5 kwietnia 2011 11:41

Alpinizm to niebezpieczny sport. Trzeba zredukować do zera czynnik konkurencji… – rozmowa z Arturem Hajzerem

O szczegółach ostatniej polskiej zimowej wyprawie na Broad Peak, zorganizowanej w ramach programu „Polski Himalaizm Zimowy 2010-2015”, z jej kierownikiem Arturem Hajzerem rozmawia Janusz Kurczab.


Członkowie zimowej wyprawy na Broad Peak (fot. polskihimalaizmzimowy.pl)

***

Janusz Kurczab: Jak byś porównał warunki, zarówno śnieżno-lodowe, jak i pogodowe, do tych, jakie mieliście w sezonie 2008/2009?

Artur Hajzer: Zasadnicza różnica jest taka, że teraz praktycznie w ciągu całego stycznia była dobra, bezwietrzna pogoda. Nasza grupa piesza wystartowała do przejścia lodowca Baltoro 5 stycznia i miała cały czas słońce i mało śniegu. Dzięki temu spora część porterów (ok. 15) dotarła do samej bazy około 10 stycznia bez problemów.

Pogoda nawet w rejonach około wierzchołkowych była bezwietrzna – komunikaty pogodowe wykazywały wiatr rzędu 20 km/h. Za to było rekordowo zimno: minus 30 st. w bazie i minus 55 st. na szczycie. Pogodowy guru Karl Gabl w czasie swojej wieloletniej kariery zajmowania się pogodą w Karakorum ani razu nie zanotował tak niskich temperatur.

Kiedy przyleciałem do bazy 19 stycznia nie mogłem się nadziwić – warunki pogodowe były idealne. Meldowaliśmy w relacjach, że Jet Stream odsunął się od Karakorum nad Karachi i że jest świetnie. Niestety nikt z nas nie był gotowy do ataku, choć Krzyś Wielicki bardzo namawiał nas, żeby uderzyć choćby z niewystarczającą aklimatyzacją. Dla mnie jasne było, że wyprawa Denisa Urubko i Simone Moro zaraz zdobędzie wierzchołek – informowałem o tym Wielickiego. Dokonali tego w ostatnim momencie. Gdy byli na szczycie warunki bardzo się już pogorszyły, a podczas ich zejścia rozpętało się istne piekło – Jet Stream wrócił.

Poza tym nie było różnic pogodowych. Ciągła dupówa z dwudniowymi przerwami raz na dwa tygodnie.


Powyżej obozu II. Jedna z licznych ścianek lodowych. Poręczuje Rafał Fronia
(fot.
polskihimalaizmzimowy.pl)

W 2009 roku w dniu 7 stycznia, po 14 dniach akcji górskiej, mieliście już założony szturmowy obóz III na wysokości 7000 m. W tym roku 10 stycznia dopiero pierwsza grupa dotarła do bazy. Czy to opóźnienie było zamierzone, czy wynikało z innych przyczyn?

Opóźnienie było jak najbardziej zamierzone. Chcieliśmy spróbować w marcu i właśnie w tym miesiącu skoncentrować ataki szczytowe. Doświadczenia wszystkich polskich wypraw i, co najważniejsze historyczne statystki meteo, jednoznacznie wskazywały, że styczeń jest zawsze zły, za to marzec daje szanse. Nie zapominajmy też, że Maciej Berbera zdobył przedwierzchołek Broad Peaka właśnie w marcu. W latach następnych powtórzymy tą strategię – będziemy próbować w marcu. Nie wierzę, żeby anomalia pogodowe z 2011 z dobrym styczniem powtórzyły się w latach następnych.


Do obozu III musieliśmy podchodzić w bardzo złych warunkach. To nas wykańczało
(fot. polskihimalaizmzimowy.pl)


Termometr w oboziu III w dniu pierwszego ataku szczytowego – minus 40 st.
(fot. polskihimalaizmzimowy.pl)

Zasadniczy trzon wyprawy dotarł do bazy helikopterem w dniu 19 stycznia. Czy wcześniej przechodziliście jakąś aklimatyzację?

Przeszliśmy dwudniową aklimatyzację w górach koło Skardu do wysokości 4000 tak, by po wyjściu z helikoptera nas nie ścięło. Swoją drogą to był rekord. Od wylotu z Polski osiągnęliśmy bazę 5 dnia. Nie stawaliśmy w ogóle w Islamabadzie. Polecieliśmy prosto do Skardu. Tu spędziliśmy 3 noce, 2 dni na aklimatyzację, 2 godziny na uzgodnienia z pilotami i polecieliśmy do bazy.

Broad Peak i Gasherbrum II – dwa szczyty należące do tej samej klasy wysokościowej, położone blisko siebie, o zbliżonych trudnościach technicznych. GII ma opinię łatwiejszego, ale jest tam potrzaskamy lodospad między bazą a obozem I… Nie unikniesz porównań między działalnością Twojej wyprawy i zespołu Moro-Urubko-Richards. Co Twoim zdaniem bardziej sprzyjało im, a nie wam?

Pogoda.


Obóz III. Wiatr wyrwał podłogę w kevlarowo wzmacnianym pojedynczym namiocie Mountain Hardwear. Użyliśmy go jako pałatki narzuconej na stary znaleziony pod śniegiem namiot
(fot. polskihimalaizmzimowy.pl)


Szymczak i Hajzer w obozie III (fot. polskihimalaizmzimowy.pl)

Z Waszych relacji oraz faktu zdobycia GII, wynika, że okres od 30 stycznia do 2 lutego był najkorzystniejszym i właściwie jedynym dla przeprowadzenia ataku szczytowego. Wy nie byliście wtedy gotowi do atakowania szczytu. Raz, że nie mieliście jeszcze obozu III, a dwa, że 30 stycznia zachorował A. Grządziel i trzeba było zająć się jego transportem. Czy rzeczywiście później już podobne „okno pogodowe” się nie pojawiło? Odpowiedź twierdząca wskazywałaby na to, jak wielką loterią jest zimowy himalaizm – a może nie mam racji?

Podtrzymuję to, co powiedziałem wcześniej. Cały styczeń był dobry, choć do 21 stycznia bardzo mroźny – minus 55 na szczycie. Jednak stwarzał więcej okazji do ataku niż wymienione przez Ciebie dni od 30 stycznia do 2 lutego. 2 lutego o 11 pogoda się bardzo zepsuła. W okresach następnych były dwudniowe okna pogodowe. Oznaczało to, że do obozu III trzeba było podejść w bardzo złych warunkach – to nas wykańczało. Nas obóz III był na 7200 – mimo to uważam, że ekstremalnie niebezpiecznie jest próbować stąd wejść na szczyt w ciągu jednego dnia. Trzeba być niesamowicie szybkim i zdeterminowanym do żywcowania niemałych trudności (zimą trudniej).

Nasze próby się załamały. Potrzebny był obóz IV i wcześniejsze zabezpieczenie drogi. Jednak 2 dni okna pogodowego to zbyt mało by spędzać jeszcze noc w czwórce. Dlatego zdecydowaliśmy na próby jednodniowe wprost z trójki – jednak nie byliśmy dość szybcy i skłonni do wspinaczki solo po lodowych ściankach i ewidentnie lawiniastych stokach. Żeby zdecydować się na coś takiego, trzeba być Denisem Urubko. Uważam, że on w parze Simone mógłby dać radę. My baliśmy się nie tylko lawiny, ale i tego, że nie damy rady zejść.

Mimo to próby (w sumie 3) odbywały się. Wychodziliśmy w nocy (o 23 i o 1 nad ranem) – wbrew regułom, ale nie było innego wyjścia. Termometr pokazywał minus 40, a jeżeli dodać do tego wiatr – ok. 30 km/h – to nie ma co się dziwić, że po blisko 10 godzinach marszu byliśmy na skraju hipotermii i wyczerpania energetycznego.


Załoga dawała z siebie wszystko. Wyczerpanie energetyczne i hipotermia. Wspinaczka w minus 40 plus wiatr nas wykańczała. Na zdjęciach akcja pomocy wyczerpanemu Robertowi Kaźmierskiemu
(fot.
polskihimalaizmzimowy.pl)

Reasumując, ważam, że himalaizm zimowy to nie tylko loteria, ale też kwestia przygotowania wytrzymałościowego, psychicznego, umiejętności technicznych. Powtarzam: Denis i Simone mają szanse. To najlepsi himalaiści świata, a my możemy się tylko starać się im dorównać, trenując, wspinając się, zdobywając doświadczenie. Dzieli nas przepaść – w końcu nie zapominajmy, że Denis ma na koncie 14 ośmiotysięczników i to zdobytych w jakim stylu! Nie możemy w ogóle porównywać naszego zespołu z ich wyprawą.

Simone Moro, Denis Urubko i Cory Richards przylecieli do Skardu razem z grupą pieszą Waszej wyprawy w dniu 1 stycznia. Potem aklimatyzowali się na stokach sześciotysięcznika Khosar Kang. Do bazy przerzucili się helikopterem 10 stycznia, a więc tego samego dnia, kiedy J. Gawrysiak, R. Fronia, R. Kaźmierski i P. Snopczyński osiągnęli bazę pod Broad Peakiem. W 3 tygodnie później już zdobyli szczyt. Czy Twoim zdaniem o ich sukcesie zadecydowała wcześniejsza aklimatyzacja, klasa zespołu, odpowiednia taktyka, czy szczęście – znalezienie się w odpowiednim czasie w odpowiednim miejscu, czy też wszystkie te czynniki razem?

Kolejne pytanie o Denisa i Simone dowodzi, że nie jest problemem fakt, że nie zdobyliśmy szczytu tylko to, że oni zdobyli. Po powrocie wszyscy siedzący w temacie powtarzają mi tę prawdę, a Twoje pytania dowodzą, że jest sporo w tej prawdzie racji.

Poza tym w Twoim pytaniu udzieliłeś odpowiedzi. O ich sukcesie zdecydowała: pogoda, klasa zespołu, taktyka, wszystkie czynniki razem.

W tym miejscu chciałbym podkreślić, że alpinizm to niebezpieczny sport. Trzeba umieć zredukować do zera czynnik konkurencji, nie poddawać się presji mediów czy opinii środowiska i po prostu olać to, co robi druga, potencjalnie konkurencyjna wyprawa. Oni mieli swoją górę, my swoją, i jak po kaczce spłynęła po nas informacja, że Denis i Simone zdobyli GII. Cieszyliśmy się raczej z tego, że jednak da się zdobyć ośmiotysięcznik zimą w Karakorum.


Marcin Kaczkan i Krzysztof Starek wycofują się z ataku szczytowego. Wysokość ok. 7700 m. Nad nimi widoczna szczelina i seraki, które zatrzymały atakuących wyżej Szymczaka i Sadparę
(fot. polskihimalaizmzimowy.pl)

Ekipa Gerfrieda Göschla, szturmująca Gasherbrum I skrzętnie ukrywała szczegóły planowanej nowej drogi, zapewne licząc się z porażką i zamierzając ponownie zmierzyć się z problemem. Czy mieliście jakiś kontakt z nimi i czy coś Ci wiadomo o przebiegu ich próby?

Byliśmy w kontakcie z ekipą Gerfrieda Goschla zarówno przed jak i w trakcie trwania wyprawy. Znamy dokładnie przebieg ich drogi. Jest ona nowa już od momentu wyjścia z bazy. Bardzo na prawo od wierzchołka. Szczerze mówiąc, nie przekonuje mnie ta linia. W mojej ocenie jest nie do przejścia w warunkach zimowych. Osiągnęli na tej drodze wys. ok. 6500. Na 6800 kończą się trudności, ale jest jeszcze bardzo bardzo długa grań do szczytu. Nie widzę zimą, ale Gerfried jest dobrej myśli i może będzie próbował jeszcze raz. Wyprawa Gerfrieda po poddaniu się na nowej drodze podjęła próbę wejścia na GI drogą normalną, ale ich próba załamała się też dość nisko.

Działaliście ponad 2 miesiące od założenia bazy, co jest okresem bardzo długim, zważywszy na ciężkie warunki bytowania, a jeszcze cięższe – wspinaczki. Czy Twoja ekipa zdała w całości egzamin zimowy, czy dobrze opanowała „sztukę cierpienia” – że użyję tu sformułowania Wojtka Kurtyki? Czy też potrzebne będą jakieś personalne korekty?

Mieliśmy bardzo wygodną bazę i dobre zaplecze logistyczne. A że było nas trochę i było z kim w szachy zagrać to czas mijał dobrze i zbytnio nie cierpieliśmy. Mieliśmy opracowany cały program zagospodarowania czasu. Sporo czasu spędzaliśmy w siłowni (cenna nowość) i na marszobiegach. Testy Astranda wykazywały, że forma jest i nam nie spada. Wypady w górę były krótkie, 2- i 3-dniowe. Średnio zaliczyliśmy po 6 wyjść w góry i 12 biwaków powyżej bazy. To już bardziej odciskało piętno na psychice, więc nie wszyscy w ekipie zdali egzamin. Personalne korekty będą potrzebne, bo dalej trzeba szukać talentu na miarę, jeżeli nie Kukuczki i Wielickiego, to przynajmniej Morawskiego.

Czy brak sukcesu na Broad Peaku wpłynie na strategię programu „Polski himalaizm zimowy 2010-2015”? Jaki następny cel? Czy bierzesz pod uwagę powtórkę próby na BP?

Wpłynie. Chcę spróbować w mniejszym zespole – 5 osób. Myślę o GI. Simone i Denis zapowiedzieli wyprawę na BP, więc nie wypada wchodzić im w paradę. Jesienią 2011 roku ma odbyć się unifikacyjna wyprawa na Makalu. Jest 6-8 obiecujących nowych zawodników do „przetestowania”, ale zima 2011/12 to dla nich raczej za wcześnie, więc zbudowanie tego 5- osobowego składu nie będzie ani łatwe. Tak czy owak wszystko to jest gdybaniem, bo całość zależy od środków i stanowiska Ministerstwa Sportu i Turystyki.

Dziękuję za rozmowę.

***

Szczegółowe, przesyłane na bieżąco relacje uczestników możecie znaleźć na blogu wyprawy.

Zobacz też: Zimowy Broad Peak – ostatni atak szczytowy zatrzymany. Koniec wyprawy

PS Z pewnym opóźnieniem dotarła do nas kartka od uczestników wyprawy. Serdecznie dziękujemy za pamięć o portalu, który zawsze trzyma kciuki za naszych wspinaczy!


Janusz Kurczab




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek

    Publiczne pieniądze [33]
    Arturze, z jednej strony twierdzisz, że Wasza ekipa znacznie odstawała…

    5-04-2011
    Kajman