Nowe horyzonty – III cz. cyklu narciarskiego

Ostatni artykuł zakończyłem na „złotej epoce” ski extreme pod koniec lat 70., gdy wyjątkowe opady śniegu pozwoliły na przełomowe zjazdy w masywie Mont Blanc. Poprzeczka trudności została posunięta na niewyobrażalny wcześniej poziom. Zrozumiano, że można zjeżdżać wszędzie, gdzie trzyma się śnieg, a nawet jeśli go zabraknie zawsze pozostaje użycie liny. Pojawiły się wątpliwości, czy lepiej zjechać i zapisać się w historii jako pionier, czy też zaczekać na odpowiednie warunki, aby zrobić to w dobrym stylu? Kuluar Cordier na Aiguille Verte został powtórzony bez użycia liny raptem trzy godziny po pierwszym zjeździe.

PATRON CYKLU ARTYKUŁÓW
O HISTORII FREERIDE’U

Rozpoczęto więc poszukiwanie nowych horyzontów dla narciarstwa ekstremalnego w górach wysokich. Zwrócono uwagę przede wszystkim na Andy Peruwiańskie, gdzie jak pisze Anselme Baudjest taki dziwny śnieg, że trzyma się na nachyleniu 65 stopni!

Latem 1978 roku Patrick Vallencant dociera z ekipą filmową do Peru z zamiarem nakręcenia pierwszych zjazdów na sześciotysięcznikach masywu Kordyliera Blanca. Jean-Marc Boivin, który w tym samym czasie nie odnajduje ciekawego celu w Boliwii, rusza za Patrickiem na najwyższy szczyt Peru, Huascaran. Wszyscy, z własną wyprawą i własną ekipą filmową, spotykają się w niecodziennych warunkach – podczas ataku szczytowego na wysokości 6000 metrów. Dochodzi do kłótni o prawa do pierwszego zjazdu. Vallencant nazywa Boivina „łajdakiem”, a później sam w swojej książce wspomina abstrakcję tej sytuacji:

Oto góra, która nigdy wcześniej nie widziała narciarzy i tego samego dnia jedni gonią za drugimi.

David le Breton odnosząc się do tego incydentu pisze słusznie w swojej książce „La passion du risque”: Wysokie miejsca ryzyka, nawet znajdujące się na końcu świata, stały się szybko supermarketami przygód i pierwszych zjazdów.

W górach działa także dwójka młodych Kanadyjczyków, którzy postanowili zjechać z Huascaran kręcąc o tym film. Jednym z nich jest 21-letni wówczas Peter Chrzanowski, który przez całe swoje późniejsze życie zajmuje się produkcją filmów o narciarstwie ekstremalnym.
Warto odwiedzić stronę Petera www.explorex.net, by poznać ciekawe, bo spontaniczne, okoliczności powstania filmu „Ski Peru”, w którym poniekąd przypadkowo biorą udział dwie, dopiero co skłócone, gwiazdy ski extreme z Chamonix.


Okładka filmu „Ski Peru” (fot. explorex.net)

Peter wraca rok później w masyw Kordyliera Blanca, gdzie w towarzystwie lokalnego narciarza Americo Tordoya podejmuje próbę zjazdu ścianą Ranrapalaca. Po kilku udanych skrętach traci panowanie nad nartami i koziołkując leci kilkaset metrów, lądując w płytkiej szczelinie brzeżnej. Jest boso, gdyż jego buty zostały zdarte z nóg w trakcie lotu. Tordoya odnajduje partnera, zostawia w śpiworze i rusza po pomoc, która dopiero po trzech dniach dociera do Petera i transportuje go do szpitala. Od tego czasu Chrzanowskiego nazywają w środowisku „Peter Peru”.

Inny przydomek – „El Gringo Skiador” zostaje nadany w Peru Vallencantowi i taki też tytuł nosi film z jego zjazdu ścianą pięknego Artesonraju. Rok później wraca na zachodnią ścianę Yerupaja zwanego także Carnicero –  czyli rzeźnik, ze względu na ogromną ilość niepowodzeń i śmiertelnych wypadków przy próbach zdobycia szczytu. Pokonanie tej ściany na nartach, opadającej jednostajnym nachyleniem 60 stopni, jest prawdopodobnie do tej pory najbardziej stromym zjazdem w górach wysokich. Pamiętajmy jednak o niezwykłych właściwościach peruwiańskiego śniegu! Niestety, jak wiele jednolitych zboczy stworzonych niemal do narciarstwa, zachodnia ściana Yerupaja przez ostatnie dwie dekady zamieniła się w zbocze pocięte serakami.


Artesonraju –  pierwsze trzy litery nazwy chyba nie są przypadkowe?
(fot. summitpost.org)

Okres zainteresowania andyjskimi szczytami przyciąga także Gerarda Chantriaux, projektanta sprzętu i innowatora z masywu Oisans. Używając wiązań snowboardowych, aby nie doszło do wypięcia narty na stromych zboczach, zjeżdża środkiem widocznej na zdjęciu ściany Artesonraju. Trudno się dziwić, gdyż ten charyzmatyczny twórca przygotował się do wyczynu w sposób wcześniej nieznany i niepraktykowany – na sztucznej ścianie dla narciarzy ekstremalnych, którą postawił w ogrodzie swojego sąsiada.

Gerard mawiał:

Wspinacz posiada swoją szkołę wspinania. Powiedzieliśmy więc sobie: czemu nie zrobić krótkiego kuluaru na osiem metrów wysokiego, cztery metry szerokiego, pokrytego lodem, ze zmiennym nachyleniem wedle woli? Na początku zimy ustawialiśmy wszystko na 45 stopni. Pod koniec zimy zmienialiśmy na 55 stopni w warunki diabolicznej jakości śniegu i ciasnoty!


Sztuczna ściana dla narciarstwa ekstremalnego
(fot. pagesperso-orange.fr/gerard.chantriaux/inventeu.htm)

Podczas, gdy czołowi narciarze ekstremalni eksplorują strome ściany w Peru, Sylvain Saudan zostaje w 1977 roku pionierem zjazdu z siedmiotysięcznika, najwyższego ze szczytów Kaszmiru – Nun Kun. Do dziś zresztą jest z Kaszmirem związany, prowadząc od lat 90. Himalaya Heliski w Srinagarze. Bynajmniej nie był pionierem używania nart w Himalajach, bo wiemy o przejściu narciarskim Holswortha przez wysoką na 7138 metrów przełęcz Col Meade już w latach 30. Zjazd Saudana rozpoczyna jednak wyścig po główne trofeum – bicie rekordów wysokości na nartach i wreszcie zjazd z ośmiotysięcznika.

Przy okazji pierwszego francuskiego wejścia na Everest w 1978 roku, Rosjanin z pochodzenia Jean Afanassieff oraz Nicolas Jaeger zapinają narty trochę ponad przełęczą południową na Evereście zjeżdżając z wysokości 8300 m.

Vallencant i Bettembourg ruszają do Pakistanu na Broad Peak bez powodzenia z powodu braku śniegu. Georges Bettembourg, doskonały alpinista, który otworzył wiele nowych przejść w rejonie Chamonix, ginie później w lawinie kamiennej poszukując kryształów. Zajęcie ciągle praktykowane przez romantyków w dolinie, dość ryzykowne, gdyż najlepiej szukać właśnie tuż po świeżych obrywach na morenach bocznych lodowców.

Inny ośmiotysięcznik Dhaulagiri próbuje zdobyć bez powodzenia Anselme Baud, a potem Sylvain Saudan w 1979. W tym samym roku Yves Morin ginie w trakcie zjazdu w górnych partiach Annapurny, lecąc w dół żlebem nad obozem IV i dusząc się wplątany we własną linę.

Paris Match, który nabył fotografie od agencji Sigma – sponsora ekspedycji, opublikował zdjęcia ciała Morina pozostawionego w górach, co wywołało oburzenie w środowisku górskim.

Wreszcie w 1981 Austriacy Josef Millinger i Peter Wörgötter dokonują zjazdu północno-wschodnią ścianą Manaslu, a rok później Sylvain Saudan zjeżdża z Gasherbruma I.

Od tej pory wielokrotnie wnoszono narty, monoski czy snowboard powyżej 8000 metrów, często zapewne z rozsądku, gdyż użycie nart na wysokościach jest w łatwym terenie bardzo praktyczne. W tym kontekście warto przypomnieć zjazd Jurka Kukuczki z Shisha Pangmy. Sam pamiętam, gdy w ledwie dwie godziny zjechaliśmy z Piku Lenina w Pamirze wprost w dół do obozu na pięć tysięcy metrów, podczas gdy nasz przyjaciel bez nart dotarł tam naokoło dopiero następnego dnia w południe. Czy było to narciarstwo ekstremalne?


Autor w górnych partiach Piku Lenina (arch. Kris Lizak)

40, miejscami może 45 stopni, trudno ocenić. Z pewnością samo poruszanie się na dużych wysokościach jest ekstremalne – brak głębokiego oddechu, dwa-trzy skręty i siad do śniegu, aby trochę uspokoić serce. Niekoniecznie ma to jednak związek z istotą narciarstwa ekstremalnego w niższych górach, gdzie samo nachylenie zbocza definiuje trudność i ryzyko.
Snowboardziści z Chamonix, Marco Siffredi i Bertrand Delapierre po zjeździe z Cho Oyu wypowiadają się na powyższy temat: To nie jest strome zbocze, mówiliśmy bałucha.

W podobnym tonie wypowiadał się Patrick Vallencant po zjeździe imponującą Wickersham Wall na Denali. Spytany przez lokalnego reportera, dlaczego nie wybrał drogi normalnej odparł – za płaska, rozumie Pan?

Marco w innym wywiadzie dodaje: gdy będziemy zjeżdżać 55 stopni na 7000, 8000 tysiącach, można mówić o wyczynach. Zapewne pchnął poprzeczkę w tym kierunku, gdy zjechał kuluar Nortona na północnej ścianie Everestu. Może próbował jeszcze więcej, gdy rok później widziano go po raz ostatni na wysokości 8600 metrów w kuluarze Hornbeina?

Sam Everest był jednak świadkiem innego narciarskiego wyczynu już dużo wcześniej. W 1970 roku Yuichiro Miura rzucił się szusem z przełęczy Południowej, używając spadochronu jako hamulca. Płótno spadochronu zadziałało tylko częściowo w rozrzedzonym powietrzu wysokości i Miura zakończył zjazd potężnym upadkiem niczym kamikadze. Przeżył, choć film opisujący ten wyczyn „The Man Who Skied Down Everest” krążył w środowisku jako żart, przez sam swój tytuł. Znamienne są także myśli narciarza wypowiedziane przez narratora w filmie:

Żyję. Mówią że zjechałem 6600 stóp w 2 minuty i 20 sekund. Spadłem 1320 stóp. Zatrzymałem się 250 stóp od szczeliny. Cyfry mają znaczenie w dolinach. Lecz w tym świecie niemal bez powietrza, cóż one znaczą? Czy to był sukces czy porażka? To musi być wola siły wyższej, że jestem nadal żywy.


Kadr z filmu „The Man Who Skied Down Everest”

Należy jednak oddać honor niewątpliwie czułym na tym punkcie Japończykom i choć trochę odebrać go Francuzom. Sylvain Saudan (wiem, wiem, że Szwajcar, ale z części francuskiej) utrzymywał, że zjechał jako pierwszy w 1972 roku z Denali, a następnie przez 20 lat robił na ten temat konferencje, choć przecież pierwszy zjazd tak naprawdę należał do Tsuyoshi Ueki i Kazuo Hoshikawa już w 1970. Nie obyło się bez skandalu, jakoby Saudan nawet nie dotarł do wierzchołka.

Prawdą jest natomiast to, że w roku 1971 roku Saudan zjechał z wulkanu Mount Hood w Oregonie i rok ten przyjmuje się w Ameryce za początek narciarstwa ekstremalnego w stylu europejskim, wcześniej – jak podają niektóre źródła – niezbyt rozumianego. Już w drugiej połowie lat 60. masyw Tetonów w Wyoming, zwany Amerykańskimi Alpami stał się popularnym celem alpinistów i narciarzy-alpinistów. Jednym z nich był Bill Briggs, który przyszedł na świat bez stawu biodrowego i po operacji, w wieku dwóch lat sam nauczył się narciarstwa. W roku 1968 dokonał wielu nowych zjazdów w masywie Tetonów, ale była to tylko rozgrzewka przed Wielkim Tetonem. Początkowo próbował zrobić to solo, w końcu skorzystał z pomocy trójki przyjaciół i w połowie czerwca 1971 roku zrealizował swój cel. Gdy oznajmił to w Jackson Hole, nikt nie uwierzył. Pojechał więc na lotnisko, skąd dobrze widać górne partie zjazdu i przez lornetkę wypatrzył swoje ślady. Zadzwonił po fotografa z lokalnej gazety i tak powstał znany plakat zrobiony z powietrza.


Ślady na Wielkim Tetonie (fot. wildsnow.com)

Dwa tygodnie później Fritz Stammberger, który być może usłyszał o wyczynie Briggsa, zjechał z północnego szczytu Maroon Bells w Kolorado o znamiennym nicku „śmiertelne dzwony”. Nie zyskał jednak podobnego rozgłosu, co Briggs (choć krótkie pasaże ściany przekraczały 50 stopni nachylenia) może dlatego, że Stammberger był postacią dość kontrowersyjną. Już w trakcie wyprawy na Cho Oyu w 1964 zjechał z ponad 7300 metrów na nartach. Niestety podczas wejścia dwójka jego towarzyszy zmarła na rozedmę płuc. Po powrocie prasa w Niemczech stawiała mu zarzuty, jakoby zamiast iść natychmiast po pomoc, najpierw zdobył solo szczyt. Ponoć był to również powód jego ucieczki do Azji, a następnie emigracji do Stanów Zjednoczonych, gdzie osiadł w Aspen pracując jako instruktor narciarski oraz wydawca magazynu Climbing. Znany był na miejscu ze swojego treningu w iście niemieckim drylu – wzmacniał odporność chodząc w największe mrozy z kulkami śnieżnymi w dłoniach, zamiast rękawic.


Śmiertelne Dzwony – zaznaczona trasa zjazdu Stammbergera (fot. epicski.com)

Był też przyjacielem mieszkającego w Aspen dziennikarza, Billa Dunawaya, tego samego, który zjechał wraz z Lionelem Terray z Mont Blanc w 1953 roku i z jego pomocą poszukiwał środków na wyjazdy w Himalaje. Aby zakończyć wątek tej ciekawej, acz słabo znanej postaci, posłużę się cytatem z opisu książki Stammbergera „Todeszone”:

Stammberger doznał frustrującej serii porażek w Himalajach, ostatecznie ginąc w 1975 roku podczas solowej wspinaczki na Tirich Mir w Pakistanie. Rok przed śmiercią ożenił się z Janice Pennington, uprzednio dziewczyną z okładki Playboya i gwiazdką telewizyjną. Ogarnęła ją obsesja odnalezienia Fritza. Przekonana przez medium i swoje wizje, iż ciągle jest on przy życiu, sięgała po wszelką pomoc od prywatnych detektywów po Elvisa Presleya. Mimo największych wysiłków przyjaciół i rodziny, nigdy nie odnaleziono Fritza. Bill Dunaway jest przekonany o jego śmierci na Tirich Mir. Pennington podjęła się napisania książki o poszukiwaniach Fritza, konkludując, że został zwerbowany przez CIA i zmarł w Afganistanie podczas dżihadu na początku lat 80.

PATRON CYKLU ARTYKUŁÓW
O HISTORII FREERIDE’U

I tak docieramy do lat 80…

W czasach, kiedy pionierskie wyczyny w Alpach zostały już wiele razy przykryte śniegiem, góry niemal wszystkich kontynentów zarysowane krawędziami, a wysokości poskromione,  zaczęto poszukiwać nowych rozwiązań. Ekstremalne łańcuchówki, monoski czy snowboard zaczynają przyciągać uwagę w Alpach. Dochodzi też do fuzji myślenia w kategoriach wielkich ścian i żlebów, które niosło ze sobą ski extreme i pewnej swobody stylu, co oferowała akrobatyka narciarska (obecny freestyle) uprawiana na muldach czy przygotowanych skoczniach. Fuzja ta z czasem zaczęła nazywać się freeridem.

Można powiedzieć, że freeride był powrotem do czasów przedwojennych na nowszym sprzęcie i z całą świadomością ogromu możliwości. Nieodłącznie towarzyszyła mu też nowoczesna otoczka medialna. Może właśnie dlatego przodowali w nim Amerykanie, o czym w następnym artykule pod nazwą „A l’americane”.

Artykuły cyklu:

Kris Lizak

Tagi:



  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek
    Brak komentarzy na forum