9 maja 2014 15:30

Polacy w Patrolu Lodowcowym – kultowych zawodach skialpinistycznych

Patrol Lodowcowy (Patrouille des Glaciers) to kultowe zawody, jedyne w swoim rodzaju. Składają  się z dwóch równoległych wyścigów odbywających się w dwóch różnych dniach. Pierwszy z nich rozpoczyna się nocą z wtorku na środę, a drugi z piątku na sobotę. Zawodnicy rywalizują na dwóch trasach: długiej: Zermatt- Verbier (dł. 53 km; +3994 m; -4090m), oraz krótkiej: Arolla- Verbier (dł. 27 km; +1881 m.; -2341 m.). Startują o różnych godzinach: od 21.00 do 3.00 nad ranem.

Start (fot. Marcin Zwoliński/KS Kandahar)

Start (fot. Marcin Zwoliński/KS Kandahar)

Po raz pierwszy zawody zostały rozegrane w kwietniu 1943 roku. Startowało 18 zespołów, a tylko 2 doszły do mety. Na trzeciej edycji w 1949 roku doszło do wypadku. Jeden z zespołów wpadł do szczeliny. To wywołało wiele kontrowersji w całej Szwajcarii. W tej sytuacji armia szwajcarska zrezygnowała z organizacji następnych edycji zawodów. Reaktywowano je dopiero w 1984 roku. Uczestnikami byli już nie tylko żołnierze szwajcarskiej armii, ale również przedstawiciele innych armii i cywile.

Patrol Lodowcowy - profil trasy Zermatt - Verbier

Patrol Lodowcowy – profil trasy Zermatt – Verbier

Patrol Lodowcowy jest bardzo trudny z kilku powodów: dużej wysokości (najwyższy punkt Tete Blanche 3650m.n.p.m.), pory zawodów – zawodnicy startują nocą i bardzo długiego dystansu – 53 km. Żeby osiągnąć sukces, czyli ukończyć zawody, potrzebna jest solidarność zespołu i wzajemna pomoc (fizyczna i psychiczna). Elementy te niestety powoli znikają ze skialpinizmu w związku z wprowadzaniem krótkich, indywidualnych wyścigów.

Rekord całej trasy został ustanowiony w 2010 roku przez szwajcarski zespół Florent Troillet, Martin Anthamaten, Yannick Ecoeur i wynosi 5 godzin 52 minuty i 20 sekund.

Ekipa w Zermatt przed tegorocznym startem (fot. Marcin Zwoliński/KS Kandahar)

Ekipa w Zermatt przed tegorocznym startem (fot. Marcin Zwoliński/KS Kandahar)

Po raz pierwszy próbę przejścia trasy podjąłem w 2008 roku wraz z Jackiem Czechem i Tomkiem Brzeskim. Żaden z polskich zespołów nie brał do tej pory udziału w Patrolu. Na edycji 2008, która była jednocześnie MŚ na długim dystansie w skialpinizmie, oprócz nas były jeszcze dwa inne teamy z Polski (Jacek ŻebrackiSzymon ZachwiejaMariusz Wargocki oraz Grzegorz BargielJakub BrzoskoAndrzej Mikler).

Brak wcześniejszych doświadczeń sprawił, że popełniliśmy błąd taktyczny zgłaszając się na start o godz. 3.00. Konsekwencją tego było przekroczenie limitu czasu pod Przełęczą Col de Riedmatten. Nasz los podzieliły także dwa pozostałe polskie zespoły. Była to ciężka lekcja pokory. To co nie udało się w 2008 roku, udało się dwa lata później, dwa polskie zespoły po raz pierwszy ukończyły Patrol. Byli to: Jacek Żebracki, Andrzej Bargiel, Mariusz Wargocki oraz Grzegorz Bargiel, Jakub Brzosko, Andrzej Mikler. 

W 2014 roku zdecydowałem się na powrót do Zermatt i jeszcze jedną próbę ukończenia zawodów. Tym razem towarzyszyli mi Marek Kilarski i Paweł Kaszyca z Klubu Skialpinistycznego Kandahar. Wyciągając wnioski z poprzednich zawodów zapisaliśmy się na start na godz. 24.00. Jak się później okazało, to rozwiązanie także nie było idealne.

Odprawa w kościele w Zermatt (fot. Marcin Zwoliński/KS Kandahar)

Odprawa w kościele w Zermatt (fot. Marcin Zwoliński/KS Kandahar)

Wyścig rozpoczął się odprawą w kościele, która zakończyła się błogosławieństwem księdza   i modlitwą o szczęśliwe ukończenie zawodów w Verbier. Atmosfera towarzysząca tym wydarzeniom sprawiła, że mieliśmy wrażenie, że bierzemy udział w czymś wyjątkowym.

Na trasie zawodnicy przeżywali najróżniejsze stany ducha i ciała. Jedni wymiotowali, inni łamali narty i  kijki, ulegali wypadkom czy hipotermii, ale ciągle chcieli iść dalej. Nas też wyścig nie oszczędzał. Najpierw przenikliwe zimno pod Tete Blanche (-18°C), potem trudny zjazd w ciemnościach do Arolli. Bez dobrej czołówki był to nie lada wyczyn, tym bardziej, że śniegu było mało i wystawało mnóstwo kamieni.

Pierwsze 7 km biegu bez nart (fot. Marcin Zwoliński/KS Kandahar)

Pierwsze 7 km biegu bez nart (fot. Marcin Zwoliński/KS Kandahar)

W Arolli zagęszczenie startujących wzrosło dwukrotnie. Po podejściu pod Col de Riedmatten (2919 m n.p.m.) staliśmy w kolejce do przełęczy prawie 1,5 godziny. Wyminięcie innych zawodników nie wchodziło w grę, ponieważ kolejki pilnowała szwajcarska armia. Był to najsłabszy punkt całych zawodów. Tylko zawodnicy startujący o 2.00 i 3.00 w nocy mogli przejść przełęcz po specjalnie dla nich wytyczonej trasie. Na szczęście obok nas stali Słowacy, dzięki czemu czas płynął nam trochę szybciej.

Po sforsowaniu przełęczy rozpoczął się niekończący trawers w kierunku La Barma (2458 m n.p.m.). Najlepsze zespoły pokonują ten odcinek łyżwą, my jednak jak większość zawodników skorzystaliśmy z pomocy fok . Z La Barma w pełnym słońcu czekało nas kolejne podejście tym razem na Rosablanche (3160m.n.p.m.). Wydawało się nam, że jesteśmy już naprawdę blisko mety, a tu kolejna niespodzianka. Ostatnie podejście na przełęcz Col de la Chaux  miało mieć tylko 200 m, ale było tak daleko, że mogło człowieka psychicznie zabić. Na szczęście nas to nie zabiło i kilkadziesiąt minut później zjeżdżaliśmy już  w kierunku mety w Verbier, którą osiągnęliśmy po 12 godzinach i 54 minutach od startu .

KS Kandahar Team finiszuje w Verbier (fot. Marcin Zwoliński / KS Kandahar)

KS Kandahar Team finiszuje w Verbier. Od lewej: Marek Kilarski, Adam Gomola, Paweł Kaszyca (fot. Marcin Zwoliński / KS Kandahar)

Adam Gomola (KS Kandahar)

Filmową relację z tegorocznych zawodów możecie zobaczyć tutaj.

W zawodach zwyciężył włoski zespół Damiano Lenzi, Matteo EydallinMichele Boscacci z czasem 6:01.50,0. Polski zespół ostatecznie zajął 220. miejsce.

Kilarski, Gomola, Kaszyca na mecie - Verbier (fot. Marcin Zwoliński, KS Kandahar)

Kilarski, Gomola, Kaszyca na mecie – Verbier (fot. Marcin Zwoliński / KS Kandahar)




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek
    Brak komentarzy na forum