4 października 2013 21:26

Andrzej Bargiel o ataku na Shisha Pangma

2 października o godz. 13.12 czasu lokalnego Andrzej Bargiel wszedł na centralny wierzchołek Shisha Pangma. Dzisiaj możemy przeczytać relację z tego wejścia.


Andrzej Bargiel

Andrzej pisze:

Po chwili zadumy wyruszyłem żwawym tempem w kierunku szczytu. O siódmej rano dotarłem do obozu trzeciego na wysokość 7500 m n.p.m. Ku mojemu zaskoczeniu spotkałem tam hiszpańską wyprawę Carlosa Sorio, która miała w nocy wyruszyć na szczyt. Po krótkiej rozmowie okazało się, że schodzą do bazy i kończą wyprawę. Ich Szerpowie stwierdzili, że warunki nie pozwalają na dalsza wspinaczkę. W tym momencie naprawdę już sam nie wiedziałem co mam robić. Zapytałem Szerpów co myślą o moim samotnym ataku? A oni ze zdziwieniem powiedzieli, że to nie jest wykonalne i żebym lepiej zjechał do bazy. Po krótkiej walce z własnymi myślami, stwierdziłem że spróbuję. Wyruszyłem o godzinie ósmej. Było na prawdę bardzo ciężko. Większość drogi brnąłem po pas w śniegu. […]

W pewnym momencie nie było nic widać. Usiadłem na bezpiecznej skale i z nadzieją czekałem na poprawę pogody. Po pół godzinie przejaśniło się na tyle by można było kontynuować atak. Ostatnie dwieście metrów dało mi najwięcej adrenaliny. Zaczęło się robić stromo, śniegu było naprawdę za dużo, wręcz musiałem iść na czworakach po to by unosić się na powierzchni. W pewnym momencie, tuż obok mnie zeszła samoistnie lawina, co bardzo mnie zaniepokoiło. Samą drogę dojścia do szczytu wybierałem czterokrotnie. Przede wszystkim dlatego, że w każdej próbie było bardzo stromo a ja zapadałem się w śniegu ponad pas. W końcu obrałem drogę zupełnie w koło, po stromych skałach, które były najbezpieczniejszą opcją. […]

O 13 miejscowego czasu, po 28 godzinach od wyjścia z bazy, osiągnąłem szczyt! Na samym wierzchołku nie spędziłem zbyt dużo czasu. Było to niespełna 30 min. Chwilę odpocząłem, napiłem się i przygotowywałem się do tak długo wyczekiwanego przeze mnie momentu- zjazdu ze szczytu Sziszapangmy. Jeśli chodzi o wrażenia ze szczytu, to było bardzo specyficznie. Sam wierzchołek był na tyle zaśnieżony, że stałem na nim po pas w gęstej breji. Wiało niemiłosiernie ale bardzo się cieszyłem. Reszta ekipy także była szczęśliwa z tego udanego wyjścia.

Pełną relację Andrzeja, także z opisem zjazdu, znajdziecie na jego blogu.




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek
    Brak komentarzy na forum