, bardzo wspinaczkowym, emocjonującym, trzymającym w napięciu do końca. Organizacja nienagannie niemiecka, strefa z tradycyjnym tutaj bufetem dla zawodników (niby szczegół, a cieszy), żadnych wpadek, żadnych kontrowersji, żadnych sędziowskich błędów. Świetna konferansjerka (z dokładnością do podawania Janowi wyniku przed ostatnim problemem, co nie powinno mieć miejsca).

  • Prognozy na przyszłość

Przed kolejnym sezonem jest już gotowy prowizoryczny harmonogram, z którego wynika, że w przyszłym sezonie Puchar zagości z Europie zaledwie dwa razy, do czego dojdą mistrzostwa Starego Kontynentu. Zapewne zobaczymy naszych zawodników na wszystkich tych imprezach; znając życie, dalsze podróże będą udziałem grupy nieco mniejszej. Po minionym sezonie możemy oczekiwać po Jakubie Główce wyczekanych awansów do półfinałów, niżej podpisany powinien przezimować z myślą o jakimś finale.

Liczymy, że inni nasi balderowcy zmobilizują się do regularniejszych startów i podporządkowania im planów treningowych. Dziewczyny zdobywały w tym roku doświadczenie, które bez wątpienia okaże się pomocne podczas zimowych przygotowań. Dodajmy koniecznie, że tegoroczne, częste starty polskich zawodników były w dużej mierze zasługą solidnego wsparcia ze strony Związku, a dokładniej Komisji Wspinaczki Sportowej. Pozwala to wierzyć, że w następnych latach uda się wreszcie zbudować zwartą i zorganizowaną reprezentację balderową, a tym samym uzyskać rzadki w naszym kraju luksus – płynność i ciągłość działania.

Andrzej Mecherzyński-Wiktor

 




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek

    Rozpaczliwe? [1]
    "Tych sekund, których potrzebował Adam Ondra na ostatnie, rozpaczliwe wstawki…

    29-08-2014
    Majkel