21 grudnia 2012 20:30

Czekam na samotną wyprawę, bez kamer, bez wywiadów… – rozmawiamy z Thomasem Huberem

Podczas tegorocznej edycji Spotkań z Filmem Górskim do Zakopanego przyjechała ekipa wspinaczy z teamu adidas. Nie zabrakło wśród nich Thomasa Hubera. Oto rozmowa, jaką udało nam się z nim przeprowadzić po jego niedawnej wizycie na Ziemi Baffina.


Thomas Huber i Adam Pustelnik podczas Spotkań z Filmem Górskim w Zakopanem
(fot. Marcin Nowogórdzki)

***

Piotr Turkot (wspinanie.pl): Wróciłeś z Ziemi Baffina, gdzie wspólnie z bratem dokonaliście pierwszego przejścia klasycznego drogi Bavarian Direttissima.

Thomas Huber: W sumie to nadaliśmy tej drodze nową nazwę Droga Przyjaźni Bawarsko-Belgijskiej [Bavarian-Belgian Friendship] (śmiech)

Czemu zdecydowaliście się pojechać na Ziemię Baffina i poprowadzić właśnie tę konkretną drogę?

To bardzo długa historia – może niezbyt skomplikowana, ale trwająca bardzo długi czas. 20 lat temu nasi przyjaciele pojechali tam i zrobili tę drogą. W gruncie rzeczy nie planowali akurat tej linii, po prostu po przyjeździe zobaczyli piękną turnię i odkryli na niej idealny system rys. Zarówno ze względu rysy, jak i doskonałej jakości skałę, turnia przebija wszelkie inne ściany na Ziemi Baffina. Jest idealna. Kiedy pod nią stoisz to od razu wiesz, gdzie chcesz się wspinać. Przypomina Grand Capucin – jest pomarańczowa, wspaniała, strzelista. Sama droga została nazwana Bawarską Direttissimą.

A wracając do autorów drogi. To są nasi bardzo dobrzy przyjaciele, a szczególnie Luca Guscelli, Obecnie Luca już się nie wspina, waży ponad 100 kg – jest typowym Bawarczykiem. Jednak wciąż jest dumny z tamtego przejścia. To było największe wspinaczkowe wyzwanie jego życia. Oni zresztą zawsze polecali nam tę linię, powtarzali: – Musicie tam pojechać, jakość skały jest jak z Yosemite, istnieje możliwość zrobienia tego klasycznie…

Najpierw zdecydowali się tam pojechać Nicolas Favresse, Sean Villanueva, Stéphane Hanssens i Olivier Favresse. Oni również pojechali z innymi planami, jednak kiedy zobaczyli tę drogę to musieli jej spróbować. Zrobili ją w bardzo dobrym stylu, praktycznie wszystko udało im się przejść RP. W wielu miejscach dodali klasyczne warianty, gdyż nie byli w stanie zrobić niektórych fragmentów hakowych oryginalnej linii. Ostatecznie nie udało im się pokonać klasycznie tylko jednego wyciągu [zabrakło im 1 metra!, jednej sekwencji ruchów – przyp. red.].


Linia drogi Belgów (fot. aaj.americanalpineclub.org)

Obejrzeliśmy ich zdjęcia i pomyśleliśmy sobie, że powinniśmy tam pojechać. To była dla nas doskonała motywacja. To co zrobili Nico, Sean, Olivier, Steph i Sylvia było niesamowitym osiągnięciem. Zupełnie się nie przejmowaliśmy faktem, że to nie my, ale oni byli pierwsi. Samo znalezienie się w tym miejscu dawało nam satysfakcję, możliwość podążania śladami naszych przyjaciół – znamy Nico i Seana z Patagonii, to świetni faceci.

Zresztą my też mieliśmy jeszcze coś do zrobienia, gdyż Nico "opuścił" jeden wyciąg. Możliwe, że był już zbyt zmęczony, że ten odcinek był dla niego za trudny, nieważne. Wszystkie pozostałe wyciągi wyceniał na 7c, 7b, 6c. Doszliśmy więc do wniosku, że możemy to zrobić.


Obóz, w tle Mount Asgard (fot. adidas)

Mówił Wam coś o potencjalnych trudnościach „brakującego” odcinka?

Powiedział, że może mieć około 8b i że trzeba tam osadzić spita, więc zabraliśmy ze sobą sprzęt. Na miejscu okazało się, że to co oni wycenili na 7c jest o wiele trudniejsze – miało co najmniej 8a lub nawet 8a+. Ale jak wiesz, oni są Belgami – zabawni faceci, a do tego świetni wspinacze. Więc wyceny były dość dziwne, nie miało to jednak dla nas znaczenia.

A zatem, wyciągi okazały się trochę trudniejsze. Zaczęliśmy się obawiać, jak będzie wyglądać to 8b, skoro 8a+ wycenili na 7c. Baliśmy się, że nie będziemy w stanie zrobić tego wyciągu. Nawet, jeśli by to było 8a czy 8a+ to nie da się tego zrobić łatwo – to ciężkie wspinanie, trudne mentalnie, z dużymi odległościami pomiędzy przelotami. Jednak, kiedy dotarliśmy do kluczowego wyciągu, odkryliśmy, że nie ma on więcej niż 8a+. Później Nico powiedział nam (byliśmy z nim w kontakcie mailowym), że był już wtedy zbyt zmęczony i nie miał skóry, a chwyty tam są bardzo ostre i bez skóry praktycznie nie da się niczego zrobić. 

A więc podążaliście za linią Drogi Belgijskiej, ale dodaliście dwa nowe wyciągi…

Tak, dodaliśmy nawet więcej: trzy nowe wyciągi. Dwa biegnące kominami, które kiedyś były hakowe, na samym początku drogi po lewej – przeszliśmy je RP. Na górze wyszliśmy na szczyt po lewej stronie linii, a Nico i Sean kończyli po prawej stronie. My zdecydowaliśmy się na trochę łatwiejszy wariant. Ponieważ na drodze Nico jest pod koniec jeszcze jeden trudny wyciąg, a pogoda była bardzo zła, więc chcieliśmy jak najszybciej dostać się na szczyt. Był duży opad śniegu i wystarczyło nam, że zrobiliśmy najtrudniejszy wyciąg na direttissimie. Nie czuliśmy potrzeby szukania trudniejszych wariantów.     


Wspina się Thomas Huber (fot. adidas)

Mówiłeś już, że najtrudniejsze miejsce miało bardzo ostrą skałę. Czy miało również charakter boulderowy?
 
Tak, to boulderowe miejsce. Sięga trudnościami 7c+. Robisz rysę, trawersujesz, potem pokonujesz płytę, następnie jest dość dobry rest dla rąk, ale na bardzo małych stopniach. Możesz tam wyrestować około 5 minut, a potem pokonujesz 2-metrowy boulder – to właśnie jest crux. Odpadłem na nim cztery razy, za piątym się udało.    

Czego używaliście do asekuracji?

Asekuracja to cały czas kostki, jednak na tym konkretnym boulderowym miejscu Nico poradził nam dobić spita. Kiedy on robił tą sekwencję, improwizował przedłużaną asekuracją z góry na taśmach. Za każdym razem musiał rzucać taśmę z małej szczeliny powyżej. My zdecydowaliśmy się umieścić spita w tym punkcie, również dla kolejnych powtarzających. Jestem pewien, że ta droga będzie powtarzana przez wielu wspinaczy. To naprawdę niesamowita klasyczna linia, jedna z najważniejszych na tej skale.

Wbiliście tylko jednego bolta?

Umieściliśmy więcej spitów na drodze, jednak tylko na stanowiskach. Nico i ekipa nie umieścili zbyt wielu spitów, nie mieli do tego "narzędzi". Oznaczało to, że musieli inaczej rozmieścić stanowiska – kończyli wyciągi zawsze na dobrych półkach, ale potem często musieli się cofać do miejsc, gdzie mogli stworzyć solidne stanowiska wiszące. My natomiast rozmieszczaliśmy stanowiska inaczej dzięki temu, że mogliśmy bez problemów osadzać spity. 

Nie udało wam się zrobić drogi w jednym przejściu ze względu na warunki pogodowe. Opowiedz o stylu przejścia?

To przejście można poprawić. Nam udało się zrobić RP każdy wyciąg, ale kolejny zespół, kolejne „pokolenie” może przejść tę drogę w jednym uderzeniu, choć będzie to bardzo trudne. W rzeczywistości mieliśmy bardzo dużo szczęścia, że w ogóle udało nam się zrobić tę drogę w takim stylu. Sądziliśmy, że uda nam się ją poprowadzić podobnie jak Eternal Flame – w trzydniowym uderzeniu, wszystko w ciągu, bez zjazdów do obozu bazowego. Jednak na Etrenal Flame pogoda była o wiele lepsza, a droga łatwiejsza. Tutaj nie było co prawda elementu wysokości, ale sama droga była bardzo trudna.

Baliśmy się też wyceny. Dlatego biorąc pod uwagę złą pogodę, zdecydowaliśmy się z Alexem na zespołowe przejście klasyczne. Ja robiłem jeden wyciąg, Alex drugi, a potem znowu zamienialiśmy się na prowadzeniu. Idący na drugiego nie wspinali się, tylko małpowali. Zresztą Nico, Olivier, Steph i Sean też to robili, dzieląc wszystkie wyciągi pomiędzy cztery osoby. Teraz my zrobiliśmy to zmieniając się na prowadzeniu we dwóch, przy czym Mario zrobił RP dwa wyciągi w kominie. 


Thomas i Alex zamieniali się na prowadzeniu – na zdjęciu Alex Huber (fot. adidas)

Zespół belgijski spędził trzy tygodnie wędrując pod ścianę i z powrotem. Ile wam to zajęło?

W naszym przypadku logistyka była trochę łatwiejsza…

Nie używaliście spadochronu jak Leo Houlding? (śmiech)   

Osobiście nie polecałbym tego stylu. Przy tej okazji więcej tracisz, niż zyskujesz. Po Leo znaleźliśmy sporo śmieci – jeden spadochron, kawiarkę etc. Oczywiście najlepszym stylem był ten wybrany przez Nico. Można zastosować wiele sposobów dotarcia pod ścianę: np. zimą zrobić depozyt sprzętu używając skutera śnieżnego, a latem przenieść ten sprzęt przez lodowiec. Jednak nasza metoda była dla leniwych i jednocześnie bardziej kosztowna. Wynajęliśmy helikopter i przewieźliśmy nim wszystkie nasze rzeczy na lodowiec, a resztę drogi pokonaliśmy pieszo.

Zdecydowaliśmy się na to z konkretnej przyczyny. Gdybyśmy jechali na ekspedycję sami, to wtedy zabralibyśmy ze sobą tylko jedną małą kamerę i bylibyśmy pod ścianą sami. Jednak było z nami też dwóch kamerzystów, którzy przywieźli z sobą sprzęt filmowy i chcieli nakręcić film dla firmy adidas. Mieliśmy zgodę Parku Narodowego na kręcenie. Dlatego potrzebowaliśmy prądu, baterii słonecznych i całego tego gówna, które było o wiele za ciężkie do przeniesienia dla pięciu osób. Musieliśmy zdecydować się na inny sposób transportu. Na sztuczkę ze skuterami śnieżnymi było już za późno.

Jak długi był odcinek przez lodowiec? Czy helikopter zostawił sprzęt w obozie bazowym? Czy też musieliście przenieść?

To był krótki odcinek, helikopter zostawił sprzęt na lodowcu, a my przenieśliśmy go do obozu. Szybki spacerek. A więc z punktu widzenia stylu, nie był to najlepszy sposób, ale wydaje mi się, że najważniejsze jest szczere opowiedzenie o tym, co się zrobiło. Nie należy wytykać palcami innych, krytykując to co zrobili. Najważniejsze to samemu być szczerym w kwestii tego, co się robi. My zdecydowaliśmy się na robienie filmu i jestem pewien, że będzie bardzo dobry. I szczerze mówiąc, jedynym ustępstwem w tej wielkiej przygodzie było użycie helikoptera do transportu sprzętu.

Masz duże doświadczenie w robieniu filmów. Ostatni nosił tytuł The Great Adventure…    

Jednak jakoś nie mam ochoty robić filmu na następnej wyprawie. Jestem już tym zmęczony. Chciałbym w końcu przeżyć prawdziwą przygodę. Ostatnia wyprawa była bardzo wymagająca, ale też była niesamowitym przeżyciem. Każdy krok na wierzchołek Mount Asgard to był naprawdę duży wysiłek i będzie to widać na filmie. Było to dla nas bardzo ciężkie doświadczenie ze względu na pogodę. Ale spędziliśmy niesamowite chwile na szczycie, to był przepiękny moment. Czas stanął w miejscu. Teraz czekam z niecierpliwością na jakąś samotną wyprawę, bez kamer, bez wywiadów…


Ekipa na szczycie (fot. adidas)

Szukacie jakichś nowych dróg do uklasycznienia?

Mam w głowie jeden cel do zrobienia klasycznie. To bardzo ładna rzecz. Mam też pewne stałe projekty – tak jak na Cerro Torre. Nie mogę się już doczekać…

A co z twoim przydomowym rejonem – Berchtesgaden?
 
Dla mnie to najlepszy rejon, ponieważ jest niedaleko mojego domu.

Masz tam jakieś stare drogi do odhaczenia?

Została nam jedna droga, którą próbowaliśmy odhaczyć w zeszłym roku, niestety zima przyszła zbyt wcześnie, więc nie było zbyt wielu okazji. Listopad był idealny, jednak musiałem codziennie pracować, dawać pokazy slajdów. W tym roku nie mam tylu prelekcji. Mam zamiar dać tylko kilka pokazów, ze względów finansowych – zarobić trochę pieniędzy, popracować dla sponsorów. Mam nadzieję, że odzyskam formę, aby powspinać się klasycznie.

Jakie drogi poleciłbyś polskim wspinaczom, na średnim i na najwyższym poziomie, którzy nie znają tych okolic?

Dla najlepszych wspinaczy polecałbym Endstal, doskonały rejon do wspinaczki sportowej. Polecam też rejon Hohen Göll ze Scaramouche na czele – to doskonała droga. Ma 8b, więc może nie jest bardzo wymagająca, ale jest ładna, smakowita. Dobrym wspinaczom polecałbym też The End of Silence.

Jak już mówiłeś, chciałbyś pojechać na ekspedycję bez ekipy filmowej, ale równocześnie jesteś sławnym i dobrze znanym z mediów wspinaczem. Jakbyś opisał swoje relacje ze sponsorami? Czy one dają ci wolność?

Jak najbardziej, sponsorzy dają mi wolność. Szczerze mówiąc, adidas bardzo wspiera mnie i Alexa. Dzięki temu możemy robić to, co chcemy. Jest to rodzaj symbiozy pomiędzy sponsorem i zawodowym sportowcem. Podobnie jest w przypadku Barbary Zangerl i wszystkich innych sportowców. Kochamy współpracę ze sponsorami. Wiemy, że nie jest to taki sam sport jak tenis czy piłka nożna, gdzie jest mnóstwo pieniędzy. Trzeba pracować więcej, gdyż nie masz ubezpieczenia. Jeśli żyłbym sam, to wszystko byłoby łatwiejsze, mógłbym mieszkać nawet w namiocie. Ale jestem odpowiedzialny również za swoją rodzinę, więc zacząłem pracować opowiadając o moich przygodach – w mediach, filmach lub podczas pokazów.

Robię to już od 10 lat, wiele się nauczyłem i polubiłem to. To przyjemne uczucie stać na scenie i opowiadać o swoich przygodach. Nie chodzi tu zresztą tylko o moje wspinanie – mogę również dać coś od siebie. Wspinanie ma dla mnie sens, gdyż pomagam w ten sposób ludziom realizować ich własne marzenia. Czasami ludzie boją się rzucić swoją pracę, zmienić swoje życie. Po pokazach dostaję bardzo dużo maili z podziękowaniami. Ludzie piszą, że samo słuchanie mnie tak bardzo im pomogło, że teraz wiedzą, co chcą robić. A więc dla mnie wspinanie jest obecnie czymś więcej – teraz pomagam dzięki niemu innym ludziom. Wszystkie te rzeczy tworzą symbiozę. Najważniejsze jest to, że możesz spojrzeć później w lustro i powiedzieć: – Wszystko w porządku.   

„Wszystko w porządku” to bardzo dobra konkluzja naszego wywiadu. Dziękuję.

Piotr Turkot




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek
    Brak komentarzy na forum