3 sierpnia 2010 11:15

Afganistan 2010 – dotychczasowe sukcesy

Pierwsze sukcesy i pierwsze klęski wyprawy Afganistan 2010 przeszły już do historii. Bez strat w ludziach zdobyto kilka dziewiczych szczytów.

Dobra i stabilna pogoda to jeden z większych atutów Gór Ak Su, w których obecnie działamy. Tak przynajmniej twierdzą dane statystyczne z okresu sowieckiej okupacji, gdyż zmysły mówią mi od trzech dni coś zupełnie przeciwnego. Tatrzański deszcz na przemian ze ciężkim śniegiem pada praktycznie nieprzerwanie, z moreny lodowca co chwila spadają nowe lawiny kamienne, a poziom wody w pobliskim strumieniu niebezpiecznie przybiera z każdą kroplą wody.


Baza podczas obecnego załamania pogody (fot. Bartek Tofel)

Deszcz podobno zaczął padać od 28 lipca, ale wyglądając z namiotu ciężko w to uwierzyć. Starzy ludzie opowiadają, że wcześniej pogoda była znacznie lepsza. Na błękitnym niebie wypasały się stada białych cumulusów dając tak upragniony cień (gdyż słońce na wysokości 4500 metrów potrafi nieźle dać w kość), a góry spoglądały na małych ludzików z dużą dozą sympatii.

Przez te pięć dni, które dzieliły pierwsze załamanie pogody (nastąpiło równo z przybyciem do bazy 21 lipca i trwało 2 dni) od drugiego wyprawie udało się osiągnąć jako-takie sukcesy. Zdenerwowało to chyba nieistniejącego kirgiskiego szamana, którego zaczynamy podejrzewać o celowe psucie pogody. Afgańscy Kirgizi to chciwy, mieszkający w jurtach naród, trudniący się nie tylko wypasaniem jaków i owiec, ale także drobnymi kradzieżami, uprowadzaniem koni należących do obcokrajowców oraz podawaniem cen z kosmosu. Jak twierdzi nasz komputer, wydaje się prawdopodobne, że uwięzili słońce licząc na to, że wykupimy je za dolary. Niestety jako, że tych mamy coraz mniej pozostaje nam jedynie czekać. A czekając przypomnijmy może sobie chwałę dni minionych.


Widok na kilka szczytow leżących na terenie dzialania wyprawy
(fot. Bartek Tofel)


Mapa akcji górskiej

Pierwsze sukcesy górskie to zasługa Jacka Kierzkowskiego i Tomka Klimczaka (obaj KW Warszawa), którzy 23 lipca ustawili w cieniu wielkiego kamienia z podwieszonej dolinki mały czerwony namiot o nazwie Viper (ang. Żmija). Następnego dnia wyruszyli z niego na drogę o różnicy wysokości około 600 metrów i po wspinaczce w stromych i sypkich śniegach (których kąt nachylenia dochodził do 70*) oraz odcinkach kruchej skały zdobyli dziewiczy wierzchołek o wysokości 5321 metrów. Dosyć kształtny szczyt ochrzcili nazwą Kohe Atram (Góra Atram), a drogę „Proste rozwiązanie”. Chłopcy okazali się pierwszymi od 32 lat Polakami, którym dane było wejść na szczyt jakiejkolwiek góry w Afganistanie.


Tomek Klimczak zaraz przed wycofaniem się z drogi
na wierzchołek 5625 metrów
(fot. Bartek Tofel)

W tym samym czasie na pobliskim szczycie o wysokości 5711 metrów (według map Gensztabu ZSRR, którymi posługujemy się na wyprawie) działała Justyna Leszczuk, Maciek Ostrowski oraz ja. Niestety z powodu problemów zdrowotnych jednego z członków zespołu udało nam się wspiąć jedynie na przełęcz o wysokości około 5350 metrów, z której z kwaśnymi minami musieliśmy zawrócić. Przełęcz dosyć przewrotnie i złośliwie ochrzciliśmy mianem „Przełęczy Toaletowej” (w używanym w Afganistanie języku dari – Kotale Tasznob).


Maciek Ostrowski na drodze na Kotale Tasznob. Z prawej widoczny przedwierzcholek szczytu 5711(fot. Bartek Tofel)

Wierzchołek, który nas odrzucił udało się szczęśliwie zdobyć dwa dni później, 26 lipca, trzem kolegom – Michałowi Karbowskiemu, Sławkowi Korytkowskiemu (obaj KW Warszawa) oraz naszemu operatorowi filmowemu Rafałowi Sieradzkiemu. Chłopcy wyszli z namiotu leżącego u podstawy ściany po 00:30 rano, na szczycie stanęli ok. 9:15 czasu polskiego, a w namiocie byli z powrotem dopiero około 16. Wszystko za sprawą głębokiego śniegu, w którym zapadali się nawet po szyję. I tak co dziesięć – dwadzieścia kroków na przestrzeni kilku kilometrów, z kilkunastokilogramowymi plecakami na wysokości nieco ponad 5000 metrów nad poziomem morza. Piękną, ale niewdzięczną górę ochrzcili na cześć swych byłych, obecnych lub przyszłych miłości mianem Kuh Se Zeboi (Szczyt Trzech Gracji).

W czasie, gdy chłopcy walczyli na śnieżnym szczycie, wszystkim osobom pozostałym w bazie sen z powiek spędzały losy innego zespołu. Piotr Kłosowicz (KW Warszawa i SKPB Warszawa) oraz Tomek Rojek przeżywali nie lada kłopoty na grani pozornie łatwego skalno-lodowego wierchu. Krótka, w zamysłach pięciogodzinna wycieczka na leżący w pobliżu bazy cel, zamieniła się w 38 godzinną walkę bez sprzętu biwakowego łączącą w sobie zarówno próby ujścia z życiem spod dwóch lawin (w tym jednej kamiennej) oraz przeżycia noclegu na wysokości około 5300 metrów. Ostatecznie chłopakom udało się nie tylko przetrwać, ale i zdobyć krnąbrny wierzchołek Bordze Polandi (Polskiej Baszty, jak ochrzcili złośliwca) liczący 5566 metrów. Do bazy wrócili wieczorem 25 lipca.

I na tym, nie licząc samotnego prawie wejścia na liczący 5613 metrów szczyt w wykonaniu Mirka Łabuza zakończyły się dotychczasowe świetliste sukcesy wyprawy. Mirek zatrzymał się 11 metrów przed wierzchołkiem zostawiając szczyt wraz pudełkiem ciastek HIT (rzadki to rarytas na afgańskim końcu świata!) dla kogoś, komu bardziej niż jemu zależy na zdobywaniu i podbijaniu dziewiczych fragmentów planety.


fot. Jacek Kierzkowski

Nastały dni szarości i smutku. Nastał 28 lipca. Piotrek i Tomek, którzy wyruszyli w góry musieli wrócić do bazy kolejnego dnia z powodu bardzo silnego zatrucia pokarmowego. Ela Kamińska (KW Warszawa) i Sławek Korytkowski przed odwrotem przesiedzieli dwa dni w żołądku maleńkiej Żmiji ukrytym pod ścianą, z której co chwila waliły lawiny z mokrego śniegu lub obluzowanych kamieni. Tomek Klimczak i Maciek Ostrowski przez pół nocy walczyli w 800 metrowej ścianie w zacinającym śniegu, by po zrobieniu drogi i osiągnięciu przełęczy w grani zrezygnować z bardzo bliskiego już szczytu o wysokości 5625 metrów. W ostatniej chwili wycofali się do leżącego w dole maleńkiego czerwonego namiotu by ratować życie, a i tak po drodze zagarnęły ich dwie śnieżne lawiny.

I tym sposobem stała się rzecz niemożliwa od początku wyprawy – w jednym momencie w bazie znaleźli się wszyscy uczestnicy. Siedzą teraz i gniją w wilgotnej atmosferze, a „Baza Ludzi z Mgły” (jak ostatnio ochrzciliśmy miejsce naszego spoczynku) stała się świadkiem nieustającej rozpusty kulinarnej, wyzywania pogody od najgorszych, ciskania w pobliską łachę śniegu wielkimi kamieniami, opowiadania strasznych głupot, intensywnego samokształcenia (ceny książek osiągnęły poziom nieobserwowany w Afganistanie od stuleci) i innych działań zabijających nudę i deszcz.

W chwili obecnej, 30 lipca, wszyscy marzą tylko o dwóch rzeczach – poprawie pogody (musimy opuścić bazę najpóźniej 5 sierpnia) lub dużej dawce opium (od którego uzależnionych jest wielu chciwych Kirgizów). Jako, że na to pierwsze nie mamy wielkiego wpływu, lada chwila z bazy wyruszy ekspedycja z celem zrealizowania tego drugiego marzenia. Oprócz celów czysto hedonistycznych ta grupa degeneratów zbierze także dane epidemiologiczne (celem dostarczenia za rok dobrze ukierunkowanej pomocy medycznej), zakupi kilka rekwizytów dla Muzeum Azji i Pacyfiku w Warszawie oraz postara się jak najlepiej udokumentować życie chciwych, a wrednych Kirgizów, na filmie i zdjęciach. By prawdzie stało się zadość wasz korespondent wejdzie w jej skład i wszystko dokładnie opisze. Trzymajcie kciuku za pogodę i do usłyszenia za tydzień!

Bartek Tofel

Z ostatniej chwili:

Rankiem 1 sierpnia nad obozem zaświeciło słońce! Panuje wielkie poruszenie. Wszyscy wylegli z namiotów by przesuszyć zawilgotniałe i podgniwające rzeczy. Odważniejsi (tylko kobiety są do tego zdolne) postanowili umyć włosy. Ale przede wszystkim panuje nastrój planowania najbliższych akcji górskich. Wiadomo, że czasu pozostało niewiele, dla niektórych to ostatnia szansa na zdobycie dziewiczego wierzchołka. Już dziś większość zespołów udaje się w pobliże swoich celów, aby w wysuniętych bazach obserwować warunki i być gotowym do ataku szczytowego.


Podczas dobrej pogody nasza mesa na otwartym powietrzu to centrum zycia towarzyskiego (fot. Bartek Tofel)

Z nieoficjalnych ustaleń wynika, że zespoły będą atakować następujące cele:

  • Piotr Kłosowicz, Tomasz Rojek – przejście granią smoczego grzebietu ze zdobyciem szczytu o wysokości ok. 5500 m n.p.m.
  • Tomek Klimczak, Maciek Osttrowski – zdobycie szczytu 5625 m z którego musieli uprzednio zrobić odwrót przez diretissimę – środkiem północno-wsch. ściany.
  • Sławek Korytkowski, Ela Kamińska, Jacek Kierzkowski, Rafał Sieradzki – zdobycie szczytu 5450 m n.p.m. na krańcu lodowca (spod którego pogoda wygnała wcześneij Elę i Sławka)

W bazie na nasłuchu zostają Karpiu i Mirmił.
Trzymajcie kciuki za powodzenie i bezpieczeństwo akcji.

Rafał Sieradzki

Oficjalna strona wyprawy to afganistan2010.pl, a blog wyprawy afganistan2010.navigeo.pl.




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek
    Brak komentarzy na forum