1 kwietnia 2012 11:46

„Sukces dzielnych ludzi” – spotkanie u Prezydenta RP i wywiad ze zdobywcami Gasherbruma I

30 marca o godz. 12, w warszawskim Centrum Olimpijskim odbyła się konferencja prasowa wyprawy, która dokonała pierwszego zimowego wejścia na Gasherbrum I (8080 m). Wcześniej, uczestnicy wyprawy zostali przyjęci przez Prezydenta RP Bronisława Komorowskiego, który sprawuje honorowy patronat nad programem Polski Himalaizm Zimowy 2010-2015.


Spotkanie zwycięskiej ekipy z Gasherbruma I z Prezydentem RP Bronisławem Komorowskim – Janusz Gołąb, Adam Bielecki oraz Artur Hajzer (fot. Piotr Molecki – prezydent.pl)

„Odczuwam ogromną satysfakcję z tego sukcesu, który jest sukcesem dzielnych ludzi, a dzielnych ludzi zawsze w Polsce będzie potrzeba” – podkreślił prezydent Bronisław Komorowski podczas spotkania – „Sukcesy alpinistyczne, himalaistyczne tworzą i umacniają takie postawy u innych. Dziękuję także za to, że w tym szczególnym momencie – zgodnie z piękną tradycją – myśleliście państwo o tym, aby polska flaga załopotała na szczycie, jako symbol wspólnoty, symbol także dumy. I bez względu na to, czy fizycznie udało się to zrobić – zostawić tę flagę, to ta flaga tam była” – powiedział prezydent.


Konferencja prasowa (fot. Janusz Kurczab / wspinanie.pl)

W prezencie prezydent otrzymał czekan w pamiątkowej gablocie, ze zdjęciem szczytu oraz fotografiami uczestników wyprawy. Dziękując za czekan Bronisław Komorowski wręczył himalaistom polską flagę, bo – jak powiedział – „pozostało jeszcze kilka szczytów do zdobycia w warunkach zimowych. Jeszcze jest szansa na konkurencję, na sukces, który zwróci uwagę całego alpinistycznego świata, ale też jest szansa na demonstrowanie dzielności, odwagi i chęci zdobywania tych niezdobytych miejsc na ziemi” – powiedział Bronisław Komorowski.


Agnieszka Bielecka prezentuje film z domarszu do bazy (fot. Janusz Kurczab / wspinanie.pl)

Po wizycie u Prezydenta, a przed konferencją prasową, nasi bohaterowie znaleźli parę chwil, żeby udzielić wywiadu dla portalu wspinanie.pl.

Janusz Kurczab (wspinanie.pl): O ile wiem, obaj jesteście debiutantami, jeśli chodzi o zimę w wysokich górach. Jak Wam się podobała ta „sztuka cierpienia”, że użyję tu słów Wojtka Kurtyki?

Adam Bielecki: No, rzeczywiście, zimą jest niewiele przyjemności podczas wspinania, za to satysfakcja jest dużo większa, zwłaszcza jeśli uda się osiągnąć cel. W chwili obecnej, gdyby mnie ktoś zapytał, czy chciałbym pojechać na zimową wyprawę, to bym się długo zastanawiał i może niekoniecznie. O ile na letnią bym pojechał w każdej chwili i jestem gotów, żeby ruszyć w góry, to zima mnie nie pociąga. Ale podejrzewam, że za parę miesięcy mi przejdzie i znowu pojawi się chęć, żeby się sprawdzić.

Janusz Gołąb: Ja też bym się zastanawiał, szczególnie wiedząc, jaka tam jest pogoda. Mało wspinania, dużo czekania, potrzeba dużo cierpliwości. To określenie „sztuka cierpienia” rzeczywiście jest adekwatne, ponieważ nie tylko o to chodzi, że u góry jest ciężko, ale też na dole, ponieważ długo się czeka na pogodę. Oprócz sztuki cierpienia, jest to również sztuka czekania. Jeśli chodzi o przyszłość – nie wiem, na razie takie propozycje jeszcze nie padają, za wcześnie o tym mówić, czy jeszcze bym chciał.


Podczas drogi do bazy, od lewej Agnieszka Bielecka, Artur Hajzer i Janusz Gołąb
(fot. Adam Bielecki)

Dwa miesiące w bazie w tak ciężkich warunkach. Jak to zrobiliście, że w końcówce wyprawy zachowaliście dobrą formę i ciąg do góry?

Janusz Gołąb: No, tak jak wspomniałem, to był ciężki element, ale my byliśmy tam świetnie przygotowani i urządzeni. Gdyby baza była mniej komfortowa, w sensie wyposażenia, obsługi… Na to pracowały też wcześniejsze pokolenia, które zbierały ten bagaż doświadczeń. I myśmy z tego korzystali – to zaprocentowało. W bazie nie było aż tak strasznie… Frustrujące było, gdy się patrzyło na prognozy pogody – to czasami było załamujące.

Adam, czy coś byś dodał?

Adam Bielecki: Tak naprawdę to tylko tyle, że byliśmy na to przygotowani i już wyjeżdżając z kraju byliśmy nastawieni, że czekamy do końca zimy. Siedzimy i czekamy na okno pogodowe, koniec zimy będzie zatem wtedy, kiedy się zwiniemy z bazy lub ewentualnie wejdziemy na szczyt. I z takim nastawieniem było łatwiej to znieść. Poza tym – Janusz już o tym wspomniał – mieliśmy świetnie zaopatrzoną bazę i panowała dobra atmosfera. Sąsiadowaliśmy z międzynarodową ekipą, z którą się zaprzyjaźniliśmy i rozgrywaliśmy długie mecze szachowe pozwalające przeczekiwać w dobrej formie psychicznej tę niepogodę.


Gasherbrum I z zaznaczoną linią drogi (fot. polskihimalaizmzimowy.pl)

Skuteczność waszego ataku szczytowego, oprócz dobrej formy, aklimatyzacji i nastawienia psychicznego, zależała od dobrej taktyki. I ta była znakomita, choć trudna – atakowanie szczytu nocą przy bardzo niskich temperaturach. Rozumiem, że tę taktykę podyktowała prognoza pogody Karla Gabla. Czy zawsze się sprawdzała?

Janusz Gołąb: Aklimatyzację mieliśmy rzeczywiście dobrą, nastawienie psychiczne bardzo dobre, brakowało tylko tej pogody. W górach niższych czy średnich nie jest niczym nadzwyczajnym, że startuje się w nocy – taka taktyka pozwala zwiększyć margines bezpieczeństwa, ponieważ czas akcji się skraca. A jeśli chodzi o prognozy pogody… Dostawaliśmy je od Karla Gabla, ale również z Instytutu Meteorologii ze Szwajcarii. Ogólnie można powiedzieć, że się sprawdzały, natomiast wartości np. siły wiatru mogły się różnić. Ewentualnie wyglądało to w ten sposób, że jeżeli z map pogodowych wynikało, że któregoś dnia będzie okno pogodowe, to gdy zbliżał się ten dzień, okazywało się, że ono się zawężało – z całego dnia robiło się np. sześć godzin. Ale generalnie można powiedzieć, że prognozy się sprawdzały.


Janusz w Kuluarze Japońskim, w tle obóz drugi (fot. Adam Bielecki)

Adam, Twój talent do alpinizmu objawił się już dawno. Pamiętam wywiad, jaki po wejściu na Chan Tengri przeprowadził z Tobą Zbyszek Piotrowicz, opublikowany w „Taterniku” nr 1 z 2001 roku. Zapowiadałeś w nim kolejne wyprawy. A jednak nie było słychać o Tobie przez 10 lat. Czy możesz zdradzić, co było tego przyczyną? I co Cię skłoniło do powrotu?

Adam Bielecki: Prawda jest taka, że ja nigdy nie porzuciłem idei wspinania w górach wysokich. Nie bywałem w górach najwyższych, ale trudno mówić o powrocie do wspinania. Przyczyny były czysto prozaiczne, to znaczy finansowe i organizacyjne. Pochodzę ze Śląska, ale studiowałem w Krakowie, żeby być bliżej Tatr – to była jedyna i główna motywacja. Oczywiście, parę lat zajęło mi dostanie się w te góry najwyższe, ale może wypływa to z tego, nad czym zresztą ubolewam, że wyrastałem tak naprawdę poza środowiskiem. Pojawił się później Artur Hajzer i jego program, no i wziął mnie trochę pod swoje skrzydła. I to mi dopiero umożliwiło jakieś wykazanie się.

Nie sposób pominąć pytania o tragedię, jaka rozegrała się w sąsiedztwie. Czy nie uważacie, że u podłoża zaginięcia trójki szturmowej wyprawy międzynarodowej leżał wybór drogi, która w partiach podszczytowych prowadzi rozległym śnieżnym kotłem? Przypuszczam, że mało stromy teren uniemożliwiał szybkie wycofanie się do poręczówek.

Adam Bielecki: Przykro tak mówić o zaginionych, o zmarłych. Natomiast, rzeczywiście wydaje się, że ten zespół międzynarodowy popełnił kilka istotnych błędów. Gdyby ten plan im się powiódł to – zwycięzców się nie osądza – oni byliby bohaterami. Ale to było niewyobrażalnie trudne: prowadzenie nowej drogi, pierwsze wejście zimowe i jeszcze dodatkowo trawers góry. Czyli połączenie takich trzech wyzwań, z których każde samo w sobie byłoby niesamowitym osiągnięciem górskim. Był to plan niezwykle ambitny, może wypływający z tego, że kierownik wyprawy, który był już na Gasherbrumach, ale nigdy zimą powyżej siedmiu tysięcy metrów… Jest to taka magiczna granica – do 7000 m da się jeszcze jakoś działać przy gorszej pogodzie, natomiast powyżej – w strefie określanej nielubianymi przez himalaistów słowami „strefa śmierci”, co zimą zaczyna nabierać już realnego znaczenia – już jest znacznie gorzej. Gdyby nie idealne wręcz warunki pogodowe, to nasze wejście też nie byłoby możliwe.

Janusz Gołąb: Jeszcze przed wyprawą, kiedy my również zastanawialiśmy się, którędy wchodzić na szczyt – bo trzeba powiedzieć, że Gerfried proponował nam, żeby połączyć siły – Artur świetnie intuicyjnie stwierdził, że droga ich wyprawy ma w sobie pułapkę – rozległe plateau ciągnące się na wysokości od 6800-7200 m.


Widok z bazy na Gasherbrum I w dniu zdobycia szczytu
(fot. Agnieszka Bielecka)

Które zresztą już dało się we znaki Morawskiemu i Hamorowi w 2008 roku.

Janusz Gołąb: Tak, Hamor z Morawskim zaliczyli z tego powodu dodatkowy biwak, bo tak długi trawers na tej wysokości jest naprawdę ciężkim zadaniem. Mnie się wydaje, że Gerfried i towarzysze zbyt optymistycznie do tego podeszli. My nie mogliśmy ingerować w ich działanie, ale niektóre rzeczy tam w bazie nas niepokoiły i dawaliśmy delikatnie do zrozumienia, że mamy wątpliwości co do ich aklimatyzacji i sposobu jej zdobycia. Uważaliśmy, że jeżeli chce się wejść na 8000 m, to bezpieczniej jest, żeby się przespać choć raz na wysokości ponad 7000 m. Oni tego nie mieli i uważali, że czas załatwi sprawę, że tyle dni spędzonych w bazie da im wystarczającą aklimatyzację. Zbyt optymistycznie podchodzili też do map pogodowych. Również wyposażenie mieli nie najlepsze. Kombinezony mieli wprawdzie „z najwyższej półki”, ale to były kombinezony letnie, a nie zimowe. Bo zimowych nie dostaniesz, jeśli ich sobie sam nie uszyjesz, nie stworzysz. Ich kombinezony pokryte były materiałem przewiewnym i prawdopodobnie przemakalnym. Myśmy mieli kombinezony przygotowane specjalnie na zimę i to też wynikało z lat doświadczeń polskiego himalaizmu.


Pierwsi zdobywcy Gasherbruma I zimą – Adam Bielecki i Janusz Gołąb
(fot. polskihimalaizmzimowy.pl)

Czy ze szczytu widzieliście tylko namiot szturmowy, czy też podchodzących alpinistów?

Janusz Gołąb: Mieliśmy informacje i słyszeliśmy nawet rozmowę Gerfrieda. Artur prosił, żeby ze szczytu popatrzeć na drugą stronę. Patrzyliśmy – nie widać było tam namiotu, ani śladów ludzi. Teren po drugiej stronie szczytu jest dość skomplikowany. Tam były takie fałdy, a nie równa płaszczyzna śnieżna. Słysząc, że oni są 300-400 m poniżej szczytu, byłem pewny, że ich zobaczymy. Ale tam, na zboczu góry było dużo takich pionowych żeber i pomyślałem, że oni są za którymś z nich.

Adam Bielecki. Ja połowę czasu na szczycie spędziłem na wypatrywaniu ich. Nie było żadnych śladów namiotu ani ludzkich śladów. Tak, więc tę wiadomość, że my coś dostrzegliśmy ze szczytu, należy uznać za „kaczkę dziennikarską”.

Relacja ze zdobycia szczytu – Pierwsze zimowe wejście na Gasherbrum I:

Janusz, pisałeś mi, że tuż po konferencji prasowej wracasz na Śląsk, żeby połazić po Beskidach. Sądzę więc, że z nogami jest nie najgorzej?

Janusz Gołąb: Rzeczywiście, taki miałem zamiar. Ale tu tyle obowiązków spadło na nas, że postanowiłem dłużej zostać w Warszawie. Z nogami jest już wszystko w porządku, tylko końcówkę nosa mam odmrożoną.

Adam, a jak u Ciebie ze zdrowiem?

Adam Bielecki: No rzeczywiście mam odmrożenie palucha, drugi, może minimalnie na końcu trzeci stopień – taka intruzja czarnego na czubku palca, natomiast nie wymaga to interwencji chirurga, nie ma ryzyka użycia skalpela, żadnego skrobania – paluch się zagoi bez problemów. Jeśli chodzi o nos, to miałem też przymrożony, może w mniejszym stopniu niż Janusz, ale to już zeszło zupełnie, nie ma śladów.

A maski jakieś dobre mieliście na twarz?

Adam Bielecki: Mieliśmy, ale przydałyby się lepsze. Prawda jest taka, że mieliśmy najlepszy na świecie sprzęt – wszystko szyte było specjalnie dla nas, jednak w perspektywie następnych wypraw, szczególnie na K2, parę rzeczy należy poprawić. Mamy pomysły na to, jak ulepszyć sprzęt, żeby zabezpieczyć lepiej oczy, twarz i nogi.

Dziękuję za rozmowę!


Adam Bielecki i Janusz Gołąb, w tle Gasherbrum I

Adam Bielecki – 28 lat. Klub Wysokogórski Kraków. Pochodzi z Tychów, mieszka w Krakowie. Absolwent Psychologii UJ. Wspina się w górach od 13 lat. Leader kilkudziesięciu wypraw w różne góry na 5 kontynentach. Zdobywca wyróżnienia w konkursie Kolosy 2000 za dokonanie w wieku siedemnastu lat, najmłodszego na świecie, samotnego i w stylu alpejskim wejścia na Khan Tengri 7010m. Jesienią 2011 roku zdobył piąty szczyt świata Makalu 8463 m bez użycia tlenu.

Janusz Gołąb – 43 lata. Klub Wysokogórski Gliwice. Wspina się od 1986 roku. Członek legendarnego tzw. „Wunder team”, który na przełomie wieków dokonał serii najznakomitszych wspinaczek o charakterze alpejskim w historii polskiego alpinizmu. Były to między innym zimowe przejścia ściany Troll Wall w Norwegii, Grandes Jorasses w masywie Mont Blanc, Eiger w Alpach. Nie brakowało ekstremalnych wspinaczek na Alasce, Grenlandii. Uczestnik głośnej wyprawy w góry Patagonii „Pepsi na Max”. Zwieńczeniem alpejskich sukcesów było wytyczenie nowej drogi na wielkiej ścianie Kedar Dome w Himalajach Gharwalu. Janusz Gołąb jest laureatem prestiżowej nagrody Kolosy; odznaczony został Medalem Za Wybitne Osiągnięcia Sportowe.

 

Na krótkiej już liście czekających na zimowych zdobywców ośmiotysięczników zostały „tylko” trzy:

  • K2,
  • Broad Peak,
  • Nanga Parbat.

Pierwsze zimowe wejścia na ośmiotysięczniki:

  • Mount Everest (8848 m) – 17 lutego 1980 r. – Krzysztof Wielicki i Leszek Cichy. Narodową wyprawę poprowadził Andrzej Zawada.
  • Manaslu (8156 m) – 12 stycznia 1984 r. – Maciej Berbeka i Ryszard Gajewski. Kierownikiem zakopiańskiej wyprawy był Lech Korniszewski.
  • Dhaulagiri (8167 m) – 21 stycznia 1985 r. – Andrzej Czok i Jerzy Kukuczka. Wyprawą Gliwickiego Klubu Wysokogórskiego kierował Adam Bilczewski.
  • Cho Oyo (8153 m) – 12 lutego 1985 r. – Maciej Berbeka i Maciej Pawlikowski. Kierownikiem polsko-kanadyjskiej wyprawy był Andrzej Zawada. Trzy dni później tą samą drogą weszli: Zygmunt Heinrich i Jerzy Kukuczka.
  • Kangczendzonga – (8598 m) – 11 stycznia 1986 r. – Krzysztof Wielicki i Jerzy Kukuczka. Kierownikiem wyprawy Gliwickiego Klubu Wysokogórskiego był Andrzej Machnik.
  • Annapurna (8091 m) – 3 lutego 1987 r. – Artur Hajzer i Jerzy Kukuczka (kierownik wyprawy).
  • Lhotse (8511 m) – 31 grudnia 1988 r. – w noc sylwestrową stanął na szczycie Krzysztof Wielicki. Kierownikiem polsko-belgijsko wyprawy był Andrzej Zawada.
  • Shisha Pangma (8027 m) – 15 stycznia 2005 r. – Piotr Morawski i Simone Moro (Włochy). Kierownik wyprawy – Jan Szulc.
  • Makalu (8463 m) – 9 lutego 2009 – Simone Moro (Włochy) i Denis Urubko (Kazachstan).
  • Gasherbrum II (8036 m) – 2 lutego 2011 – Simone Moro (Włochy), Denis Urubko (Kazachstan), Cory Richards (USA).
  • Gasherbrum I (8068 m) – 9 marca 2012, Adam Bielecki, Janusz Gołąb

Janusz Kurczab




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek
    Brak komentarzy na forum