Living on the edge? – wywiad z Alexem Honnoldem

Wspinanie solo nie jest czymś specjalnie popularnym. Wydaje się, że wśród tych, którzy je lubią, na próżno szukać osób, które swoimi przejściami chciałyby zaimponować komukolwiek. Tam, gdzie błąd może kosztować życie nie ma zbyt wiele miejsca na „pozowanie”. Ten typ „gry” wymaga powagi, skupienia i ogromnej koncentracji. Tym większe wrażenie zrobił na mnie Alex Honnold, obecnie jeden z najlepszych solistów na świecie (jeśli można w ogóle o czymś takim mówić).


Alex Honnold (fot. elcapreport.com)      

Alex ma 26 lat. Jest dość nieśmiały, a jednocześnie bezpośredni  i wydaje się, że nie dostrzega powagi rzeczy, które robi. Wspina się od „chyba 1998 roku” i choć ogólnie świetnie radzi sobie w skale to jego prawdziwy talent wychodzi tam, gdzie do wspięcia się potrzebna jest „silna psychika”.

Najlepszym tego dowodem jest niedawno zgromadzony wykaz przejść w angielskich Gritach. Patrz tu, tu, tu i tu. Choć nie tylko… Kto pamięta znany z filmu „Progression” trudny (V10 lub V11) i niebezpieczny(14 metrów wysokości) highball o nazwie Ambrosia? Alex powtórzył go w rok po autorze Kevinie Jorgesonie! Ostatnio natomiast zrealizował autorski highball, Too Big to Flail.


Alex naToo Big to Flail” (fot. bishopbouldering.blogspot.com)

Jednak to, z czego jest najbardziej znany, to solówki. Alex kontynuuje tradycję tak znakomitych amerykańskich solistów jak John Bachar, Peter Croft, Michael Readon, Dan Osman. Zestaw przejść, które do tej pory zgromadził, jest imponujący i robi ogromne wrażenie. Wszystko zaczęło się od yosemickich klasyków: Astromana, Rostruma. W 2007 roku Alex zrobił obie te drogi w jeden dzień. Tym samym został jedynym po Peterze Crofcie (rok 1987!), który wykonał taką łańcuchówkę solo. Za ten wyczyn, pewnie trochę w nawiązaniu do historii, otrzymał tytuł „Rookie of the Year” w ramach nagród Golden Piton, wręczanych przez amerykańskie czasopismo „Climbing”.

W rok później Alex przeszedł solo najpierw Moonlight Buttress w Zion, a kilka miesięcy później Regular Northwest Face na Half Dome w dolinie Yosemite. Jeśli dorzucić do tego jeszcze takie jednowyciągowe drogi jak: Phoenix, czy Cosmic Derbis albo Heaven, którą zresztą zrobił flashem, to mamy całkiem dobry obraz chyba najbardziej zaangażowanego solisty młodego pokolenia.


Honnold soluje „Regular North Face Route” (5.11c, 8 wyciągów, Rostrum). Tego samego dnia przeszedł bez asekuracji „Astromana” (5.11c/6c+, 10 wyciągów, Washington Column)
(fot. Asa Firestone/Alpinist)

Z Alexem spotkałem się po jego prezentacji na 13. Explorers Festival w Łodzi. Właśnie kończył swoje tournée po Polsce, którą odwiedził nie tylko z powodów „zawodowych”. Wraz z mieszkającym w Polsce wujkiem przemierzył nasz kraj od Zakopanego po Gdańsk. Odkrywał uroki Wieliczki i nowo otwartej autostrady od Torunia do Grudziądza.

Wspinaczkowo natomiast odwiedził kilka ścianek i był pod dużym wrażeniem pozytywnej atmosfery, jaka na nich panowała. Niezwykle przyjazną refleksje nad tym, co zastał w Polsce, przekazał między innymi w opublikowanym na stronie Black Diamonda raporcie. Krótki epizod w naszym kraju bardzo mu się podobał i prosił, żeby przy okazji wywiadu przekazać podziękowania dla wszystkich, których spotkał w Polsce, którzy pomogli mu odnaleźć się w tej rzeczywistości  i z którymi mógł się wspinać.

Rozmowa, którą nagrałem w dużym stopniu nawiązywała do ostatnich wydarzeń na El Capitanie, w których Alex miał swój udział. Chodzi tu o bieganie po rekord czasu na Nosie (pierwsza droga na ścianie El Capitana, pokonana przez zespół kierowany przez Warrena Hardinga w trakcie trwającej kilka miesięcy wspinaczki. Obecny rekord czasu pokonania tej drogi wynosi 2:36:45. Trudności technicze to 5.14a albo 5.9 C2 – przyp. red.).

Nie ukrywam, że wybrałem taki temat po części dlatego, że mniej więcej w tym samym czasie zajmowałem się tłumaczeniem filmu: „Race For The Nose” na Krakowski Festiwal Górski.  Obraz ten zrobił na mnie duże wrażenie między innymi dlatego, że opowiada historię fenomenalnego zjawiska, które wydaje mi się, że pozostaje nie do końca zrozumiałe.

***

Adam Pustelnik: Miesiąc temu razem z Hansem Florinem ścigaliście się po rekord na Nosie.

Alex Honnold: To nie jest tak na prawdę wyścig…

I o to właśnie chciałem zapytać. Jak ważne jest posiadanie rekordu na Nosie?

Dla mnie nie bardzo, ale dla Hansa to niezwykle ważne. Choć mimo wszystko, kiedy się wspinaliśmy Hans zaznaczał: „po pierwsze bezpieczeństwo, po drugie zabawa, po trzecie szybkość”. Pewnie każdy by coś takiego powiedział i sam trochę to zbyłem, ale po tym jak wspięliśmy się na Nosa trzy razy przekonałem się, że on dokładnie tak to traktuje. Jest aż przesadnie ostrożny, świetnie się bawiliśmy za każdym razem i koniec końców nie byliśmy wystarczająco szybcy. Może w przykazaniach szybkość powinna być jednak na drugim miejscu. Ale dokładnie tak wygląda hierarchia wartości Hansa: bezpieczeństwo, zabawa, czas.


Alex Honnold i Hans Florine (fot. Tom Evans)             

Są jednak momenty, w których mocno się ryzykuje.

Nigdy nie jest aż tak źle. Owszem są duże run outy, szczególnie w tej części, którą ja prowadzę. Czyli od połowy, bo dół prowadzi Hans. Zdarza mi się, że prowadzę całe wyciągi, nawet bez ani jednego przelotu. Tak jakbym je solował. Ale rzecz w tym, że nie muszę tego robić, nie ma takiego obowiązku. Mam na sobie szpej i mogę go użyć w każdej chwili. Ale ponieważ stosujemy shortfixing (metoda asekuracji przy przejściach szybkościowych – przyp. red.) i jestem asekurowany, po prostu nie zawracam sobie tym głowy. I tak w zasadzie to wcale nie jest niebezpieczne, bo w każdej chwili możesz się zatrzymać, założyć przelot i poprosić, żeby partner cię złapał i zacząć wspinać się „normalnie”. Choć gdybyś odpadł to lot byłby niefortunny.

Jak mocno można pobić rekord?

Myślę, że gdyby dwaj wybitni sportowcy trenowali specjalnie pod to, jak Dean Potter i Sean Leary, zeszliby poniżej dwóch godzin albo w okolice 2:10 lub 2:15.

Rozumiem. Tłumaczę właśnie o tym film i dlatego też ciekawi mnie, jak ważne jest posiadanie rekordu na Nosie?

Zrobiliśmy Nosa 45 sekund wolniej od nich i co z tego? To prawie to samo. Tylko, że kiedy oni to zrobili wyglądali na zupełnie zniszczonych. Byli cali we krwi. Powinieneś zobaczyć film, jak ja kończyłem drogę… Czułem się świetnie, rozumiesz! Kiedy wyszedłem na szczyt wspinaliśmy się jakieś 2:30 albo 2:31. Potem przejście ostatniego wyciągu zajęło Hansowi dość długo i nagle okazało się, że jesteśmy trochę po czasie. Ale wiesz, czułem się naprawdę dobrze.

Wspominałeś, że z rekordem można zejść nawet poniżej dwóch godzin? To brzmi niewiarygodnie!

Myślę, że to byłoby możliwe. Sean poprowadził pierwszą połowę drogi w 1:02, a ja zrobiłem drugą część w jakieś 1:17 czy 1:19. To tutaj masz 2:20, gdybyśmy z Seanem zrobili ją w naszym tempie (Alex w zespole z Seanem Learym w 2010 roku pokonali w ciągu 24 godzin trzy drogi na El Capitanie: Nosa, Salathe Wall i Lurking Fear – przyp. red.). Oczywiście byłoby delikatnie trudniej, bo jeśli robi się dół szybciej, to na górze jest się bardziej zmęczonym.

Hans i ja wspięliśmy się trzy razy. Ja nie trenowałem pod to w ogóle. Wspinałem się sportowo, boulderowałem, takie tam. I nigdy nie byłem w jakiejś super wydolnościowej formie. Z taką kondycją, jaką ma na przykład Ueli Steck, można by to zrobić w jakieś 1:45. Tak czy inaczej myślę, że 2:15 to sensowny i niesamowity czas.

Będziesz jeszcze próbował pobić rekord?

Myślę, że w którymś momencie tak. Nie jestem jakoś wyjątkowo na to napalony, ale wygląda na to, że równie dobrze możemy skończyć to, co zaczęliśmy. Chcę samemu zrobić też kilka łańcuchówek, więc nawet jak nic z tego nie wyjdzie to będzie chociaż dobry trening.

Jak myślisz, czego potrzeba, żeby przejść El Capitana solo?

Nie wiem… Trudno powiedzieć… Fizycznie wiele osób byłoby do tego zdolnych. Chodzi mi o to, że fizycznie to wcale nie takie trudne (El Capitan nie ma ani jednego w pełni klasycznego polskiego przejścia. Najbardziej zaawansowana próba to przejście Pawła i Adama Pustelników oraz Macieja Szafnickiego drogi Freerider w 2005 roku – przyp. red.). Tylko, że jest to strasznie niepewne, bo wiele tam technicznych, połogich wyciągów. Wspinałeś się po Salathe Wall?

Robiłem Freeridera.

No to wiesz, o czym mówię. Wspinanie tam jest miejscami bardzo śliskie i niepewne. Problem tkwi w braku pewności, a nie w trudnościach technicznych.

Co byłoby najtrudniejsze w przejściu Freeridera solo?

Crux, czyli wyciąg „boulder problem” za 7c (wyciąg nr.17 – trudność polega na wykonaniu monostrzału do odpękniętego dzioba, który częściowo się ułamał w 2008 roku – przyp. red).

Ale z kolei Free Blast (pierwsze 10 wyciągów drogi (5.11) do Mamucich Tarasów. Raport z polskiego przejścia dostępny jest tutaj – przyp. red.) byłby naprawdę straszny! Chociaż robiłem go już tyle razy, więc myślę sobie, że prawdopodobnie byłoby ok. Muszę tylko w to uwierzyć. Z kolei gdybym po prostu nie dbał o bezpieczeństwo i poszedł na żywioł, na zasadzie – „ahh… dobra dam sobie radę”, to prawdopodobnie bym to zrobił. Tylko, że „prawdopodobnie” nie wystarczy.

Zgadza się, „prawdopodobnie” to nie jest dobry pomysł!

Tak jest! Poza tym to tak długa droga, że gdybyś zaczął się martwić… Trudno być tak mocno zmotywowanym przez 5 godzin.

Czy myślisz o tym, jak o celu, który chciałbyś zrealizować? Czy w ogóle stawiasz sobie cele przy wspinaniu solo?

Tak na prawdę nie stawiam sobie celów. Tzn. to oczywiste, że sporo myślałem o przejściu El Capitana solo, byłoby to absolutnie niesamowite. Ale tak naprawdę nie stawiam sobie tego typu celów, bo nie chcę czuć presji. Kilka razy w swoim życiu tworzyłem małe listy tego, co mógłbym zrobić, jako trening pod przejście El Capa solo. Listy dróg. Robiłem tego typu rzeczy, ale to nigdy nie było priorytetem.

Z kolei robiłeś solo takie rzeczy jak Half Dome, gdzie na górze jest taki straszny połogi wyciąg.

Tak ten połóg! Robiłeś to?

Tak, ale spadłem na próbie OS i musiałem go powtarzać. To musiało być koszmarne do przejścia solo. Chodzi mi o to, że trudno sobie wyobrazić, jak dużo pewności siebie trzeba mieć, żeby zrobić coś takiego!

Widzisz, tam akurat może nie było „prawdopodobnie”, ale wiesz… Wiedziałem, że potrafię to zrobić i po prostu się odważyłem. Ale nie byłem w 100% pewny. I dopiero jak już to zrobiłem to w zasadzie dopiero wtedy zacząłem się bać. Pomyślałem sobie, że może jednak powinienem był bardziej popracować nad tym wyciągiem, bo przecież nie zrobiłem tego wcześniej.

Czy powtórzyłeś to kiedyś?

Nie zrobiłbym tego nigdy. Gdybym zanosił się na coś takiego jeszcze kiedyś, to raczej wolałbym zrobić Free Blasta albo El Capitana lub coś innego. Wyciągi tego typu robi się tylko raz. Po to, żeby zrobić drogę.

Jaka jest twoja ulubiona solówka w dolinie?

Nie wiem… Robiłeś The Crucifix? (5 wyciągów, 5.12b, Higher Cathedral Rock – brak polskiego przejścia – przyp. red.)

Nie, tego nie robiłem.

Ta droga była magiczna. W tamtym okresie robiłem co prawda trudniejsze drogi solo, ale na The Crucifix jest takie wyróżniające się zacięcie za 5.11+. Żeby w nie wejść trzeba przetrawersować rampę na rękach i zrobić krok w zacięcie, które rozciąga się 60 metrów pod tobą. Czyli, jak tylko startujesz momentalnie znajdujesz się w tej obłędnej pozycji. Mogłem po prostu szybko zrobić najtrudniejsze 4/5 ruchów i mieć to za sobą. Ale zamiast tego wszedłem w zacięcie i pomyślałem sobie: „to jest niesamowite”. Rozumiesz, znalazłem w tym prawdziwą przyjemność. Bo ta pozycja jest po prostu obłędna.

Tak, The Crucifix naprawdę mi się podobał. Potem zrobiłem jeszcze jedną drogę w Squamish, która była podobna. Dobrze się na niej czułem. To też jakieś 8 albo 10 wyciągowe 5.12a. Nic wyjątkowego, ale podobnie jak na The Crucifix czułem się dobrze. Zrobiłem ją czwartego dnia wspinania w ciągu. Byłem zmęczony, zanosiło się na deszcz. Chciałem tylko ją zrobić i szybko mieć to za sobą, a w efekcie było świetnie.

Masz jakieś drogi, które lubisz powtarzać solo od czasu do czasu?

Zrobiłem Astromana i Rostrum kilka razy, bo to super przyjemne klasyki. Poza tym miło jest móc ocenić swój rozwój wspinaczkowy na przestrzeni lat. Ale w zasadzie to wolę robić nowe rzeczy, niż cokolwiek powtarzać.

Masz sporo materiału filmowego i fotograficznego z solowania. Czy są sytuacje, w których nie chcesz żeby Cię filmowano?

Właściwie to cały materiał zdjęciowy jest robiony z dokrętek. Wszystko poza jedną rzeczą, którą robiłem dla programu informacyjnego „60 minutes”. Ponieważ traktowali to jako wiadomość/news, więc musiało to być coś prawdziwego. Ale cała reszta to filmowanie na łatwych wyciągach, które powtarzam do zdjęć. To całkiem śmieszne, zresztą mówiłem, o tym na pokazie… Publiczność, jak widzi te zdjęcia to reaguje mówiąc: „to szalone!”. A  poważnie, to nie jest aż tak szalone, skoro robię to dla zdjęć.

Wydaje mi się, że to tylko inna skala. Bardzo dziękuję za wywiad.

***

Na koniec i w pewien sposób jako podsumowanie tego wywiadu, posłużę się odpowiedzią Alexa na jedno z zadanych mu podczas prezentacji pytań.

Jak przygotowujesz się do wypraw wspinaczkowych (chodziło o wyjazdy do Czadu i Malezji)?

Normalnie. Na dzień przed pakuję plecak…

Ciekawych innych spotkań Polaków z Alexem zapraszam do lektury relacji z wyjazdu do Yosemite autorstwa Andrzeja Marcisza.

Adam Pustelnik




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek

    Honnold-wywiad [46]
    Absolutnie najlepszy wspinacz naszych czasow. Moge zrozumiec jak Ondra robi…

    20-01-2012
    Apache

    Świetny wywiad! [8]
    Adam, świetnie się czyta. Cały się przy tym spociłem. Ciekawe…

    21-01-2012
    andrzej

    Honnold? [1]
    Chyba rozponaję tu młodego Alexa? http://www.youtube.com/watch?v=QUg-zToh9gk&feature=youtu.be Pzdr Marek

    21-01-2012
    kali

    Alex Honnold - nasz? [7]
    Jak się zastanawiacie jakie jest najtrudniejsze Polskie Solo to tu…

    23-01-2012
    kali