19 października 2011 18:19

Tragedia na Masherbrumie – po 30 latach

Niedawno minęło 30 lat od wyprawy Polskiego Klubu Górskiego, która zdobyła dziewiczy południowo-zachodni wierzchołek Masherbrumu (7806 m), ale zakończyła się jedną z większych tragedii w historii polskiego himalaizmu.


Masherbrum (7821 m) od północy, z lodowca Baltoro (fot. Janusz Kurczab)

Dokładny przebieg wyprawy nie był powszechnie znany. Jej uczestnicy wrócili do kraju na krótko przed wprowadzeniem stanu wojennego. Organ Polskiego Związku Alpinizmu –  „Taternik”, zaczął wówczas ukazywać się tylko dwa razy w roku. O wyprawie na Masherbrum można w nim znaleźć tylko jedną krótką wzmiankę w artykule Zbigniewa Kowalewskiego „Góry najwyższe 1980-1981” (Nr 2/1982), omawiającym działalność w Himalajach i Karakorum.


Masherbrum z przełęczy Gondokhoro. Z prawej wierzchołek główny, z lewej wierzchołek SW
(fot. summitpost.org)

Kierownikiem wyprawy był Piotr Młotecki, a w jej składzie znaleźli się ponadto: Marek Malatyński (zastępca kierownika), Józef Białobrodzki (lekarz), Marek Fijałkowski, Zygmunt A. Heinrich, Janusz Lewandowski, Przemysław Nowacki, Grzegorz Siekierski i Jacek Szczygieł.

Bazę (4300 m) założono w dniu 13 sierpnia na lodowcu Serac, w pobliżu miejsca, w którym lodowiec ten łączy się z lodowcem Masherbrum. Polacy zaatakowali szczyt szlakiem pierwszych zdobywców głównego wierzchołka (7821 m, Amerykanie w 1960 r.).


Przemysław Nowacki w bazie pod Masherbrumem (fot. arch. Krzysztofa Nowackiego)

15 sierpnia założono obóz I (5300 m), gdzie ustawiono 3 dwuosobowe namioty typu „Turnia”, a 25 sierpnia na grani Dome stanął obóz II (6350 m), który również dysponował 6 miejscami do spania. W aklimatyzacyjnym wypadzie w dniu 2 września Heinrich, Lewandowski, Malatyński, Nowacki i Siekierski dotarli do wysokości 6900 m na stokach Yermanendu Kangri (7163 m).

Wkrótce po ich zejściu do bazy nastąpiło długotrwałe załamanie pogody. Dopiero 14 września Heinrich, Malatyński i Nowacki założyli obóz III (6550 m) i mimo braku dostatecznej aklimatyzacji, bez odpoczynku i zakładania wyższych obozów, od razu przystąpili do ataku szczytowego. „Z marszu” założyli obóz IV (6810 m), już u podstawy południowo-wschodniej flanki.


Marek Malatyński (fot. arch. Anny Malatyńskiej)

16 września wyruszyli z obozu IV w kierunku grani szczytowej i wieczorem osiągnęli przełączkę pomiędzy wierzchołkami (ok. 7800 m). Byli zmęczeni 1000-metrową wspinaczką i torowaniem w trudnym, sypkim śniegu, więc postanowili zabiwakować i następnego dnia wejść na dziewiczy wierzchołek południowo-zachodni, od którego oddzielała ich niemal pozioma, ale urwista grań.


Szczytowa grań Masherbrumu SW (fot. Zygmunt A. Heinrich)

Ranek 17 września przywitał ich piękną pogodą. Szczyt odległy był o kilkaset metrów, ale prowadząca do niego grań okazała się trudna i niebezpieczna. Heinrich oceniał później, że w górach wysokich nie pokonywał jeszcze podobnych trudności. Niedostateczna aklimatyzacja oraz ciężki biwak po całodziennej wspinaczce miały wpływ na wolne tempo poruszania się alpinistów. Konieczne było pokonywanie skalnych turni i śnieżnych nawisów, tak więc dopiero po 7 godzinach wspinaczki – przy dobrej pogodzie, ale silnym i mroźnym wietrze, o 15.30 Heinrich, Malatyński i Nowacki stanęli na dziewiczym wierzchołku.


Marek Malatyński i Przemysław Nowacki na wierzchołku Masherbrumu SW.
Za nimi K2 i główny wierzchołek Masherbrumu (fot. Zygmunt A. Heinrich)

W trakcie schodzenia granią szczytową (alpiniści szli związani liną) Malatyński zaczął odczuwać zaburzenia widzenia. Mogło to być spowodowane pośpieszną aklimatyzacją i w konsekwencji początkami obrzęku mózgu. Dało to początek dalszym nieszczęśliwym okolicznościom. Była godz. 18.30 i zapadał zmierzch.

W związku z wołaniem Nowackiego: – „Zyga, chodź do nas, bo Marek nie widzi” – Heinrich próbował cofnąć się do dwójki partnerów. W tym czasie Malatyński i Nowacki obsunęli się około 10 m, co spowodowało również kilkumetrowy upadek Heinricha. Napięta lina strąciła śnieżny nawis, który spadł na stronę lodowca Baltoro tj. na tę, gdzie znajdowali się Malatyński i Nowacki. Zdaniem Heinricha nawis nie spadł na alpinistów. Heinrich był w tym momencie po południowej stronie grani i dzięki temu, że lina nie pękła, alpiniści nie spadli w przepaść.

Lina była naprężona i Heinrich nie był w stanie dotrzeć do poszkodowanej dwójki. Wiatr wiejący z dużą siłą od lodowca Baltoro utrudniał mu kontakt głosowy z dwójką partnerów. Na jego wołanie, aby spróbowali przejść na drugą stronę grani na stok zawietrzny, zdołał wyłowić zaledwie kilka słów Nowackiego: – „Spada mi z buta rak. Nie rozumiem.”

Nadciągnęła mroźna noc i wkrótce Heinrich stracił kontakt głosowy z partnerami. Biwakował samotnie, bez namiotu, kurtki puchowej, czy nawet płachty. Na szczęście była to strona zawietrzna. Po przetrwaniu nocy, rankiem 18 września Heinrich podjął próbę dotarcia do Malatyńskiego i Nowackiego. Zamocował linę, tak by nie spadli. Wcześniej lina przechodziła przez karabinek zapięty na pętli zamocowanej na bloku skalnym i Heinrich tworzył rodzaj kotwicy asekurującej partnerów. Bez liny, tylko z czekanem, przeszedł na drugą stronę grani. Malatyński i Nowacki nie żyli już od dłuższego czasu, śmierć musiała nastąpić jeszcze przed północą. Bezpośrednią przyczyną było gwałtowne wyziębienie ich ciał.

Teraz rozpoczęła się walka o życie trzeciego zdobywcy szczytu. Zagrożeniem dla Heinricha było nie tylko jego wyczerpanie nocnymi przeżyciami i brak asekuracji podczas zejścia, ale również załamanie pogody, jakie nastąpiło 18 września. Mogło to się zakończyć tragicznie: na wysokości około 7500 m Heinrich stracił równowagę na lodowym stoku i spadł około 200-300 metrów. Szczęśliwie wyszedł z upadku bez poważniejszych obrażeń.


Zygmunt A. Heinrich (fot Bogdan Jankowski)

Zespół znajdujący się o obozie II wyruszył z tlenem do obozu IV, a zespół wspierający znajdujący się w obozie IV wyszedł Heinrichowi naprzeciw. O godz. 15.30 z obozu IV zgłosił się Jacek Szczygieł, który dotarł tam z tlenem. O godz. 16.25 również Heinrich dotarł do obozu IV.

Wobec nikłych sił wyprawy, fatalnej pogody i trudności na grani szczytowej, postanowiono zakończyć akcję, nie próbując wrócić do pozostawionych na górze ciał i 21 września zwinięto bazę.

Choć zdobycie Masherbrumu SW było znaczącym sukcesem, zostało przesłonięte przez ogrom tragedii. Taktyce wyprawy można było wiele zarzucić. Przede wszystkim opóźnienie. Połowa września to nie jest pora, w której można bezkarnie atakować wysokie szczyty Karakorum. Dzień jest krótszy, panują już zbyt niskie temperatury i wieją bardzo silne wiatry.

Po drugie, przy niedostatecznej aklimatyzacji alpiniści bardzo ryzykowali decydując się na szturm ze zbyt nisko położonego obozu. Wystarczy porównać: pierwsi zdobywcy głównego wierzchołka mieli do pokonania 220 metrów od ostatniego obozu, Polacy – 1000 metrów! W rezultacie za sukces zapłacili najwyższą cenę. Wysoko, na szczytowej grani Masherbrumu, pozostała na zawsze dwójka: Marek Malatyński i Przemysław Nowacki.
                                                                                                                     

Źródła:

  • Notatka sprawozdawcza kierownika wyprawy PKG Masherbrum SW (7806 m), W-wa 20.10.1981
  • Notatka o okolicznościach śmiertelnego wypadku na grani Masherbrum SW, Islamabad, 4.10.1981

Janusz Kurczab

Tagi:



  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek
    Brak komentarzy na forum