26 maja 2010 08:01

ARMAGEDON – dalszy ciąg konkursu Napisz Prozę. Zasiej Grozę

Nasz konkurs nabiera tempa. Do redakcji napłynęło aż 30 propozycji dalszego ciągu konkursowego opowiadania. Przed nami tygodniowe głosowanie na najlepszą wg czytelników kontynuację [Głosowanie]. Zwycięski odcinek zostanie dołączony do początku opowiadania, autor otrzyma nagrodę, a cała zabawa rozpocznie się od nowa. Zapraszamy.

Przez najbliższy tydzień (czyli do wtorku 2 czerwca) czytelnicy mogą głosować na najlepszy ich zdaniem odcinek – ankieta zamieszczona została na forum wspinanie.pl [Głosowanie].

Regulamin konkursu.

Propozycje kolejnego odcinka:

  1. Daria Argento
  2. Dżej-es
  3. Mały
  4. Monika Kopryna
  5. Monika Zaręba
  6. Sen
  7. TBC
  8. Thomas Gravenhage
  9. xxx

ARMAGEDON

Obudził go krzyk. Długi, przeciągły, pełen przerażenia. Przez chwilę siedział zastanawiając się, kto tak krzyczy. Potem zdał sobie sprawę, że to był jego własny głos. Obudził go jego własny krzyk. Kurwa. Potrząsnął zaspaną głową. Powoli docierało do niego, że to był tylko zły sen.

Znowu. Znowu ten koszmar. Ostatnio nachodził go coraz częściej, jednak schemat pozostawał zawsze ten sam. Zawsze ta sama, przerażająca sytuacja bez wyjścia. Kurwa. Siedział oszołomiony zastanawiając się czy wstawać, czy położyć się jeszcze na chwilę. Po chwili zdecydował, że i tak już nie zaśnie. Spojrzał na drugą połowę łóżka. Była pusta. Pozostawała pusta już od trzech tygodni. Kurwa.

Wstał i wykonał swój rutynowy poranny obchód. Zaczął od przejścia koło komputera i odpalenia go. Potem kuchnia i włączenie ekspresu. Następnie łazienka i ważenie. Fuck, znowu przybyło mu 0,75 kilo. Jakurwaniepierdolę, jak to możliwe, żeby tak się spasł, jak jakiś wieprzu – 67 kg przy 179 cm wzrostu, toż to jakaś patologia już jest, trzeba będzie pomyśleć o drastycznym suszeniu się.

Jeszcze szybki rzut oka w lustro w celu skontrolowania tonusa klaty – przynajmniej w tym przypadku nie czekał go zawód, ale te powiększające się opony wokół bioder, obrzydlistwo! Z powrotem do kuchni, kawa gotowa, filiżanka w dłoń i marsz do biurka z kompem. A teraz czekał na niego najważniejszy punkt dnia – puszki ze smakołykami: animal pakiem, bcaasami i syntetycznym hormonem wzrostu. Stał przez chwilę przyglądając się kilkunastu pękatym pilsom na swojej dłoni. Mniam.

Jak zawsze rozpoczął dzień w sieci od wejścia na wspinanie.pl. W sumie sam już nie wiedział po co wchodził na ten portal. Jak się mógł spodziewać nie pojawiło się nic ciekawego. Przybyło jedynie kilka nowych reklam i mocno pijarowy news o pewnej ambitnej gospodyni domowej, która wgramoliła się na szczyt jakiegoś ośmiotysięcznika o nazwie Kandżencośtamcośtam. Takie popclimbingowe czasy nastały. Ważniejsze są silikony i wylansowana buźka – że też im te syntetyczne piersi nie eksplodują na takich wysokościach.

Obecnie wejście na Everest to prawie jak wystąpienie w Playboyu, tyle tylko, że z sesji w Playboyu przynajmniej coś sensownego wynika. Armagedon, kurwa. Jeszcze szybki rzut oka na forum, gdzie kilku biznesmeneli rozpytywało się w jaki sposób mogą rozpocząć „swoją przygodę ze wspinaczką”, no i oczywiście niezawodni prawicowi pederaści znowu głosili swoje teorie spiskowe. Wszystko się wali, wszystko się jebie.

Przełączył zakładkę i wszedł na swoją skrzynkę. Trochę spamu, jakieś topo od kumpla i dziwny mail zatytułowany: I STRĄCĄ ICH W CZELUŚĆ. Zaciekawiony kliknął na tę wiadomość zastanawiając się czy nie jest to przypadkiem jakaś nowa strategia spamerów od viagry. Jednak jak tylko przeczytał wiadomość, wiedział, że to coś zupełnie innego. Poczuł dziwne mrowienie w karku. Przez chwilę wpatrywał się w ekran zastanawiając się kto, jak, dlaczego? Wiadomość była bardzo krótka, składała się tylko z jednego zdania, tylko z trzech słów:

wiem co zrobiłeś…

Zero podpisu, nadawca użył jakiegoś anonimowego konta na gmailu. Jednak był pewien, że nie jest to przypadkowy żart. Powoli ogarniała go fala strachu. KTOŚ WIEDZIAŁ!

Propozycje kolejnego odcinka:

————————————-

Autor: Daria Argento

Nagły zawrót głowy rozmazał mu na chwilę pulsującego bielą ekranu. Zmniejszył jasność ekranu, jednak wiadomość nie zniknęła. Dziwne myśli przeplatały się w jego głowie z migawkami nocnego koszmaru. Poczuł bolesny skurcz żołądka, jakby poranna porcja ulubionych suplementów okazała się trująca.

Podskoczył na krześle na dźwięk sms-a. „Fuck, to tylko telefon, nie wpadaj paranoję”- powiedział do siebie. Odczytał tekst: „Zajebista pogoda. Wspin? Za godzinę wyjazd? K.” Kolega z panelu proponował wypad w skały. „Czemu nie?” – pomyślał. „Trochę porządnego wysiłku na pewno nie zaszkodzi, zwłaszcza na te obrzydliwe opony przy biodrach. A tę cholerną wiadomością zajmę się później. Odpisał: „Ok. CU za godzinę”.

Wyciągnął spod łóżka wytarty i uwalony magnezją plecak, wyrzucił wszystko na podłogę i zabrał się do pakowania. Nie ruszał szpeju przez trzy tygodnie. Wzdrygnął się na jakieś nieprzyjemne wspomnienie, składając rozbebeszoną uprząż. Strzepnął kurz z butów prosto na pościel, klnąc pod nosem. Zajrzał do woreczka z magnezją – powinno wystarczyć. Szybkim ruchem wrzucił do plecaka kilka karabinków i ekspresów, starając się nie patrzeć na dość sporą rysę na największym, czerwonym HMS-ie. Przy rozplątywaniu taśm znalazł pomiętą, damską opaskę w ostrym turkusowym kolorze. Jak oparzony rzucił nią, krzycząc „Kurwa, gdzie diabeł nie może.” Dziwnym trafem opaska wylądowała akurat na poduszce po pustej od trzech tygodni stronie łóżka. Zrobił dwa głębokie wdechy, zapiął plecak i skierował się do łazienki.

Zastanawiał się właśnie nad spreparwoaniem jakiegoś bogatego w węglowodany i białko śniadania, wpatrując się w lodówkę wypchaną jogurtami i serkami, kiedy zadzwonił telefon. Znów podskoczył jak pokopany prądem, ale komórka przestała dzwonić. Sygnał od kumpla znaczył, że można się zbierać do wyjścia. Zmieszał tylko szybko wściekle żółtą maź izotoniku z dwoma litrami źródlanej wody, zabrał plecak, narzucił na siebie softshellową kurtkę z dziurą na rękawie i wybiegł z mieszkania. Instynktownie, na samą myśl o wspinie w skałach, poczuł przyjemny dopływ adrenaliny.

Znajomy był typowym wspinaczkowym freekiem. Ledwo ruszyli, zaczął nawijać o ostatnich zawodach, jakie odbyły się przed weekendem w lokalnym CW, potem emocjonował się co bardziej hardkorowymi filmikami z youtube’a, aż w końcu rozpłynął się w marzeniach o nowym sprzęcie i wypadach do Hiszpanii czy Francji. Nasz bohater na początku nawet słuchał, zainteresował się wyraźnie boulderami z zawodów, bo na panelu znał niemal każdy chwyt po zimowych treningach. Potem jednak zaczął się stopniowo wyłączać, wróciło niemiłe poczucie mdłości, spotęgowane ssaniem w żołądku. Solidny łyk słodkiego izotoniku nie bardzo poprawił sytuację, koleiny na głównej – podobno – drodze regionu wzmagały tylko nieprzyjemne dolegliwości. Ostre, wiosenne słońce dawało prosto w przednią szybę, opuścił więc zakładkę przeciwsłoneczną. Mimowolnie spojrzał w odsłonięte lusterko. Jego uwagę zwróciło jadące za nimi wypolerowane na błysk, ciemne sportowe auto. „Niezła bryka”.

Zjechali z ekspresówki na boczną drogę, jeszcze bardziej dziurawą i krętą. Mimo to sprawnie posuwali się do przodu, mijając kolejne tabliczki miejscowości. Za oknem widać już było skały. Pobudzająca adrenalina znów zaczęła działać, wyjął więc z plecaka topo i wrócił do rozmowy z kierowcą, opracowując plan walki. W pewnym momencie słońce, które teraz mieli z tyłu, odbiło się od lusterka, oślepiając go na chwilę. Spojrzał i mimo wysokiej temperatury przeszedł go dreszcz. Droga była pusta, jedynie czarne coupé wciąż jechało za nimi, a kierowca najwyraźniej był niezły, bo przybliżał się na kiepsko wyprofilowanych zakrętach, a oddalał na dłuższych prostych. Idealnie wyglancowana przednia szyba, powleczona najpewniej filtrem polaryzacyjnym, skutecznie ukrywała twarz kierowcy. Na jednym z łuków bohaterowi wydawało się, że dostrzegł w lusterku zarys postaci, długie blond włosy i duże, ciemne okulary. „Kobieta?”, zastanawiał się mimowolnie, czując niepokojące ssanie żołądka. Za chwilę jednak kumpel wyrwał go z zamyślenia: „Rozglądaj się, zaraz powinien być tu gdzieś dziki parking, koło najbardziej wyjebanej skały. Same szóstki plus w górę!”. Ożywił się więc już na samą myśl o wymagających drogach.

Szło im nieźle. Na rozgrzewkę VI.+, potem krótkie VI.2, każdy po dwa razy. Napięcie powoli opadało, jedynie każda próba pomyślenia o jedzeniu skutkowała nawrotem nudności. „Pieprzony anonim, małolat pewnie jakiś, haker” – myślał bohater, popijając słodki napój. Zaczął prowadzić kolejną drogę, VI.+, ale wysoką na ponad 20 metrów, z długimi przelotami między ringami. Na karku czuł ciepło słońca, sprawnie wstawiał się do kolejnych ruchów, zręcznie wpinał ekspresy. Pierwszy, drugi, trzeci, czwarty, piąty. Połowa drogi za nim. Postanowił chwilę zrestować, rozluźnił się i rozejrzał dookoła. Pusto, na horyzoncie niewielki las. Większość wylansowanych, snobistycznych wspinaczy siedziała w swoich korporacyjnych biurach, w tygodniu w skałach nie było tłoku. Nagle w cieniu, na skraju lasu coś błysnęło. Czarna karoseria, przy samochodzie dwie trudne do rozpoznania sylwetki. Turkusowy kolor na blond włosach. Zakręciło mu się w głowie, zachwiał się, próbował zmienić pozycję, ale zastane przez chwilę mięśnie odmówiły posłuszeństwa. „Uważ. Blok, BLOK, KURWAAA!” – wrzeszczał do asekurującego, lecąc – jak mu się wydawało – zbyt luźno i długo w dół. W końcu zatrzymał się niższym ekspresie. Oddychał głęboko, zimny pot spływał mu po czole. Krzyknął w dół: „Ogłuchłeś tam, kurwa?”. Kumpel stał z napiętą liną w ręce, ale coś było nie tak. Zamiast patrzeć w górę na wspinacza, odwrócił głowę w kierunku, gdzie stało czarne auto. Nie odwracając wzroku powiedział tylko zmienionym głosem: „Sorry, stary, ale coś mi się tu nie podoba, bardzo nie podoba.”

Kłębiasta chmura zasłoniła słońce, powiał zimny wiatr. Nasz bohater resztką uwagi poczuł, jak lina robi się luźna i powolutku, powoli, zaczyna jechać na wędce w dół.

————————————-

Autor: Dżej-es

Ale skąd? Przecież byli wtedy sami, na pewno, na bank. Tak myślał. Taką miał nadzieję. Zasępiony zaległ na swej ulubionej skośnej ławeczce, tej naprzeciw okna. Automatycznym ruchem zagarnął hantle i rozpoczął masowanie klatki. Jednak poranny siłowy trening nie dawał zwykłej satysfakcji i odpowiedniego startu w dzień. Nie mógł się wyluzować, w głowie cały czas to samo, ktoś wiedział. I to był problem.

Za oknem lampa, odłożył na chwilę sprzęt, popatrzył w dal, zieleń lasu, próbował się ogarnąć. W takich chwilach dobrze jest czasem powspominać, polatać gdzieś myślami… Iwona. No tak, nic dziwnego, że umysł obrał ten azymut. Przypomniał sobie jak długo musiała go wyciągać na spacer, by znalazł trochę czasu, tak po prostu przejść się gdzieś, usiąść. Zalegli wtedy na ryneczku, lato wypasik, w cieniu parasola z cholerną reklamą browaru. Przecież forma musi być, mawiają, że sam bro nie tuczy, że niby można trzasnąć jeden od czasu do czasu, ale zaraz będzie mu się chciało żreć jakiegoś kebaba. Forma rzecz święta, siedział więc o suchym pysku przy wodzie. Ona coś tam plotła, pytała, on od czasu do czasu jęknął „tak” czy stęknął „nie” i rozmowa jakoś się kleiła, czas płynął.

Siedzieli tak na tym rynku, on jednak głównie wspominał ten okap VI.6 na zachodniej Kościelca. Piękna płyta, ale potem ten okapik tak masuje bułkę, że normalnie Armagedon. Z drugiej strony forma być musi, trzeba to będzie całe pociągnąć wreszcie. Nagle myśli przerwała mu Iwona: „Czy ty mnie w ogóle słuchasz?!”, stała przy nim z wykrzywionymi ustami i pociągnęła go za ramię. „Oczywiście złotko, usiądź, siadaj, bo się zmęczysz, o co chodzi?” zapytał. „Przecież mówię, że musimy poważnie porozmawiać!”. Uwielbiał to. „Poważne” rozmowy z Iwoną na szczęście zdarzały się rzadko. W ogóle nie trzeba było z nią dużo gadać. I to było dobre. Jednak tam, wtedy na rynku, cisnęła: „To dla mnie bardzo trudne, ale to ważna sprawa, musimy po prostu sobie to wyjaśnić, odpowiedzieć na pewne pytania”.

Jednak dalej ciężko było mu skupić się na rozmowie, myślami był nad tym okapem, gdzie jest piękny faker, taki jak w tym słynnym filmie, gdzie jakiś Francuz próbuje załoić tą Kobrę. „Kobra”, co to w ogóle za nazwa na drogę?! Jak dla jakiegoś Szwarc-negera z giwerą, czy co. Żabojad uwija się dobrze, ale jakby go na coś większego wypuścić, wyciągów dwadzieścia, nie daj Boże w złą pogodę, to by szpej go szybko pod ścianę sprowadził. On nie ma takiej mocy, takiej jak… „Badulf, kurwa, gdzie ty jesteś?!?” wykrzyknęła Iwona, w jej oczach było coś niepokojącego. Na dodatek przecież ona nie przeklina. Ale lasencja z niej była w deskę.

Ludzie z sąsiednich stolików zaczęli gapić się na nich dziwnie, „Tak, kurwa, Badulf to moje imię, bad z germańska waleczny, odważny i wulf, rozumiecie, pojmujecie? Waleczny i odważny, kurwa, wilk to ja!”. Po takiej ripoście i pokazie swej rzeźby wszyscy zajęli się już własnymi browcami, a Badulf skupił się na Iwonie. Coś było między nimi, chemia jakaś. Doda tak mówi, że chemia jakaś jest. Straszne.

„O co ci chodzi, co chcesz powiedzieć, zapytać?” – potrafił być konkretny, pytać wprost jak było trzeba. I nawet trochę go ciekawiło, o co jej chodzi. Dziewczyna, jakby tak nieśmiało, zaczyna te swoje „to dla mnie ważne, nie chciałam żeby tak to…”, „Ależ mów wreszcie, powiedz!”, tracił cierpliwość. Zebrała się w sobie i wypaliła: „Pakujesz ciągle, forma i forma, wyjeżdżasz w te skały, góry, zjeść z tobą dobrze nie można, ani napić się, przy wodzie siedzisz, na dysko nie pójdziesz, potańczyć, ignorujesz mnie, nie słuchasz, nie rozmawiasz, nie zauważasz nowej fryzury, na zakupy nie chodzimy, ja ci chyba jestem tylko do jednego potrzebna!”…

„W zasadzie to tak” – pomyślał, ale nie powiedział tego głośno. Życie nauczyło go już, że one nie lubią jak się tak mówi. „Więc stawiam sprawę wprost!”, tu Iwona wstała i wskazała palcem gdzieś na horyzont, „Wspin…”, przeniosła powoli palec na swoją pierś, „…albo ja!”. Badulf osłupiał. „Masz czas do jutra”, laska zaczęła się zbierać do wyjścia. Po chwili oniemienia chłop otrząsnął się, prychnął, zarechotał, „kurwa, Iwcia, aleś zajebała, przypieprzyłaś, Armagedon robisz tutaj, jak do jutra, co do jutra, jutro nie mogę, jutro będę wspinał się, wchodził na Srogą Skałę, jak coś to kolnij, zadzwoń, numer znasz”. Wstał i wyszedł po prostu, a dziewczyna usiadła i została tam, nie wiadomo jak długo.

Ale teraz jest inaczej. Teraz siedział przy oknie, patrzył w dal, bawił się sztangą. W planie na dziś ma aeroba, powinien się zebrać. Ech, pierdolić to. Może gdyby wtedy na rynku pogadał z nią jeszcze… No, ale o czym. Nie, wyjścia nie było, inaczej tego zrobić się nie dało. A później… Co mogło być, po trzech dniach Iwona stanęła spakowana w drzwiach, „dobra”, mówiła, „możemy ten związek jeszcze uratować, popracować nad nim, ja chcę, chcę żebyś zabrał mnie na wspin, porządny, wyjebany w kosmos, teraz, natychmiast, ale tylko my, bez tych twoich meliniastych kolesi”. Czy jakoś tak.

Akurat z towarzystwem była posucha, zresztą jakaś chemia do laski była, więc czemu nie, czemu tak by nie zrobić? Zgodził się… A później… później było tylko konsekwencją, wszystko musiało się tak potoczyć, historia to ciąg zdarzeń, jedno z drugiego wynika, przyczyna i skutek. Ale jak to się stało, że ktoś wie? To przecież niemożliwe. Uśmiechnął się. Delikatny strach, który odczuwał podobny był do uczucia, jakie przeżywał w ścianie. Tyle, że tu jest cały czas, gratis, bez wysiłku. Po raz pierwszy w życiu naszły go wątpliwości, czy tylko wspin daje mu tego ostatecznego kopa, pierdolnięcie, jak to mówią.

————————————-

Autor: Mały

Jego powieki zadrżały, źrenice zwężyły się, jak u osoby ze słabym wzrokiem, przez moment zatrzymany oddech wrócił i stał się bardzo słaby. Janusz wpatrywał się uważnie w każdą literę na niewidocznie mrugającym ekranie. Skupiony w zastygłej pozie czytał i powtarzał: „Wiem co zrobiłeś”, WIEM co zrobiłeś, WIEM CO zrobiłeś, WIEM CO ZROBIŁEŚ.

Litery powiększały się i czerniały. Jego ciało poczuło bolesny skurcz. Nie drgnął. Nieruchomo, tępo wyglądający przeżywał przemianę. On tego nigdy nie robił. Właściwie tego nie chciał i bał się każdej chwili, która miała nastąpić zaraz po. Na razie w milczeniu, spięty, ciągle patrzący w ekran czekał, aż mięśnie zaczną ulegać ciepłu i rozkurczać się dając ulgę. Jedynym impulsem do tego była gonitwa myśli powodowana przez impulsy elektryczne w jego mózgu. Nic więcej.

Kiedy jego naciągnięta na mięśniach skóra zaczęła delikatnie wiotczeć i poczuł na plecach powietrze płynące z włączonego wentylatora, wiedział, że wraca. Wiedział też, że przemiana, choć niecałkowita dała mu dużo sił. Uśmiechnął się pokazując literkom w mrugającym monitorze ostre kły i całkiem białe jedynki. A więc jest ktoś kto wie, kto widział i kto mógł podziwiać jego dzieło.

Skurcz minął całkowicie. Oddech, który przed chwilą był prawie niezauważalny, stał się pełniejszy. Wstał i niezgrabnie prostując się, uderzył dłonią w nieoszlifowaną belkę stropową. Drzazga, która wbiła się w opuszek palca, przedarła się do cienkich naczyń krwionośnych i zatkała je nie powodując krwawienia. Pomimo, że poczuł lekkie ukłucie, nie zwrócił na nie większej uwagi. Uległ przyjemności powodowanej szybszym krążeniem krwi w jego żyłach, lekkim mrowieniem na karku podczas naciągania szyi i urokowi przypływającej energii. Całkiem wyprostowany i rozluźniony podszedł do ściany.

Stanął gołą stopą na miękkim i brudnym materacu i spojrzał w oczy Ani, która ze swoimi czarnymi włosami wyglądała tak przejmująco. Jej czarne oczy wbijały się teraz w błękitne oczy Janusza. Poza, w jakiej uchwycił ją fotografujący Piotrek, była nienaturalna. Piotrek mówił, że spędzali tę sobotę w łóżkowym stylu. Nieuczesani, nieumyci, najpierw w pomiętych koszulkach i spodenkach, potem w pomiętej skórze, na której widać było odbite guziki z ich łóżka. Ania leży z rękoma nad głową, jej ugięte nogi skierowane są w obiektyw tak, że nieostre kolorowe paznokcie dotykają ich nikona. Tak jakby chciała powiedzieć – Nie rób mi tego zdjęcia. Patrzy prosto w obiektyw. W oczach widać szczęście i kokieteryjną złość na męża.

Byli tacy szczęśliwi – pomyślał Janusz. Stanął na palcach i lekko z góry spojrzał na pozostałe, przypięte do ściany pineskami fotografie. W tej chwili zadzwonił telefon. Rozejrzał się po pokoju. Jak zwykle słyszał sygnał „Wish you where here” Floydów, ale nie widział swojej nokii. Kiedy Ian Gilmour kończył „A smile from the veil” dopadł wzrokiem małe drgające pudełeczko z wyświetlaczem, zrobił kilka szybkich kroków, sięgnął po nie, przyłożył do ucha i z uśmiechem, który dało wyczuć się po drugiej stronie słuchawki, powiedział „Słucham”.

Hangar…
Piotr zamarł. Wszechogarniająca cisza, która panowała przed chwilą w hangarze była głębsza od oceanu, dawała pewność i bezpieczeństwo. Ledwo słyszalny szelest, który dotarł do jego uszu kilka sekund temu wszystko zburzył i wywołał strach. Kto to? – krzyknął przytłumionym głosem. Słyszał swój oddech, bicie serca, czuł zimno w końcówkach palców, widział tylko to, co w tej chwili oświetlał czołówką.

Wstał znad ciała, nad którym klęczał i rozejrzał się rozświetlając przy tym kolejne części hali. Wyciągnął przed siebie nóż i ruszył w kierunku, z którego, jak mu się wydawało, dobiegł parę chwil wcześniej tak niepokojący odgłos. Szedł wolno, starając się nie potknąć o żelastwo i cegły leżące na podłodze.

Nieduże kroki wolno przybliżały go do ciemnej wnęki kryjącej otwór do kolejnego pomieszczenia. Snop światła rozdzierał ciemność i strach Piotra. Nóż dawał większą pewność. Skupiony podążał, o czym nie mógł wiedzieć, w stronę wieczności. Było to kilka dni po jego telefonicznej rozmowie, w której pierwsze słowo brzmiało – „Słucham”.

Nowolipie 2
Kiedy Ozzy Osbourne wspaniale wykrzykiwał ostatni wers „I tell you to enjoy life I wish I could but it’s too late” piosenki Paranoid do pokoju numer 337 na pierwszym piętrze Pałacu Mostowskich, wskoczył zziajany Kędracki. „Chyba go mamy szefie!!!” Policjant siedzący za biurkiem spojrzał na twarz młodego, cieszącego się jak dziecko chłopaka. Zanurzony w muzyce, odcięty od świata zewnętrznego przez dwie mikro słuchawki w jego uszach zrozumiał, że stało się coś ważnego…

Nacisnął czerwony przycisk swojego telefonu i spojrzał pytająco na aspiranta. Ten rozgorączkowany powtórzył: „Mamy cynk. Wiemy, gdzie jest ten drań!” Komisarz uśmiechnął się w duszy. Rozbawiło go słowo „drań”, którego używał Kędracki. Ten niedoszły ksiądz, a teraz rozpoczynający walkę ze złem młodziak wypowiadał je, jak największe przekleństwo. Po prostu nie chciało by się być „draniem” w jego oczach.

Komisarz zadzwonił do szefa jednostki AT, swojego przełożonego, poprosił o wsparcie. Celem wyprawy były budynki należące do PKP, położone pomiędzy ulicami Ordona i Worcella. Kiedy sięgał po skórzaną kurtkę z dokumentami, zadzwonił telefon. Komisarz nacisnął zielony przycisk na kablu swoich ciągle wciśniętych w uszy słuchawek. Jego twarz na moment zastygła, a w oczach pojawiła się pustka. Cała nadzieja zebrana w ciągu ostatnich momentach umarła. Opadł na krzesło. Po chwili kilka razy powtórzył: To niemożliwe. Przecież….. Słucham!!!

—————————————

Autor: Monika Zaręba

W pierwszym odruchu wyjrzał przez okno. Oczy odruchowo przeanalizowały każdy zaparkowany samochód i cień. Żadnych ciemnych okularów, żadnej wystającej ręki z papierosem z uchylonego okna merca. Ale teraz modne były audice. FUCK! Przecież teraz nawet te zasrane gołębie wyglądają podejrzanie… Świdrują go z parapetu okna naprzeciwko tymi kaprawymi oczkami, judasze jedne…

– Co kurwa! – krzyknął i rzucił w ptaszyska okruchem tynku. Trzepotanie skrzydeł i jego myśli. Dzisiejszy sen – pułapka, jego własny krzyk, zimny pot… Czy to początek realnego koszmaru?

Spakować się i uciec jak najdalej. Nie dać się STRĄCIĆ W CZELUŚĆ, nie dać się szaleństwu… Oderwał się od okna i zaczął w panice wrzucać rzeczy do plecaka. Bokserki (na wała mu bokserki? no właśnie…), polar, latarka, komórka, karta gold… ukochany nóż petzla w kaburę i do paska. Na więcej nie ma czasu.

Kiedy zamykał drzwi mieszkania, czuł jednocześnie przerażenie i podniecenie. I w ułamku sekundy – ogromny, tępy ból rozrywający czaszkę. Czarno. Biało. Ostatnim odruchem sięgnął po kaburę z nożem. Stop.

***

Ciemność. Jak potwornie sucho w ustach! Wydawało mu się, że są przepełnione magnezją. Dałby wszystko za cokolwiek mokrego. Kroplę deszczu, przed którym zwykle uciekał. Ok…, chociaż łyk magnezji w płynie, sekunda rozkoszy i posmak alkoholu, nie pocierać języka o podniebienie… „Zwariowałem? Gdzie jestem do cholery?!”

Poderwał się, ale ciało poruszyło się zaledwie o kilka milimetrów. Był skrępowany jak kokon. Kokon w jaskini. Na forum wspinanie.pl przeczytał, że najlepsze są niebieskie liny. Ciekawe, jakich użył ten, który mu to zrobił. Pierwsze odczucie nie było pozytywne, mało dynamiczna, raczej statyczna 10 mm. Rozrzewnił się na wspomnienie swojego Genesisa, zawsze miała tak idealny skurcz… Nie! Nie myśleć! Nie dać się… nie poddać…

Jeszcze jedno poderwanie. Tylko głuchy łomot odbił się po ścianach… jaskini. Tak, to jaskinia. Dobrze znał ten zapach – całe nozdrza wypełnione stęchłą, duszną wilgocią, w której tylko cienkie nitki powietrza torują sobie drogę.

„Zawsze myślałem, że jaskinie pachną początkiem świata, inicjacją – a one pachną końcem, dnem, to takie oczywiste” – pomyślał i roześmiał się gorzko.

– Widzę, że Ci do śmiechu, kolego – usłyszał tuż przy uchu. – To dobrze, będzie mi łatwiej Cię tu zostawić. Za to co zrobiłeś, należy Ci się dużo więcej, ale ja też jestem dziś w dobrym humorze. Heheehee – Głuchy rechot obcego rozbił się po szczelinach.

– Ja nic nie zrobiłem! Fuck, to jakaś pomyłka! Wypuść mnie, ty sukinsynu! – wrzasnął, czyli wyszeptał sucho.

W tym momencie poczuł w ustach okrągły, metalowy kształt, jak wynaturzona plomba o posmaku śrutu. Zdał sobie w jednej chwili sprawę, że spodnie ma przesiąknięte moczem i że dałby NAPRAWDĘ WSZYSTKO za kroplę tej wilgoci. „Kurwa, to nie może być prawda. Mam lufę w ustach
i ochotę na własny mocz. To nie może być…”

– Słowo „karabinek” czasem nabiera innego znaczenia, prawda? – szyderczy, MOKRY śmiech obcego utknął w szczelinach.

W ustach wróciła mu swoboda. Chwilę później dało się tylko słyszeć równomierną pracę liny z wciągarką i zanikający szelest kombinezonu. Został sam.

————————————-

Autor: Monika Kopryna

Filiżanka z przestygłą resztką kawy złowieszczo zawisła nad klawiaturą kompa niczym dyndający Tom Cruise w Mission Impossible. Hollywoodzkie tricki. Dotarło to do niego. Miał problem. Duży problem. I to od co najmniej 3 tygodni. Wspomniał swój przerwany krzykiem sen, w którym przeżył wszystko jeszcze raz – przeszły go dreszcze ekscytacji i niestety również gęsiej skórki. Skąd miał przypuszczać, że się ktoś o tym dowie? Czy WTEDY udało się komuś cyknąć fotkę? Za cholerę nie mógł sobie tego przypomnieć.

Puste miejsce na wyrku przypomniało mu ich ulubiony żarcik: „Jakie jest ulubione zajęcie alpinisty? – SZCZYTOWANIE!”. Trochę mu już brakowało ich niewinnych zboczeń – na wspinanie.pl napisaliby: „zboczy”.

Siłą woli odwrócił myśli od złowieszczego maila i zrobił sobie wizualizację tego, jak zajebiście z nią było w łóżku. Najpierw zabawa w Giewont. Leżał rozpostarty niczym krzyż, a ona przebrana za Tatrzańskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe krążyła helikopterami piersi nad nim. To jej kołowanie było udręką i ekstazą. Musieli sobie rekompensować braki zimowego wypadu w góry.

Czasem zaskakiwała go w stroju służbowym psa bernardyna – poszczekując trącała go nosem i turlała miniaturką beczułki z destylatorni trunków. Dębową, mocną, niezbyt mocno. Albo mu się wówczas zdawało, albo faktycznie mimochodem podnosiła nogę i warcząc: „ŚNIEG, LAWINA, MĄDRA PSINA” posikiwała.

Jednej nocy czuł się zdezorientowany, bo zapowiedziała, że: „La Donna mobile” i niech się wczuwa w Beskidy. Popijając koniak, odstawiła koronczarkę z Koniakowa – szydełkowała jakąś płachtę, symbolizującą frakcję góralek dłubiących obrusy na ołtarze, po czym natychmiast jako, że kobieta zmienną jest, cichcem z seksownie wysuniętym języczkiem robiła czerwone, kurewskie stringi.

Ponieważ nie pamiętał z atlasu jak lecą w Maroku te Atlasy, Antyatlasy, Małe są, czy Wielkie, zaczęła wtedy TUPKAĆ i nie wydobyła info, który szczyt ma 4167 m. Trekking srekinng. Toupkal dupkal. Była nieugięta i uparta niczym kozica górska. Nie i nie! Nie założy raków i nie zrobi tego z nim „na raka” wypięta na Kraków.

Znali się od dawna ze skałki wspinaczkowej. Z rozrzewnieniem wydobył z pamięci wspomnienie, gdy mieszała pojęcia, bo dopiero z niewinnej ignorantki przeobrażała się w neofitkę żarliwie pragnącą poznać POWER znaczenia: „CLIMBING” i „CLITORIS”.

Sapnął. Od 3 tygodni został sam. No, nie do końca. Ze swoim strachem, że się wyda i nie chodzi tu o jego poradnik – bezradnik: „Jak świstak przestawia swój cień na Huculszczyźnie.” Hu… ze spaślakiem świstakiem! Ona na rurze zawija nogi w sreberka – przegina clitoris nie w Rysach, lecz w Alpach. Alpagi łyk musiała łyknąć i pojechała chyba stoczyć się, bo narty nie były jeszcze jej „nartotykiem”. Dosyć!

Komputer łypał na niego. Ktoś ma go na muszce, lub internetowej myszce i straszy… Zastanowił się, czy starczy mu hajcu i hartu? Pies hart ma mniej hartu od harcerza i rycerza, ale Pieskowa Skała z organem imiennika z kryminałów Conan Doyle’a… Maczuga! Ma taką, gdyż czekał kiedy ich wyrko przemieni się nocą w długą, ciasną jaskinię z nim jako speleologiem. Marzył mu się scenariusz typu eksplorator deflorator.

Karabin po dziadku i karabińczyk wraz z wyliniałymi różowymi kajdankami z puszkiem plus pamiętne raki trzymał w gotowości pod łóżkiem. Aparat fotograficzny Canon, leżał niczym howardowski Conan Barbarzyńca. Klub Wspinaczkowy zapodał desperackie próby odciągnięcia członków od szycia prześcieradeł z czarnymi krzyżami i propagował climbing kontra niesielankowy Zielony Gaj sprzed 600 lat, Grunwald, hasłami: „1410. Bitwa pod Giewontem” lub „1410 steps Stairway to Heaven”.

Nie potrafił wymazać jej z pamięci nawet spetryfikowany grozą. Tyle ich łączyło. Wspinanie.pl i nocne wspinanie na Anię. A niech to! I STRĄCĄ ICH W CZELUŚĆ . Kto ma czelność napawać go strachem z rańca! Narwaniec – prześladowca, czy górska owca, która mogła „wszystko widzieć” i meeediom wypaplać.

Nie, zgłupiał chyba od odżywek, tak jak ostatnio, gdy obserwował transseksualistę okulistę w blond peruczce zawiadicko przekrzywionej na główce, w szpilkach przyszpilonego do grani bez ubrania. Do granic absurdu doprowadzone było to, że nazywał się Szpilman i szpilki krawieckie zastosował skutecznie. Drgnął.

Całego od stóp (Pedicure zrobiony wczoraj w Filozofii Stopy) po nażelowane włoski w pasemka (Natura by chciała – daj ciała w Szpakowatym Szpaku) przeszył go dreszcz. Komp jakby dostał kopa. Zamigotał ekranem.

KTOŚ się rozkręcał. Chyba jednak nie owca. Drugi mail zamajaczył przed oczami. Z największym trudem pokonał opór, najostrożniej kliknął… i zmartwiał. Omiótł w jednej sekundzie wzrokiem:

I see You.

——————-

Autor: Sen

Chwycił pierwsze, co miał pod ręką. Dosłownie milisekundy potem mógł obserwować, jak jego ulubiony kubek leci przez pół pokoju i uderza w ścianę. Idealnie w miejsce, w którym wisiała od kilku miesięcy mała antyrama. Usłyszał brzęk tłuczonego szkła. Zdjęcie poszybowało na środek pokoju. Wraz ze zniszczeniem szkła poczuł wewnątrz siebie piekielne rozdarcie. Poderwał się z krzesła. Po chwili również drewniana konstrukcja tego starego mebla została roztrzaskana kilkoma uderzeniami o ścianę. Ból był coraz silniejszy. KURRWAAA!!! -krzyknął.

Mocno wkurwiony podszedł do miejsca, gdzie na ścianie jeszcze przed chwilą wisiało zdjęcie. Pochylił się lekko i spojrzał na swoje dłonie. Prawą zacisnął w pięść. Zacisnął zęby i uśmiechnął się. Napiął wszystkie mięśnie. Nieznacznie cofnął dłoń. KUUURWAAAA! – równocześnie z krzykiem dało się słyszeć potężne uderzenie w ścianę. Lepiej! – uśmiechnął się. Ból umiejscowiony to zawsze konkret. Spojrzał na ścianę. Dostrzegł ślad krwi. Był już pewien, że uderzenie było całkiem udane. Nie chciał ujebać krwią całego mieszkania, więc wśród rozwalonych na podłodze wszelkiej maści sprzętów odgrzebał apteczkę. Szybko zaimprowizował sobie opatrunek na prawą dłoń. Teraz mógł już kombinować, co dalej.

Gdyby ktokolwiek wszedł do jego mieszkania mógłby zdiagnozować katalepsje. Leżał na podłodze w pozycji typu „chińskie osiem”, przykryty nieodłożoną apteczką, trzymając jedną nogę w powietrzu, a rękę wyciągniętą w kierunku komputera. Czas mijał. Bezwzględnie przypominał mu o tym tykający na ścianie zegar. Rozrywający ból chwilowo ustał, lecz czuł, że wkurwia go coraz więcej rzeczy. Przede wszystkim w wypełnionym myślami, niczym pasażerami autobus do Zadupia Górnego, mózgu nie był w stanie odnaleźć odpowiedzi. – Jak mógł do mnie dotrzeć? Przecież on przepadł! On już nie istnieje!

Po kolejnych kilku minutach zdołał wreszcie zresetować swój stan. Wstał z podłogi i wziął telefon. – Memory. five. Siwy, potrzebny jesteś! Co czasu nie masz? Dobra, za półtorej godziny. Nie możemy u mnie. Most. Tak, ten. Nie spóźnij się! – odłożył słuchawkę. Właściwie, skoro dotarł do mojego maila, skąd pewność, że nie ma mojej komórki? – zamyślił się. – Ale niby jak? Przecież jego nie ma! Kurwa, zacznij myśleć logicznie! To nie jakiś pierdolony horror, to życie! Nie wszystko jest przecież możliwe!

Czas do spotkania minął szybciej niż się początkowo spodziewał. Już wchodząc na most widział na jego środku Siwego. W zasadzie nikt nie wiedział, skąd wzięła się ta ksywa. Miał ją znacznie wcześniej niż się poznali. Podchodząc na środek mostu widział sylwetkę kumpla. – Ten to ma szczęście. Robi co chce i nie dość, że szczupły to jeszcze nabity jakby pół życia spędził na siłowni. a ja nie pilnuję się ledwo dwa dni i już. Myślał, przypominając sobie poranne ważenie.

Dotarł do miejsca, gdzie stał jego przyjaciel. Podali sobie ręce.

– Dzwonię do Ciebie już dobre 10 minut! Co zrobiłeś z komórką?

Sięgnął ręką do prawej kieszeni. Wyjął z niej mocno skatowaną nokie. Siwy zdenerwowany pokręcił głową. Tymczasem jego kolega sięgnął do drugiej kieszeni, z której wyjął baterię.

– Jest źle, co? Co to ma być za psychoza? Odbija Ci?

– Idziemy stąd. Tu nie jesteśmy bezpieczni.

Siwy wkurwił się nieco zachowaniem kolegi, ale nie chciało mu się protestować. Odeszli kilka ulic dalej i dopiero tam wznowili rozmowę.

– Co się dzieje? Myślisz, że masz nasłuch na telefonie? Masz się za Obamę jakiegoś czy co? Zacznij się leczyć człowieku – zaczął Siwy. Jego rozmówca ciężko westchnął, po czym zdał relację z rannego maila. – Nie wiem, kto to napisał. Ale czuję, że jestem w niebezpieczeństwie. Mają maila, mogą mieć wszystko!

– A nie sądzisz, że to może tylko przypadek? Ten mail można było wysłać do każdego. Masz manie prześladowczą? Pewnie ktoś wysłał setkę takich maili i ma teraz dobry polew.

Odpowiedź Siwego nie uspokoiła go jednak. Zamilkł na chwilę. Dopiero po chwili znów otworzył usta.

– Myślę, że to może chodzić o tą akcję sprzed dwóch tygodni. Myślę, że wtedy mogłem popełnić błąd.

– Wtedy nie popełniłeś błędu. Wtedy spierdoliłeś sprawę po całości! Mogłeś mnie słuchać, ale nie, ty masz zawsze rację, zawsze wiesz lepiej! Gdybyś wtedy mnie posłuchał, nie martwiłbyś się o nic nieznaczące maile!

Słuchał kompletnie zaskoczony. Ze wszystkich jego znajomych Siwy był jedynym, który nie przeklinał. Jego słowa świadczyły o silnych emocjach.

– Nie wierzysz w to, że to wszystko przypadek?

– Kurwa, pewnie, że nie wierzę. Chciałbym, ale nie mogę. Mówiłem Ci, że masz wszystko sprawdzać 15 razy! Nie zrobiłeś tego. Przez to masz teraz paranoję. Gdyby nie Twój błąd, pilibyśmy teraz piwo. Byłoby to swoją drogą znacznie bardziej konstruktywne.

– Ile razy mam mówić, że sprawdzałem! Tam był supeł, jestem tego pewny! Nie spierdoliłem tego, na pewno nie w ten sposób – mówił coraz bardzie zdenerwowany.

– Wracaj teraz do domu i módl się, żeby ten mail był pomyłką. Jeżeli nie, to jesteśmy w czarnej dupie! – Siwy podał mu rękę na pożegnanie i wrócił do swoich zajęć. Drugi mężczyzna odwrócił się i znów skierował w stronę mostu.

Wrócił do siebie. Mieszkanie wyglądało tak samo, jak je zostawił. Komputer wciąż działał – Jak przypierdol mi rachunek za prąd to chyba będę musiał się do namiotu wynieść. Nie nauczę się wyłączać tego sprzętu. – Korzystając z okazji podszedł jednak do ekranu. W pasek adresów wpisał kilka standardowych fraz: onet, gmail, demoty i wspinanie. Ostatnia strona załadowała się najszybciej. Poprawił się na przyniesionym z kuchni stołku gdy ukazał mu się biały ekran:

SĄ BŁĘDY, KTÓRYCH SIĘ NIE WYBACZA

Głosił napis wpisany czarną czcionką. Nie zdążył przeczytać zdania po raz drugi, gdy komputer z niewiadomych przyczyn wyłączył się. Spojrzał na klawiaturę. Pod nią leżała mała kartka z krótkim tekstem:

Bestia, którą widziałeś, była i nie ma jej,
ma wyjść z Czeluści i zdąża na zagładę. Ap 17,8

Przerażony włożył baterie do komórki. Trzęsącymi rękami wpisał numer Siwego.

– Jest bardzo źle. Pakuj mandżur, musimy tam wrócić!

————————————

Autor: TBC

Pomyślał – kurwa, to niemożliwe! Wszystko było tak dokładnie przemyślane, dopracowane w najmniejszym szczególe. Każda minuta, sekunda przeanalizowana i wielokrotnie odtworzona, aby nie popełnić choćby najmniejszego błędu! Jego głowę zaczęły ogarniać obrazy z najczarniejszych scenariuszy. Nie, to nie mogło się wydarzyć. Tylko najbardziej złośliwy przypadek mógł sprawić, że cały misternie utkany plan poszedł się jebać!

Spokój, tylko spokój mógł go uratować. Myślami wrócił do wspomnień z dzieciństwa. Tata zawsze powtarzał. Jeśli złapią cię za rękę w trakcie kradzieży, mów, że to nie twoja ręka. Nie ma bata! Nie mógł się poddać tak łatwo, nie kiedy wszystko szło tak dobrze. Podstawa to alternatywny plan działania, który dość szybko zaczął zarysowywać się w wyobraźni. Szybko. Telefon do Mariusza. Wybiegł na ulicę do najbliższej budki telefonicznej. Zgodnie z ustalonymi zasadami nie dzwonili do siebie nigdy z prywatnych telefonów. Gdzieś w duchu starał się napawać się pseudooptymizmem wmawiając sobie, że poranna przebieżka do automatu odświeży jego psychę i wpłynie pozytywnie na kurczenie się zalegających komórek tłuszczowych. Karta. Słuchawka. Numer. Sygnał dzwonienia. Pierwszy, drugi, trzeci.. Nie odbierał!

– No rzesz kurwa mać! Nie rób mi tego, nie w tej chwili. Rusz dupę i odbierz ten zasrany telefon! – kłębiło się w głowie.

Panika powoli zaczynała wkradać się do jego świadomości. Wiedział, że tylko wspólnie ustalony plan działania umożliwi im wybrnięcie z tej lekko niezręcznej sytuacji. Nie mógł odpędzić myśli, że wszystko, co do tej pory udało im się osiągnąć, runie w jednej sekundzie. Musiał spróbować jeszcze raz. Dokładnie wyuczona i wyćwiczona sekwencja. Karta. Słuchawka. Numer. Tym razem się udało. Zaledwie dwa sygnały dzieliły go od połączenia z Mariuszem.

– Halo? – odezwał się zaspany głos w słuchawce.

– Mariusz – kurwa, pomyślał – mieli nie używać swoich imion na wypadek założonego podsłuchu

– Chyba mamy problem. Podejrzewam, że jesteśmy w niezłej dupuwie!

– Spokojnie, mów co się stało – Mariusz ożywił się, zaniepokojony informacją.

– Dostałem maila. Wydaje mi się, że ktoś wie o tym, co zrobiliśmy.

– Ok. Stary. Ubieram się. Spotykamy się tam, gdzie zawsze, za pół godziny.

Dźwięk gwałtownie rzuconej słuchawki i przerwanego połączenia mimo wszystko pozwolił mu odetchnąć i zaznać chwili spokoju. W razie kryzysu zawsze spotykali się na ścianie, zwanej przez nich potocznie paździerzem. Las wiszących wędek i skupienie asekurujących zapewniały dyskrecję i pozbawiając obaw, że ktoś podsłucha ich rozmowę. To miejsce było doskonałym punktem kontaktu. Wierzyli w regułę, że najciemniej jest zawsze pod latarnią. Szybki powrót do domu, przesiadka na rower. Plecak z podstawowym szpejem zawsze w gotowości. Musieli zachowywać pozory. Pogoda jak na złość nie dopisywała. Zaczynało padać. Na szczęście poranny szczyt komunikacyjny już minął, a szosowe opony pozwalały na sprawne pokonanie dzielącego go od paździerzu dystansu.

Jako stały bywalec wylegitymował się karnetem na ścianę i szybko przeszedł do szatni, gdzie czekał już Mariusz. Wymienili się tylko spojrzeniami, ze zrozumieniem, że nie jest to jeszcze najlepsza chwila na rozmowę. Mała przestrzeń zawsze stwarzała ryzyko dekonspiracji. Gotowi, w pełnym rynsztunku wmieszali się w wyjątkowy tego ranka tłum. Nie wiedział od czego zacząć, ale i nie musiał też specjalnie motywować Mariusza do zagajenia.

– Jak wygląda temat? – zagadnął Mariusz.

– To był anonimowy mail o treści „wiem co zrobiłeś.”. Nic więcej. Jeśli prawda wyjdzie na jaw, jesteśmy kompletnie spaleni. Na zawsze!

– Dobra. Weź się kurwa w garść! Nie może być tak źle, żeby nie było gorzej. Chyba mam podejrzenia, kto mógł nas widzieć. Nie ma co srać ogniem. Nie będziemy tracić dzisiaj czasu na ładowanie na paździerzu. Jedziemy do domu, pakujemy się i uderzamy w skały. Biorę furę od starego i wracamy na miejsce zbrodni.

– Oszalałeś? Przecież ktoś może nas śledzić i skapnąć się, że kombinujemy. – wydawało mu się, że stara psychologiczna zasada, że złoczyńca wraca na miejsce zbrodni dotyczy również nich.

– Właśnie na to liczę. Zastanów się chwilę. Jeśli ktoś za nami pojedzie, to kto? Tylko ten, kto wie o całej sprawie. My najzwyczajniej w świecie zachowamy czujność i mamy go wystawionego jak na dłoni.

– Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć. – na usta pocisnęła mu się parafraza – Jak Mariusz coś wymyśli, to nie ma chuja we wsi!

– Spoko, od tego właśnie ma się kumpli!

Nie pozostało im wiele czasu. Chociaż dzień o tej porze roku stawał się coraz dłuższy, to jednak musieli pokonać jeszcze sporo kilometrów zanim dotrą do celu. W najśmielszych snach nie spodziewali się, że już niedługo ich plany ulegną zmianie i mocno skomplikują sprawę. Najwyraźniej mieli do czynienia z inteligentnym i przebiegłym przeciwnikiem. Nasuwało się tylko jedno pytanie, czy działał on sam, czy może w porozumieniu z kimś jeszcze. Wpadł do domu. Komputer nadal pracował. Otwarta skrzynka odbiorcza poczty w firefoxie wskazywała pięć nowych wiadomości: trzy newslettery z najnowszymi ofertami sklepów turystycznych, jedno przypomnienie o zbliżającym się spotkaniu i. wiadomość od nieznajomego.

„Nie wykonuj żadnych nerwowych ruchów. Spotkanie dzisiaj. Dwudziesta zero, zero. Tam gdzie cię widziałem. Bądź sam.”

Wspólny plan wydawał się częściowo pokrywać z zamierzeniami szantażysty. Z szyderczym uśmiechem zarzucił plecak na plecy i wyszedł z domu. Pod klatką stał już zaparkowany zdezelowany VW Golf rodziców Mariusza.

——————————

Autor: Thomas Gravenhage

– Przeżyją karaluchy, szczury i ja! Kur…! Albo nikt! – przypomniał sobie właśnie o swoim noworocznym postanowieniu, żeby mniej kląć i ugryzł się w język – Frajer się włamał na maila, albo mnie śledzi! Dobra, tylko spokojnie! Bez paniki!

Panika zaczęła tym czasem – nic sobie z tego postanowienia nie robiąc – powolny drenaż zwojów ośrodkowego układu nerwowego. Ale o tym Bohu nie mógł wiedzieć. W Playboyu o tym nie piszą, a o studiach medycznych jakoś nigdy nie myślał.

– Bez paniki! Po kolei! Memory, fajf – uwielbiał ten tekst – i wszystko jasne… Cześć Miks! Śpisz? No, to dobrze. słuchaj, sprawę mam. Możesz wpisać parę czarodziejskich zaklęć do tego twojego megakompa i sprawdzić coś dla mnie? Słuchaj, to ważne, kur… jest! GTA może poczekać!

Bohu wyjaśnił pokrótce, o co kaman. Miks pomarudził chwilę, a potem zabrał się do roboty.

– No dobra, bez paniki! – Panika, powoli kończyła drenaż, nadal nieświadoma postanowień Boha – Jak się dowiem, kto to jest, będziemy mieli jakiś zaczep. A może nawet plan!

W tym momencie mózg Boha ironicznie by się zaśmiał, gdyby tylko nie był zalany toną sterydów, które skutecznie ów śmiech maskowały.

– Właśnie, sterydy! Haloooł! Chłopie! Pobudka! O mały włos byś zapomniał!

W powietrzu zawisły wszelkie myśli, a wywołane nimi ewentualne poruszenia czasoprzestrzeni zostały odłożone na później.

Później myśli znów wróciły.

– „I strącą ich w czeluść”. Skąd ja to znam?

Nieokreślone przeczucie skondensowało się w okolicy żołądka.

– Czeluść. strącą. hmmm

Bohu zastanawiał się coraz głośniej. Ściany jego pokoju mogłyby przysiąc, że od 3 lat nie słyszały tak głębokiego „hmmm”. Gdyby tylko ściany miały uszy.

Usiadł przy kompie. Na ekranie wciąż jeszcze widniała ta cała Kandżencośtam.

– W końcu, jak czegoś nie ma w guglach, to nie ma tego wcale – pomyślał, a ściany znów zachłysnęły się wspaniałym brzmieniem tej czynności.

Google się nie popisały. Dały mu tylko dwa linki – jeden do jakiegoś dziwnego konkursu pt. „Armagedon”, a drugi do jeszcze dziwniejszego wiersza.

– No to już przesada! Wierszem mi tu gościu zapodaje?! Ale skąd on wie?! O ile wie. może blefuje? – zapytał sam siebie Bohu, a panika już kończyła dzieło drenażu, przez co tętno, ciśnienie i poziom adrenaliny Boha zbliżały się do krytycznej.

Na szczęście, zanim umarł na zawał, zdążył usłyszeć „Drrrńńńń” – Skype się odezwał.

– Cze! Tu Miks! Słuchaj, to jakaś trefna sprawa! Gościu ci to wysłał z kompa CBA. Mają takie fajerłale, że tego nie obejdę!

Bohu zadrżał, Panika tryumfowała, żołądek zabulgotał, a ściany spociły się z wrażenia.

– Ale mam też dobre wieści!

„Może jednak nie umrę na zawał?” – przez niewielki obszar mózgowy Boha przebłysnęła myśl, krótka jak poranna mgła nad pustynią.

– Gościu się chyba spieszył. Bo, że jest cienki, to nie wierzę. Zostawił ślad. Wypuściłem parę robaków – cokolwiek to znaczy, pomyślał Bohu – Wiem, że nie wiesz, co to znaczy, ale spox. Znalazły dla mnie parę ciekawostek. Czy mówi ci coś hasło ARMAGEDON?

Nic – pomyślał Bohu, ale postanowił nie popisywać się dzisiaj myśleniem. W ten sposób Miks nie dostał żadnej odpowiedzi, a połączenie dziwnym zbiegiem okoliczności zostało przerwane. A może to jednak nie był zbieg okoliczności?

– „I strącą ich w czeluść.” Czy to czasem nie jest z Biblii? – Ściany nie dowierzałyby własnym uszom, gdyby oczywiście je miały.

Przez zalane adrenaliną oraz Paniką zwoje mózgowe Boha przelały się obrazy z czasów, gdy był ministrantem – kościelny, który ciągle na nich wrzeszczał, ale za to miał klucze do krypty, wikary, który im organizował takie wyprawy w góry, że każdy chciał jechać, i laska z chórku, w której się podkochiwał w szóstej klasie podstawówki. Już prawie chciał się zalogować na NK, żeby zobaczyć, co u niej, a może nawet zagadać, ale stwierdził, że najpierw sprawdzi w Googlach tą „czeluść”, czy to czasem nie z Biblii. Gdy zobaczył wyniki, Panika zatryumfowała po raz drugi tego ranka.

—————————————————

Autor: xxx

– Kto? Jak Skąd? – w jego głowie niczym nie niewolone zaczęły pojawiać się pytania.

Nie wierzył własnym oczom. Obgryzionym ołówkiem zapisał adres na ostatniej kartce wysłużonego kapownika i cisnął nim o ścianę. Zeszyt odbił się od skroni Nallego walczącego na Livin Large w Rocklands i opadł na podłogę.

Mimowolnie prześledził wzrokiem jego lot.

– Na co się dupku gapisz? – Rzucił w stronę Fina zalotnie uśmiechającego się z plakatu- gdybym tylko miał Twoją kapilarność wszystko potoczyłoby się inaczej.

Odwrócił głowę w kierunku monitora. Jeszcze raz przeczytał treść wiadomość i wcisnął „delete”. Nie chciał niepokoić mamy. Miał 30 lat i wciąż z nią mieszkał. Każdego ranka w dobrej wierze sprawdzała jego pocztę i dawała trochę bilonu na bilet w skałki. Lubił swoje życie. Od lat ten sam scenariusz, bez absurdalnych obowiązków i ograniczających zobowiązań. Upośledzenie emocjonalne lekkiego stopnia było domeną wszystkich jego znajomych- nie widział w tym niczego dziwnego.

Ale teraz siedział samotnie w pokoju i tępo gapił się w ekran. Odruchowo spojrzał na swoje ręce. Imponujący biceps, masywne przedramiona i dłonie noszące ślady przebytych kontuzji, teraz drżały. Był zdenerwowany, ostatni raz testosteron targał nim tak wtedy, gdy z forum Brytana dowiedział się, że jakiś małolat ukradł mu projekt.

Jak to możliwe, że trzy nic nieznaczące słowa tak go poruszyły? W jednej chwili zrozumiał, że cały trening autogenny Schultza to jakaś ściema, niemiecki blef. Trening Bachara miałby lepsze przełożenie w każdej materii.

Ubrał się i zwinnymi ruchami wydostał się na klatkę schodową. Musiał wyjść z domu, świeże powietrze zawsze działało na niego jak antidotum.

– Dokąd to? – Z amoku wyrwał go głos matki.

– Umówiłem się z chłopakami. – Skłamał gładko.

– I wychodzisz bez crash pada? – Czujność matki fascynowała go i przerażała jednocześnie.

– Eee dziś biegamy.

– Nie tak Cię synu wychowałam – Skarciła go wzrokiem.

Bez słowa wrócił do pokoju, zarzucił pada na plecy i wyszedł z domu.

Samotnie przemierzał skąpane w cieniu ulice, mijał obcych ludzi. Próbował znaleźć odpowiedzi na nurtujące go pytania, ale nie był w stanie. Wątpliwości i obawy rozmnażały się z prędkością podziałów komórkowych. Logistyka i parametr nigdy nie były jego mocnymi stronami.

Uniósł głowę i zobaczył swoje odbicie w witrynie sklepu z odżywkami. Jeszcze wczoraj miał wszystko. Platynowa karta stałego klienta dawała 10% rabatu na wszystkie produkty i poczucie dominacji w grupie, była gwarantem stanowisko samca alfa pod każdą sztangą świata. Dziś przed tym samym sklepem stał wrak człowieka.

Poczuł, że musi z kimś porozmawiać, uzewnętrznić swój niepokój, wyzwolić emocje. Zdartymi opuszkami wyczuł komórkę w kieszeni dziurawego soft shella. Tylko do kogo miałby zadzwonić? Nie miał nikogo bliskiego. Krąg podejrzanych był zbyt szeroki, każdy mógł być odkrywcą jego tajemnicy. Kumple ze ściany, dealer suplementów, rodzice rozpieszczonych dzieciaków z sekcji, nieprzychylny działacz, tajemniczy grzybiarz i ta banda klaunów z morpho.

Podjął się analizy nieszczęść i zmian, jakie mógł przynieść wyciek tajemnicy. Odebranie licencji zawodnika, przecenienie problemów, podważenie autentyczności przejść, podkucie projektów, wyrzucenie z rankingu na 8a.nu .

– Kurwaaaaa! – Jego krzyk rozdarł powietrze, gołębie poderwały się do lotu.

Przyśpieszył kroku. Jego myśli skierowały się ku niej. Od tak dawna o niej nie myślał.

Tolerowała przekleństwa, napady frustracji po każdej nieudanej próbie, śmierdzące Venomy w przedpokoju i seks na wysłużonym padzie. Zawsze pod tym samym kamieniem, vis a vis parchatego projektu, na którym spędził pół życia. Kiedyś kochała się w nim na zabój, ale potem kazała spieprzać. Długo łudziła się, że jego ambicje wykroczą ponad 4 metry. Marzyła o wielowyciągowych przygodach w dalekich krajach, a go było stać jedynie na kilka siłowych ruchów. Widział jej zdjęcia na portalu społecznościowym. Cała w fatałaszkach amerykańskiej marki, z krajobrazami barwnej Italii i spalonej słońcem Hiszpanii w tle.

Myślami uciekł do tamtych lat. Był to czas, gdy w linie widział większy potencjał niż w sznurku do suszenia skarpetek. Nikomu nigdy o tym nie powiedział, ale zbierał pieniądze na trip po wielkich ścianach Ameryki. Wierzył, że wspinanie na własnej protekcji uczyni z niego prawdziwego mężczyznę. A potem całą kasę przehulał na francuskie wino i ser. Stał się posiadaczem największego pada w promieniu 100km od Blo. Zaczęło się życie, zmienił plany- początkowo treningowe, chwilę potem życiowe.

– Tak dobrze asekurowała dynamicznie. – Jego myśli dalej orbitowały wokół straconej miłości – Najlepsza asekurantka pod Dupą Słonia, a gdy pojawiała się w Mamutowej chłopaki urywali dokręcane klamy.

Nagle stanął sparaliżowany.

– Ale na chuj komu dynamiczna asekuracja 3 metry nad ziemią??!!

W jego głowie w jednej chwili pojawił się gotowy plan. Z nieba spadły pierwsze krople deszczu. Jego nozdrza wyczuły odór stęchlizny. Ktoś zna jego tajemnice.

Stanął przed drzwiami ciemnej piwnicy.

—————————

  1. Daria Argento
  2. Dżej-es
  3. Mały
  4. Monika Kopryna
  5. Monika Zaręba
  6. Sen
  7. TBC
  8. Thomas Gravenhage
  9. xxx

Sponsorzy Konkursu

Nagrody Konkursu

 

Uprząż Ocun TWIST BASIC
Przyrząd asekuracyjny Climbing Technology CLICK- UP
Karabinek HMS Climbing Technology




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek

    Głosowanie: Konkurs Napisz Prozę. Zasiej Grozę. Wybór 2 odcinka opowiadania Armagedon [15]
    Zapraszamy do głosowania na najlepszą wg czytelników kontynuację opowiadania Armagedon.…

    26-05-2010
    Sprocket