„Bumerang” Andrzeja Machnika próbą satyrycznego ujęcia historii polskiego himalaizmu… – recenzja
Bumerang. Krótka historia burdelandzkiego gigalaizmu Andrzeja Machnika jest próbą satyrycznego ujęcia historii polskiego himalaizmu w okresie, gdy święcił on największe triumfy, to jest, zaokrąglając, w latach 80. ubiegłego stulecia.
Opowieść otwiera krótka, lecz sugestywna intrada, barwnie malująca ostatnie przygotowania do wyprawy na ośmiotysięcznik. Jest to niestety najlepsza część powiastki, gdyż autor bardzo prędko wystrzela się z oryginalnych koncepcji artystycznych, a lancet jego humoru stopniowo zmienia się w tępy młot zjadliwej krytyki o oskarżycielskim i deprecjonującym charakterze.
Chwiejna i niekonsekwentna kompozycja dzieli książkę na trzy nierówne części. Pierwsza, obejmująca z grubsza rozdziały: pierwszy do dwunastego, opisuje genezę złotej ery himalaizmu i związane z nią kwestie organizacyjne, finansowe i instytucjonalne, które w gruncie rzeczy bazują na pełnych antagonizmów układach międzyludzkich.
W części drugiej, to jest w rozdziałach: trzynasty do siedemnastego, kompozycja gwałtownie się zmienia w szczegółowy opis wypraw na największe góry świata. Towarzyszące im wypadki nieuchronnie kierują opowieść ku kompilacji ponurych nekrologów (rozdziały osiemnasty – dwudziesty drugi), by w części końcowej przeobrazić się w zjadliwe podsumowanie losów tych himalaistów, którzy mimo ambicji nie osiągnęli większych lub nawet żadnych sukcesów i popadli w obłęd, monomanię czy alkoholizm, albo też stali się biznesmenami, odżegnując się całkowicie od cech przypisywanych im przez afirmatywną tradycję literacką prozy taternickiej.
Średnio udanym zabiegiem artystycznym, poprawnie wpisującym się w konwencję satyry, jest zastosowanie kryptonimów wobec postaci czy miejsc. Autor wprowadza je, być może będąc świadomym kontrowersji, jakie mógł wzbudzić swą publikacją. W większości zabawne i odnoszące się do prawdziwych nazwisk opisywanych postaci bądź ich pseudonimów, poprzez powiązania z prawdziwymi wydarzeniami są całkowicie czytelne dla osób związanych ze środowiskiem górołazów. Tym niemniej, stanowią nieprzekraczalną barierę dla czytelników spoza środowiska. Można rzecz jasna pokusić się o stworzenie słowniczka „terminów giga lajskich”, jednak wydaje się to bezcelowe; przez wzgląd na niewielką wartość artystyczną książka ma nikłe szanse na szerszą dystrybucję.
Pomimo licznych uchybień w warstwie narracyjnej czy nawet językowej, książka wykazuje – w sposób niebezpośredni – pewną biegłość pióra i niewątpliwą kulturę literacką autora. Rzetelnie, acz spokojnie przemyślana i zmieniona, ma szansę zaistnieć na polu literatury górskiej. W swej obecnej formie wypada ją jednak zaliczyć w poczet książek mało komu potrzebnych.
Ilona Księżniczka Łęcka
Książkę można kupić w księgarni.wspinanie.pl.
- Próżność jest naszym najukochańszym grzechem, czyli „O życiu” Reinholda Messnera
- Szczerość – Beata Słama o książce „Ja, pustelnik” Piotra Pustelnika
- „Lot koło Nagiej Damy” Moniki Rogozińskiej jest książką niezwykłą – recenzja
- Marcin Tomaszewski o „Skalnych wojownikach”
- „Znaczenie rodzi się w walce” – czyli słów kilka o książce Steve’a House’a „Poza górą”
- W blasku i cieniu Himalajów, czyli recenzja książki „Na szczytach świata”
- „Chiński maharadża” Wojtka Kurtyki – recenzja
- Biec albo umrzeć Kiliana Jorneta – recenzja w dwóch odsłonach
- Recenzja książki „Ryszard Pawłowski – 40 lat w górach. Wywiad – rzeka”
- Przewodnik przyrodniczy po Tatrach Polskich Tomasza Skrzydłowskiego – recenzja
dlaczego nikt nie polemizuje? [76]
"...wypada ją jednak zaliczyć w poczet książek mało komu potrzebnych"…
kanadol