31 października 2012 09:36

Upiór na Cimie

W lipcu br. projekt Konrada Ociepki i Marcina Wszołka otrzymał główną nagrodę w konkursie adidas Outdoor i wspinanie.pl na najlepszą wyprawę „are you all in?”. Plan zakładał poprowadzenie słynnej Pan Aroma (8c, 500 m), jednej z najtrudniejszych dróg wielowyciągowych świata, biegnącej północną ścianą Cime Ovest di Lavaredo w Dolomitach. Zapraszamy na relację Konrada z prób przejścia Pan Aroma i wspinaczki na Phantom der Zinne (7c+, 600 m) na Cima Grande.

***

  • Dzień pierwszy

Kiedy przekroczyliśmy granicę między zachodnią, a północną stroną Cim, stanęliśmy oniemiali. Naszym oczom ukazały się trzy wspaniałe pionowe urwiska drżące za zasłoną gorącego powietrza –  wyglądało to jak złudzenie. Podchodziliśmy ogromnym, szarym piargowiskiem i co chwila rzucaliśmy nieśmiałe spojrzenia na trzy żółto-szare olbrzymy, upewniając się, że nie rozwiały się na wietrze. Podeszliśmy do półki, która oddziela pionową ścianę od pochyłego gruzowiska i wałęsaliśmy się tam chwilę w poszukiwaniu pierwszego haka. Wrażenie ulotności tego zjawiska pogłębiała krucha skała, której fragmenty odrzucaliśmy na leżący pod nami piarg.

„Mam drugiego, ale ciągle nie widzę pierwszego” powiedział po dłuższej chwili Marcin. Szukaliśmy dalej w milczeniu, które zostało przerwane poważnym stwierdzeniem „Kurwa, pewnie to jest pierwszy.” Minuty mijały, a my ciągle staliśmy nieruchomo i tylko nasze głowy kiwały się w zwolnionym tempie. „Ty, tam są te spity od Szwajcarskiej, widziałeś?” – zagadnął Mar. „No, widziałem” odpowiedziałem ciekawie. „Trzeba wyjść na wysokość tego haka i do niego przetrawersować” wyjaśnił Marcin, schylając się do plecaka po sprzęt. Sprawnie wspiął się na wysokość trzeciego spita na Drodze Szwajcarskiej i przetrawersował do pierwszego haka na Pan Aromie. Pomacał chwyty, spróbował sekwencje, postukał butem w skałę, założył trochę niżej małą kosteczkę i byliśmy gotowi.


Pierwszy wyciąg


Trudności

Pierwsze pięć wyciągów przeszliśmy wydygani, ale bez większych przygód, azerując na niektórych hakach. Na szczęście każdy solidny chwyt na tym odcinku był zaznaczony magnezją. Chwała temu, kto to zrobił!

Zmęczenie poczuliśmy wisząc pod okapem; byliśmy maksymalnie skoncentrowani i miejscami przykładaliśmy za dużo siły. Opierając nogi na połogim i gładkim fragmencie skały, czarnym od gumy, wychyliliśmy się jak najdalej, żeby zobaczyć fragment trawersu biegnącego w lewo. Wspinaczka wiedzie dalej bryłą przypominającą odwrócony schodek, który wisi tam przyklejony do sufitu. Jest z każdej strony dokładnie obrysowany niewielką rysą, a w miejscu, gdzie styka się z dachem, tkwi rządek haków. „Dobra, ja mogę iść pierwszy się pobawić” – po dłuższej chwili milczenia rzucił Mar.


Początek wyciągu 8b+

Posuwał się konsekwentnie w stronę lewej krawędzi okapu, aż straciłem go z oczu. Powiedział, że znajduje się przy trudnym miejscu i prosił, żebym uważał. Podałem trochę luzu, usłyszałem głośne sapanie i Marcin mignął mi, wylatując zza niewielkiego przełamania. Teraz kołysał się gwałtownie na linie ponad 100 metrów nad ziemią, bez kontaktu ze skałą. „Dobra, do góry. Muszę podskoczyć. Wiszę tam na kostce i haku” powiedział spokojnie, robiąc długie przerwy między zdaniami. Później próbował to samo miejsce jeszcze kilka razy i jeszcze kilka razy musiał huśtać się na linie 100 metrów nad ziemią.

Nad tym miejscem znajdują się dwa spity, z których rozchodzą się dwie 8c, pokonujące ogromne okapy zachodniej Cimy. Bellavista idzie w lewo, Pan Aroma w prawo. Marcin trzykrotnie ruszał z tego miejsca; podawałem mu linę, wybierałem, w końcu dawałem blok. Jego nogi przesuwały się powoli na krawędzi okapu, a ja wisiałem dokładnie pod nim, oddzielony szerokością okapu i pozbawiony z nim kontaktu wzrokowego. W końcu wykrzyczał do mnie, że jest zmęczony i że nie uda mu się przejść dalej. Kiedy wycofał się do dwóch spitów i zjechał kawałek, mogliśmy się wreszcie zobaczyć. „Ja już nie mam siły, zmęczył mnie ten boulder. „Próbujesz?” zapytał Mar, a ja odpowiedziałem, że tak.


Następne stanowisko znajduje się dopiero pod dużym okapem widocznym w prawej,
górnej części zdjęcia

Wisieliśmy bez najmniejszego oparcia na stopy; pas biodrowy i pasy udowe podzieliły między siebie ciężar ciała i już po chwili boleśnie wrzynały się w ciało asekuranta. Doszedłem do drugiego spita w trawersie i wisząc na bloku obserwowałem dalszą część drogi. Czekało mnie niewielkie zejście w dół, później  kilkumetrowy trawers ze zgiętymi nogami i rękami na wysokości pasa, po czym kilkumetrowa wspinaczka do góry do następnego przelotu. Odczuwałem lęk. Nie mogłem się go pozbyć. Szukając stopni byłem zmuszony wpatrywać się w piarg znajdujący się 100 metrów niżej, a palce na chwytach zaciskały się dwa razy mocniej. Nie było pode mną fragmentu skały, który przypominałby, że wspinam się na pionowej ścianie; bardziej przypominało to balansowanie na highlinie. Doszedłem do miejsca, z którego powinienem był zacząć wspinaczkę do góry, ale bałem się zaryzykować lot. Wiedziałem, że nie ruszę się ani kawałek wyżej.


Parking Auronzo

Na parkingu Auronzo jest 1000 miejsc parkingowych, z czego zaledwie kilka zostaje zajętych na noc. Około południa nie da się znaleźć wolnego miejsca, a chętni czekają w sznurku samochodów 8 kilometrów dalej. Większość przyjezdnych stanowią ambitni turyści (gdzie ambitną turystyką nazywamy 3-godzinną wycieczkę dookoła Cim), alpinistów jest niewielu, a spory procent przypomina tych, którzy wjeżdżają dorożką pod Morskie Oko.

Wysiadają z drogich samochodów w eleganckich strojach, kobiety w butach na obcasach, mężczyźni w wypastowanych lakierkach. Obok nich parkują 50-letni motocykliści z ogromnymi brzuchami, cali w skórzanych kombinezonach. Wszyscy wyciągają aparaty albo papierosy, albo jedno i drugie. Wskazują na część południowej ściany, którą wszyscy zgodnie nazwalibyśmy parchem, i liczą „prima cima, seconda cima, terza cima.” Poprawiamy ich. Mówimy, że Cimy, które chcą zobaczyć, są oddalone o pół godziny marszu, ale oni tylko patrzą na nas lekceważąco.

Motocykliści kończą wypalać papierosy, matki krzyczą na dzieci, żeby przestały biegać po piargu i po chwili zwalniają się miejsca parkingowe, które zaraz znowu zostaną zajęte. Wysiądą z nich kolejni „turyści”, którzy tym razem odwrócą się plecami od południowej ściany i będą szukać swoich Trzech Cim wśród okolicznych szczytów. My już nie będziemy poprawiać. Utkwimy w nich swoje tępe, niedowierzające spojrzenia, obserwując jak robią sobie zdjęcia na parkingu nieświadomi tego, jakie przeżycia estetyczne czekają na nich po drugiej stronie góry.

***

  • Dzień drugi


Sektor

Pierwsze 5 wyciągów zrobiliśmy na 3: Marcin poprowadził 7b, później ja połączyłem 6a+ i 6c+, a Marcin 7a i 7a+. Kiedy obaj znaleźliśmy się pod okapem, Mar zagadnął tajemniczo – „Zastanawiałem się, czy ci to powiedzieć… Spójrz w prawo i wyobraź sobie, że na całej długości tego okapu znajdowały się kiedyś takie przyklejone schody.” Popatrzyłem w prawo i wyobraziłem sobie przestrzeń między dachem, a pionową płytą szczelnie wypełnioną odwróconymi schodami tworzącymi ogromne przewieszenie. Później automatycznie skierowałem wzrok w dół i oczami wyobraźni zobaczyłem wielkie fragmenty skały roztrzaskujące się u podstawy ściany, powiększające znajdujący się pod nami piarg. Spojrzałem w lewo i długo patrzyłem na następny w kolejce fragment tego typu formacji tkwiący jeszcze pod dachem. „Masz rację, mogłeś mi tego nie mówić.” – powiedziałem.


Uwaga! Zdjęcie pozowane! Po krawędzi okapu idzie się nogami

Tym razem pierwszy wszedłem w trawers z zamiarem założenia stanowiska za krawędzią okapu. Warunki były dużo gorsze niż poprzednio, co zauważyliśmy już na pierwszych wyciągach. Rysa pod dachem była mokra, a chwyty w kluczowym miejscu pokryte tzw. „spermą”. Pomacałem chwyty i zapytałem Marcina o patenty, ale najtrudniejszego miejsca nie próbowałem. Naszym zadaniem było przedarcie się do przelotu, do którego nie doszliśmy poprzednim razem.

„Wieeesz” zagadał do nas kiedyś Szalony na Koronie, charakterystycznie przeciągając to słowo „Dobrze jest mieć ze sobą sky-hooczka. Jak cię zgrzeje, to wieeesz, zarzucasz sobie to na chwyt i wisisz, a nie, wieeesz, lecisz.” Marcin zakupił takiego sky-hooczka przed wyjazdem i miał go teraz przy uprzęży. Przetrawersował do miejsca, z którego wycofałem się poprzednim razem, zarzucił sky-hooka na dziurkę i powoli go obciążając, zawisnął. Ciągle trzymał się rękami, żeby kontrolować kierunek obciążania małego haczyka i obserwował kawałek ściany znajdujący się nad nim w poszukiwaniu chwytów. Kiedy wymyślił wstępną sekwencję i wystarczająco odpoczął, wystartował.

Zrobił kilka ruchów po podchwytach, długo tkwiąc w przyblokach, po czym powtórzył sekwencję w drugą stronę i z wyraźnym trudem zszedł do miejsca startowego, gdzie znowu osadził sky-hooka. Całą akcję powtarzał jeszcze dwa razy, za każdym razem dochodząc coraz wyżej. W najlepszej próbie złapał podchwytu, wyszedł wysoko na nogach i po wymagającym krzyżu dotknął ścisku, z którego się wycofał do poprzedniego przelotu. Powiedział, że chwyt do którego dotarł, był mokry i nie wyobraża sobie zrobienia tego miejsca. Zapytał się, czy idę spróbować. „Rudy, jak ty tego nie zrobiłeś, to ja się też nie widzę.”


Gdzie ten sky-hook?

Podjęliśmy decyzję, że kolejny dzień wspinaczkowy przeznaczymy na inną drogę, łatwiejszą. Wybór padł na Phantom der Zinne (7c+, 600 m) na Cima Grande, którą chcieliśmy pokonać w stylu OS. Jednak prognozy były niepokojące. Dwa dni później było zaledwie kilka stopni powyżej zera, po intensywnych opadach pobliskie skały były mokre, a na okolicznych szczytach pojawił się śnieg. Nie mieliśmy też więcej jedzenia; trzeba było zjechać w doliny.

***

  • Upiór na Cimie

Jeszcze na długo przed zaplanowaną pobudką obudził mnie niemiecki język i głośne wybuchy śmiechu. Zerknąłem na zegarek, była 2 w nocy. Zdziwił mnie ten entuzjazm o tak wczesnej (lub późnej) godzinie i nie potrafiłem dojść, czy jego autorzy wrócili właśnie ze wspinania, czy dopiero szykują się do wyjścia. Trwało to jakąś godzinę, po czym przewracając się z boku na bok, doczekałem do 3:45. W całkowitych ciemnościach, przy pięknie rozgwieżdżonym niebie, zjedliśmy średnią jajecznicę na chlebie z kminkiem i popiliśmy kawą. Po śniadaniu ruszyliśmy szeroką ścieżką na wschód.

Po pół godzinie znaleźliśmy się na północnej stronie Cim; nie było ani trochę jaśniej. Usiedliśmy na plecakach i wpatrując się w ciemne zarysy północnych ścian, oglądaliśmy się co chwila na wschód w oczekiwaniu świtu. Dogoniło nas dwóch Niemców, którym bardzo zależało, żeby być pierwszymi na Comicim. Z wyraźną ulgą przyjęli wiadomość, że idziemy na Phantoma. Pół godziny później, kiedy niebo na wschodzie zaczęło przyjmować błękitny odcień, ruszyliśmy pod ścianę. Sprawnie zlokalizowaliśmy duży, odpęknięty fragment skały, którym startuje droga i zaczęliśmy się szpeić.

„Chcesz iść pierwszy?” zagadnął Mar, przypinając do uprzęży ekspresy. „Obojętne” – odpowiedziałem. „Dobra, to w takim razie ja idę.” Minęły nas jeszcze dwa zespoły, jeden idący na Comiciego, drugi na Hasse-Brandlera, a trzeci skręcił w naszą stronę. „Are you going on Phantom?” – zapytałem. Odpowiedziały nam milczące skinienia dwóch młodych, skupionych twarzy.


Marcin na 3. wyciągu

Wspinaczka była cudowna i wszystko szło po naszej myśli. Pięliśmy się sprawnie do góry trudnymi wyciągami z dalekimi ruchami po dobrze widocznych odciągach i podchwytach, z restami na płaskich półeczkach, wszystko w unikatowo urzeźbionej, żółtej skale. Wspinający się pod nami zespół okazał się dwójką przesympatycznych, 20-letnich Niemców z Rosenhaimu. Spotykaliśmy się na stanowiskach raz z jednym raz z drugim, a czas mijał szybko na rozmowach o łojeniu. Czasami tylko któryś z nas klął podczas prowadzenia i krzyczał o więcej luzu, a zawstydzony asekurant tłumaczył się zagadaniem. Wkrótce poczuliśmy się jak jeden zespół. W ciągu czterech godzin zrobiliśmy 6 wymagających wyciągów. Temperatura w schowanej w cieniu północnej ścianie była idealna. Powietrze stało, ciągle towarzyszył nam przyjemny odgłos dzwoneczków zawieszonych na karkach pasących się przy stawach krów.


Zespół w komplecie

Zostały nam jeszcze trzy wspinaczkowe wyciągi, a reszta miała być szybkim „biegiem przez parchy”. Nie wiem skąd u nas ta naiwność. Dwa szóstkowe wyciągi, wyprowadzające pod najtrudniejsze miejsce drogi, były zalane i przez to nieporównywalnie trudniejsze. Miejsce po mokrych krawądkach, które przyszło mi pokonać na 10. wyciągu, wymagało ode mnie większego zaangażowania niż miejsca, które robiłem wcześniej na tych dziewiątkowych. Moje odczucia potwierdził Lukas, którego walkę obserwowałem z górnego stanowiska. Jednocześnie, nade mną, Marcin wchodził na trójkątny okap, którego trawers jest najtrudniejszym miejscem drogi. Sprawnie doszedł do najtrudniejszego miejsca i po krzyżu do ścisku wykonał dalekie sięgnięcie za krawędź. W pewnym momencie pomógł sobie niewyraźnym chwytem i zobaczyłem, że gwałtownie odchylił się od ściany, a blisko mnie przeleciał niewielki kawałek skały.


11. wyciąg (IX+)

14:05. Trudności zrobione. Do końca drogi zostało jeszcze tylko 200 metrów podzielonych na 6 wyciągów nieprzekraczających VII-go stopnia trudności; do szczytu 3 wyciągi więcej.  Na dwunastym wyciągu straciłem mnóstwo czasu. Przewinąłem się przez kant i wylazłem na niewielką półkę przykrytą bardzo kruchym okapem na wysokości mojego pasa. Przesuwałem się bardzo powoli w lewą stronę, odrzucając co chwila kawałki skały zostające mi w rękach i wpinając się w haki, które konsekwentnie tkwiły w rysie pod okapikiem. Nie mogłem namierzyć miejsca, w którym powinienem był odbić do góry i dotartłem aż do zespołu wspinającego się na Hasse-Brandlerze.

Wracając, zatrzymywałem się co chwilę w poszukiwaniu spita i po kolejnej długiej chwili bezczynności go dostrzegłem. Wybierając solidne chwyty wdrapałem się na wyższą półkę i zawisnąłem w autoasekuracji. W tej samej chwili na niższej półce pojawił się Lukas, który postanowił pomóc mi w poszukiwaniach kolejnego wyciągu. Pokazałem mu, którędy wszedłem i wkrótce wisieliśmy obok siebie w stanowisku. Ustaliliśmy, że teraz oni pójdą przodem, więc pierwszy na stanowisko doszedł Mariel, a dopiero na końcu Mar. Od momentu kiedy wystartowałem w wyciąg, do momentu kiedy dotarł do mnie Marcin, minęły dwie godziny.


Dwie godziny

Lukas krzyknął do nas, że kolejny wyciąg jest prawdziwą siódemką z wymagającą asekuracją i zapytał, czy nie zrzucić nam liny. Popatrzyliśmy po sobie z niedowierzaniem. „Aż tak przejebany? Niemożliwe…” powiedział Mar i odkrzyknął, że sobie poradzimy. Posuwał się długo, ale konsekwentnie do góry i kiedy znalazłem się na górnym stanowisku, zagadnąłem „No i co, nie taki przejebany?” „Normalne alpejskie wspinanie” odparł. Później miałem podobny alpejski wyciąg w kominie: dwa haki i jeden spit na 35 metrach. „Zostały nam dwie godziny do zmroku i trzy wyciągi do półki. „Nie ma szans, żebyśmy wyszli na szczyt” oznajmił w pewnym momencie Mar. Trudno się było z nim nie zgodzić. Najpierw 40-metrowy wyciąg Marcina. Później fakt, że odzyskaliśmy kontakt wzrokowy z Marielem i wymiana zdań między nim a Marem. „This pitch is totally wet” powiedział z niesmakiem Niemiec. „But it’s possible?” – zapytał Marcin „Lukas did it.”


14. wyciąg

No, to skoro „Lukas did it” to ja też muszę to zrobić, myślałem, patrząc się na czarniuteńką skałę wypływającą spod okapów. Obity bardzo lotnie fragment drogi prowadził po skośnych, gładkich półeczkach pokrytych warstewką wody, które przy uderzeniu wydawałyby odgłos „plask”. Wkrótce po przedramionach spływała mi woda, ale bardziej martwiłem się o nogi. Za pomocą nagiej skóry rąk wchodziłem w bardzo intymny kontakt z wilgotną skałą, ale stosunek jej z gumą opinającą moje stopy pozostawał dla mnie tajemnicą. Kiedy byłem jakieś dwa metry od okapu, zobaczyłem Mariela, który polecił mi, żebym kierował się dalej po mokrym do zacięcia. Właśnie wisiałem w dwóch małych, ale suchych krawądkach i zamierzałem sięgać do następnej plamki magnezji, kiedy uświadomiłem sobie, że to pomyłka Lukasa i że musiało być naprawdę trudno, skoro zszedł i wspinał się dalej po mokrym. Wreszcie rozparłem ciało w zacięciu, znalazłem haka i przewinąłem się w prawo do suchej rysy. Montując stanowisko, zorientowałem się, że się ściemnia.

Kiedy Marcin był już prawie gotowy, żeby startować w ostatni wyciąg, zobaczyliśmy, że zjeżdża do nas końcówka liny, a wraz z nią dotarły do nas okrzyki Lukasa „This pitch isn’t even hard, it’s crazy! It’s getting dark! You better use our rope!” Marcin zastygł na chwilę z butem założonym do połowy, obrzucił mnie szybkim spojrzeniem i kończąc szpejenie powiedział – „Ja to pierdolę, ja się wiążę. Robi się ciemno.” Popatrzyłem na niego z niedowierzaniem „Ale Mar…”. „Chcesz iść?” – zapytał nagle, podnosząc głos i sięgając obiema rękami w kierunku węzła. Patrzyliśmy na siebie chwilę w milczeniu, po czym Marcin rzucił „Tak myślałem” i krzyknął do popędzającego go Lukasa, że idzie.

Po kilku metrach zapytał o kierunek ominięcia okapiku, a Lukas odpowiedział, żeby szedł w prawo i zaproponował Marcinowi „swinga”. Usłyszałem ciche, lekceważące prychnięcie Mara i słowa rzucone w górę „No, it’s ok!” W bardzo szybkim tempie dotarł do stanowiska, a w około zrobiło się mrocznie. Kiedy dołączyłem do niego, miał już zapaloną czołówkę, którą oświetlał niebezpiecznie wąską półkę pokrytą luźnymi kamieniami. Wiedzieliśmy, że czeka nas jeszcze kilkadziesiąt metrów trawersu z asekuracją i bliżej nieokreślony odcinek szerszą częścią półki z linami przewieszonymi przez plecy.

Wypatrywaliśmy kopczyka albo kropki czy strzałki maźniętej na skale, które miały nas bezpiecznie sprowadzić na dół. Przy zakręcie stał kopczyk, więc stanęliśmy przy nim i skierowaliśmy swiatła  na połogą i kruchą skałę ginącą w mroku kilka metrów niżej. „Nie, miały być strzałki i kropki, idę poszukać dalej” zaanonsowałem i poszedłem na zakręt, gdzie znajdował się ogromny komin przechodzący niżej w połogi żlebik. Zrobiłem kilka kroków w dół i stwierdziłem, że niebezpiecznie się pionuje. Wróciłem do Marcina,  który właśnie wchodził z powrotem na półkę. „Jak wygląda ta półka dalej?” zapytał, a ja odparłem, że dosyć niebezpiecznie. W tej chwili sparaliżowała nas myśl, że przy takiej widoczności znalezienie pierwszego stanowiska zjazdowego będzie bardzo trudne.

Staliśmy osłupiali i myśleliśmy o tym samym: jak będzie wyglądał biwak? Nagle na prawym krańcu półki pojawiło się małe światełko i po sekundzie bezruchu, oznaczającym zdumienie, dotarł do nas krzyk Lukasa: „Why the fuck are you standing there, guys?! You need to move! We have no time! It’s a long way down! The snow is coming!”  Nasza sytuacja miała głębię, z której trudno było nam się wygrzebać; staliśmy tylko i patrzyliśmy się głupio na światło czołówki, nie mogąc się ruszyć. Dopiero, gdy Lukas powtórzył swoją argumentację, coś w nas drgnęło i ruszyliśmy z miejsca. Trawersowaliśmy dalej półką, pod którą było widać tylko gęstą czerń, a gdzieś w dole zawodził cicho i nieustająco wiatr. Za drugim zakrętem czekał na nas Mariel z liną rzuconą do zjazdów. Mieliśmy zjeżdżać razem.

Lukas wchodził w zjazd zawsze jako pierwszy, bez blokera i szukał drogi zejścia. Już po drugim zjeździe zwijaliśmy liny i szliśmy ostrożnie drogą wskazywaną przez Lukasa. Po następnym zjeździe zniknął na dłuższą chwilę, a  my usiedliśmy i popadliśmy w stan apatii. Zastanawiałem się, jak wyglądałby biwak; przychodziło mi do głowy tylko skulenie się na zwiniętej linie. Przynajmniej nie zanosiło się na śnieg. Siedzieliśmy na poziomej półce, oddzielającej prawie pionowe ścianki. Niektóre z tych ścianek były połogie i można było nimi zejść na niższą półkę. Półek było dużo, a gdzieś na tych półkach stanowiska zjazdowe.

„Lukas, wo bist du?!” – krzyk ginął w mroku i odbijał się w oddali słabym echem.  Lukas nie wracał już dłuższą chwilę i zaczynaliśmy marznąć. Przygasiłem papierosa i poszedłem się przejść. Po 20 metrach półka urywała się nad przepaścią. Do góry prowadziły trawska i kamienie. Odwracałem się właśnie, żeby dać Lukasowi czas na dokończenie roboty, kiedy z tyłu padło na mnie światło czołówki. „I don’t know where to go” rzucił Lukas, mijając mnie szybkim krokiem. Zatrzymałem się, a mój wzrok po raz pierwszy przykuły migoczące światła schroniska. „Jeszcze kawał drogi” – pomyślałem.


Autoportret          

Detale:

    • Miejsce: Północna ściana Cima Grande 3003 m n.p.m., Dolomity
  • Droga:  Phantom der Zinne
  • Data: 11 września 2011
    • Styl: (15 wyciągów OS, 1 wyciąg FLASH – 16. wyciąg, 1 wyciąg  TR – 17.)
  • Trudność: IX+, 17. wyciągów
  • Długość: 600 m

Konrad Ociepka




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek

    !! [10]
    Kurcze! Wciągnęło mnie a tu nie ma części dalszej! Nie…

    31-10-2012
    dyggo