15 lipca 2009 08:01

Historia polskiego wspinania. Cz. III – Tatry w latach 70. XX wieku

***

Być może się mylę, ale uważam, że niespisana dotąd (na wzór pozycji Z dziejów taternictwa Bolesława Chwaścińskiego) historia polskiego wspinania od lat 70. do czasów obecnych zdecydowanie na spisanie zasługuje. Dlatego też moją intencją, w tym oraz następnych tekstach, będzie przybliżenie taternictwa w podziale na dekady, – co jednej strony pozwoli na nieco szerszy opis historyczny, z drugiej zaś w żadnej mierze oczywiście nie zastąpi dużego opracowania monograficznego, które miejmy nadzieję kiedyś powstanie…

***

Janusz Kurczab zakończył historię taternictwa na przejściu stanowiącym wyraźną cezurę między dekadami lat 60. i 70., zarówno jeśli chodzi o styl otwierania nowych dróg – zjazdy z góry do ostatniego osiągniętego miejsca, jak i przejście od razu klasyczne o trudnościach dotąd w Tatrach niespotykanych. Chodzi oczywiście o Kurtykówkę, która mimo prób dewaluacji wyceny, w tradycji polskiego taternictwa uchodzi za pierwsze „sześć plus” w Tatrach.

Lata 70. przynoszą jednak zmianę znacznie głębszą i poważniejszą w polskim wspinaniu. O ile lata 60. były czasem, w którym rodzima elita nadrabiała dystans do czołówki europejskiej poprzez powtarzanie najbardziej znanych, poważnych ścian i dróg alpejskich, to następna dekada jest już okresem, w którym Polacy włączają się na dobre w sportowy alpinizm, a z czasem i himalaizm. Czołowi wspinacze lat 60. najpierw nadają ton wspinaniu alpejskiemu, po czym jako pierwsi odnoszą sukcesy w górach Azji.

W tym czasie w Tatrach, od roku 1970 do roku 1980, możemy mówić o co najmniej dwóch falach (nie mylić z „Nową falą”), które przyniosły dwie zmiany w czołówce taternickiej (ta druga oczywiście bardziej uzupełniła, niż wymieniła tę pierwszą). Ale o tym za chwilę.

Zmiana w polskim wspinaniu najlepiej widoczna jest na łamach „Taternika”, gdzie początkowo sprawom tatrzańskim i alpejskim poświęcane było sporo miejsca, jednak później, szczególnie od roku 1975 i polskich sukcesów na Gasherbrumach, łamy pisma wypełniły się w 95% tematyką wypraw azjatyckich.

Sprawa traktowania taternictwa nieco po macoszemu widoczna jest również w podsumowaniach, gdzie początkowo oprócz nowych dróg i pierwszych polskich czy zimowych powtórzeń, wymieniane są także tzw. „ciekawsze powtórzenia”. Pod koniec dekady o rewolucji klasycznego wspinania nie dowiadujemy się prawie niczego z podsumowań, lecz z dwóch osobnych artykułów, a ciekawych powtórzeń nie publikuje się praktycznie wcale.

Lata 70. w „Taterniku” zaczynają się od wiele mówiącego o epoce artykułu „Na stulecie urodzin W. I. Lenina” Anatolija Owczinnikowa (1/1970) oraz „Komentarza od redakcji” do podsumowania sezonu letniego 1969.

Ataki przesuwają się na ostatnie metry kwadratowe dziewiczej skały „pomiędzy Paszuchą a Łapińskim”, bądź na trzeciorzędne formacje skalne, do tej pory niezauważane. Autorzy przejść robią, co mogą, by owe wybrzuszenia grani podnieść do rangi turni (…)

Ta sytuacja oraz fakt przechodzenia jako nowych formacji nic nieznaczących, o których pokonaniu poprzednicy nie chcieli nawet wspominać – świadczy (…) o obniżeniu kryteriów samooceny.

Gdy szukając informacji o nowych drogach przyjrzymy się podsumowaniom pierwszej połowy lat 70., to faktycznie dominują nazwy szczytów, które dzisiejszym taternikom nic nie mówią: Skrajna Niewcyrska Turnia, Ważecka Turnia, Krótka, Jamskie Turnie, Zwalista Turnia, Wielka Capia Turnia. Podobnie jest zresztą i w drugiej połowie opisywanej dekady, bo kto z młodych słyszał o Kapałkowym Dziobie, Kapałkowym Słupie, Zielonym Wierchu Jaworowym czy Skrajnej Sobkowej. Gdyby w ten sposób podsumować lata 70., to ówczesna redakcja „Taternika” miałaby pewnie sporo racji.

Jednak nie jest to rzecz jasna pełny obraz. Poza zmieniającym się stylem (o czym za chwilę) nowe drogi, mimo że czasem między „Łapińskim a Paszuchą”, powstają również na najbardziej honornych ścianach, po obu stronach granicy, oferując przy tym niespotykane dotąd trudności. Oczywiście by robić nowe, młoda czołówka musiała najpierw dobić do starych mistrzów, co zresztą nastąpiło błyskawicznie, bo już w ciągu pierwszych dwóch lat omawianej dekady.

Obok wciąż aktywnych, którzy pojawili się jeszcze pod koniec lat 60. (Wojciech Jedliński, Tadeusz Piotrowski, Jan Hobrzański, Jan Kiełkowski i inni), w „Taterniku” pojawiają się takie nazwiska jak: Janusz Skorek, Marian Piekutowski, chwilę później Zbigniew Wach, Jerzy Kukuczka, Ryszard Malczyk, Jan Wolf, Bogumił Słama, Andrzej Machnik, Wacław Sonelski, Ludwik Wilczyński, czy bracia Czokowie. Wśród kobiet pojawiają się Danuta i Irena Gellner, Anna Czerwińska i Krystyna Palmowska, później Ewa Panejko i Dobrosława Miodowicz.

Rok 1970 oprócz Kurtykówki przynosi dziewięciodniowe, pierwsze polskie kobiece przejście grani Tatr Wysokich (Anna Okopińska, Danuta Szelenbaum), pierwsze przejście Filara Kazalnicy wraz z ostrogą i prostowaniem (J. Kurczab, W. Kurtyka) oraz liczne powtórzenia uznawanej jeszcze niedawno za najtrudniejszą drogę Tatr – Heinricha Chrobaka.

Zima 1970/71 to mocne wejście Kukuczki i Wacha, którzy wraz z Jerzym Kallą przechodzą jako pierwsi zimą (ale nie zimą kalendarzową) – Kurtykówkę na Małym Młynarzu. Pierwsze przejście zimowe uzyskuje też Direttissima na Kazalnicy (Michał Gabryel, Tadeusz Gibiński, W. Kurtyka, A. Wilusz).


Danuta Gellner (fot. jkw.pl)

Z kolei w podsumowaniu sezonu letniego 1971, Adam Krawczyk pisze:

Sezon ciekawych powtórzeń (…) Duży ruch na północnych ścianach Wołowej Turni i Żabiej Turni Mięguszowieckiej, co przy zmniejszonej frekwencji na wschodniej ścianie Mnicha zdaje się świadczyć o pewnym przewartościowaniu dróg na korzyść dłuższych i trudniejszych dróg klasycznych dających taternikowi doświadczenie i rutynę.

Powstają więc; Superdirettissima Kazalnicy (J. Kiełkowski, J. Skorek, Z. Wach), mocnym akcentem zaznacza swoją obecność czołowy wspinacz epoki Kaskaderów, Ryszard Malczyk, regularnie trenujący w skałkach podkrakowskich. On pierwszy pokazuje, że klasycznie (a ściślej prawie klasycznie – 2 x A0) można przejść największe ze ścian i w ten sposób staje się niejako prekursorem odhaczeń dróg dotąd hakowych. Właśnie w roku 1971 powstaje dzisiejsza Malczykówka (jako kombinacja dróg Momatiuka i Kiełkowskiego) i niewątpliwie (mimo zlekceważenia na łamach „Taternika”) jest to jedno z najbardziej przełomowych przejść w historii taternictwa.

Wiele powtórzeń otrzymują trudne drogi na Kazalnicy, Młynarczyku, Małym Młynarzu, Galerii Gankowej, Małym Kieżmarskim – jednym słowem na najtrudniejszych tatrzańskich ścianach jest gęsto od taterników.

Całkiem oficjalnie mówi się o taternictwie w kategorii sportowo rywalizacyjnej. W 1972 roku, w tekście „Która najtrudniejsza” (Taternik 3/1972) Janusz Skorek zastanawia się nad najtrudniejszą drogą w Tatrach:

Na podstawie własnej praktyki oraz z rozmów kolegami mogę stwierdzić, że nie ma obecnie w Tatrach zdecydowanych faworytów, najczęściej jednak wymieniane są: droga Biedermana i towarzyszy na Młynarczyku, Direttissima Małego Młynarza oraz Wielki Ściek na Kazalnicy (…) Osobiście uważam, że od Direttissimy Małego Młynarza trudniejsza jest np. droga słowacka (tzw. „Pająków”) na Kazalnicy. (…) Z tych samych powodów, (…) uważa się ogólnie, że Direttissimy Małego Kieżmarskiego są łatwiejsze od większości dróg na Kazalnicy.

Zbigniew Wach w podsumowaniu sezonu zimowego 1971/72 pisze wprost:

Trzeba zwrócić uwagę na fakt wytworzenia się w Tatrach bardzo silnej i szerokiej czołówki  reprezentującej wyrównany poziom (…) Tam, gdzie istnieje silna i rozbudowana czołówka, pojawia się zjawisko zwane rywalizacją.


Zbigniew Wach (fot. jkw.pl)

Zima 1971/72 przynosi pierwsze zimowe przejścia dróg wymienionych przez Skorka jako najtrudniejsze w Tatrach: Wielkiego Ścieku na Kotle Kazalnicy (J. Kurczab, Marek Kęsicki, W. Kurtyka, Andrzej Mierzejewski, M. Gabryel i J. Skorek). Direttissimy Małego Młynarza (T. Gibiński, J. Kukuczka, Z. Wach) i Drogi Biedermana na Młynarczyku (J. Kalla, J. Kiełkowski, J. Kukuczka, J. Skorek)

Latem 1972 powstają między innymi (uklasyczniony już sezon później) Wielki Komin na Małym Młynarzu i nowa droga Czoka i Kiełkowskiego na Kazalnicy. Liczne powtórzenia na Kazalnicy, Wołowej Turni (Pająki), Młynarczyku, Małym Młynarzu, Galerii Gankowej, Jaworowym Szczycie, Łomnicy, Kieżmarskim Szczycie, Małym Kieżmarskim Szczycie czy Jastrzębiej Turni świadczą o tym, że czołówka trzyma się mocno. Wśród autorów od 2-4 lat dominują te same nazwiska.

Pojawiają się jednak i ciekawostki (coś, co mogłoby stać się przyczynkiem pracy paranaukowej o przyczynach wytworzenia się czegoś, co nazwałbym dzisiaj efektem Buli pod Bandziochem). W środowisku polskim oraz słowackim zaczynają być dostrzegane ściany bezwierzchołkowe (np. Galeria Osterwy na południu). I tak np. u nas za sprawą Jana Hobrzańskiego oraz Krzysztofa Łozińskiego powstaje Nowa droga na ścianie czołowej pn.-wsch. grzędy Mięguszowieckiego Szczytu. Jest ot oczywiście (dzisiaj) niezwykle popularne Czarne zacięcie znajdujące się na Czołówce MSW…

W podsumowaniu zimy 1972/73 Andrzej Skłodowski wymienia:

Obok starych zimowych kosiarzy pojawiły się nowe nazwiska: (…) J. Wolf z Warszawy (…) B. Nowaczyk i K. Wielicki z Wrocławia, młodzi zakopiańczycy – R. Gajewski i M. Berbeka.


Jan Wolf (fot. jkw.pl)


Krzysztof Wielicki (fot. jkw.pl)

Pierwsze zimowe przejścia uzyskują Pająki i droga Kiełkowskiego na Kazalnicy, po raz drugi zimą pada Direttissima na tej samej ścianie, ciekawostką jest fakt, iż w zespole znajduje się kobieta – Danuta Gellner.

Lato 1973 jest jeszcze ciekawsze od poprzedniego. Powstają nowe drogi na Jastrzębiej Turni, Galerii Gankowej, Młynarczyku, Kotle Kazalnicy. Ogromna ilość świetnych powtórzeń na Słowacji staje się odpowiedzią na formułowany gdzieniegdzie zarzut braku porównania z ekstremami po południowej stronie Tatr (m.in. Czarny filar na Łomnicy, Superdirettissima na Małym Kieżmarskim). Po kilkanaście (!) powtórzeń otrzymują Filar Kazalnicy i Kurtykówka na Małym Młynarzu. Na tym samym szczycie, za sprawą Krzysztofa Pankiewicza i Andrzeja Machnika uklasyczniona zostaje nowość z poprzedniego roku – Wielki Komin. Panom po raz pierwszy psują humor dwie kobiety – Anna Czerwińska i Krystyna Palmowska, które w 11 godzin przebiegają Diretę Kazalnicy…


Krzysztof Pankiewicz (fot. jkw.pl)

Zbigniew Wach w „Refleksjach posezonowych” pisze:

(…) sądzę też, że tak jak ja, wielu moich kolegów widzi wciąż nowe możliwości rozwiązań, równie nęcące jak te już dokonane (…) Każda bowiem generacja musi mieć swoje problemy, swoje drogi – swoje miejsce w historii taternictwa (…) I tak na ścianie Kazalnicy powtarzają się procesy, które jeszcze niedawno trapiły Mnicha. To, że Kazalnica przestaje być symbolem trudności, to chyba dobrze. Gorzej, gdy przestaje wzbudzać szacunek (…)

Wyniki rzeczywiście skłaniają do optymizmu. Zimą 1973/74 powstają takie wielkie drogi, jak Superściek na Kotle Kazalnicy (Piotr Jasiński, W. Kurtyka, K. Pankiewicz, Z. Wach), Superdirettissima MSW (Dennis Davis z Wielkiej Brytanii, W. Kurtyka, Jacek Rusiecki), po raz pierwszy zimą pada całość Filara Kazalnicy (Bogdan Nowaczyk, M. Kęsicki, K. Wielicki). Te przejścia oraz wiele powtórzeń trudnych dróg na Słowacji (Łomnica, Mały Kieżmarski, Młynarczyk, Wołowa od północy) Andrzej Skłodowski podsumowuje w ten sposób:

Gdyby chcieć określić jednym słowem dokonania polskich wspinaczy zimą 1973/74  można by bez przesady powiedzieć – wspaniale (…)


Schemat „Superścieku” (Taternik 1/1974)

Następny sezon (1974) to „lato rekordów świata”, jak żartobliwe oceniano w klubowych opiniach: skracanie czasów przejść, duża ilość wartościowych powtórzeń. Wszystkie drogi na Kazalnicy mają już jednodniowe przejścia, a Heinrich Chrobak pada w 8 h (A. Michnowski, Michał Romanowski).

Kobiety ostatecznie psują mężczyznom humor przechodząc uznawaną za jedną z najtrudniejszych tatrzańskich dróg – Direttissimę Małego Młynarza (A. Czerwińska, K. Palmowska). Jak wspomina ten fakt Anna Czerwińska – wrażenie mężczyzn po tym wyczynie można było skwitować zdaniem – „zepsuły nam baby drogę”…


Krystyna Palmowska (fot. jkw.pl)

W czysto kobiecym zespole pada też między innymi Hokejka na Łomnicy (Halina Kaniut, Anna Skowrońska).

Wśród nowych nazwisk sezonu zimowego 1974/75 pojawiają się między innymi Dobrosława Miodowicz i Ewa Panejko (współautorka pierwszego zimowego przejścia Kantu Filara na Kazalnicy). Pierwsze zimowe przejście (Aleksander Lwow, Marian Piekutowski) otrzymuje Superdirettissima na Zerwie


Ewa Panejko Pankiewicz (fot. jkw.pl)

Następne lato, mimo błyskawicznych przejść Filara z Ostrogą i drogi Momatiuka na Kazalnicy (12h), mimo nowych dróg na Raptawickiej Turni, Galerii Gankowej i Młynarczyku (m.in. Szewska pasja Pankiewicza i Wolfa) stoi pod znakiem dwóch rekordowych, samotnych przejść Głównej Grani Tatr (Bielskie, Wysokie, Zachodnie), Krzysztofa Żurka (3 dni, efektywne 48h) i Władysława Cywińskiego (3,5 dnia). Tego samego lata Andrzej Michnowski przechodzi w dwa dni Pająki na Kazalnicy, a chwile później Grzegorz Chwoła przechodzi drogę Kiełkowskiego (28-29.09. 1975, 14h). Obie wspinaczki to przejścia samotne. Redakcja „Taternika” w imieniu zarządu PZA krytykuje samotne wspinanie jako nieodpowiedzialne i niepotrzebnie ryzykowne. W obronie solistów wypowiada się odważnie między innymi Marek Łukaszewski (3/1976). Po latach Grzegorz Chwoła tak to wspomina:

Samotne wspinanie w moim przypadku to był rodzaj buntu: bo oficjalnie nie wolno, bo Zarząd PZA krytykuje, przejść nie uznaje; ale też – by zrobić coś nowego, przynajmniej na naszym tatrzańskim podwórku. Oczywiście wiedziałem o samotnych przejściach w Alpach, miałem jakieś szczątkowe informacje o Paulu Preussie. I dobrze, że szczątkowe, bo może za bardzo bym się jego stylem przejął i próbował schodzić tą samą drogą, którą wchodziłem, co mogłoby się skończyć źle.  Wybrałem drogę Kiełkowskiego, bo właściwie nie miałem wyjścia. Przeszedłem już prawie wszystkie drogi w głównym spiętrzeniu Kazalnicy, a uważałem, że droga musi być dla mnie nowa, nieznana. Został więc „Kiełkowski”, na samotne wspinanie niezbyt dobry, bo z trawersami. Impresje z tego przejścia można znaleźć w 8 numerze Gór z 2011 roku. Zatytułowałem je „Lepiej już nie było”. Chyba trafnie – takiego stanu spełnienia nie czułem już w górach nigdy więcej.

Następne dwie zimy, mimo wyjątkowo parszywej aury, przynoszą tak dobre przejścia, jak trzecie zimowe powtórzenie Wielkiego Zacięcia czy drugie zimowe Heinricha-Chrobaka oraz nowość – Kant Wielkiego Zacięcia (Grzegorz Chwoła, Marek Harasimowicz, A. Michnowski, Leszek Skarżyński).


„Kant wielkiego zacięcia” – prowadzi Grzesiu Chwoła, asekuruje Dziadek
(fot. jkw.pl)

Latem 1976 pokonana zostaje kolejna bariera – chodzi tu o pierwsze jednodniowe powtórzenie Direttissimy Małego Młynarza za sprawą Adama Smólskiego i Jana Wolfa. Po raz pierwszy też na łamach „Taternika” pojawia się legendarny „Małolat” Zbigniew Czyżewski, póki co, podczas błyskawicznego powtórzenia Czoka-Kiełkowskiego (drugie letnie, 1,5 dnia). W tym samym sezonie Czyżewski bierze udział w odhaczeniu drogi Skorka na Małym Młynarzu. Warto dodać, że Czyżewski pojawił się w Tatrach po raz pierwszy rok wcześniej, jako niespełna piętnastolatek i w tym samym sezonie miał już na swoim koncie przejście Filara Kazalnicy… Nie miejsce tutaj na szerszą charakterystykę tej postaci, ale trzeba koniecznie wspomnieć, że w opinii wielu ówczesnych, ale i późniejszych, „Małolat” był największym objawieniem i talentem wspinaczkowym w historii taternictwa, a odwaga, z jaką odhaczał stare drogi i otwierał nowe, wspinał się samotnie latem i zimą (o czym jeszcze poniżej), budzi podziw i szacunek do dzisiaj.

Jednym z ważniejszych wydarzeń sezonu letniego jest niestety głośna śmierć Michała Jaczewskiego i Wojciecha Myszkowskiego na Kazalnicy, którzy giną podczas próby przejścia Malczykówki – w wyniku odpadnięcia jeszcze dość nisko, w trakcie wspinaczki z lotną asekuracją… Warto jednak zaznaczyć, że są również głosy, które wskazują na to, iż nie ma żadnego dowodu, że wspinacze szli z lotną asekuracją (taka wersja zaproponowana została w Taterniku), a odpadnięcie miało miejsce w okolicach Wielkiego Bloku.


Taternik 4/1976


Adam Smólski (Taternik nr 1/1977)

Latem 1977 widać w pełni efekty nowego, klasycznego podejścia do wspinania. Marek Łukaszewski komentuje w „Taterniku”:

Kilkusetmetrowe urwiska nagle zeszły do roli boisk treningowych. W ciągu sezonu dało się odczuć preferencję wspinaczki klasycznej. Walczono dosłowne o każdy metr (…)

Przykładem tego niech będzie Heinrich-Chrobak z odmiennym wariantem wejściowym (co znamienne autorami są dwaj protoplaści klasyki na Kazalnicy: R. Malczyk i Z. Czyżewski, 3x A0, tzw. Salon Niezależnych). Powstaje też pierwsze VII- w Polskich Tatrach za sprawą Adama Smólskiego – odhaczona bowiem zostaje Sprężyna na Mnichu (wtedy nie mówiło się jeszcze o „siódemce minus”, jednak dziś wiemy, że jest to pierwszy taki wyciąg u nas).

Co więcej, powstają takie „klasyki” wspinaczki klasycznej jak Warianty Małolata (Z. Czyżewski, J. Jasiński, praktycznie klasycznie, bo jedynie 3x A0), różniące się od wcześniejszej Malczykówki tym, że przewijają się przez środek najbardziej honornej z naszych ścian. O tym, że otwieranie dużych dróg czysto klasycznych jest już czymś normalnym świadczy nowość w prawej części tejże Kazalnicy, autorstwa (oczywiście!) „Małolata” oraz Małgorzaty Aderek (dzisiaj znane jako Schody do nieba VI+, wtedy wyceniane były zaledwie na VI). Droga od razu staje się bardzo popularna i uzyskuje kilkanaście powtórzeń jeszcze w tym i następnym sezonie.


Schemat Małolata (Taternik, 1/1978)

Dalej, w tym samym podsumowaniu Marek Łukaszewski pisze:

Lekkie obuwie oraz lekki i doskonały sprzęt wspinaczkowy przyczyniły się do dalszego znacznego skrócenia czasu przejść, czego przykładem niech będzie pierwsze jednodniowe przejście „Šmida Rybički” na Młynarczyku (Z. Czyżewski, K. Miodowicz)

Taternictwo samotne (…) stało się faktem, a solowych przejść (…) doczekały się m.in. takie drogi jak „droga Gryczyńskiego” na Kazalnicy, Filar tejże ściany, „droga Momatiuka”, „droga Kurtyki” na Małym Młynarzu (…) Właściwie każda poważniejsza droga ma już przejście solowe.


Taternik 4/1977

Ostatnie zimy omawianej dekady elita spędza głównie poza Tatrami. Mimo to padają trudne powtórzenia na Kazalnicy, Małym Kieżmarskim, Ganku, Kazalnicy Miętusiej oraz kolejne rekordy. Najszybsze zimowe przejście Wielkiej Grani Tatr staje się udziałem zakopiańczyków (Piotr Malinowski, Józef Olszewski, K. Żurek – w 10 dni). Na Kazalnicy powstaje piękna nowość za sprawą „Małolata” i Wojciecha Kurtyki. A w ciągu dwóch zimowych sezonów (1977-79) Zbigniew Czyżewski przechodzi samotnie na Kazalnicy Pająki, Daga i Wielkie Zacięcie. Są to z pewnością przejścia na miarę następnego stulecia.


Kurtykowie i Małolat (fot. jkw.pl)


Zbigniew Czyżewski (fot. jkw.pl)


Zdjęcie autorów zimowego przejścia Wielkiej Grani Tatr (Taternik 1/1978)

W ostatnich dniach zimy 1979 roku pojawia się jaskółka nowego pojmowania słowa „ekstremalny”, a to za sprawą Jana Muskata i Michała Momatiuka (przy wsparciu „weterana” Andrzeja Michnowskiego), którzy wytyczą wiele podobnych dróg w latach 80. Chodzi oczywiście o 15.10 do Yumy na Kotle Kazalnicy.

To, co się dzieje zimą, najlepiej podsumowuje Andrzej Skłodowski w tekście „A w Tatrach rewolucja” (2/1978):

Jednak to, co można obserwować w ostatnich latach w Tatrach, jest nie tylko (…) „stawaniem poprzednikom na głowie”. Nie należy używać dużych słów, ale styl wspinania się dużej grupy najmłodszych kolegów zasługuje na miano prawdziwej rewolucji. Drogi, o których zimowych przejściach kiedyś przemyśliwano całe lata i które „padały” nierzadko po długich oblężeniach – dziś są pokonywane w takim czasie i w takim stylu, że w pierwszej chwili trudno uwierzyć, iż jest to w ogóle możliwe.

Przykładem tego może być tegoroczne marcowe przejście Wielkiego Komina na Małym Młynarzu w 5 godzin, czy zaledwie kilkunastogodzinne przejścia najtrudniejszych dróg na Kazalnicy, w tym także nowe drogi.

Z kolei ostatnie sezony letnie dekady przynoszą „Rewaluację szóstego stopnia” („Taternik” 4/1978), o czym pisze Adam Smólski:

Nic nie poradzimy na to, że w letnim taternictwie coraz więcej będzie gimnastyki, a coraz mniej zdobywania gór. Niech więc już Tatry latem będą terenem treningowym, bezpiecznym. Jednak bezpiecznym to nie znaczy łatwym. Jest rzeczą naszego pokolenia wykształcić taki styl wspinania,  by „skrajnie” nie było pustym słowem. Ten styl już się tworzy – dowodem są dwa ostatnie sezony. (…) Odkrywa się na nowo to, o czym wiedzieli wspinacze jeszcze przed dwudziestu laty, a o czym taternicy późnych lat 60. czasem zapominali, – że wartość drogi jest nieporównanie większa, jeśli przechodzi się ją klasycznie (…) Możemy więc mieć niedługo znów szereg ekstremalnych dróg na Mnichu i Kazalnicy, trzeba tylko, aby całe środowisko zaakceptowało zasadę powtórzeń odcinków raz klasycznie pokonanych.

Przypomnijmy, że oprócz wcześniej wspomnianych, klasyczne są już Fereński i Hobrzański na Mnichu (Kto odhaczył? No, oczywiście Czyżewski, tym razem w zespole z Włodzimierzem Poburką).

Na Kazalnicy powstaje też najbardziej przełomowa pod tym względem droga – Symfonia Klasyczna (ten sam zespół), która nie dość, że jest otwarta od razu klasycznie, to jeszcze oferuje trudności, które dziś oscylują wokół stopnia VII/VII+, w tym czasie najwyższe w Polskich Tatrach. Ku uhonorowaniu tych wydarzeń, w ostatnim „Taterniku” roku 1978, w podsumowaniu sezonu letniego pojawia się błędnie podpisane zdjęcie Zbigniewa Czyżewskiego podczas wspinaczki… w skałkach podkrakowskich.


Zbigniew Czyżewski w Sokolikach na Krzywej Turni (Taternik nr 4/1978)

Tam też pojawia się informacja, że odwiedzający Tatry amerykańscy wspinacze (Ciekawe kto? Może ktoś z czytelników jest w stanie przypomnieć nazwiska?) wycenili Sprężynę na 5.10, a Kant hakowy Mnicha na 5.11.

W nawiązaniu do tekstu Smólskiego, w następnym numerze pojawia się tekst „O wspinaniu klasycznym” Andrzeja Machnika (1/1979), w którym ten, na podstawie artykułu z magazynu „Mountain” (nr 53), przedstawia próbę klasyfikacji przejść klasycznych. Rozróżnia w różnych odmianach:

I. Pre-protection (osadzanie przelotów przed przejściem klasycznym),
II. Pre-viewing (dzisiejsze RP),
III. Doctoring (oszustwo polegające na kilnowaniu kamieni, wykuwaniu chwytów i stopni oraz czynienie innych fizycznych zmian w skale),
IV. Sieging (obleganie).

Jednym z wariantów pkt. IV jest Yo-yoing („nazwa od popularnej przed wojną „zabawki dla dorosłych” – prowadzący wspina się aż do wyczerpania sił, następnie odpada, odpoczywa, podchodzi na rękach po linie do najwyższego punktu asekuracyjnego i kontynuuje wspinaczkę”). W tym stylu miało miejsce większość odhaczeń sezonów 1977/78. Jednakże, żeby być uczciwym: tzw. „pierwsze przejścia bez odpadnięcia” były skrupulatnie w środowisku odnotowywane.


Andrzej Machnik (fot. jkw.pl)

Na koniec warto przytoczyć niektóre z uwag koordynatora pełniącego role taborowego w lecie 1979 – Zbigniewa Skoczylasa. W okresie 20 czerwca – 14 września miały miejsce 1242 wyjścia taternickie. Przykładowo – 11 sierpnia 1979 roku było zameldowanych na taborze 585 (!?!) osób. 63 % wspinaczek odbywało się na Mnichu, Zadnim Mnichu, Żabim Szczycie Niżnim, Żabim Mnichu (przy dzisiejszym pewnie 90% obłożeniu tych ścian), a 70% wszystkich przejść nie przekraczało III stopnia (uff, no to mamy jedyny progres…).

Jednakże „Bilans dziesięciolecia” autorstwa redakcji „Taternika” (4/1979) nie podejmuje tematu „rewolucji tatrzańskiej” w żadnym miejscu. Jest za to (absolutnie zasłużony) pean na cześć himalaistów. Wśród 30 najwyższych, dotąd zdobytych wierzchołków świata, Polacy jako pierwsi weszli na 7 – najwięcej ze wszystkich nacji.

***

Zdaję sobie sprawę (choćby z racji tego, iż w momencie, w którym powstawała Symfonia klasyczna, na chleb mówiłem „bep, a na muchy tapty”), iż powyższe jest zaledwie skrótowym ujęciem historii lat 70., i że nie wszyscy zasłużeni w nim się pojawili. Z pewnością również nie wszystkie ważne przejścia zostały wymienione. Mogłem nie ustrzec się też błędów. Wszelkie uwagi słane na adres redakcji będą mile widziane…

Redakcja wspinania.pl zachęca bohaterów (i nie tylko) lat 70. do dzielenia się wspomnieniami, uzupełnieniami i korektą powyższego materiału. Wszystkie nadesłane uwagi zostaną uwzględnione przy ewentualnej korekcie, a teksty wspomnieniowe lub korygujące umieszczone zostaną tutaj w ramach uzupełnień do bogatej historii taternictwa lat 70.

***

Od redakcji: Każdy tekst historyczny jest pewnego rodzaju kompromisem. Autor staje przed decyzjami, które decydują o ostatecznym kształcie artykułu. Jakie fakty wybrać? Jak głęboko opisywać wydarzenia? Które źródło jest ważne i warte zacytowania? Efektem tego kompromisu może być tekst rozwlekły, obciążony zbyt dużą liczbą faktów, w którym gubią się rzeczy istotne lub tekst zdawkowy i oparty na niewiele mówiących ogólnikach. Właściwe proporcje decydują o klasie artykułu. Często pomocną dłoń podaje w tym wypadku wydawca narzucając maksymalną objętość tekstu, która wyznacza ramy artykułu. Tak też uczyniliśmy my, co przyniosło (mamy nadzieję) dobry efekt. A czy lekki niedosyt nie zachęca do sięgnięcia po kolejną porcję? Wkrótce kolejne odcinki – zapraszamy!

Jakub Radziejowski




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek

    wanda [16]
    wanda podpisana jako danuta gellner ? chyba wkradł się błąd

    15-07-2009
    jack_79

    Małolat - fota ze Skałek Podkrakowskich? [19]
    Czy tak zatytułowane zdjęcie Małolata nie jest przypadkiem z Sokolików?…

    15-07-2009
    Szarak

    A co się dzieje z Małolatem? [27]
    A co się dzieje z Małolatem? Spotkałęm się gdzieś z…

    17-07-2009
    rezerwa

    Style - opisy [52]
    Nie czytałem tekstu Machnika, ale odwołując się do anglojęzycznych określeń:…

    17-07-2009
    biedruń