3 lutego 2011 10:36

Justice for All – Nanga Parbat Winter Expedition 2011

Marek Klonowski i Tomasz Mackiewicz wyznaczyli sobie ambitny cel – zimowe wejście na Nanga Parbat. Dwuosobowa ekspedycja osiągnęła wysokość obozu pierwszego i po dwutygodniowej akcji zdecydowała o odwrocie. Zapraszamy do przeczytania relacji Marka Klonowskiego.


Uczestnicy wyprawy – Marek Klonowski i Tomasz Mackiewicz

***

Justice for All – Nanga Parbat Winter Expedition 2011

22 stycznia. Regent Hotel. Rawalpindi. Pakistan

Pierwsze piętro. Za oknem beczy generator. Wszystko zamknięte, by nie wdychać spalin, ale głos z głośnika jakiegoś przydrożnego meczetu przeciska się przez dziury, zagłuszając nawet generator. Wcześniej, obserwując ulice z dachu naszego 5-piętrowego hotelu zastanawiałem się, jak wygląda praca ludzi zajmujących się elektryczną siecią dystrybucyjną. Chyba po prostu zostały przyjęte standardy, że jak energia jest choć przez połowę dnia to wszystko ok.

Jest sobotni wieczór, o 4 rano mamy samolot do domu. Jak my w ogóle się tu znaleźliśmy?

Jak na zimową wyprawę na ośmiotysięcznik przygotowania miały bardzo ciekawy przebieg. Dzięki Bartkowi byliśmy w posiadaniu biletów. Oprócz tego nie było nic, z wyjątkiem mieszanych chęci. Agencję znaleźliśmy w Internecie. Wygrała ta, która najczęściej odpowiadała na maile. Ali z Adventure Pakistan załatwiał dla nas pozwolenie na wspinaczkę. Zimowa opłata za szczyt odpowiada 5% opłaty letniej. Ten mały szczegół był też jednym z powodów, dlaczego znaleźliśmy się tu zimą. Drugi nie mniej istotny powód jest taki, że w bazie pod Nangą jest pusto! Opuszczone są także osady powyżej wioski Syr (2800 m ). „Enyłej”, do samego końca nie wiedzieliśmy, czy dostaniemy oficjalne pozwolenie na wspinaczkę z Ministerstwa Turystyki Pakistanu, a był to dokument wymagany w Ambasadzie Pakistanu w Warszawie w celu wydania wiz. Dostajemy pozwolenie!

  • Ruszamy!

Faksujemy do Ambasady. Czapa odbiera paszporty i dobę później spotykamy się w motelu „One” przy lotnisku we Frankfurcie. Jest wieczór 31 stycznia. Dwa winiacze w motelu, sztuczne ognie na moście, gubimy się na imprezie w opuszczonej fabryce. Bolesna pobudka, odprawa, nadbagaż. Abu Dabi przesiadka, Islamabad 4 rano, Regent Hotel!


Przygotowania w hotelu (fot. Marek Klonowski)

Dwa dni ogarniamy się w Rawalpindi, poznajemy Aliego, odprawa w Pakistan Alpine Club, zakupy żarcia, ruszamy! Na wyjeździe z miasta dosłownie łamie się ośka, na której przednie koło zostaje tylko dzięki szczękom hamulca. Parę godzin później jest nowa część i ruszamy busikiem po słynnej Karakorum Highway do odległego jedynie o 400 km Chilas. Jazda trwa całą noc.


Rawalpindi (fot. Marek Klonowski)

W Chilas spotykamy się z Mateenem, który ma pomóc nam dotrzeć na szlak oraz ogarnąć trzech porterów. Unikamy też wymaganego przez Ministerstwo Turystyki oficera łącznikowego, sprawa zastawu za ewentualne użycie helikoptera (jedyne 6500 euro) też pozostaje niewyjaśniona. Mimo to brniemy do przodu, Nanga nas wzywa…


Chilas, Panorama Hotel (fot. Marek Klonowski)

  • W drodze pod Nanga

Wioska Syr leży na wysokości 2800 m. Byłem bardzo zaskoczony, że tak odległe góry mogą być zamieszkane. Małe domki z poukładanych kamieni, brudne dzieci biegające wokół, pochowane kobiety i potężne góry.


Wioska Syr przed opadami śniegu (fot. Marek Klonowski)

Dotarliśmy tu pierwszego dnia treku. Poranna przejażdżka Toyotą BJ40 na krawędzi przepaści dostarczyła adrenaliny. Start z wioski Demaroy (1800 m) dał nam do zrozumienia, że teraz czas na wysiłek. Strome podejście do wioski Syr z ciężkimi plecakami dało nam ostro w kość (z powodów budżetowych chcieliśmy się zmieścić w 3 porterach – każdy bierze po 25 kg). Czapa z niedoleczonym po wypadku samochodowym kolanie.

Nad miejscowością Syr są jeszcze dwie wioski, ale żadna z nich nie jest przez zimę zamieszkana. Porterzy towarzyszyli nam do ostatniej wioski – Kilgirit (3800 m n.p.m.), gdzie zostaliśmy już sami wraz z Nangą.


Do Kilgirit pomogło nam trzech porterów, dalej transportujemy sami (fot. Marek Klonowski)

Zamieszkaliśmy na dwie noce w chatce z kamienia przeznaczając dzień na transport sprzętu, żarcia i benzyny dalej w górę. Później przenieśliśmy się sami w górę, gdzie rozbiliśmy naszego Bilbera jako namiot przed-bazowy. Dalej mijamy bazę obozów letnich, gdzie zostawiamy namiot jedynkę i parę pierdół. Następnie rozbijamy się tuż przed lodowcem i ścianą Nangi. W nocy zimno, temperatura spada do minus 30 stopni. W dzień też nie za ciepło. Słońca niewiele, wstaje o 7, zachodzi o 17. Pod samą ścianą jedynie dwie godziny można się grzać w słońcu, jeśli jest bezchmurno.


Pierwsze objawienie – opuszczona na zimę wioska Kilgirit 3800 m n.p.m. (fot. Marek Klonowski)

Najcięższą częścią dotarcia do jedynki było przebrnięcie przez moreny. Kamole pokryte warstwą śniegu stają się ciekawą zagadką. Później jest lodowiec (gdzieniegdzie szczeliny), kilkumetrowy stromy odcinek, gdzie trzeba użyć czekanów i dalej to już tylko człapanie w górę w rakach. Nocujemy jakieś 400 metrów w pionie od początku kuluaru na drodze Kinshohfera.

  • Pod wrażeniem góry

Następnego dnia w jedynce zdecydowaliśmy o odwrocie. Powodów było kilka. Przede wszystkim zimno, a dalej oblodzony kuluar, brak poręczówek, wizja potrójnego transportu rzeczy do jedynki itp. Krótko mówiąc – walimy na dół. Kolejnego dnia wróciliśmy do opuszczonej wioski Kilgirit zostawiając zapasy żarcia ukryte w naszej przed-bazie.

W sumie jakieś jedynie 10 dni spędziliśmy witając się z Nangą każdego ranka (jeśli była akurat widoczna). Góra jest prześliczna, ma bardzo ciekawe partie szczytowe, wyrastający niczym garb na grzbiecie wielbłąda. Generalnie droga nie wygląda trudno, ale widać, że na górze do bardzo istotnego parametru zimna dochodzi jeszcze wiatr, sprawiając, że wspinaczka nawet w słoneczne dni jest niemożliwa. Należałoby zaopatrzyć wysoki obóz w zapasy i tam trwać. Czekać na ocieplenie lub brak wiatru.


Nanga – partie szczytowe (fot. Marek Klonowski)

Odwrót pozostawiał przed długi czas pewien niewyjaśniony niesmak. Pytania, czy aby na pewno dobrze robimy, męczyły nas dniami i wieczorami. Dlaczego tak szybko i bez walki? Przecież nawet porządnie w dupę nie dostaliśmy! Marzliśmy to prawda, ale nie było momentu, że modliliśmy się o życie – a po to tu podświadomie lub świadomie przyjechaliśmy. i po to, by walczyć!

  • Ostateczna decyzja – odwrót

No, ale tak czy siak wracamy. Stwierdziliśmy, że nie mamy szans na szczyt. Dodatkowo Joasia niedługo rodzi. Ja też od razu się zgodziłem na odwrót, właściwie czekałem tylko, kiedy Czapa przytaknie.


Odwrót (fot. Marek Klonowski)

Wraz z odwrotem zaczęły się soczyste opady śniegu. To nas na moment utwierdziło w słuszności decyzji. W jedną noc spadło co najmniej pół metra śniegu. Zejście przez ośnieżone już teraz Syr dało nam trochę pozytywnej energii. Dzieciaki, powtarzające „Miłość, przyjaźń, muzyka” po polsku, dodają pogody ducha.

Szlak pokonywany do góry okazał się zupełnie inny. Przykryty lodem i śniegiem czasem bywał bardzo niebezpieczny. Na dole znajdujemy odpowiedź na pytanie, czy dobrze robimy wracając.

  • Kolejna próba za rok

Wracamy tu za rok! Z większą drużyną, z poręczówkami, z wygodną bazą. I z tą wizją poruszamy się radośnie, dalej w dół.


Nasza baza (fot. Marek Klonowski)

W wiosce Demaroy ustalamy wynagrodzenie dla porterów (5000 rupii za transport 25 kg ponad 2500 m w górę). Poznajemy tubylców pamiętających Zawadę. Wracamy tu za rok, bez żadnych pośredników i z prostymi europejskimi darami dla lokalsów, może buty, albo chociaż skarpety… a może i panele słoneczne i radyjka dla Syr, które żyje bez elektryczności.

Powrotna Karakorum Highway pakistańskimi liniami autobusowymi Netko Bus przebiega bez zakłóceń, tylko ból tyłka od siedzenia (około 15h). W Rawalpindi zamieniamy się w Troli (tzn. trolimy się). Jednego dnia wynajmujemy dwa motocykle Hondy (sztuka 1000 rupii za dobę) i śmigamy wtapiając się i odnajdując w ulicznym chaosie. Mimo tego ruchem kierują tutaj także zasady – podstawowa to „nie jedź za szybko ani za wolno, poruszaj się niczym cząsteczki wody w rzece i jesteś bezpieczny”. Krótko mówiąc wspaniała zabawa!

Galeria zdjęć z wyprawy tutaj.

***

Info praktyczne:

  • 115 rupii – 1 euro (można przyjąć, że 100 rupii = 1euro)
  • Netko bus Rawalpindi (w skrócie Pindi do Chilas ) – 15 000 rupii. Autobus jest co najmniej 3 razy dziennie
  • Jazda taksówką (10 -20 min) – 100 rupii
  • Bułka na ulicy w stylu hoddog, ale sto razy lepsza – 50 rupii
  • Alkohol do kupienia jedynie w P.J. Hotel w Rawalpindi – tylko dla nie muzułmanina. Bankomaty Visa w dzielnicy Saddar na południu Rawalpindi
  • Wynajem motocykla na dobę – 1000 rupii
  • Pokój w hotelu (double) za dobę – 2000 rupii

Kilka refleksji:

  • Mimo, że angielski jest językiem urzędowym, wiele ludzi nie mówi tu po angielsku.
  • Islamabad  – dużo kontroli na ulicach i porządek, drogi przecinają się pod kątem prostym. Ciekawsze jest Rawalpindi, które dorównuje rozmiarem obecnej stolicy. Miasteczko tętni życiem.
  • Mimo bliskości Kaszmiru oraz dalej na północ doliny Swat i Afganistanu nie dostrzegliśmy żadnych złych wibracji skierowanych w naszą stronę.
  • Należy uważać na to, co się je i pije!

***

Marek Klonowski




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek

    Kpina [32]
    Długo się zastanawiałem czy coś napisać, ale dziś rozmawiałem z…

    5-02-2011
    macko

    Nanga Parbat Winter Expedition 2011 [7]
    Nie bylo nawet wyjscia z obozu I i juz odwrot?…

    5-02-2011
    Sołtys

    kto by pojechał ? [10]
    dziękuję za komentarze :) textu nie pisałem dla "sławy" tylko…

    28-06-2011
    klonu