13 maja 2014 13:50

Północna ściania Eigeru? Nie jest to jakiś mega wyczyn… – rozmawiamy z Maćkiem Janczarem

Pod koniec kwietnia udało nam się umówić na rozmowę z Maćkiem Kolą Janczarem. Pretekstem do spotkania i wysłuchania Maćka było jego przejście w dniach 15-16 kwietnia wspólnie z Tomkiem Klimasem Klimczakiem (obaj KW Warszawa) klasycznej drogi Heckmaira na północnej ścianie Eigeru. Przejście o tyle interesujące i niebanalne, że dopiero siódme polskie, a dotyczące historycznej drogi, którą chyba każdy z alpinistów chciałby mieć w swoim wykazie. O kruszyźnie, strachu podczas zejścia, micie Eigeru i o tym, że „nie taki straszny jak go malują” można przeczytać poniżej.

Na Biwaku Śmierci

Na Biwaku Śmierci

***

Paweł Strzelecki, Mariusz Wilanowski: Maciek, dlaczego Eiger? Jak to się stało, że wylądowaliście z Klimasem pod północną ścianą?

Maciek Janczar: Jakieś dwa tygodnie przed nami na Eiger z zamiarem przejścia drogi klasycznej wybrali się Andrzej Marcisz i Robert Kajman Nejman, ale się nie pochwalili, że jadą. Dowiedziawszy się o dobrych warunkach w ścianie Tomek, który bardzo chciał pojechać na tę drogę, dostał strasznej napinki. No i zaczął obdzwaniać chyba wszystkich w Warszawie, ale nikt nie chciał jechać tak z marszu. Zadzwonił też do mnie we wtorek rano przed Świętami Wielkanocnymi. Byłem wtedy na jakiejś ścianie, gdy zadzwonił Klimas mówiąc – „pakuj się, warunki są, jedziemy”. Miałem zlecenia w pracy i nie bardzo chciałem jechać. Powiedziałem, że się odezwę. W końcu się zgodziłem, ale byłem przekonany, że nic z tego nie wyjdzie i że przed świętami będę już w Polsce w pracy. Oczywiście teraz, z perspektywy czasu, cieszę się, że zgodziłem się na ten wyjazd i że wszystko się udało.

Czy fakt, że Andrzejowi i Kajmanowi się nie powiodło (dotarli do Jaskółczego Gniazda) miało jakiś psychologiczny wpływ na waszą decyzję o ataku ściany?

Nie. Wydaje mi się, że zabrakło im dobrej aklimatyzacji. Powinni się wycofać, zrestować i uderzyć jeszcze raz.

Jak przebiegał Wasz proces aklimatyzacji?

Przede wszystkim wzięliśmy schronisko i normalne jedzenie, bo to bardzo ważne, żeby po podróży z Polski, a przed poważnym wspinem, wypocząć i dobrze zjeść. „Krzonowanie” jest fajne, ale może się niekorzystnie odbić później na wspinaniu. Od naszego przyjazdu Klimas cały czas sprawdzał na telefonie prognozy pogody na kolejne dni, które nie były zbyt optymistyczne. Przede wszystkim miało ostro wiać. Nasze pierwsze wejście w ścianę było właśnie aklimatyzacyjne. Doszliśmy do trawersu Hinterstoissera, po czym wycofaliśmy się do okna galerii kolejki (Stollenloch) i potem sobie spokojnie zeszliśmy tunelem kolejki do dolnej stacji Eigergletscher i do schronu.

Drugie planowe wyjście, dwa dni później, miało na celu rozpoznanie drogi zejściowej ze szczytu przez zachodnią flankę. Wejście na szczyt Eigeru zajęło nam 5 godzin, co jest dość dobrym czasem, bo czas przewodnikowy to 8 godzin. Wejście i zejście zachodnią flanką nie jest problematyczne, ale jak jest ciemno albo jest załamanie pogody to może być ciężko. Generalnie można zejść do samego dołu z buta, ale lepiej zrobić na samym dole 3 albo 4 zjazdy z przewodnickich ringów.

To wejście dało nam bardzo dużo w sensie zyskania dobrej aklimatyzacji, poznania drogi zejściowej i sprawdzenia naszej kondycji. Z kondycją odczucia były rożne, bo po tym wejściu byliśmy tak zmęczeni, że padliśmy i myśleliśmy, że teraz się trzeba będzie dwa dni restować. Ale okazało się, że aż tak źle nie jest. Zrestowaliśmy się, spakowaliśmy i czekaliśmy na dobrą prognozę. Klimas, który cały czas stał przy oknie z telefonem, nie miał jednak dobrych wieści. Miało wiać przez cały najbliższy dzień, może dwa. Nie mogliśmy już jednak dłużej czekać, bo kończył nam się czas, więc postanowiliśmy, że następnego dnia idziemy.

O której wystartowaliście ze schronu?

Wystartowaliśmy dość późno, ze schroniska wyszliśmy o 6.35, bo do Biwaku Śmierci (zwyczajowego miejsca biwakowego – przyp. red.) nie jest tak daleko.

Od początku zakładaliście nocleg na Biwaku Śmierci?

Tak. Klimas się wcześniej dopytywał o to i mu powiedzieli, że Biwak Śmierci to najfajniejsze miejsce biwakowe. Osłonięte od wiatru, śniegu, spadających kamieni. Jest nad nim przewieszona ściana, która daje solidną ochronę. Powyżej pierwszego pola śnieżnego, w połowie rampy, też jest fajny biwak i generalnie myślałem, że właśnie tam dojdziemy.

Biwak Śmierci

Biwak Śmierci

Pod ścianą okazało się, że jesteśmy sami. W ścianie nad nami nikogo nie było. Weszliśmy w ścianę i idziemy. Do Trudnej Rysy przeszliśmy wszystko bez wyciągania liny. Gdzieś poniżej Rysy pomyśleliśmy, że pewnie wszyscy przyjeżdżają pierwszą kolejką, bo część zespołów robi Drogę Klasyczną od okna kolejki, zaoszczędzając tym samym trzy godziny albo i więcej, ale kolejka przyjechała i dalej nikogo nie było. Wtedy przyszło nam do głowy, że się nieźle wkopaliśmy, bo będzie pewnie ostro wiało i dlatego nie ma żadnych innych zespołów w ścianie.

Wyjście z Trudnej Rysy

Wyjście z Trudnej Rysy

A jaka była rano pogoda?

Pogoda była w miarę OK. Mieliśmy obawy, bo wiał wiatr, ale stwierdziliśmy, że idziemy dalej.

Jak Wam szło wspinanie?

Bardzo dobrze. O ile za pierwszym razem (podczas wyjścia aklimatyzacyjnego – przyp. red.) dojście do trawersu Hinterstoissera zajęło nam 8 godzin to tym razem tylko 4 godziny. Pod Jaskółcze Gniazdo (jedno z miejsc biwakowych na drodze – przyp. red.) kolejne pół godziny, czyli razem 4,5 godziny. Kajman z Andrzejem szli do tego miejsca 6 godzin, więc pomyśleliśmy, że jest dobrze. Jak wspominałem, do Trudnej Rysy doszliśmy bez liny, a większość terenu pierwszego dnia przeszliśmy z lotna asekuracją. Po drodze były cztery, może pięć prożków o trudnościach III+/IV+, ale krótkie – po 10 metrów. Dół ściany poszedł w miarę sprawnie. Pierwsze poważne trudności to Trudna Rysa. W międzyczasie mocno wiało, ale nie było tragedii.

Czy trawers Hinterstoissera szliście tak jak większość zespołów z pomocą lin poręczowych?

Tak. Te liny, które tam wiszą, wyglądają jakby miały po 20-30 lat. Wiszą jakieś farfocle, postrzępione. Jak my doszliśmy wisiały jakieś trzy liny. Podczas naszego przejścia na trawersie były gołe płyty, ale generalnie często na całym trawersie pojawia się śnieg i wtedy można jakoś przejść bez użycia tych starych poręczówek. Po płytach, bez śniegu i poręczówek trudności wzrastają niepomiernie, no i wtedy nie ma asekuracji. Po 30 metrach na trawersie jest coś w rodzaju stanowiska pośredniego i tam był taki karabinek rozgięty bez zamka, do którego ta poręczówka była dowiązana ósemką 2 cm od miejsca otwarcia karabinka. Żeby było śmieszniej, cały czas pracuje na rozginanie i ten karabinek cały czas się rozgina. Jak to zobaczyliśmy to się złapaliśmy za głowy.

Trawers Hinterstoisera

Trawers Hinterstoisera

A ludzie chodzą wpięci w tę linę? Prędzej czy później się rozegnie do końca….

No tak, my też, ale oczywiście szliśmy z dodatkową asekuracją.

W jaki sposób na trawersie Hinterstoissera są zamocowane te poręczówki ?

Tam są akurat spity. Z trawersem jest tak, że wiele zespołów do niego dochodzi i z tego miejsca się wycofuje. Generalnie do trawersu są stanowiska z jednym spitem, z których można zjechać do okna kolejki. Powyżej już takiego komfortu nie ma.

Jakie wrażenia z Biwaku Śmierci?

Do Biwaku Śmierci dotarliśmy o 16 i ja chciałem iść dalej na następny biwak, ale Tomek mnie przekonał, żeby zostać, bo będzie w nocy wiało. Generalnie nie wiedzieliśmy, że następny biwak w połowie rampy też jest dobry. Rozbiliśmy się, żarcie, śpiwory, były super widoki jak w kinie 3D, chmury na ciebie lecą i rozbijają się o ścianę. Z Biwakiem Śmierci wiąże się jeszcze jedna zabawna historia. Jak jeszcze byliśmy na dole, przed wspinaczką, kupiliśmy sobie w schronisku po piwie i przyleciały do nas ptaki, takie z żółtymi dziobami, weszły nam na stolik i prawie jadły z ręki. No i wyobraźcie sobie, jesteśmy na tym Biwaku Śmierci i nagle przylatują do nas takie same ptaki dokładnie o tej samej godzinie. Śmialiśmy się, że na dokarmianie. To było śmieszne, bo taka mała półka, a tu przylatują ptaki siadają obok i coś tam sobie skubią.

Biwak Śmierci

Biwak Śmierci

Jak Wam minęła noc, było zimno?

Na biwaku było bardzo fajnie. W nocy było dwadzieścia parę stopni na minusie, ale nie odczuliśmy tego jakoś specjalnie. Mieliśmy ze sobą płachty „Montano”, do których włożyliśmy thermaresty i śpiwory. Rano wstaliśmy o 4.15. Budziki mieliśmy ustawione, na 4.00, ale jak zwykle trochę dłużej pospaliśmy. Dojście do kolejnego miejsca biwakowego zajęło nam 2 godziny i trochę żałowałem, że nie udało mi się namówić Klimasa do tego, by poprzedniego dnia iść dalej.

Drugiego dnia czekały na Was chyba właściwe trudności drogi?

Tak, po biwaku zaczęło się właściwe wspinanie. Trzeba było ostro drzeć do góry, zmienialiśmy się co jakiś czas na prowadzeniu, w zależności kto się w danym momencie lepiej czuł psychicznie. Natomiast trzeba być świadomym, że tam już jest wspinanie, są trudności… Najdłużej zeszło nam na wyciągach biegnących w Rampie i powyżej.

Pole lodowe Rampy

Pole lodowe Rampy

Powyżej Rampy droga znowu skręca w kierunku środka ściany…

Tak, tam jest Krucha Rysa (Brittle Crack) i Kruche Półki (Brittle Ledges). Podczas wspinaczki zorientowaliśmy się, że pod nami idzie zespół (później okazało się że był to zespół niemiecko-austriacki, który szedł od okna kolejki). Te Kruche Półki są naprawdę kruche i leciało dużo odłamków, na szczęście zespołowi pod nami nic się nie stało. Idąc na drugiego na trawersie na półkach trzeba było uważać, bo luz na linie zwalał leżące tam kamienie.

Kruche Półki

Kruche Półki

A jak wyglądał wyciąg w Kruchej Rysie?

Akurat ten wyciąg robiłem ja. Jest dość trudny, ale asekuracja była tam bardzo dobra, siadały wszystkie camy. Trawers na Kruchych Półkach, który też dalej prowadziłem, był z kolei bardzo kruchy, ale niespecjalnie trudny, ma III+/IV+. Potem zmieniliśmy się na prowadzeniu i Tomek poszedł na lotnej Trawers Bogów i Pająka.

Pozostańmy na chwilę przy Trawersie Bogów. Czy będąc w ścianie odczuwa się to, jakim wizjonerem był Heckmair? Fakt, że odnalazł w takiej ścianie drogę, zwłaszcza ten Trawers Bogów?

Tak, zastanawialiśmy się z Klimasem, jakie ten koleś musiał mieć jaja, żeby przejść tę drogę z takim sprzętem, jakim wtedy dysponowali.

Trawers Bogów

Trawers Bogów

Z Pająka wchodzi się w Rysy Wyjściowe (Exit Cracks), gdzie znajdują się jeszcze spore trudności.

Pod Rysy podszedłem ja. Nie odczułem tych trudności, to cały czas teren ok. IV+. To już są zupełnie skalne wyciągi, nie było tam w ogóle lodu. Czasami dziabka gdzieś siadła, ale generalnie cały czas trzeba było iść rękoma na wypychanie, przy tym asekuracja była bardzo rzadka. W rysach zdarzały się stałe punkty, za to praktycznie nic swojego nie dało się dołożyć. Skała bardzo się kruszyła. Jak wbijasz hak, to od razu skała się rozpada. Nie wiem, czy nawet miękkie haki by pomogły. Jedyna groźniejsza sytuacja podczas wspinania miała miejsce właśnie w Rysach Wyjściowych. Klimas szedł ostatni wyciąg rys wyjściowych i słabo zabił dziaby. W pewnym momencie obie nogi mu wyjechały z cienkim lodem, a jedyna wbita dziabka puściła. Zaczął się gwałtownie obsuwać. Poniżej miał chyba jeden punkt na 20 metrach i strasznie słabe stanowisko, ale na szczęście wszystko skończyło się dobrze.

Kominy Wyjściowe

Kominy Wyjściowe

Byliście chyba już mocno zmęczeni?

Tak. Ponad Rysami Wyjściowymi są pola lodowe, które wyprowadzają na Grań Mittellegi. Osiągnęliśmy ją już naprawdę mocno zmęczeni. Czułem, że tych dwóch godziny= zabraknie i tak się stało. Gdybyśmy pierwszego dnia doszli do kolejnego biwaku, to teraz mielibyśmy komfort czasowy. Tam jest tej grani do szczytu jakieś 200 metrów, ale w połowie musisz iść okrakiem, z jednej strony masz ścianę i z drugiej też masz ścianę, nie ma nawet jak się dziabą podeprzeć. Czasem coś się obejdzie, ale większość idzie się ściśle ostrzem.

O której byliście na wierzchołku?

Na szczycie byliśmy o 21. Zrobiło zupełnie ciemno i trzeba było zaświecić czołówki. Weszliśmy na szczyt powolutku, bardzo szczęśliwi i wtedy rozpętała się wichura.

No właśnie, z relacji sms-owych nie wyglądało to dobrze. Mógłbyś przybliżyć, co się wydarzyło w zejściu?

Wiało strasznie. Z wierzchołka schodzi się zachodnią flanką. 100 metrów poniżej wierzchołka znajdują się przewodnickie pręty do asekuracji. Te 100 metrów schodziliśmy jakąś godzinę. Trudno nawet mówić, że schodziliśmy, bardziej zsuwaliśmy się na brzuchu. Takie były porywy, że cię spychało na stoku. Wiatr na zejściu dopadł nas w najgorszym miejscu, gdzie trzeba zejść terenem o trudnościach I+. Kładłem się na tej ścianie, zabijałem dziaby, wbijałem raki i czekałem na leżąco aż przestanie trochę wiać. Modliłem się, żeby dojść do jakiejś skałki, przyaucić się, założyć śpiwór na siebie i czekać do rana. Ale nie było wyboru, jakbyś tam został to byś zamarzł, to miejsce jest zupełnie odsłonięte i nie ma się gdzie schronić. Trzeba schodzić. W życiu tak się nie bałem.

Jak doszliśmy do tych pierwszych prętów przestało mocno wiać, więc zaczęliśmy w miarę sprawnie schodzić. W międzyczasie doszedł do nas zespół, który szedł za nami, Austriak z Niemcem. Na zejściu zrobiliśmy sobie 5 może 6 przystanków, bo już byliśmy bardzo zmęczeni, a na samym dole zrobiliśmy zjazdy. Zeszliśmy do stacji kolejki Eigergletscher i tam nikogo nie było, bo pracują od 8 do 17. Żeby tam wejść trzeba znać kod, my ten kod oczywiście mieliśmy, a przed wyjściem na wspinanie zostawiliśmy tam swoje rzeczy, które planowaliśmy zabrać podczas zejścia. Była trzecia w nocy, więc olaliśmy szwajcarskie zakazy, bo tam nie można oczywiście kiblować i rozluźniliśmy się trochę. Rano o 7:30 obudził nas ktoś z obsługi, mocno wkurzony i musieliśmy się stamtąd wynosić. Szybko się spakowaliśmy i zjechaliśmy pierwszą kolejką o 9.40 na dół.

Porozmawiajmy o sprzęcie, jaki zabraliście. Czy to był taki standardowy zestaw alpejski?

Poza sprzętem osobistym, spaniem i gotowaniem wzięliśmy zestaw camów do #3, o dziwo „trójka” nawet kilka razy się przydała, parę kostek, ekspresy, pięć śrub lodowych, 5 taśm 120 cm, no i lekka lina połówkowa 50 m. Zabraliśmy oczywiście haki, choć mówili nam, żeby nie brać młotków ani haków, ale nie wierzyliśmy w te „porady”. Myśleliśmy, że musi się dać coś dobić, ale prawda jest taka, że na całej drodze dobiliśmy może jeden hak i to słaby. Tam po prostu nie ma czego dobijać. Jak próbujesz wbić haka to skała dookoła cała pęka i się kruszy. Jedynie friendy i kostki. Często spotyka się wywiercone dziury i w te dziury powbijane są takie długie kotwy podobne do igieł do traw albo długie haki V-ki. Pewnie na siłę coś by się dało wbić, ale nie ma czasu na to, żeby się za długo rozglądać.

Stanowisko za Kwarcową Rysą

Stanowisko za Kwarcową Rysą

A na stanach jest coś podobijane?

Jest, ale to wszystko jest bardzo kiepskiej jakości.

Czy teraz z perspektywy czasu uważasz, że coś mogliście zmienić w doborze waszego sprzętu, co przyspieszyłoby wspinaczkę?

Nie. Jedynie niepotrzebnie wzięliśmy haki i młotki

A śrub lodowych wam starczyło?

Tak. Co prawda te punkty ze śrub na polach lodowych znajdowały się co 20 metrów, ale dawało radę.

Mieliście ze sobą jakieś „dopalacze”?

Mieliśmy żele energetyczne. Tomek miał jeszcze tabletki z kofeiną, które wzięliśmy podczas zejścia. Nie wiem, czy dały nam jakiegoś kopa, ale czuliśmy się bardzo skoncentrowani, mieliśmy pełną świadomość tego co robimy, cały czas panowaliśmy nad sytuacją.

W Twojej opowieści przewija się cały czas wątek słabej skały. Co to za skała?

To wapień, ale taki specyficzny, uformowany z łupków. Wspinanie jest zupełnie inne niż w Tatrach. Trzeba się trochę zapoznać ze specyfiką tego wspinania, są zupełnie inne formacje niż u nas. To, co charakterystyczne dla tej skały to dużo poziomych pęknięć. Jest dużo poziomych stopni, których można łapać się rękoma i można stawać na nich rakami. Bardzo dużo idzie się rękami na wypór, w dużej mierze przypomina to baldowanie.

A jak wygląda sprawa klinowania dziab?

Rzadko. Wiadomo, w Trudnej Rysie (były takie rysy) się szło na klinowanie dziab, ale na pozostałych wyciągach  trzeba było kombinować. W wielu miejscach wręcz się narzuca, żeby odwiesić dziaby i łapać się rękoma. Na przykład Rysy Wyjściowe prawie w całości przeszliśmy bez dziab.

Gdzie umiejscowiłbyś największe trudności na drodze?

Na całej drodze jest 5-6 trudniejszych wyciągów. Pierwszy jest w Trudnej Rysie, a potem wyciągi w górnej części Rampy. Trudno oszacować trudności, bo wiadomo, że idzie się z plecakiem i dochodzi zmęczenie drugiego dnia, kiedy właśnie robi się trudności. Naprawdę trudno to obiektywnie wycenić. Ocena jest bardzo subiektywna.

A psychicznie, które miejsce jest najtrudniejsze?

Podczas wspinania nie było raczej takich psychicznych trudności, jeśli chodzi o strach to najtrudniej było w zejściu.

Trudności klasycznej na Eigerze to wg. przewodnika VI A0, więc nie jest to poziom nieosiągalny dla grupy wspinaczy w Polsce w sensie trudności technicznych. Tymczasem od czasu powstania drogi w 1938 roku przeszło ją 6 polskich zespołów. Na czym Twoim zdaniem polega polski, nazwijmy to „negatywny”, fenomen tej drogi?

Chodzi o strach, mit Eigeru i ten polski „negatywny” mistycyzm. Problemy z przejściem, czy też podjęciem decyzji o przejściu ściany związane są ze strachem wynikającym z mitu wszystkiego, co związane ze ścianą i ze złych warunków, jakie można natrafić. Droga jest bardzo logiczna. Generalnie nie trzeba jej szukać, bo są ślady. Wiadomo, jak spadnie duży śnieg to nikt tam nie chodzi, bo trzeba przetorować, ale jak spadnie drobny to i tak ślady widać. Poza tym skała jest tak podrapana rakami (dziura na dziurze), że od razu widać, gdzie trzeba iść. Ci, którzy tam mieszkają mają wgląd w warunki i uderzają wtedy, kiedy mają pogodę, a jadąc z Polski to właściwie jest cała wyprawa.

I jeszcze trzeba się wstrzelić w pogodę…

Zdecydowanie. Oczywiście musisz mieć jakiś zapas techniczny i kondycyjny. Te wyciągi są tam piątkowo-szóstkowe i wiadomo, że każdy trudności inaczej odbiera, ale jak się idzie z ciężkim plecakiem ze sprzętem biwakowym to trzeba mieć zapas. Jak ktoś robi piątkę-szóstkę na maksie to raczej nie jest to droga dla niego.

No właśnie, wracając do warunków. W jednym z wywiadów Robert Jasper mówił, że najlepsze warunki na przejście północnej ściany Eigeru są w kwietniu.

W kwietniu dzień jest już dłuższy, a warunki w ścianie jeszcze zimowe. My mieliśmy dobre warunki, bo był lód, więc nie było źle. Tylko na trawersie Hinterstoissera były odkryte płyty, ale tam akurat są poręczówki, po których zresztą szliśmy. Latem tam jest straszny parch, słońce wytapia kamienie i cały czas jest bombardowanie. Podczas naszej wspinaczki w pewnym momencie zaczęło się trochę sypać nad Pająkiem i zastanawiałem się, czy ktoś się nad nami nie wspina, ale to słońce mocno wytapiało te pola śnieżne powyżej i leciało trochę lodu i kamieni. Jeden z kamieni trafił mnie w kask, ale był nieduży i nic się nie stało.

Wyciąg nad Wodospadem

Wyciąg nad Wodospadem

Wiemy już, że skała pozostawia dużo do życzenia, ale droga z uwagi na jej historyczne znaczenie jest chyba warta przejścia?

Droga jest interesująca, jeśli chodzi o długość i historię. Jak jest śnieg to tej kruszyzny nie widać. Latem jest pewnie strasznie. W tym okresie, w którym my byliśmy, było w porządku.

Maciek, do jakiej tatrzańskiej drogi byś przyrównał klasyczną na Eigerze? Oczywiście nie chodzi o skalę, ale charakter drogi?

Do Filara Mięgusza tak najprościej. Dół ściany to jak dwa razy Filar Mięgusza, a góra od Rampy to jak 3-4 razy Korosadowicz na Kazalnicy.

Biorąc pod uwagę skalę ściany (1800 metrów wysokości) to jej przejście jest też chyba dużym wyzwaniem kondycyjnym?

Tak, trzeba mieć predyspozycje kondycyjne. Są oczywiście pola firnowe, na których idziesz dość szybko. Jeśli trafisz na dobre warunki, tak jak my, to poruszasz się szybko.

Robiliście drogę dwa dni. Uważasz, że zrobienie tego w jeden dzień to duży wyczyn?

Uważam, że za drugim razem zrobiłbym to 5 godzin szybciej. A za czwartym zrobiłbym to w jeden dzień. Jak znasz ścianę to biegniesz. Nie uważam, że przejście tej drogi to jakiś wielki wyczyn. Kluczem do sukcesu jest wstrzelenie się w warunki i dobra aklimatyzacja. Nam bardzo pomogło wcześniejsze wejście na szczyt i rozpoznanie drogi zejściowej. Przed taką drogą dobrze jest się otrzeć o 4000 m i zdobyć dobrą aklimatyzację. Miejscowym jest oczywiście łatwiej, bo znają różne patenty i są na bieżąco z warunkami. Tylko podczas naszej wizyty drogę przeszły 4 zespoły, więc nie jest to jakiś mega wyczyn. Droga jak każda inna.

Ostatnie pytanie. Podobno ostatniej zimy po dwóch wyciągach na Filarze Mięgusza zgubiłeś dziabę i pomimo tego skończyłeś drogę z jedną dziabą. Zrobiłbyś to samo na Eigerze?

Nie, no chyba bym się bał.

Dziękujemy bardzo za spotkanie i rozmowę.

***

Przybliżona linia przebiegu drogi pierwszych zdobywców północnej ściany z zaznaczonymi punktami orientacyjnymi (fot. Ernst Schudel Photo-Haus Grindelwald – Taternik nr 4 [173], grudzień 1961 – oprac. Sprocket)

Przybliżona linia przebiegu drogi pierwszych zdobywców północnej ściany z zaznaczonymi punktami orientacyjnymi
(fot. Ernst Schudel Photo-Haus Grindelwald – Taternik nr 4 [173], grudzień 1961 – oprac. Sprocket)




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek

    Mały błąd [5]
    "Tam jest tej grani do szczytu jakieś 200 metrów, ale…

    13-05-2014
    Mnietek