8 lipca 2014 08:43

W moim wieku nie ma już czasu na improwizację – Mechanior o minionym sezonie PŚ i nie tylko…

Dawno Puchar Świata w boulderingu nie dostarczył nam tylu emocji. Pierwsze skrzypce w tym roku grał w naszej drużynie Andrzej Mecherzyński-Wiktor, który pokazał, że polscy zawodnicy mogą walczyć o najlepsze miejsca nie tylko w czasówkach. Mechanior startował w tym sezonie naprawdę świetnie, a przede wszystkim bardzo regularnie, co zaowocowało czterema półfinałami. Z Andrzejem rozmawiamy o minionym sezonie startowym, doświadczeniach, upływie czasu, sportowym dojrzewaniu itd. itd.

***

Dorota Dubicka / wspinanie.pl: Andrzej, przede wszystkim gratuluję Ci udanych startów w Pucharze Świata, konsekwencji, mocy, regularności. Cztery razy walka w półfinałach to naprawdę świetny wyniki. W klasyfikacji generalnej dobre, 15. miejsce. Czujesz satysfakcję? Założony plan został wykonany?

Andrzej Mecherzyński-Wiktor: Zasadniczo tak. Formalnie założyłem sobie udział we wszystkich półfinałach, ale z drugiej strony jakaś granica błędu jest chyba usprawiedliwiona, poza tym cieszę się z trzech miejsc w pierwszej dziesiątce. Niewątpliwie widać postęp w stosunku do zeszłego roku, który z kolei był lepszy od jeszcze wcześniejszego. I chyba z tego jestem najbardziej zadowolony, bo w moim wieku nie ma już czasu na improwizację, ani tym bardziej warunków do chodzenia na skróty. Chyba pracuję dosyć systematycznie i daje to jakieś tam efekty.

Dziękuję za gratulacje.

Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę :), ale właśnie w tym sezonie zbliżyłeś do swojego najlepszego wyniku w PŚ, w 2004 roku zająłeś 6. miejsce w Erlangen. To zresztą był chyba Twój debiut seniorski. W tym roku w Grindelwaldzie i Haiyang byłeś 9, bliziutko finału… Pamiętasz coś jeszcze ze startu 10 lat temu?

Słuszność, Grindelwald to był mój najlepszy start w tym roku – największa konkurencja, dobre miejsce (nie do porównania z dziewiątym w Chinach, przy prawie pustej liście startowej). Poza tym wspinałem się tam najlepiej – zarówno jeśli chodzi o aspekt czysto wspinaczkowy, jak i zawodniczy (taktyka, nerwy etc.).

Natomiast Erlangen… niegdysiejsze śniegi. Świetne jedzenie było w strefie, bawarskie precle z masłem, pełno jakichś kanapek, owoców, nigdzie indziej nie widziałem tak profesjonalnego korytka dla zawodników. Za to reguły były inne niż dzisiaj, do finału wchodziło nas dwunastu (nie było rundy półfinałowej) i ja, rzecz jasna, zostałem po eliminacjach tym dwunastym. W dodatku jakoś tak dziwnie, bo spadłem na to dwunaste miejsce o ile pamiętam raczej szybko, a potem, nie wiedzieć czemu, już się na nim utrzymałem, chociaż po mnie startowali chyba jeszcze jacyś mocni zawodnicy… Nie pamiętam… pamiętam, że Klopper (Mateusz Haladaj) bardzo mi wtedy gratulował.

Fajnie… ;)

Za to z samego finału został mi w głowie jeden bald, ten dzięki któremu tak podskoczyłem z wynikiem. To był skok z półobrotem do chwytów na strukturze, tyle że tych chwytów nie było widać, bo były po drugiej stronie struktury. No i cała rzecz polegała na tym, żeby w nie „po omacku” trafić. Przed skokiem się przeżegnałem, ludzie się zaśmiali, a ja doleciawszy spostrzegłem, że zupełnym przypadkiem „mi się wcelowało”; dalej był już koroniarski campus i tak łyknąłem flasha, który mnie wysoko wywindował. Nawet jakoś koło podium mogłem być, trzeci czy czwarty, ale – chyba z nadmiaru emocji – posypałem się z topu na ostatnim problemie.

Za szóste miejsce była kasa, chyba 250 euro i potem żyliśmy z tego z Rudym na Franken przez tydzień, tylko on strasznie dużo kawy musiał pić i palił, więc szybko schodziło…

Czego, pewnie poza szczęściem, zabrakło w tym roku do awansu do finałowej szóstki? Przeanalizowałeś sobie na spokojnie plusy i minusy? Nad czym trzeba popracować etc.

Jest kilka takich szczegółów, ale przede wszystkim w pewnym momencie zacząłem się już czuć zmęczony. Pamiętajmy, że ja do żadnej czołówki nie należę, więc żebym wszedł na finałową scenę naprawdę wszystko musi zagrać tip-top. Skądinąd pewnie dlatego najbliżej było w tym Grindelwaldzie, pomimo największej konkurencji, bo wcześnie. Potem już mi brakowało pewnych rzeczy: wytrzymałości siłowej, świeżości, takich tam… No i mam żenująco słabe palce, ale tego w półtora miesiąca się nie zmieni.

Z tymi żenująco słabymi palcami to chyba lekko przesadzasz ;) Czujesz się już rutyniarzem na deskach PŚ? Łatwiej zapanować nad tremą, nerwami?

Rutyniarzem… nie wiem, pewnie w jakimś tam sensie. Z drugiej strony, na przestrzeni całego życia trochę za granicą postartowałem, więc to nie jest tak cobym nagle dwa lata temu dowiedział się, że poza Polską też są jakieś zawody. Ale z pewnością przez ostatnie trzy sezony udało mi się rzetelnie pojeździć i to bardzo procentuje – tak, szczególnie jeśli chodzi o aspekty pozafizyczne. Mam nawet nie tyle nerwy na myśli – w sensie stresu czy tremy – ale to, że poprawiłem (znacznie) swoje panowanie nad emocjami, nad tym co i jak powinienem myśleć w danym momencie, jak reagować (w głowie), kiedy nie idzie, i czego się wystrzegać, kiedy idzie nadspodziewanie dobrze, bo wtedy też można nieźle wtopić mentalnie.

Nie da się ukryć, że jesteś pewniakiem w polskiej ekipie. Pozostali nasi boulderowcy zajmują dość dalekie miejsca. Jak to tłumaczyć? Przecież na rodzimym podwórku, w krajowych imprezach, takich dysproporcji nie widać. Idziecie często łeb w łeb… Wyższy poziom pucharowych przystawek, kwestia owspinania na arenie międzynarodowej, o której zresztą przed momentem wspominałeś?

Ojoj! Nie chcę tutaj się zagłębiać w cudze podwórka… Powiem tak – prawdą jest, że nikt poza mną nie startuje u nas regularnie, a wiem ile mi to dało. I ma to również wpływ na psychikę, bo inaczej się startuje „ot tak sobie” a inaczej, kiedy mamy za sobą całą zimę, przepracowaną specjalnie w myślą o startach.

Co wg Ciebie powinien posiadać zawodnik PŚ, który chce zajmować lokaty w czołowej 6, 20… Przy okazji, kto z pucharowej czołówki, zresztą nie tylko, zrobił na Tobie największe wrażenie?

W dwudziestce? – nic specjalnego. A w szóstce? Chyba nie ma tutaj tajemnic: moc i zapas, technikę, doświadczenie, psychę zawodniczą, pewien stopień profesjonalizmu (nie powinien na przykład zapominać woreczka na magnezję, butów, pić dzień przed startem, przyjeżdżać na zawody nocą i startować rano…).

Moi bohaterowie PŚ? Shean McColl był w Chinach drugi i na trudność i na boulderach; Jan Hojer ma moc, która zrobiłaby wrażenie nawet na koroniarskiej piwnicy; Dima Szarafutdinov ostatnio wypadł z finału po raz pierwszy od bodaj dwóch lat. Mocni.

Zmienia się charakter przystawek w Pucharze. Jest bardziej dynamicznie, widowiskowo, trikowo. Co jest teraz trendem w układaniu pucharowych problemów, na stawiają obecnie routesetterzy? No i czy jest lepiej, ciekawiej dla samych zawodników?

Czy bardziej dynamicznie… tutaj byłbym skłonny polemizować. Na pewno jest bardziej „kompaktowo”, treściwie – wspinanie boulderowe na zawodach zbliżyło się do boulderingu w skałach, a coraz bardziej oddala od „klasycznego” wspinania z liną. Kiedyś, kręcąc jakieś zawody, Toma Oleksy skrytykował nawet jedną z propozycji słowami: „ to jest wspinanie, a nie bouldering”; chodziło mu o to, że problem nazbyt przypominał drogę wspinaczkową.

Jeśli chodzi o trendy, to pojawiło się kilka nowych sztuczek. Na przykład połowę roboty w Laval odwaliły za chwytowych same chwyty – bardzo śliskie, ale jednak przytrzymywalne, wymagające od zawodników niezwykle czujnego wspinania i skłaniające do głupich decyzji. Ale to trochę brudna sztuczka, zresztą chwytowi mają kilka takich w rękawie.

Prosty przykład (i niestety – dosyć częsty): jak nie wiemy, czy problem rozsieje nam ludzi, to wrzucamy koordynacyjną bańkę i już mamy pewność, że większość przynajmniej popali próby, miejsc ex aequo nie będzie. Owca cała, ale wilk niesyty, bo co to za przyjemność przegrać awans na jednym ruchu i jednej próbie… Zresztą – owca może i cała, ale nie bardzo tłusta, bo sztuczki tego rodzaju potrafią nieco wypaczyć prawdziwy obraz sytuacji (kto jest gościem, a kto tylko udaje) – przecież w skałach, jeśli zdarza się prosty, ale trikowy ruch, nie ma dla nas żadnej różnicy, czy robimy go w pierwszej, czy może piątej próbie. Po dziesięciu minutach i tak mamy balda z głowy i zabieramy się za coś trudniejszego, gdzie dopiero okazuje się, kto komu buty czyści. Więc czasem chwytowi idą na łatwiznę, niemniej generalnie odwalają świetną robotę.

A przykład ładnego triku chwytowego? W Chinach często zdarzało się, że topowy chwyt był wprawdzie klamą (dzięki czemu dołożenie do niego nie było trudnością, co jest innym mało wspinaczkowym elementem wielu propozycji zawodniczych), ale za to tuż pod nim przykręcano strukturę, która uniemożliwiała baniowanie do topu z ominięciem trudności. Proste i ładne.

Przed Tobą w tym roku jeszcze Mistrzostwa Świata w Monachium. Impreza startuje 21 sierpnia. Będziesz się jakoś specjalnie przygotowywał pod monachijskie zawody? Jest jakiś strategiczny plan treningowy?

Na strategię nie bardzo jest czas, ale taktyka istnieje, owszem. Teraz żem „kapkę odpoczął” i właśnie zabieram się za treningi i lekką kontrolę jakości żywienia. Z początku delikatnie, ale pod koniec lipca muszę poważnie podładować i odzyskać moc z początku wiosny, niemałą i straconą przez trzy miesiące startowania. Z początkiem sierpnia pewnie skoczę na tydzień na skałkę, potem się rozbiegam przedstartowo i tak miną ostatnie dwa miesiące przed trzydziestką.

No właśnie, co prawda podkreślasz jakoś ostatnio, że nie jesteś już najmłodszy wiekiem ;), to jednak cały czas widać u Ciebie głód startowania i wygrywania. Widać, że cały czas Ci się po prostu chce! Nie oszukujmy się, wielu młodszych zawodników mogłoby Ci pozazdrościć formy. Rozumiem, że zobaczymy Cię w akcji w przyszłorocznym PŚ?

Jak nie umrę… No, ale tak, plan jest taki, żeby jeszcze kilka lat postartować. Nie będę oszukiwał, sporo mocy w życiu zmarnowałem, ale dzięki temu mam jeszcze jakieś tam rezerwy. Poza tym chyba jestem za głupi, żeby chwilowo wymyślić sobie mądrzejszy sposób zabawy w życie. Dorosnę, to pewnie przestanę, cha, cha!

Na koniec pytanie z gatunku tych poza-sportowych. Jakiś czas temu wyemigrowałeś z Krakowa do Warszawy… Jak się czujesz w nowym miejscu? Zostajesz na dłużej?

W Stolicy, dziękuję, świetnie. Poza tramwajami wszystko jest OK. Może trochę szkoda, że nie da się przejść przez ulicę na światłach, tylko trzeba schodzić do tunelu.

Żeby tylko takie problemy… ;)

A tak na serio to jest bardzo pozytywnie. W ogóle ciekawa to była zamiana, bo w Kraków czułem się wrośnięty bardzo mocno, chyba za mocno w pewnym momencie. Dobrze, żeby drzewo miało korzenie, ale źle, jeśli nawet gałęzie zaczynają wrastać w glebę, nawet jeśli jest to gleba krakowskich Błoń. No, więc uciekłem na świeże powietrze i nie powiem, odetchnąłem to zmianą, chociaż nie jest tak, żeby całe życie mi się przewróciło do góry nogami. Ale bilet mam wilczy, to znaczy w ogóle się nie zastanawiam, gdzie będę mieszkał za kolejnych kilka lat.

Dzięki za rozmowę i trzymamy kciuki za długie lata startów!




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek
    Brak komentarzy na forum