23 września 2011 12:18

Jestem wspinaczem artystą… – rozmowa z Antoine Le Menestrelem

Dzięki 7. Spotkaniom z Filmem Górskim w Zakopanem mieliśmy okazję spotkać się z Antoine Le Menestrelem. Francuz przyjechał promować film Luca Bicha Menestrel, opowiadający o rozwoju nowej dyscypliny artystycznej zapoczątkowanej przez Antoine, jaką jest taniec wertykalny (ang. vertical dance). W 1988 roku Le Menestrel przedłożył bowiem karierę artystyczną nad wspinaczkową i do dziś współtworzy grupę Lézards Bleus. Artyści cieszą oczy gapiów i przechodniów, dając pokazy tańca na fasadach budynków w miastach całego świata.


Antoine le Menestrel (fot. Jérôme Rey)

Antoine Le Menestrel to postać nietuzinkowa, która zapisała się na kartach historii wspinaczki klasycznej prowadzeniem jednej z pierwszych dróg o wycenie 8b. Jego droga La Rose et Le Vampire z 1986 roku to przykład ultra klasyku, który nawet po 25 latach od pierwszego prowadzenia zachwyca i przyciąga do swoich chwytów rzesze złaknionych zmierzenia się z mitem wspinaczy.

Nie byłoby przesadą napisać, że Buoux w latach 80. XX w. był poletkiem doświadczalnym dla Antoine i jego brata Marca, którzy wraz z grupą przyjaciół eksperymentowali ze wspinaniem. Ich podejście do wspinania i etyki kształtowało się w naturalny sposób przechodząc zawiłą drogę, która rozpoczynała się na podkuwaniu chwytów i próbnym sposobie osadzania asekuracji, a skończyła się na prowadzeniu w pełni klasycznych i dobrze obitych dróg, stając się jednocześnie wzorcem dla innych powstających wtedy w Europie ogródków sportowych.

Tuż po pokazie filmu i spotkaniu z publicznością w Zakopanem udało nam się porozmawiać z tym wolnym duchem wspinaczkowej sceny sportowej.

***

Krzysiek Banasik: Na początek chciałbym wrócić do rozmowy po pokazie filmu na festiwalu. Powiedziałeś wtedy, że zacząłeś się wspinać zanim jeszcze się urodziłeś, co wywołało uśmiech na twarzach publiczności. Można powiedzieć, że umiłowanie do pionowego świata wyssałeś razem z mlekiem matki, bo twoi rodzice też się wspinali. Opowiedz o swoich początkach ze wspinaniem.

Antoine Le Menestrel: To prawda, moja przygoda ze wspinaniem zaczęła się bardzo wcześnie. Mieszkaliśmy w Paryżu, więc pierwszy kontakt ze skałą nastąpił w dobrze wszystkim znanym Fontainbleau, które mieliśmy prawie pod nosem. Później zaczęliśmy wyjeżdżać trochę dalej, aż w końcu w 1979 roku, gdy miałem 14 lat, wylądowaliśmy razem z moim 12-letnim bratem Marciem i rodzicami w Verdon. Chcieliśmy sami z bratem zrobić jedną z tamtejszych wielowyciągowych dróg, ale nasi rodzice stanowczo zaprotestowali. Trochę zrezygnowani w drodze powrotnej zahaczyliśmy o nieznany nam rejon, który zaczął zyskiwać na popularności i nazywał się Buoux. Dla nas to było morze skały, które można było bezpiecznie eksplorować. Wtedy było tam trochę dróg o charakterze klasycznym.

Możesz uściślić, co masz na myśli mówiąc charakter klasyczny?

Oczywiście mam na myśli wspinanie z hakami i kołkami, które wbija się w ilości niezbędnej do pokonania ściany i których można się w razie potrzeby złapać. Nie istniały wówczas drogi obite ringami, które pozwalały na free climbing lub wówczas nazywane przez nas wspinanie współczesne.

Przed erą free climbing’u wspinaczka klasyczna była równoznaczna z tym, że ktoś wspinał się używając asekuracji osadzanej podczas prowadzenia i zdarzało się, że z niej czynnie korzystał podczas przejścia. Odnosiło się to głównie do dróg górskich, kiedy wspinacz jest cały obwieszony sprzętem i wspina się z dodatkowym obciążeniem. Free climbing w swoim zamyśle uwalniał wspinacza od ciężaru dodatkowego ekwipunku. Pozwalał skoncentrować się na trudnościach czysto skalnych.

Wróćmy jednak do samego Buouxu. Jak wyglądały początki?

Od samego początku wyjątkowo poruszył mnie charakter wspinania w tym miejscu. Wspinanie wymagało umiejętności użycia wszystkich zmysłów, a skała nie poddawała się łatwo i była bardzo wymagająca. Kontakt i zmaganie ze skałą dawały poczucie, że staję się twórcą swojego sposobu wspinania. Pokonywanie kolejnych linii na tych wyjątkowych ścianach dawało mi energię potrzebną do próbowania nowych dróg.

Skąd tak szybki skok w pokonywanych przez Was trudnościach? Twój brat w 1983 roku w wieku 15 lat poprowadził drogę 8a!

W tamtych latach w skałach spotykaliśmy się bardzo często i spędzaliśmy dużo czasu z przyjaciółmi. W naszym gronie obracali się tacy wspinacze, jak m.in. Laurent Jacob, Jean Baptiste Tribout, czy Patrick Edlinger. Wszyscy byliśmy bardzo pozytywnie nakręceni na wspinanie, więc to nie rywalizacja stanowiła o naszym szybkim postępie. Przechodząc nowe linie w jakiś sposób czułem, że konsumuję naturalną energię, którą daje mi wspinanie, a zarazem dostarczam sobie tej energii, gdy ukończę pracę nad jakimś projektem. Będąc kreatorem dróg czułem, że przetwarzam energię, ale jej ostateczny bilans był zawsze dodatni. Na samym początku najważniejszy był fakt bycia twórcą, który napędzał cały progres.

Czyli nie stosowałeś żadnego specyficznego treningu?

Po prostu się wspinam. Lubię się wspinać tylko w momencie, gdy mam chęć, żeby to robić. Gdy za dużo się wspinam moja żądza wspinania się maleje. Nie mam więcej ochoty i dlatego nigdy nie wspinam się, gdy jestem zmęczony.

Oczywiście trochę ćwiczyłem, ale teraz uważam, że w tamtych czasach było to raczej grzechem. Trenowanie polegało na ciągłym powtarzaniu tego samego ruchu. Przyzwyczajasz swoje mięśnie do określonego ruchu w wyizolowanych warunkach. Tymczasem zupełnie inaczej jest we wspinaniu, gdzie złożoność jednego przechwytu jest bardzo duża. Dlatego trzeba uważać na swój trening i go urozmaicać, żeby nie stać się niewolnikiem tylko kilku wyuczonych ruchów.


"La Rose et le Vampire" 8b, Le Menestrel wykonuje wymyślony
przez siebie Ruch Róży (fot. www.barrabes.com)

A jak układała się Twoja współpraca z bratem. Rywalizowaliście?

To nie była bezpośrednia walka o pierwszeństwo. Nasz poziom był bardzo podobny i rósł w porównywalnym tempie. Słowo „émulation”* dobrze opisuje tę naszą kooperację. Przejście jednego z nas oddziaływało na drugiego. Nie było w tym rywalizacji, tylko naturalny proces doskonalenia swoich umiejętności.

Jestem przeciwnikiem rywalizacji, gdyż zawsze prowadzi do bycia pierwszym, drugim, trzecim etc. Ustala hierarchię, czyli dla mnie w oczywisty sposób ustala władzę. We wspinaczce uważam to za zbędne, gdyż prowadzi do kierowania się skażonymi emocjami.

Gdy spędzaliście każdą możliwą chwilę w skałach, mieliście pojęcie jak rozwija się scena wspinaczkowa? Co się dzieje w tamtym czasie w Europie i na świecie?

Oczywiście, że byliśmy tego świadomi. Wiedzieliśmy, że jesteśmy jednymi z prekursorów „wolnego” wspinania po trudnych drogach. W pewnym momencie stwierdziliśmy, że trzeba sprawdzić, jaki jest faktycznie nasz poziom.

Stąd pomysł na wyjazd do Anglii w 1985 roku?

Zgadza się. Na miejscu byliśmy zdziwienie etyką angielską, która według nas hamowała postęp. Otóż Anglicy po odpadnięciu zawsze zjeżdżali do podstawy ściany. Nie można było wziąć bloku, żeby obejrzeć kolejne przechwyty i zapatentować ruchy.

Myśleliście o tym, żeby przyjąć podobny styl we Francji?

Nie. Chcieliśmy raczej udowodnić Anglikom, że ich podejście jest mało rozwojowe. Dlatego, po tym jak wstawiłem się do Revelations 8a+ Jerrego Moffatta, która wówczas uchodziła za najtrudniejszą drogę w Anglii, po odpadnięciu wcale nie zjechałem na dół, tylko próbowałem nauczyć się ruchów. W końcu byłem gotowy i zrobiłem tę drogę na żywca. Anglicy nie mogli sobie darować, że jakiś Francuz dokonał pierwszego powtórzenia, w dodatku bez liny!

Na pewno zrobiłem coś wyjątkowego, ale jednocześnie kontrowersyjnego. W ten sposób zapoczątkowałem rywalizację, której efektem było szybkie podniesienie poziomu wspinaczkowego. Zresztą podobnie było z „JB” Tribout, który podczas swojego wyjazdu do Stanów w 1986 roku poprowadził drogę To Bolt Or Not To Be 5.14a. Po tym prowadzeniu mieliśmy na pieńku także z Amerykanami.

W tym samym roku przeszedłeś jako jedna z pierwszych osób na świecie drogę w stopniu 8b. Czy wiedziałeś wtedy, że La Rose et le Vampire jest taka trudna.

Nie byłem do końca pewien, więc mogę powiedzieć, że nie wiedziałem. Wcześniej razem z Tribout powtórzyliśmy kilka trudnych dróg i wiedzieliśmy, że może to być bardzo trudne. Dopiero późniejsze powtórzenia ugruntowały wycenę.

Dla mnie była to bardzo trudna droga, która otworzyła mi nowe horyzonty. Myśląc, że dokonaliśmy już prawie wszystkiego we wspinaniu udało mi się stworzyć zupełnie nowy ruch wspinaczkowy, który okazał się kluczowy dla rozwoju mojej kariery artystycznej w późniejszych latach. Ruch polega na eleganckim przekręceniu ciała pod ramieniem, które znajduje się w pozycji „po krzyżu” w ten sposób, że mogę złapać kontakt wzrokowy z osobami stojącymi naprzeciw ściany, po której się wspinam. To był przełom. W chwili prowadzenia wyobraziłem sobie, że wykonując wymyślony przeze mnie Ruch Róży** (ang. rose move) w pewien sposób pozdrawiam publikę. Wtedy przyszło mi do głowy, że może warto go wykorzystać w zupełnie innych okolicznościach.


Antoine wykonuje Ruch Róży w przebraniu
(fot. autor nieznany/montebianco.it)

I to był bodziec, którego efektem stał się Twój wertykalny taniec?

Myślę, że nie jedynym, ale na pewno bardzo ważnym. Wspinanie dało mi umiejętności potrzebne do osiągnięcia świadomości artystycznej. Ostateczny efekt tego procesu można dziś oglądać podczas moich występów.

Sam wymyślasz choreografię?

Mam wolną rękę, jeżeli chodzi o tworzenie moich przedstawień. Zdarzają się ograniczenia czasowe albo techniczne. Poza tym architektura lub miejsce, w którym się znajduje, samo narzuca pewien klimat. Patrząc na fasadę budynku, czytam z niej ruchy i ustawienia ciała. Czuję się dokładnie tak, jak muzyk interpretujący partyturę. Nuty są te same, ale każdy zagra dany utwór inaczej.

Uważasz się bardziej za wspinacza, czy za artystę?

Jestem wspinaczem artystą.

Miałem przeczucie, że odpowiesz w ten sposób.

Te dwie aktywności się nie wykluczają. Przecież można być dualistą i co więcej zawsze istnieje trzecia droga.

Wielkie dzięki za rozmowę i mam nadzieję, że następnym razem będziemy mogli podziwiać Twój artystyczny pokaz gdzieś w Polsce.

——

*Wzajemna inspiracja, motywacja do podnoszenia poziomu, wzajemne napędzanie się.

**Technika wspinaczkowa nazywana potocznie np. w środowisku krakowskim w tamtych czasach jako „jebany Turek”.

Krzysiek Banasik




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek

    Rose move to nie to samo co gaston? [29]
    Wydawalo mi sie ze "rose move" to jest tak jak…

    23-09-2011
    pawelx