„Chiński maharadża” Wojtka Kurtyki – recenzja
Książka, na którą wszyscy czekali. Krótka, jędrna, intrygująca – Chiński maharadża Wojtka Kurtyki. Portret wspinacza wraz z precyzyjnie wymalowanym tłem, niczym obrazy prerafaelitów. Książka, która stanowić będzie źródło cytatów i licznych odwołań.
Bogaty język śmiało sobie poczyna ze skostniałą siatką pojęć i powszechnych wyobrażeń, jego skrajna indywidualizacja świadczy o niezwykłym intelekcie autora, który raz po raz częstuje nas dowcipem i subtelną autoironią, wywołującą uśmiech, a niekiedy i zadumę. Znajdziemy w niej także lapidarne portrety znanych w środowisku wspinaczkowym postaci, takich jak… pozostawmy to miłe zadanie czytelnikom.
Zagłębiając się w wewnętrzny świat, do którego autor nie wpuszczał dotąd nawet najbliższych, stajemy oko w oko ze zmorami, lękami, psychomachią człowieka spajającego w jedno rzeczywistość duchową i fizyczną.
Treścią książki nie jest przejście solo Chińskiego maharadży, sucha relacja z przemieszczania się w wertykalnej przestrzeni. Bardziej istotny jest długotrwały proces zbliżania się do decyzji, od której nie ma odwrotu i to właśnie ten proces, krok po kroku, autor nam zawierza jako swój intymny dziennik.
Jak nie istnieli nigdy chińscy maharadżowie, tak i opowieść wysnuta jest z tego, co niemożliwe, bo oto koszmary senne dzieciństwa są równie realne co zagadnienia związane z prowadzeniem biznesu. W tym ujęciu Chińskiemu maharadży bliżej do realizmu magicznego w jego najlepszych odsłonach, niż do literatury górskiej sensu stricto. Nie może być zresztą inaczej u autora, który całym swym jestestwem chłonie i twórczo przetwarza duchową spuściznę Wschodu, tak dalece odmienną od kultury europejskiej. Wszelkie postaci, obrazy i wydarzenia stanowią emanację prymarnej, twórczej mocy, która znajduje się w kruchej, antagonistycznej homeostazie z równie pierwotnym lękiem i zniszczeniem. Wnikliwy czytelnik dostrzeże subtelną sieć inspiracji literackich i filozoficznych, wymykającą się jednoznaczności tudzież pospolitej enumeracji nazwisk czy „izmów” – to także świadczy o wyjątkowej mocy twórczej autora, którego intelekt czerpie z kultury to, co najlepsze, a nie tylko to, co najbliżej z nim związane.
Gdzie filozofia i sport stają się jednym, tam właśnie przenosi nas autor Chińskiego maharadży. Pośród meandrów zwątpienia, poprzez dotkliwą złośliwość rzeczy martwych, pomiędzy wypełnianiem obowiązków męża, ojca, pracodawcy myśl o Maharadży jest tym, czym kanwa dla tkaniny, ale jest zarazem obsesją, zderzeniem z ponurymi refleksjami o zagrożeniu i śmierci. Czym jest śmierć – tego autor nie dopowiada, tu wkrada się autocenzura, mająca być może chronić to, co w nim najdelikatniejsze.
Czy dowiemy się, jak to jest wspinać się solo? Niekoniecznie, bo z chwilą, gdy dłoń dotyka chłodnej materii skały, uwaga autora przenosi się z butów wspinaczkowych ku kluczowej sekwencji przechwytów, po czym narracja niespodziewanie umyka trybowi teraźniejszemu ku holistycznej, zamykającej całe doświadczenie refleksji.
Ujmująca jest szczerość, z jaką autor przyznaje, że to, co miało być przełomem, stało się po prostu kolejnym etapem, i nie ma wyraźnej granicy pomiędzy „przed” i „po”. Szczerość ta jest niezbędna, by raz jeszcze czytelnik mógł zachwycić się jednorodną, logiczną koncepcją, z której książka bierze swój początek. Co ciekawe, każdy z poszczególnych, uszeregowanych chronologicznie rozdziałów, stanowi odrębną całość, czytelnik więc, któremu nie wystarczy układ linearny, może pokusić się o grę z autorem, polegającą na czytaniu rozdziałów w oderwaniu od ich pierwotnego układu. Otrzymujemy zatem znakomitą realizację mających genezę jeszcze w polskim romantyzmie założeń formy otwartej.
Dzieło doskonałe to takie, które wynosi się ponad swoją istotę, dotyka niewyobrażalnego, ociera się o absolut. To dzieło, które zaskakuje, a jednocześnie jest przecież takie, jakiego byśmy się w radosnym przeczuciu spodziewali; wreszcie: dzieło zarazem idealne i zbyt krótkie, zbyt małe; skończywszy lekturę, odczuwa się bowiem palący niedosyt. Czy zostanie on zaspokojony?
Książkę polecam wszystkim, którzy zajmują się wspinaniem czy choćby interesują samą postacią Wojtka Kurtyki.
Ilona „Księżniczka” Łęcka
Książkę można zamówić w księgarni wspinanie.pl.
recenzja napisana językiem jakby tyczyła się co najmniej jakiejś rozprawy doktorskiej z socjologii…
homeostaza i enumeracja. Hmmm… To coś jak paradygmat i kontrindukcja?
Mylisz się, zagadki są trzy. A kiedy księżniczka zadaje trzy zagadki, zwycięzca może być tylko jeden, pozostałych czeka…:
http://youtu.be/3jo4mFngwwg
Książka zapewne doskonała, jak wszystko spod ręki Kurtyki.
Recenzja, niestety nie da się czytać. Psu jest zatem, niestety, na budę. Bez względu na to, czy wszystkie użyte mądre wyrazy oddają opinię Autorki, a ta czy odpowiada rzeczywistości…
niestety przerost formy nad treścią..
RECENZJA RECENZJI.Z odmętów spłaszczonego altruizmu z pokrzyku banalnego świstu pióra homogenizowanego ultawestchnieniem rodzi się w bólach deprywcyjnych świat,gdzie rechot samobiczowania duszy zagłusza pojękiwania ekstatycznego zdobywcy pamięci o byłych kochankach tak jak cienka linia dewastująca homogeniczny świat postu i karnawału. Autorka posyła w przestrzeń kamień milowy uwiązany do jesteswa łańcuchem krnąbrych porównań i zaprzeczeń, będąc jednocześnie zdefasonowaniem kolejnych mitów odsyła czytelnika do kloacznego perpetum mobile. BRAVO GIRL.
EDITTTTTTTTTT!!!!!RECENZJA RECENZJI. Z odmętów spłaszczonego altruizmu z pokrzyku banalnego świstu pióra homogenizowanego ultrawestchnieniem rodzi się w bólach deprywacyjnych świat, gdzie rechot samobiczowania duszy, zagłusza pojękiwania ekstatycznego zdobywcy pamięci o byłych kochankach, tak jak cienka linia dewastująca homogeniczny świat postu i karnawału. Autorka posyła w przestrzeń kamień milowy uwiązany do jestestwa łańcuchem krnąbrnych porównań i zaprzeczeń, będąc jednocześnie za zdefasonowaniem kolejnych mitów. Odsyła czytelnika do kloacznego perpetum mobile, którego fetor wylewa się po wszystkich absolutnych sześćpiątkach dolinek podkrakowskich zalewając chwyty po których wspinacz wstępował do nieba niczym Eliasz. Ów wyimaginowany łojant wspiąć się nie może, defekacyjne błoto zalęgło chwyty, te wszystkie dwójki,odciągi itp…w skali jakiej jeszcze nie widziano na Fiali. To dramat, którego serce nie jest w stanie okiełznać, rozum zdeprecjonować. Napięcie jakie buduje autorka, budzi podziw, tak jak budzili galernicy wiosłujący po Morzu Egejskim,jak odwaga Kunta Kinte,jak Mur Hadriana. Niezaprzeczalnie inspiracja to zacna, godna Byrona, Shelleya,których miazmiaty celowością porównań naznaczają. Dziękuję, BRAVO GIRL, Viva princessa!
Tego się nie da przeczytać!!! (chodzi oczywiście o receznję ;) )
A nie można by prościej?
Np. że autor zwraca uwagę na to, że nawet walić konia można z klasą? O!
olal recenzje. ksiazka swietna.
Zdejmijcie to z portalu. Recenzję oczywiście. Czemu ma niby służyć ten językowy zblazowany gniot bo do lektury książki kompletnie nie zachęca.
Wojtku,
Dziękuję.