20 maja 2010 14:13

Malanphulan – ostateczna odpowiedź zespołu z 20 maja 2010

Oto pełna odpowiedź zespołu z Malanphulan na zarzuty, jakie pojawiły się w wywiadzie z Wojtkiem Kurtyką. Do tej pory opublikowaliśmy również opisy trudności Wojtka Kurtyki i Bogdana Stefko oraz analizę geometrii ściany Grzegorza Głazka. Tym razem zespół gruntowanie analizuje i wyjaśnia kwestie związane z taktyką, trudnościami i po raz kolejny odnosi się do kontrowersji dotyczących osiągnięcia grani głównej.

Redakcja

—————–

Malanphulan – ostateczna odpowiedź zespołu

W dyskusji dotyczącej naszego przejścia powracają pytania o miejsce, gdzie zakończyliśmy wspinaczkę, trudności techniczne drogi, historię zdobywania ściany oraz styl naszego przejścia, dlatego chcieliśmy wyjaśnić tutaj kilka kwestii z tym związanych.

Styl alpejski

Styl alpejski to sztuka wyboru i kompromisu. W tym stylu zespół wspinaczkowy wspina się od punktu wyjścia aż do szczytu, transportując ze sobą cały sprzęt wspinaczkowy i biwakowy potrzebny do zdobycia ściany. Wiadomo, że im więcej tego sprzętu zabierzemy, tym lepiej będziemy przygotowani na różne ewentualności, ale też bardziej się obciążymy i tym samym tempo naszego wspinania ulegnie spowolnieniu.


Widok na Malanphulan z dojścia do bazy (fot. arch. Marcin Michałek)

Z kolei, jeśli pójdziemy „na lekko”, może się okazać, że nie będziemy w stanie ukończyć wspinaczki z powodu zbyt dużego obciążenia organizmu – braku sprzętu, wody, jedzenia, możliwości odpoczynku. Na każdej drodze trzeba dobierać taktykę tak, aby znaleźć złoty środek – zabrać ze sobą w ścianę na tyle mało sprzętu, aby zbytnio nie spowolnić tempa, ale i wystarczająco dużo, aby mieć zaplecze do jej przejścia.

Dodatkowo wchodzą w grę jeszcze inne czynniki: mocniejszy zespół może wybrać inną taktykę niż zespół słabszy, wspinanie należy skorelować z porą dnia, tak aby wspinać się wtedy, kiedy na ścianie jest bezpiecznie (obrywy z seraków) itp. Na Siekierze taktyka ma znaczenie kluczowe.

Ściana

Jest to ściana o północnej ekspozycji, w związku z tym o tej porze roku nigdy nie świeci tam słońce i ciągle panuje przenikliwe zimno. Występują też duże trudności ze znalezieniem miejsc biwakowych. Gdy doda się do tego wysokość ściany (powyżej 1000 m, a nie np. 3 km) powoduje to, że w pierwszym odruchu wydaje się, iż najlepiej będzie ograniczyć ilość sprzętu do minimum – że im mniej zabierzemy go w ścianę, tym szybciej będziemy się poruszać.

W ten właśnie sposób były prowadzone pierwsze próby. Okazało się jednak, że taki styl na tej górze raczej nie zdaje egzaminu, czego dowodzą wielokrotne próby dokonywane tą metodą. Jednak każda kolejna próba niosła ze sobą nowe doświadczenia i w wyniku ich analizy taktyka zdobywania ściany zaczęła powoli ewoluować.

Asekuracja

Na ścianie występują bardzo poważne problemy z asekuracją – jest to w dużej mierze wspinanie w cienkim lodzie nalanym na płyty, w którym bardzo trudno i rzadko można osadzić dobre punkty asekuracyjne, jest to też niezmiernie czasochłonne. Przy okazji chcemy wyjaśnić – ponieważ padały również spekulacje o poręczowaniu – że przy żadnej znanej nam próbie nie były nigdy wykorzystywane liny poręczowe. Po jakiejkolwiek próbie na ścianie lina była zawsze ściągana na dół i za każdym razem zaczynaliśmy wspinanie od nowa – od podstawy ściany lub od miejsca biwaku.

Z powodu trudności z zakładaniem punktów asekuracyjnych trudno jest tam również założyć dobre stanowiska, które są potem konieczne do zjazdów – stanowiska nie dają poczucia bezpieczeństwa, a każdy sposób wycofania się lub zejścia ze ściany inny niż zjazdami byłby ogromnym problemem logistycznym – niezmiernie trudnym, niebezpiecznym i czasochłonnym rozwiązaniem.

Marcin Michałek:

W 1998, kiedy po raz pierwszy jechałem na Siekierę wraz z Wojtkiem Kurtyką, stosowaliśmy jego taktykę z poprzednich prób. Przed atakiem szczytowym weszliśmy w ścianę trzy razy, aby zbadać warunki, znaleźć możliwość przejścia i założyć stanowiska asekuracyjno-zjazdowe. Przy pierwszym wyjściu próbowaliśmy znaleźć przejście lewą częścią ściany, ale doszliśmy do wniosku, że będzie to niemożliwe i zdecydowaliśmy się na wspinanie częścią centralną.

Pralkę pokonaliśmy w jej lewej części, która w tym miejscu jest najniższa i tam też było najwięcej lodu. W trakcie wszystkich prób używaliśmy liny do asekuracji, ale nie zakładaliśmy praktycznie punktów przelotowych pomiędzy stanowiskami. Na całej drodze założyliśmy dosłownie kilka takich punktów. Wynikało to nie tyle z łatwości terenu, co raczej z ograniczeń sprzętowych (posiadaliśmy tylko śruby Irbis) i problemów z wynajdywaniem miejsca pod przeloty oraz ich osadzaniem.

Zakładanie asekuracji w stromym terenie było bardzo czasochłonne i wyczerpujące, tak że bezpieczniej było szybko poruszać się do góry bez jej zakładania, niż tracić cenny czas i siły na znalezienie miejsc, gdzie można by osadzić śrubę. Podczas finalnego, czwartego wejścia w ścianę udało nam się pokonać Pralkę i dojść na odległość wyciągu lub dwóch od kopuły szczytowej.

Podjęliśmy decyzję o wycofie – byliśmy bardzo zmęczeni, widzieliśmy, że przed nami jeszcze trudne miejsca, było nam bardzo zimno i nie mieliśmy nic do jedzenia i picia. Cała akcja wraz z wycofem zajęła nam 30 godzin. Bardzo zmęczeni ledwie dotarliśmy do bazy. Podczas karawany powrotnej zaczęliśmy analizować naszą porażkę i doszliśmy do wniosku, że musimy się jeszcze bardziej odciążyć – np. przez pokonanie części ściany solo, bez asekuracji, żeby zyskać na czasie.

Umówiliśmy się, że kolejną próbę podejmiemy razem, jednak nie było mi dane w niej uczestniczyć – była to próba Wojtka z Erhardem Loretanem w roku 2000.

Ogólny opis ataku z 2000 roku prezentuje Wojtek w wywiadzie. Wojtek nie pisze jednak o jednym, bardzo ważnym aspekcie ich próby. Na tych odcinkach ściany, gdzie wspinali się solo, nie zakładali stanowisk; musieli więc robić to zjeżdżając, co jak już wyjaśniliśmy, jest w tej ścianie niezwykle problematyczne i czasochłonne – budowanie jednego stanowiska zajmuje nawet do 1,5 godziny. Wojtek nie podaje w wywiadzie, ile czasu trwała cała akcja, wiemy tylko, że wspinaczka do góry zajęła im 15 godzin.

Podobny czas osiągnął zresztą Wojtek z Marcinem w roku 1998 (doszli wtedy nieco niżej), ale pomimo, że mieli założone wszystkie stanowiska (z czego około połowy podczas poprzednich prób), cała akcja trwała wtedy 30 godzin. Dla Wojtka i Loretana dopiero na zjazdach zaczęła się „prawdziwa przygoda” – wiemy z relacji Wojtka, że wycof był bardzo ciężki.

Co prawda Wojtek skromnie określa ich zespół jako zespół emerytów i dowodzi, że skoro dwóch starszych panów było w stanie pokonać 90% ściany w 15 godzin, to wycena ED2/3 jest nie do zaakceptowania. Wojtek ma prawo twierdzić, że dla niego był to już schyłek ekstremalnej kariery, ale przypomnijmy, że Loretan miał wtedy czterdzieści jeden lat, był w złotej formie alpejskiej i właśnie wtedy podejmował trudne himalajskie próby, między innymi na legendarnej Grani Mazeno na Nanga Parbat. Obaj jednak mieli bezsprzecznie ogromne doświadczenie, które na takiej ścianie jest nie do przecenienia.

Trudności – porównania

Dla porównania, podobnej długości drogę (1200 m) na Grandes Jorassess o wycenie ED3, Colton-McIntyre, Uli Steck pokonał solo w niewiele ponad 2 godziny i nikt w związku z tym nie kwestionuje jej trudności. Wkrótce potem tę samą drogę pokonał świetny brytyjski zespół Bullock-Cool-Helliker w czasie 15,5 godziny, przy normalnej asekuracji z liną, i mimo to ich przejście zostało uznane za bardo dobre – to dowodzi po części, jaki procent czasu zajmuje zakładanie asekuracji na tego typu wspinaczkach i że nie zawsze można je oceniać po tym, ile czasu ich pokonanie zajęło najlepszym z najlepszych.

Zresztą średnie nachylenie na tej drodze (co prawda obliczone przez nas na miarę naszych możliwości – prosiliśmy o szczegółową konsultację Grześka Głazka, ale zignorował naszą prośbę (email z dnia 09.05.2010), oscyluje w okolicach 60?, co również padło w dyskusji nad naszą wyceną jako argument ją dyskwalifikujący.

Padł też zarzut, że być może nasza ocena trudności jest błędna z powodu braku doświadczenia zespołu („Może Dream Team działał na takim poziomie, dokonując (…) prób na No Siesta” – Wojtek; „To było dla nich w zasadzie pierwsze spotkanie z himalajskim wspinaniem” – Redakcja Wspinanie.pl). Marcin brał udział w próbie przejścia No Siesta w 1998 r., wraz z Marcinem Tomaszewskim i Jackiem Czechem, a w górach wysokich doświadczenie mają wszyscy uczestnicy zespołu: Marcin – trzecia próba na Siekierze, Wojtek – działał w Pamirze, Hindukuszu i Karakorum, Krzysiek – działał w Pamirze i była to jego druga próba na Siekierze.

Poza tym zarówno Marcin jak i Wojtek mają w swoim wykazie drogi w stopniu ED. Wszyscy mamy duże doświadczenie tatrzańskie i alpejskie.

Kwestionując naszą wycenę, Wojtek przytacza też wciąż słowa Krzyśka, który miałby powiedzieć, że żadne miejsce na drodze nie jest trudniejsze niż IV. Ta rozmowa przebiegała jednak inaczej – dotyczyła wyłącznie ostatniego, górnego odcinka drogi, powyżej kluczowego przewinięcia. To tam nie było miejsc trudniejszych niż IV.

Nawiązując jeszcze do skali powagi dróg alpejskich, stopnie te są w dużej mierze orientacyjne. Oprócz trudności technicznych, wycena obejmuje też inne parametry: jakość asekuracji, długość drogi, wystawę ściany, zagrożenia obiektywne, trudności orientacyjne ściany, charakter stanowisk, trudności przy zejściu i stopień komplikacji całego przedsięwzięcia. Nawet w Alpach istnieje wiele dróg, które mają odczuwalnie niższe wyceny niż te podane w przewodniku i odwrotnie.

Przy okazji chcielibyśmy wyjaśnić jeszcze pozorne różnice w wycenie drogi. Otóż, co nie dla wszystkich wydaje się oczywiste, pomiędzy wyceną „ED+” a wyceną „ED 2/3” nie ma żadnej sprzeczności. ED+ to według nowej (czy raczej rozszerzonej) skali to samo, co ED 2/3.

Naszym zdaniem droga na Siekierze zasługuje na wycenę ED+. Podając takie trudności oparliśmy się na całym naszym doświadczeniu wspinaczkowym – jednak jak każda niezweryfikowana wycena jest tylko propozycją i nie będziemy się przy niej upierać. Jeżeli właśnie ona ma być tą przysłowiową kością niezgody, to możemy zgodzić się na obniżenie jej do ED.

Wysokość ściany

Jeśli chodzi o zarzut dotyczący podania przez nas nieprawdziwej wysokości ściany, to musimy przyznać, że w tej kwestii po prostu oparliśmy się na autorytecie Wojtka. To on obliczył wysokość ściany na 1400 m (taka wysokość figuruje we wszystkich wcześniejszych podaniach i sprawozdaniach z wyjazdów, na których byliśmy razem z Wojtkiem) i – przyznajemy się tutaj do błędu – przyjęliśmy to za pewnik. Przy tej kwestii akurat się jednak nie upieramy.

Jeszcze raz historia

Ale wróćmy do historii zdobywania ściany. W roku 2005 nastąpiło kolejne podejście do zdobycia Siekiery i pojawiła się gruntowna zmiana taktyki. Do Wojtka Kurtyki i Marcina Michałka dołączył Krzysiek Starek, tworząc zespół trzyosobowy (jeden prowadzi, drugi asekuruje, trzeci buduje stanowisko zjazdowe – najlepiej Abałakowa).

Krzysiek Starek:

Tym razem plan był taki, aby po wyjściach aklimatyzacyjnych połączonych z przygotowaniem stanowisk ponad Pralkę, zaatakować ścianę z biwakami oraz zaopatrzyć się w „gotowanie”. W pierwszym „liźnięciu ściany” pokonaliśmy niewiele terenu – słaba aklimatyzacja i sypki śnieg w dolnej części skutecznie pozbawiły nas sił.

Do bazy wróciliśmy wykończeni. Następne wyjście podjęliśmy już bez Wojtka, który zrezygnował z powodów zdrowotnych i przeszliśmy wtedy ponad połowę Pralki. Wróciliśmy do bazy, po czym zdecydowaliśmy się podjąć główny atak. Szczęśliwie w dolnej części lodowego żeberka udało nam się wykopać platformę, na której spędziliśmy dosyć wygodnie noc.

Rano z całym dobytkiem weszliśmy w Pralkę – gotowe już stanowiska pozwalały nam na szybką wspinaczkę. Niestety wyżej nasze tempo spadło; lód na tym odcinku był bardzo cienki, co spowodowało, że zakładanie stanowisk było trudne i czasochłonne: albo odkuwaliśmy warstwę lodu i szukaliśmy szczelin pod haki, albo korzystaliśmy ze śrub wkręconych na 5 cm.

Ok. 14 byliśmy jakieś 100 m przed końcem Pralki, ale jest to jej najtrudniejszy fragment. Zamierzaliśmy przed nocą wydostać się ponad Pralkę i znaleźć jakieś miejsce na biwak, zdaliśmy sobie jednak sprawę, że nie zdążymy. Poza tym asekuracja była tak fatalna, że uznaliśmy, iż ryzyko jest zbyt duże i podjęliśmy trudną decyzję o odwrocie.

Rok 2009. W wyniku przemyśleń nad dotychczasowymi nieudanymi próbami, zdecydowaliśmy się na kolejną korektę taktyki z 2005 roku. Według tego planu, rozpoczęliśmy od wejścia aklimatyzacyjnego w innym rejonie, na Lobuche East (dwa wejścia na 6000 m n.p.m.), po czym wróciliśmy do wioski Pang Poche (4000 m n.p.m.) na odpoczynek. Założenie było takie, aby aklimatyzować się gdzie indziej, na łatwej górze.

Dotychczasowa taktyka aklimatyzacji przez wychodzenie przed atakiem w ścianę, gdzie panuje wieczny cień i przenikliwy mróz, a potem odpoczywanie w bazie na 5000 m, gdzie słońce pojawia się na bardzo krótko i przez większość czasu panuje przenikliwe zimno, powodowało szybką deteriorację organizmu. Dzięki aklimatyzacji na innej górze chcieliśmy ograniczyć ilość wejść w ścianę Siekiery do jednego ataku od podstawy do szczytu. Odpoczynek w Pang Poche pozwolił nam na znacznie lepszą regenerację po aklimatyzacji.

Jeśli chodzi o samo wspinanie podczas tych trzech prób na ścianie (1998, 2005 i 2009), to nigdy nie wspinaliśmy się dwa razy tą samą linią. Trzeba pamiętać, że mówimy o ścianie lodowej, na której nie dosyć, że warunki wspinaczkowe wciąż się zmieniają, to jeszcze nieustannie zmienia się jej makrorzeźba – nawet w trakcie naszej wspinaczki z boku uległy oberwaniu dwa olbrzymie seraki.

Wspinanie na Siekierze, to wspinanie w lodzie nalanym na strome płyty i dlatego, szczególnie na Pralce, jego układ był zawsze inny. Już w 2005 roku lewe ograniczenie Pralki, którym wspinaliśmy się w 1998 roku (gdyż było najłatwiejsze technicznie), nie nadawało się do wspinania – nie było w ogóle lodu na dojściu. Być może to po prostu przypadek, a może wynik bardziej ogólnych tendencji związanych z ociepleniem klimatu.

W 2005 roku planowaliśmy biwak na żebrach śnieżnych ponad Pralką. W roku 2009 było tam już bardzo niebezpiecznie – wciąż dochodziło do obrywów. W związku z tym nasza droga wiodła przez znacznie trudniejszy technicznie środek Pralki. Podobne zmiany mogły mieć miejsce w górnej części ściany.

W trakcie spotkania weryfikacyjnego, które odbyło się po wyprawie w domu Wojtka okazało się, że w opisie terenu pokonanego przez Wojtka w próbie z Loretanem, a naszym są duże rozbieżności. Wojtek mówił np. wyraźnie o tym, że przy wyjściu na wprost z jego ostatniego stanowiska było bardzo trudno, teren praktycznie uniemożliwiał wspinaczkę, więc Loretan poszedł w lewo.

Nad naszym stanowiskiem, które prawdopodobnie znajdowało się w okolicy stanowiska, o którym mówił Wojtek, teren nie nastręczał większych trudności technicznych, wobec tego poszliśmy wprost do góry. Niestety, nie znaliśmy szczegółów przejścia Wojtka z Loretanem. Ci, którzy znają Wojtka wiedzą, że bardzo niechętnie dzielił się swoją wiedzą na temat Siekiery, szczegółami z innych prób, czy zdjęciami góry.

Jednak teraz, z zestawienia schematu próby Wojtka z Loretanem oraz przebiegu naszej drogi, wyraźnie widać, że ich przejście biegło w dużej mierze zupełnie innym terenem niż nasze. Warunki w tej ścianie zmieniają się z roku na rok i to one determinują linię wspinaczki – dziewięć lat wcześniej warunki były na pewno zupełnie inne i pozwalały na prowadzenie drogi innym terenem. Stąd mogą wynikać rozbieżności w ocenie drogi przez nas i przez Wojtka.

Wracając do naszej taktyki przejścia ściany w roku 2009, to kolejnym jej elementem było zabranie ze sobą sprzętu biwakowego, aby zapewnić sobie zaplecze do przejścia „od podstawy do szczytu”. To właśnie próba Wojtka z Loretanem umocniła nas w przekonaniu, że taktyka „na lekko” nie sprawdza się na tej ścianie.

Owszem, można – mówiąc językiem potocznym – „popylać tam na maksa do góry” bez asekuracji, licząc na to, że przy dobrych warunkach w ścianie i stosunkowo bezpiecznych na grani zdoła się osiągnąć szczyt. Tylko co potem? Trzeba jakoś się dostać na dół, a nie ma praktycznie innej możliwości, niż zrobić to za pomocą zjazdów.

Do zjazdów trzeba jednak mieć stanowiska, a ich budowa w tej ścianie pochłania większość czasu i sił w ramach całej akcji. Ponieważ tym razem nie mieliśmy wcześniej założonych stanowisk jak przy poprzednich próbach, bo nie było wyjść w ścianę przed atakiem szczytowym, wiedzieliśmy, że musimy spędzić w ścianie więcej czasu niż poprzednio. Po prostu metodą prób i błędów doszliśmy do wniosku, że taka taktyka będzie najlepsza.

Kalendarium przejścia:

30 października
Start z bazy około 10 rano. Podejście z „worami” pod ścianę, w którą wbijamy się wczesnym popołudniem. Przez łatwy śnieżny kuluar dochodzimy do przełączki z miejscem na biwak (podczas poprzednich prób taki biwak byłby niemożliwy – w tym miejscu były wtedy tylko gołe skalne płyty).

31 października
Rozpoznajemy warunki w ścianie, podchodzimy pod główne spiętrzenie, tzw. Pralkę. Wcześniejsze duże opady śniegu i silne wiatry wymiotły śnieg z górnej części ściany na dół, dzięki czemu możemy podejść solo po śniegu, oszczędzając kilka wyciągów. Pod Pralką trafiamy na bardzo strome nitki lodu biegnące centralnie środkiem ściany. Przechodzimy 3 bardzo długie wyciągi i zjeżdżamy do biwaku. Decydujemy o podjęciu na drugi dzień akcji non-stop.

1 listopada
Startujemy po południu o godzinie 16.00. Dzięki temu możemy lepiej wypocząć przed atakiem, w nocy pokonać znane fragmenty terenu, a przede wszystkim nie cierpieć z powodu dotkliwego porannego mrozu. W nocy pokonujemy Pralkę, w gdzie udaje nam się wyszukać w całości lodowe przejście przez płytowe spiętrzenia.

2 listopada
Po wyjściu ponad Pralkę wspinamy się długo łatwiejszym, ale wyczerpującym terenem, aby pod wieczór dojść do kluczowego, bardzo stromego kuluaru, zakończonego lodowym soplem. Przechodzimy ostatnie spiętrzenie. Teren powyżej nie wygląda trudno, więc zmęczeni długim wspinaniem gotujemy sobie coś do picia. Wyciąg przed grania zaczynają się jednak problemy – sypki, niezwiązany śnieg, seraki. Przed północą Marcin dociera na prowadzeniu do grani. Zdaje sobie sprawę, że zaczyna stąpać po nawisie, więc się zatrzymuje. Grań jest podziurawiona przez wiatr, zalega na niej niezwiązany śnieg.

Grzbiet grani łagodnie wznosi się w stronę widocznego już niedaleko szczytu, jednak teren opada w dół z grani bardzo stromo – nie ma możliwości zrobienia trawersu poniżej. Ponieważ nie ma również możliwości założenia tu asekuracji, Marcin schodzi niżej do ostatniego punktu przelotowego, gdzie ściąga resztę zespołu i gdzie razem podejmujemy decyzję o rozpoczęciu zjazdów.

3 listopada
Na zjazdach nieustannie towarzyszy nam nieznośne, przenikliwe zimno. W końcu docieramy do biwaku, gdzie łapiemy kilka godzin snu. Po południu kontynuujemy zejście i już mocno po zmroku, dochodzimy do namiotów naszej bazy wysuniętej.

Grań prowadząca do szczytu

Podejmując decyzję o zjazdach czuliśmy całkowitą pewność, że pokonaliśmy ścianę. Marcin nie stanął okrakiem na krawędzi nawisu (niektórzy przywołują ten fakt w formie zarzutu), bo takich rzeczy się po prostu nie robi – jest to najnormalniej w świecie zbyt niebezpieczne (patrz rysunek). Grań prowadząca do szczytu nie nastręczała trudności technicznych, była jednak bardzo niebezpieczna. Ponieważ teren opadał z niej bardzo stromo w dół, nie było możliwości obejścia grani poniżej.

Jedynym rozsądnym wyjściem z tej sytuacji była decyzja o rezygnacji z osiągnięcia szczytu. Zdjęcia dobrze ilustrujące tę sytuację można znaleźć w „Podręczniku Wspinaczki” Fyffe’a i Petera pomiędzy str. 278-279 (niestety strony ze zdjęciami nie są numerowane), dołączamy też własne rysunki obrazujące wygląd miejsca, gdzie doszedł Marcin.

Na jednym ze zdjęć w „Podręczniku Wspinaczki” ktoś wspina się granią (=polem śnieżnym pod jej ostrzem) pod nawisem. U nas teren był tak stromy, że zrobienie podobnego trawersu pod ostrzem grani nie wchodziło w grę, ostrze zaś łagodnie wznosiło się w stronę szczytu, nie przedstawiając trudności technicznych, ale było bardzo niebezpieczne, ze względu na nawisy.

Na szczycie nawisów były też grzyby śnieżne, poprzewieszane raz na jedną, raz na drugą stronę (podobnie jak na zdjęciu sąsiadującym ze stroną 279), a niezwiązany śnieg uniemożliwiał asekurację. Też uważamy, że zabrakło nam tej kropki nad „i” w postaci wejścia na szczyt; drogę zakończyliśmy na grani, ale nie jest to jedyny taki przypadek w historii.

Wojciech Kozub, Marcin Michałek, Krzysztof Starek




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek

    Malanphulan - ostateczna odpowiedź zespołu [86]
    CHŁOPAKI !! przestańcie się tłumaczyć bo to poniżające i rzućcie…

    20-05-2010
    butcher

    Ale wciąż brak odpowiedzi na zarzut zasadniczy... [19]
    jakim cudem startując z tego samego co Kurtyka miejsca osiągnęli…

    20-05-2010
    RCz

    Wiecej pokory [8]
    Polecam przeczytanie newsa ze strony Alpinist, dotyczacego pierwszego przejscia polnocno-wschodniej…

    26-05-2010
    robo