26 marca 2013 11:24

W marcu jak w garncu, czyli słów kilka o Push The Limits 2013

W sobotę 23 marca miała miejsce druga edycja towarzyskich zawodów boulderowych Push The Limits, zorganizowanych w krakowskim centrum wspinaczkowym Avatar. W czterech rundach eliminacyjnych wystartowało w sumie 233 zawodników, w tym 47 pań.


Gosia Rudzińska (fot. Adam Kopta)

***

Ekipa Avatara przygotowała dla uczestników po dziesięć boulderów łatwych i dziesięć średnich (dla amatorów oraz oldboy’ów) oraz tyleż średnich i trudnych (dla profesjonalistów). W zmaganiach wyłoniono sześć finalistek i tyluż finalistów.

Projektując bouldery ekiperzy wykazali się sporą inwencją. Zawodnicy mogli sprawdzić swoje umiejętności na połogich płytach, w intrygujących zacięciach, na klaustrofobicznym trawersie po paczkach, na mniejszym i większym przewieszeniu oraz w dachu. Dwa spośród boulderów wyraźnie preferowały wysokich zawodników,  w pozostałych na szczęście umiejętności techniczne i siła dominowały nad parametrem.

Czujne skradanie się po krawądkach obok biegu ku topowej klamie, start z siedzenia, stania, a nawet z wyskoku, syte ruchy na wyjściu z dachu po dobrych chwytach (dla amatorów) albo oblakach (dla zawodowców) – różnorodność rozwiązań technicznych była pozytywnym zaskoczeniem dla startujących.


Kuba Główka (fot. Adam Kopta)

Podobnie było ze startem finałowym. Panie miały do dyspozycji pięć boulderów. Pierwszy ze sporego przewieszenia wyprowadzał poprzez ostrosłupową strukturę w poziomy ruch do topu. Drugi eksploatował siły zawodniczek ruchami w dół, z dachu ku zacięciu. Trzeci, stanowiąc kombinację struktur i małych chwytów, wymagał precyzyjnej pracy nóg. Czwarty oferował syte ruchy po niewielkich chwytach, zaś piąty rozpoczynał się nisko nad ziemią i kończył dalekim sięgnięciem do topu z pionowego tufasa.

Tymczasem panowie rywalizowali na jednym boulderze, nazwanym specjalnym – nie bez przyczyny. Przechwyty po oblakach z możliwością korzystania z krawędzi wieńczył strzał do topowej klamy. Po kolejnych próbach zawodników zwiększano przewieszenie. Każdy z finalistów mógł wykonać tylko trzy próby na zadeklarowanym  stopniu przewieszenia na zasadzie podobnej, jak podczas zawodów w skoku wzwyż. Następnie dokonano zamiany i  panom udostępniono pięć baldów, zaś panie rywalizowały na baldzie specjalnym (przy czym zawodnikom odjęto, zaś zawodniczkom dodano chwyty).


Kinga Ociepka-Grzegulska (fot. Adam Kopta)

Kinga Ociepka-Grzegulska oraz Andrzej Mecherzyński-Wiktor okazali się absolutnie bezkonkurencyjni – jako jedyni finaliści pokonali wszystkie sześć problemów. Mechanior bezkompromisowo dawał upust swemu niezadowoleniu, gdy problem wymagał podjęcia kolejnej próby (miejmy nadzieję, że 5 kwietnia, podczas startu w zawodach Pucharu Świata w Millau, Andrzej zdoła utrzymać swój ognisty temperament na wodzy :-). Kinga zaś wykazywała się niewzruszonym  spokojem i pogodą ducha. Publiczność gorąco dopingowała wszystkich zawodników, nagradzając owacjami  ich starania, nawet te, które nie zakończyły się sukcesem.


Mechanior (fot. Adam Kopta)

Drugie miejsce na podium należało do Kariny Mirosław (znakomity wynik mimo kontuzji) oraz do Kamila Ferenca. Na trzeciej pozycji uplasowali się Małgorzata Rudzińska i Jakub Główka. Nagrodzono także zwycięzcę w kategorii oldboy – został nim Andrzej Chrapowicki.

Wśród amatorów najlepsi okazali się – wśród kobiet Iwona Niemiec-Satoła, wśród mężczyzn aż sześciu zawodników ex aequo: Igor Fojcik, Wojtek Pełka, Szymon Pęcikiewicz, Michał Topór, Gniewko Wawrzyńczak i Mikołaj Wróblewski.


Pokazy na slacku w oczekiwaniu na finały (fot. Adam Kopta)

Podstawową ideą zawodów towarzyskich jest dobra zabawa uczestników, którzy mogą skonfrontować między sobą rezultat zimowych treningów i sprawdzić się przed rozpoczęciem sezonu skałkowego (niestety aura za oknem nie pozostawia złudzeń – na inaugurację wspinania w skałach musimy jeszcze poczekać). Tymczasem podział zawodników na amatorów i zawodowców nie sprawdził się z braku jednoznacznych kryteriów oceny. Wprawdzie w regulaminie zawodów wzmiankowano, iż za amatora uważa się osobę, która nie startowała jeszcze w zawodach rankingowych, jednak pośród „amatorów”  znaleźli się tacy, którzy już od kilku lat figurują w oficjalnym rankingu PZA.

Pośpiesznie przeprowadzona odprawa przed kolejnymi rundami powodowała konsternację wśród zawodników, rodziły się wątpliwości, których chwytów można użyć. Podczas eliminacji brakowało sprzętu i osób do czyszczenia chwytów i struktur, które prędko pokryły się pudrem magnezji i zatraciły tarcie, a nawet uległy uszkodzeniu (w przypadku startu eliminacyjnego boulderu po paczkach). Ponadto, inwencja routesetter’ów mogłaby w kilku miejscach bardziej skupić się na stworzeniu problemów specjalnie dla pań, oszczędzając im drobienia po dołożonych chwytach na męskich boulderach – tak się jednak nie stało.


Publiczność (fot. Adam Kopta)

O ile eliminacje zwykle przebiegają w atmosferze zamieszania i radosnej kotłowaniny, o tyle finały, gromadzące sporą publiczność, powinny stanowić dla niej emocjonującą rozrywkę, opartą o klarowne zasady. Szkoda, że nie skorzystano z doświadczeń zdobytych podczas organizacji zawodów rankingowych – formuła oficjalnych zawodów pozwala widzom w pełni odczuć dramaturgię zmagań poprzez skupienie na jednym startującym i jego postępach na konkretnym problemie. Tymczasem w finale Push The Limitswszyscy startujący jednocześnie zgromadzili się pod boulderami i mieli możliwość przystawiania się do dowolnie wybranego balda, utrudniając publiczności obserwację i jednoznacznie ukierunkowany doping.

Problem zamieszania dałoby się rozwiązać poprzez żywiołowy i kompetentny zarazem komentarz prowadzącego – tymczasem on odzywał się z rzadka i bez zaangażowania. Przyznaję, że nie miał łatwego zadania, bowiem zagłuszany był przez  muzykę: sztampowe efekty dj’skie i podkręcone subwoofery przy złej akustyce sali zmieniły muzykę w monotonny, nużący łomot.


Kamil Ferenc (fot. Adam Kopta)


Karina Mirosław (fot. Adam Kopta)

Mało kto spośród widzów rozumiał zasady, według których przeprowadzano finały, zwłaszcza jeśli chodzi o boulder specjalny – szkoda, że nie wyjaśniono tego dokładnie, gdyż sam pomysł był bardzo nowatorski i niekonwencjonalny.

Natomiast dużym walorem zawodów jest samo miejsce ich przeprowadzenia oraz ekiperzy, którzy działali szybko i sprawnie. Ważne jest, że udało się zachęcić do startu czołowych polskich zawodników, którzy wysoko wywindowali sportowy poziom rywalizacji. Docenić należy trud, jaki organizatorzy włożyli w przygotowanie zawodów. Być może jednak właśnie ze względu na sporą ilość startujących wyniki amatorów ogłoszono ze znacznym, kilkugodzinnym opóźnieniem – i niestety pojawiły się w nich błędy w numerowaniu miejsc ex aequo.

Miejmy nadzieję, że na przyszłość uda się uniknąć tego rodzaju wpadek i kolejna edycja zawodów Push The Limits okaże się jednoznacznym sukcesem organizatorów.

Pełne wyniki Push The Limits są dostępne tutaj.

***

Ilona „Księżniczka” Łęcka

Tagi:



  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek

    Gwoli ścisłości [35]
    Niestety okazuje się, że do listy wpadek ekipy Avatara należy…

    27-03-2013
    Księżniczka