25 czerwca 2012 08:47

Przewodnik "Jura Środkowa" – recenzja

„A to co za licho?” – tak, właśnie takie pytanie wyrwało się gdzieś z głębin mojej mózgownicy, gdy dostałem do ręki przewodnik, który mam niniejszym zaszczyt recenzować. Wprawdzie jakimś specjalnym koneserem geografii nigdy nie byłem, bardziej ceniąc praktyczne łojenie nad rozpatrywanie geograficzno-kartograficznych zawiłości, ale że warto co niecoś wiedzieć o „swoim miejscu na ziemi” (co tu dużo mówić, będąc w skałach doznaje się tego dziwnego poczucia, że to jest właśnie to miejsce, w którym jest się u siebie), coś tam jednak człowiek poczytał.

I oto nagle jakaś Jura Środkowa wprowadza zamęt w utrwalony pojęciowy stan rzeczy. Na szczęście(?) okazało się, że chodzi jedynie o tytuł, będący czystym zabiegiem praktycznym, być może nieco prowokacyjnym, cała reszta natomiast wpisuje się w tzw. dobrą tradycję, zapoczątkowaną przez laty pierwszym przewodnikiem Pawła Haciskiego. Najeżony wprawdzie licznymi błędami przewodnik Haciskiego narzucił jednak nowy standard, na zawsze zmieniając rynek przewodników w naszym kraju (wreszcie nie trzeba było wertować kolejnych stron, by znaleźć opis skały do odpowiadającego mu rysunku, wreszcie w jednym tomie miało się kilkanaście rejonów, a nie jeden itp.).

„Jura Środkowa” jest kolejnym dzieckiem tamtej rewolucji, oferując kompendium informacji z wyraźnie zdefiniowanego obszaru, nadając mu czytelną i przejrzystą formę, choć niepozbawioną pewnych niedociągnięć. Ale do rzeczy.

Co mi się podoba, czyli kilka powodów, dla których warto wzbogacić swoją biblioteczkę o „Jurę Środkową”.

Po pierwsze, ascetyczna forma – strony z kolejnymi rysunkami i opisami nie są przeładowane i przytłaczające (jak się to niekiedy zdarza), oferując szybki wgląd w to, co najważniejsze – skałę i jej opis. Jednocześnie jednak Autor zadbał o wzbogacenie informacji o nazwiska autorów dróg (co już obecnie standardem nie jest) i rok poprowadzenia. Jest w tym pewien paradoks, bo to, co „obciążało” przewodniki z lat 80. i początku 90. (to z powodu wyliczania kto i kiedy na wędkę, z dołem w stylu RK a potem RP, a jeszcze solo, nie udawało się zwykle zmieścić wszystkich opisów w sąsiedztwie schematów skał), tu staje się zaletą. Dlaczego tak uważam? Z dwóch powodów.

Po pierwsze, dzięki temu „pamięć o twórcach dróg nie zaginie”, bo przecież przewodniki bardzo często stanowiły najbogatsze źródła informacji o historii naszego sportu. Drugi powód jest bardziej praktyczny, nawet jeśli niezbyt często wykorzystywany.

Przecież wiedza o autorze drogi czasami wiele mówi o jej charakterze lub wycenie. Bywa w końcu tak, że „poznać autora po stylu jego” (jedni preferują ewidentne palcówki, inni szarpanie z buły do poziomu pasa). Wśród autorów dróg są też osoby nagminnie przeszacowujące lub wręcz przeciwnie, niedoszacowujące swoje drogi. Jeśli jakaś droga szczególnie daje w kość (lub przychodzi wyjątkowo łatwo), to nazwisko autora czasami wiele wyjaśnia. Dobrze to, czy źle to już inna sprawa. Ale jeśli ktoś aspiruje do stopnia dajmy na to VI.4+ i widzi czarno na białym, że jej autorem jest dajmy na to jeden ze wspinaczy nieco starszego pokolenia, którego imienia wymieniać nie będę :-), to może sobie uczciwie powiedzieć „zrobiłem”, mogąc się spodziewać szerzej otwartych drzwi do innych dróg o takiej właśnie cyfrze.

Kolejną zaletą są bardzo treściwie i czytelne opisy dojścia do skał – rzecz nie do przecenienia w odniesieniu do nowo odkrywanych ogródków, bo mało precyzyjny opis oznacza w praktyce zwiedzanie lokalnej szaty roślinnej. Odnalezienie się w terenie ułatwi podanie namiarów GPS parkingu oraz szacunkowy czas dojścia pod skałę. Niby nic, ale wiele nowych skał jest poukrywanych w lasach i nie zawsze łatwo pod nie trafić. Wiedząc po iluż to minutach mamy znaleźć skałę, możemy się z grubsza zorientować, czy aby przypadkiem nie zapuściliśmy się za daleko.

Skoro już jesteśmy przy oznaczeniach, kolejną zaletą jest przewodnika jest umieszczenie dodatkowych informacji, takich jak wystawa ściany, „dzieciodostępność” itp.

Bardzo podoba mi się ułożenie indeksu dróg według ich trudności oraz rankingi top 10 skał i dróg. Choć to rzecz jasna autorska propozycja piszącego przewodnik, z pewnością godna uwzględnienia w osobistych poszukiwaniach estetycznego wspinania.

Ciekawym pomysłem jest również zaznaczenie nie tylko projektów dróg, ale także „możliwości”. Rzecz jasna zawsze byli ludzie, którzy dostrzegali możliwości tam, gdzie inni ich nie widzieli, więc taka informacja do niczego nie zobowiązuje, ale potencjalnemu eksploratorowi dziewiczych połaci skały może podpowiadać czy „pustostan” na schemacie skały to po prostu rzęch, czy jednak jakaś godna zainteresowania skalna płyta.
No i na koniec, przewodnik zawiera opis skał do tej pory nieopisanych. Mówiąc krótko, mamy kolejny powiew świeżości w naszych skałach.

Co mi się nie bardzo podoba…, ale co niekoniecznie musi skłaniać do rezygnacji z przewodnika. No tak, taka już niewdzięczna rola recenzującego, że musi się do czegoś przyczepić. No, a nawet jak nie musi, to wypada mu wypunktować mniejsze czy większe niedociągnięcia. A te przecież rzadko kiedy się nie zdarzają – w końcu jesteśmy, ale i tylko ludźmi.

I tak, przede wszystkim przyczepiłbym się do niektórych rysunków, których ascetyzm poszedł jednak ciut za daleko. Zdarzają się schematy, na których nie zaznaczono dość dobitnie istniejących na skale formacji, a to utrudnia szybkie odczytanie dokładnego przebiegu niektórych dróg, zwłaszcza gdy te biegną w bliskim sąsiedztwie innych.

A skoro już mowa o odczytywaniu, to osobiście dokucza mi drobna czcionka, w przypadku wycen nawet niepogrubiona. Jasne, że wspina się teraz wielu młodych ludzi dysponujących bułą żelazną i wzrokiem sokolim, ale uwzględnienie potrzeb wciąż wspinających się nieco starszych wiekiem wielbicieli wspinaczki (jak piszący te słowa :-) i w dodatku obdarzonych przez los mniejszą czy większą wadą wzroku (co już niekoniecznie bywa przypadłością wieku), podniosłoby komfort korzystania z przewodnika bez zaburzania jego struktury i jakiegoś znacznego podnoszenia kosztów – patrz choćby bardzo udany w moim mniemaniu przewodnik Darka Tima po Rzędkach, który pomimo kieszonkowego formatu oferuje większy komfort poruszania się w tekście i schematach.

Z deklaracji Autora niedwuznacznie wynika, że chętnie pożegnałby się z wyjątkowo mocno w naszym kraju zadomowioną tradycją ogranicznikową. Ma do tego pełne prawo. Też uważam, że wiele ograniczników jest wyrazem nadmiernej troski o poszukiwanie trudności, ale skoro są to… no cóż. W przewodniku zaznaczono przy niektórych drogach, iż nasza polska specjalność jest na nich obecna, ale przydałaby się informacja o jej charakterze. Myślę konkretnie o takich drogach, jak Między Dziupelkami czy Solaris, gdzie nie są to wymalowane kreski, lecz dziuple, z których krawędzi łapać nam nie nada.

Dość kontrowersyjnym zabiegiem Autora jest konsekwentne „wyrównanie” wycen przez zlikwidowanie wszystkich łamańców i zaokrąglenie wycen do całych stopni lub ich połówek, albo w górę, albo w dół. Trudno to zrozumieć, tym bardziej, że podawanie łamanych wycen jest jednak dość powszechnie na świecie przyjętą praktyką – dość powiedzieć, że w podpisie reklamy na s. 7 Kamil Ferenc wspina się po A muerte!, nomen omen 8c+/9a. W efekcie niektóre drogi zyskały – moim zdaniem – niesprawiedliwie wysoką wycenę, inne zaś, odwrotnie.

I tak to, do pełnych VI.6 awansowały np. Wulkany miłości, Archaiczne techniki ekstazy czy Dialektyka bydlęcej metafizyki, które – przy całym szacunku dla tych dróg – po prostu na taką wycenę nie zasługują. Wyjątek stanowi Infamia, której faktycznie pełne VI.6 się należy. A skoro już o tej drodze mowa, to charakter jej trudności jest bardzo podobny do kluczowego miejsca z Wulkanów, tyle że tam mamy 3 czy 4 ruchy po dwójkach na łuczek i łatwy teren do końca (nie więcej niż VI.2), tu natomiast ciąg takich samych niemal łuczków do samego końca, wcale przecież nie tak krótkiej drogi (nawet jeśli uwzględnić rest na półce po przejściu Crimena, którym należy!!! Infamię zaczynać). Już na tym przykładzie widać, że nadanie tej samej wyceny tym dwóm drogom jest nieporozumieniem.

Na „pełne” VI.4+ awansowały Sny o potędze, choć wycena VI.4/4+ dotyczyła przechodzenia drogi z ogranicznikiem, którego już chyba mało kto respektuje (fakt, że się już zatarł i jest mało widoczny, zwłaszcza, że farba była szara). W przypadku tej drogi robienie jej bez ograniczników jest i ładniejsze i logiczniejsze, ale czy zasługuje na pełne VI.4+? Można dyskutować.

Z drugiej strony „dostało” się takim drogom, jak Ślady zębów na kaszance (VI.3+/4 mają jak nic!), Teksańskiej masakrze . (choć faktycznie niektóre przewodniki podają już VI.6+, więc można Autora usprawiedliwić, to osobiście uważam, że definiujący tę drogą wariant prostujący do Archaicznych technik zmienia trudności tych ostatnich o więcej niż pół stopnia i daje łącznie VI.6+/7), Kruchemu szczęściu (jednak raczej więcej niż VI.2+), czy W sidłach Frenofaga (wymieniając tę drogę czuję się trochę niezręcznie, bo niby jest moja – nawet jeśli uwzględnić przypadkowe zakoszenie jej Waldiemu – więc może nie powinienem jej zbyt gorliwie bronić). Słowem, jeśli jest mi już dane pisać tę recenzję, niech mi będzie wolno bronić łamanych wycen, jako w wielu wypadkach usprawiedliwionych, a ich zlikwidowanie jako bardzo dyskusyjny zabieg Autora.

Krótko na koniec: warto, czy nie warto?

Wzbogacenie swojej półki o Jurę Środkową na pewno nie będzie wyrzuceniem pieniędzy w przysłowiowe błoto, już choćby z tego powodu, że jest to bodaj najbardziej aktualna pozycja na rynku i stanowiąca doskonałe uzupełnienie do dominującej na rynku serii Pawła Haciskiego. Jest wprawdzie parę rzeczy, nad którymi warto będzie popracować w kolejnych wydaniach (o które Autor z pewnością powinien się za jakiś czas pokusić!), ale póki co niech nie zniechęcają one do sięgnięcia po tę wartościową propozycję wydawniczą.

Krzysztof Sas-Nowosielski

Przewodnik można nabyć w:

Tagi:



  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek

    Opisy dojścia pod skałę [23]
    Jeśli ktoś chce przekonać się o jakości mapek i opisów…

    25-06-2012
    Freddie Chopin