26 września 2011 22:32

O polskim przejściu Peuterey Integral rozmawiamy z Pawłem Strzeleckim

W dniach 10-14 września miało miejsce prawdopodobnie dopiero trzecie polskie przejście* drogi Peuterey Integral w masywie Mont Blanc przez zespół Maciek Ostrowski i Paweł Strzelecki (obaj KW Warszawa).

W skład trudniejszej wersji Grani Peuterey zrobionej przez Pawła i Maćka wchodzą kolejno: pd. grań Aiguille Noire de Peuterey, Damy Angielskie (Dames Anglaises), Aiguille Blanche de Peuterey, przełęcz Peuterey (Col de Peuterey), Filar Narożny, Mont Blanc de Courmayeur, a cała tura kończy się na głównym wierzchołku Mont Blanc.

Peuterey Integral wyceniona przewodnikowo na TD+ /3/5c/VI jest bardzo poważną górską turą, niezmiernie rzadko powtarzaną i bardzo cenioną w środowisku wspinaczkowym. Paweł z Maćkiem zaliczyli po drodze trzy biwaki: na Punta Brendel, Damach Angielskich i na Col de Peuterey. Kluczem do sukcesu okazał się okres kilkudniowej lampy w Alpach, w który chłopaki wstrzelili się idealnie. Kłopoty z aklimatyzacją i trafienie Pawła spadającym kamieniem nie pozwoliło im zamknąć wspinaczki w czasie 3 dni.

*Pierwszego przejścia dokonał w 1957 roku zespół Andrzej Pietsch, Lechosław Utracki, Jerzy Werteresiewicz i Stanisław Worwa. Drugie przejście należało do zespołu: Andrzej Dutkiewicz, Jacek Jania, Paweł Bujakiewicz i Krzysztof Pilawski w 1991 roku.

O szczegółach przejścia Pawła i Maćka można przeczytać poniżej w wywiadzie, który przeprowadziliśmy z Pawłem Strzeleckim.

***

Na wstępie chciałbym Ci bardzo pogratulować. Przed wyjazdem w Alpy byliście z Maćkiem Ostrowskim i Tomkiem Klimczakiem na grani Tatr, z której wycofaliście się w miejscu, w którym jak mniemam przy dobrej pogodzie czuć już parówki z Moka. Czy to było częścią planu, czy już wtedy wiedzieliście, że będziecie iść na „Peutereykę” i to miała być forma przygotowania do tego przejścia?

Paweł Strzelecki: Dzięki. Prawdę mówiąc Peuterey Integrale to był osobny plan, cel na który chcieliśmy uderzyć z Maćkiem w lipcu. Wtedy pojechaliśmy w Alpy na dwa tygodnie, ale kompletnie nie było pogody na poważne drogi. Udało nam się wbić na Midi i zrobić kilka nietrudnych dróg aklimatyzacyjnych w skale. Zrobiliśmy też całkiem szybko Filar Frendo. Potem chcieliśmy uderzyć na „Peutereykę”, ale w drugiej połowie lipca pogoda kompletnie się popsuła, spadło dużo śniegu, prognozy nie rokowały poprawy, więc wróciliśmy wcześniej do Polski. Założyliśmy jednak, że jeśli tylko pojawi się dobra prognoza, to na przełomie sierpnia i września uderzymy jeszcze raz na „Peutereykę”.

Ponownie pojawiliście się w Alpach we wrześniu. Jak wyglądała akcja górska po waszym przyjeździe?

W sobotę 10 września popołudniu przyjechaliśmy do Chamonix, a w niedzielę podeszliśmy do schronu Borelli. Chcieliśmy wystartować kolejnego dnia wcześnie rano, ale ranek przywitał nas ciężkimi chmurami i mżawką. Według prognoz pogoda miała poprawiać się z każdą chwilą, więc przełożyliśmy nasz start i ostatecznie dość późno wbiliśmy się w grań, bo dopiero po 8 rano.


Pogoda zaczęła się poprawiać dopiero podczas podejścia ze schronu Borelli pod ścianę
(fot. Maciek Ostrowski/
www.maciekostrowski.pl)

Na pierwsze wyciągi na Aiguille Noire du Peuterey (3773 m) napieraliśmy w twardych butach, ale szybko okazało się, że czwórkowe miejsca na płytach są kompletnie mokre i tym samym dość czujne. Zmieniliśmy buty na miękkie mimo tego, że to były łatwe wyciągi. Na szczęście prognoza się sprawdziła i pogoda poprawiała się z każdą chwilą.

Tego dnia napieraliśmy do Pointe Brendel, pod którego wierzchołkiem biwakowaliśmy na super komfortowych półach, które pomieściłyby i 10 osób. Według schematu to było chyba 31 wyciągów. Do tego miejsca mieliśmy jeden wyciąg VI+ i kilka szóstkowych. Mimo, że na schemacie Pioli ten odcinek grani jest wyceniony na II-III z miejscami IV-V to w rzeczywistości jest tam solidne wspinanie.

Dół jest średni jeśli chodzi o jakość skały, ale w górnej części, na ostrzu grani Noire wspinanie jest naprawdę ładne, w solidnej i litej skale. Kolejnego dnia (13 września) po biwaku pokonaliśmy krótki i łatwy odcinek na wierzchołek Pte Brendel (3499 m), a potem najtrudniejsze wyciągi na Pte Ottoz, dalej Pte Bich i szczyt Noire. Wchodzisz na jedną turnią, a przed tobą wyrasta kolejna ściana, a potem kolejna i kolejna. Ze szczytu mieliśmy 14 zjazdów na przełęcz południową (Breche Sud des Dames Anglaises), pomiędzy Noire a Damami Angielskimi (Dames Anglaises).


Solidne wspinanie w pięknej, litej skale powyżej Pte Bifide
(fot. Maciek Ostrowski/
www.maciekostrowski.pl)

Mówi się, że na tej grani najbardziej problematyczne zjazdy są z Noire?

Te niesławne zjazdy z Noire poszły nam nadzwyczaj gładko, trafiliśmy bezbłędnie na dobre stanowiska. Pierwsze 3 zjazdy są lajtowe, jest lito i połogo. Kolejne dwa zjeżdża się już w lufie przez okapy, ale Maciek, który zjeżdżał tam jako pierwszy, szybko wypatrzył z góry stanowiska, więc obyło się bez historii. Dopiero 6 zjazd był nieco emocjonujący. Zjazd jest diagonalny, w kierunku wyraźnego, wielkiego komina. Wjeżdżając do niego wkraczasz do zupełnie innego świata.

Komin jest przewieszony, kruchy, zalodzony – cholernie ponury. Jak mówiłem zjazd jest mocno diagonalny, więc jak wjeżdżasz do komina to ściąga cię na jego prawą stronę, a tu się okazuje, że stan jest po lewej, wiszący w totalnej lufie, trzeba się kilka razy odbić od prawej ściany, żeby się do niego dobujać, złapać pajęczyny pętli i dopiąć. Wypinając się z liny i czekając na Maćka czułem się tam strasznie samotny (śmiech).

Właściwie ostatnim sensownym miejscem do wycofu jest wierzchołek Noire, z którego można zejść wschodnią granią, która nawiasem mówiąc jest skomplikowana i niebezpieczna. Natomiast dalej, jak już zjedziesz z Norie to kolejny rozsądny wycof prowadzi dopiero przez Col de Peuterey i Col Eccles. Wycofy na lodowce Brenva i Freney żlebami z przełączek między Damami wyglądają po prostu śmiertelnie. Obecnie regularnie schodzą tam samorzutne lawiny kamienne.


Ponury komin w zjazdach z Noire (fot. Maciek Ostrowski/www.maciekostrowski.pl)

One były kiedyś robione w innych warunkach lodowych.

Tak, są opisane w przewodnikach jako drogi podejściowe, jako normalne starty w „Peutereykę”, a teraz wydają się kompletnie niewkaszalne.

Mieliście problem z wodą na Noire?

Tak, ale wynikało to przede wszystkim z tego, że robiliśmy grań pod koniec lata, więc cała Norie była kompletnie sucha, zniknęły wszystkie płaty śniegu. Wiedzieliśmy, że tam jest problem z wodą, ale liczyliśmy na to, że znajdziemy gdzieś trochę śniegu. Okazało się jednak, że pierwszy mały płat znaleźliśmy dopiero drugiego dnia pod koniec zjazdów z Noire. Było ciepło i słonecznie, więc do tego czasu trochę nas wysuszyło. Mieliśmy tylko to, co przynieśliśmy ze schronu Borelli, po ok. 1,5 litra na głowę.

Przewodniki podają, że w żlebie opadającym z południowej przełączki Dam Angielskich na stronę Freney jest jakieś źródło wody, ale podczas naszego przejścia było niestety sucho. Dobrze, że udało nam się trochę nawodnić chwilę wcześniej. Z przydatnych patentów mieliśmy ze sobą leciutki, nieprzemakalny 4-litrowy woreczek, który bardzo się sprawdził do zgarniania śniegu na gotowanie.

Potem był ten spektakularny odcinek przez Damy Angielskie?

Tak. Tego dnia weszliśmy na jedną z Dam Angielskich, Pointe Casati i za dnia zdołaliśmy tylko zjechać na przełączkę centralną między Damami. Oczywiście moglibyśmy napierać dalej, bo z tego miejsca jest tylko jakaś godzina drogi do schronu Craveri, ale uznaliśmy, że zostaniemy na przełączce, bo po pierwsze było tam dużo śniegu, którego nie ma przy biwaku, więc w końcu mogliśmy się solidnie nawodnić, a po drugie nie bardzo mieliśmy ochotę na poruszanie się w tej koszmarnej kruszyźnie po nocy.

Warto wspomnieć, że cały odcinek na Damach Angielskich jest potwornie kruchy. Cały czas poruszasz się w stromym rumoszu skalnym, w którym trudno się sensownie przyasekurować. W całej tej kruszyźnie skasowaliśmy nową linę Maćka, w 2-3 miejscach wyszedł z niej postrzępiony rdzeń. Sam biwak do komfortowych nie należał, przynajmniej dla mnie. Raczej siedziałem przyaucony niż leżałem. Maciek wyskrobał sobie znacznie lepszą półkę.

Z daleka wygląda to lito, odnosi się wrażenie, że te turnie na Damach Angielskich są bardzo lite.

No właśnie wygląda to jak lite skalne mnichy, a w rzeczywistości to stromy rumosz skalny. Nawet w okolicach wierzchołków tych turni wszystko się rusza i dudni. Trzeba się delikatnie poruszać po wielkich blokach, które nie wiadomo jak są przyczepione do ściany.


Trawersowanie Dam Angielskich oraz wspinaczka na Aiguille Blanche to
głównie poruszanie się w stosunkowo łatwym, ale bardzo kruchym
terenie (fot. Maciek Ostrowski/
www.maciekostrowski.pl)

Czy te Damy Angielskie przechodzi się ściśle po wierzchołkach, czy się je obchodzi gdzieśponiżej?

Damy można podzielić na dwa wyraźne spiętrzenia. Pierwsza część jest wielowierzchołkowa, gdzie wchodzi się od lewej strony na Pointe Casati, potem jest zjazd na środkową przełęcz, gdzie biwakowaliśmy, a dalej druga wyraźna turnia dam, L’Isolee, gdzie są dwa warianty drogi. Można przejść centralnie przez wierzchołek albo trawersować po stronie Freney. My zdecydowaliśmy się na ten drugi – częściej chodzony i szybszy wariant. Potem kończą się Damy. Po prawej stronie grani, po stronie Brenvy jest malutki schron Craveri, ale nawet tam nie zaglądaliśmy, bo nie było sensu przewijać się na drugą stronę grani.

Trzeciego dnia napieraliśmy dalej na Aiguille Blanche de Peuterey. Tam znowu dominuje kruchy teren. Jest łatwo, ale ładnej skały jest może ze 100 m w okolicach Kuluaru Schneidera. Na tym odcinku miałem nieprzyjemną sytuację. Akurat stałem pod prożkiem skalnym, szczęśliwie na solidnej półce, kiedy dostałem z góry sporym kamieniem. Na szczęście główna siła uderzenia poszła w plecak, ale mocno dostałem też w kark i górę pleców.

Ten kamień spadł strącony prawdopodobnie przez linę, która była między nami. Uderzenie było na tyle mocne, że na chwilę całkiem mnie zamroczyło i upadłem na półkę pode mną. W pierwszej chwili przestraszyłem się, bo na chwilę straciłem czucie w rękach. Po chwili czucie powróciło i z bólem zacząłem się drapać do góry. Generalnie przez to zdarzenie tempo nam wyraźnie spadło, bo nie byłem w stanie iść szybko.

Do wierzchołka Blanche prowadził już tylko Maciek, a ja niestety wolno poruszałem się na drugiego. Na Blanche zaczynają się śniegi i ostre, eksponowane granie, na których mieliśmy nienajlepsze warunki śnieżne, bo było trochę za ciepło. Najbardziej spektakularny odcinek to tzw. half-moon shape ridge, piękna, ostra grań nad deską lodową spadającą do Brenvy. Nie ma tam oczywiście żadnej asekuracji, więc jest dość emocjonująco.

Ten odcinek prowadził cały czas Maciek?

Tak. Ponieważ ja wziąłem lżejszy sprzęt zimowy, lekki czekanik turystyczny, lekkie paskowe raki i tym samym niosłem mniej na plecach, to trochę lepiej żarło mi w skale. Maciek natomiast miał normalną dziabę, mocniejsze buty i dobre raki mono, dzięki czemu był o wiele szybszy na odcinkach lodowych, gdzie ja siłą rzeczy musiałem się mocniej koncentrować. Wystąpił więc naturalny podział, że ja prowadzę więcej trudniejszych wyciągów w skale, a Maciek odcinki w lodzie.

Tego dnia doszliśmy do Col de Peuterey, na którą są jeszcze trzy zjazdy z Blanche. Na przełęczy mieliśmy bardzo komfortowy biwak. Ponieważ byliśmy bez porządnej aklimatyzacji to w górnych partiach tempo nam wyraźnie spadło. Z Col de Peuterey na szczyt jest jeszcze 900 m przewyższenia. Na Wielki Filar Narożny szliśmy mikstami, klucząc w miarę łatwym terenie. Potem zaczęły się pola lodowe, a następnie niekończące się śnieżno-lodowe grańki, którymi podeszliśmy pod wierzchołek Mont Blanc de Courmayeur (4748 m), gdzie jest taka deska lodowa i wielkie nawisy na samej górze, które ominęliśmy z lewej strony i wyszliśmy na wierzchołek. Tam już naprawdę zdychaliśmy z powodu wysokości i słabej aklimatyzacji.


Śnieżno-lodowe granie powyżej Wielkiego Filara Narożnego terenie (fot. Maciek Ostrowski/www.maciekostrowski.pl)

To było już czwartego dnia?

Czwartego dnia około 14.30 byliśmy na wierzchołku Courmayer, a na głównym wierzchołku Mont Blanc około 15.30. Od zwieńczenia Wielkiego Filara Narożnego naprawdę czuliśmy już wysokość – 10-15 kroków i odpoczynek. Wyszły braki aklimatyzacyjne, ale przy tak znakomitej prognozie pogody po prostu założyliśmy, że jakoś to zrobimy.

Czyli całe szczęście, że prognoza się potwierdziła?

Na szczęście tak. Trzeba przyznać, że mieliśmy niezłego farta, bo nieczęsto trafiają się w Alpach okresy 5 dni absolutnej lampy. Mnie na szczycie Courmayer wysokość ścięła kompletnie i do głównego wierzchołka oraz w zejściu na Col du Midi wlokłem się niemiłosiernie.

Czy podczas waszego przejścia grani towarzyszyły wam inne zespoły? Mieliście kogoś w zasięgu wzroku ?

Byliśmy jedynym zespołem na grani i żadnych innych nie widzieliśmy. Raz zauważyliśmy światła w okolicach biwaku Eccles, ale żadnego zespołu w okolicy nie wypatrzyliśmy.

Najtrudniejsze technicznie i jeśli chodzi o niebezpieczeństwa obiektywne fragmenty grani to Twoim zdaniem?

Trudniejsze technicznie odcinki są na Noire, gdzie jest teren do VI+. Szczęśliwie jest tam sporo niezłych haków. Kilka razy przyazerowaliśmy, bo zgodnie uznaliśmy, że jak któryś z nas będzie za długo modlił się na prowadzeniu, to lepiej niech już z czegoś zada, bo szkoda czasu, ale zdarzyło się to raczej na łatwiejszych wyciągach. Natomiast obiektywne trudności to przede wszystkim ogromna kruszyzna na Damach Angielskich i na Blanche oraz niebezpieczne, w tych warunkach, grańki śnieżne na Blanche i powyżej Filara Narożnego.

Czy teraz z perspektywy czasu uważasz, że Wasz wcześniejszy wypad na Grań Tatr pomógł Wam w przejściu Grani Peuterey?

Na pewno pomógł trochę oswoić się z kruchym terenem, bo przecież nie pomógł w pokonywaniu trudności technicznych na Norie, czy śnieżno-lodowych na Blanche.

Podobno średni czas na Integralce to 3 dni, a jak ktoś się dobrze spręży i nie pogubi zjazdów z Noire, które są nieewidentne, to nawet w dwa dni. Wy zrobiliście w 3,5 dnia, co jest dobrym czasem. Uważasz, że moglibyście skrócić ten czas?

Zdecydowanie można to zrobić w trzy dni, a mocniejsi zawodnicy pewnie zrobią to jeszcze szybciej. Nam po pierwsze brakowało aklimatyzacji, więc w górnych partiach tempo nam bardzo spadło. Po drugie, w połowie września dzień jest już kilka godzin krótszy, więc siłą rzeczy każdego dnia akcja trwała krócej. No i ta historia z kamieniem poskutkowała tym, że obity byłem zdecydowanie wolniejszy. Zresztą plecy bolą mnie do tej pory.

Czy wiadomo Ci o innych przejściach „Integralki” w wykonaniu polskich zespołów poza przejściami  zespołu A. Pietsch, L. Utracki, J. Werteresiewicz i S. Worwa w 1957 roku  oraz zespołu A. Dutkiewicz, J. Jania, P. Bujakiewicz i K. Pilawski w 1991 roku?

Nie. Poza tymi, które wymieniłeś, nie słyszałem o innych przejściach.

Jakieś rady dla zespołów, które chciałyby się zmierzyć z „Peutereyką”

Być jak Ueli Steck – light and fast (śmiech).

Czy coś Was zaskoczyło na drodze w kontekście wcześniejszego wywiadu o drodze?

Chyba nie, solidnie się do tego przygotowałem, przestudiowałem ileś tam relacji, miałem kilka opisów i trzy wersje schematu, obejrzałem kilka filmików. Zrobiliśmy dobry wywiad przed wspinaczką.

Droga jest niewątpliwie poważna w sensie górskim. Mimo, że nie posiada wielkich trudności technicznych to o jej klasie świadczy jej długość, problemy z wycofami, trudności obiektywne itp. Czy uważasz, że Twój dotychczasowy dorobek alpejski predysponował Cię do podjęcia takiego wyzwania. Wiesz, byłem jednym z tych, którzy myśleli, że to jeszcze nie ten czas, no wiesz – nie poszło im na grani Tatr, a uderzają na „Peutereykę”.

Nie byłeś sam. Z różnych stron słyszeliśmy sporo podobnych głosów, łącznie z różnymi podszytymi szyderą komentarzami od jednego z poważnych wspinaczy. Byliśmy bardzo zmotywowani, a takie teksty tylko nas nakręcały. Wiedzieliśmy bardzo dobrze, w co się pakujemy. Nie mieliśmy dostatecznej aklimatyzacji, ale zdecydowaliśmy się na podjęcie ryzyka, bo różne prognozy pogody zgodnie wskazywały na okres świetnej, stabilnej pogody. Zwyczajnie wykorzystaliśmy swoją szansę. Pamiętaj, że technicznie jest to droga dla ludzi. Na pewno była to wielka przygoda z dużą dawką silnych emocji. Ja na pierwszym biwaku na Pte Brendel byłem w totalnej euforii.

Dlatego, że wam tak dobrze szło?

Nie, wcale nie uważałem, że nam dobrze idzie. Liczyłem, że pierwszego dnia będziemy trochę dalej, na kolejnej turni, ale głęboko wierzyłem, że damy radę, bo mieliśmy cudowną lampę, dobrą prognozę, było ciepło, bezwietrznie, księżyc w pełni, po prostu cudownie! (śmiech).

Ale już po pierwszym biwaku czułeś, że zrobicie drogę?

Głęboko w to wierzyłem. Morale mi dopiero spadło jak dostałem kamieniem, ale do tego momentu byłem naprawdę w niesamowitej euforii, nikogo w zasięgu wzroku, sami gdzieś tam daleko w górach, no wiesz, esencja alpinizmu. Teraz mam szczególną satysfakcję, że moje pierwsze wejście na Blanca udało się TAKĄ drogą.

Dziękuję bardzo za rozmowę.

***

Uczestnicy wyprawy serdecznie dziękują Polskiemu Związkowi Alpinizmu za wsparcie finansowe.

Mariusz Wilanowski




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek

    Piękne przejście i relacja [54]
    Gratuluje, ciągle mam nią ochotę. Fajna relacja, na pewno zachęca…

    26-09-2011
    andrzej