9 lutego 2009 08:01

Epoka 210cm – II cz. cyklu narciarskiego


Igły Chamonix i kuluar Spencera na obrazie Jacky’ego Demarchi (fot. arch. Jacky Demarchi)

W latach 1963-64 pewna szwajcarska organizacja oferuje 5000 franków nagrody za zjazd kuluarem Spencera na Aiguille de Blatiere nad Chamonix. Luis Lachenal i Lionel Terray, którzy już zapisali się w historii narciarstwa w masywie Mont Blanc, podjęli tę próbę bez sukcesu. Sylvain Saudan, szwajcarski instruktor narciarski wspomina: to dowodzi, że myślano o podobnych rzeczach, a mimo to wszyscy uważali mnie za szaleńca.

PATRON CYKLU ARTYKUŁÓW
O HISTORII FREERIDE’U

27 września 1967 roku Saudan zostawia ślady długich na 210cm nart w kuluarze Spencera, asekurowany przez swoich towarzyszy liną. Wreszcie czując pewność, odpina się od końca liny i robi pierwsze historyczne skręty. Ten zjazd przyjmuje się za początek nowej epoki. Powstanie odrębnej dyscypliny narciarstwa ekstremalnego, czyli zjazdów na zboczach przekraczających 50 stopni nachylenia.

Nie wszyscy temu przyklaskują. Gdy tylko nową aktywność podejmują ludzie ze środowiska przewodnickiego, są traktowani jak heretycy, którzy powinni wręcz spalić swoje narty i złapać z powrotem za linę i czekan. Problem w tym, że narciarstwo ekstremalne wcale nie odrzucało alpinizmu, dodawało mu tylko nowy wymiar.


Okładka książki „Narciarz Niemożliwego” o Sylvain Saudanie

Prawdą jest jednak, że Saudan był bardziej narciarzem, niż alpinistą i przyznawał, że interesuje go sam zjazd. Atakował kuluary w towarzystwie przewodników wnoszących jego sprzęt na górę, lub z pomocą helikoptera, często korzystał też z liny przy początkowych skrętach.

Jako pierwszy rozpoczął także medialną karierę narciarza ekstremalnego. Filmy, książka, konferencje, telewizja – stał się znaną postacią w kręgu wykraczającym poza przewodników z Chamonix i środowisko alpinistów. Wybierał kolejne ambitne cele, które do dziś są referencją dla narciarzy, ciągle jak najbardziej wymagającą. W rok po Spencerze, przyszła kolej na kuluar Whymper z Aiguille Verte, czy sfilmowany zjazd Gervasuttim z Mont Blanc du Tacul. Wreszcie próby na kuluarze Marinelli, kolosie himalajskich rozmiarów na największej lodowej ścianie Alp, wschodniej Monte Rosa.

W tym własnie miejscu pojawiła się konkurencja. Już wiosną 1968 roku w Austrii Kurt Lapuch i Manfred Oberegger zjechali 55 stopni w Wysokich Taurach, 500-metrowym kuluarem, który przecina północną ścianę Sonnblick. Podczas zjazdu asekurowali się 40-metrową liną i podjęli ryzyko miękkiego śniegu, gdyż nie wierzyli w jakiekolwiek oparcie dla nart w innych warunkach.

Tak opisuje tamtą przygodę Kurt Lapuch:

Pierwszy zjeżdżał 40 metrów, wbijał narty głęboko w śnieg i okręcał wkoło nich linę jako stanowisko. Drugi zjeżdżał zatem dwie długości liny i montował podobną asekurację. Czuliśmy, że taka technika była najlepsza ze względów bezpieczeństwa. Czy zadziałałaby w praktyce, gdyby doszło do lotu, szczęśliwie nie testowano – Warto przypomnieć, że podobną technikę asekuracji stosował Mariusz Zaruski ze Stanisławem Zdybem w trakcie pierwszego zjazdu z Kościelca w 1911 roku).

Dwójka Austriaków przybyła w maju 1969 pod wschodnią ścianę Monte Rosa. Jednak pogoda pokrzyżowała ich plany i miesiąc później to Sylvain Saudan pokonał jako pierwszy kuluar Marinelli słynnym zjazdem „dwóch i pół tysiąca skrętów”. Była to już jego czwarta próba i podobnie jak wcześniej, został wysadzony o 13-tej na szczycie Silbersattel.


Kuluar Marinelli (fot. guide-chamonix.com)

Tego samego lata Lapuch i Oberegger ponownie znaleźli się na Monte Rosa, lądując samolotem wypożyczonym z Sion na lodowcach w okolicach 4000 metrów. W trakcie zjazdu, który zaczęli ze szczytu Zumsteinspitze, używali liny. Tym razem nie na darmo, ponieważ zjazd okazał się niezwykle karkołomny. Już po kilku metrach twardego śniegu krawędzie nart Obereggera straciły kontakt z podłożem i dopiero w ostatniej sekundzie zdołał opanować lot. Kilkaset metrów niżej Lapuch przeskakując szczelinę poleciał z wypiętym wiązaniem Lussera i nie potrafił skontrolować narty. Zatrzymało go dopiero szarpnięcie liny. Wreszcie, gdy dotarli do kuluaru Marinelli, jeden z narciarzy ponownie poleciał i znowu cudem udało mu się powstrzymać upadek.

Saudan zawsze podkreślał, że bardzo precyzyjnie przygotowywał się do zjazdów, nie tylko studiując zbocze, ale właśnie wybierając odpowiednie warunki śnieżne w świecie, który normalnie jest królestwem lodu i lawin. A jak wiadomo z przewodnika Oppenheima, nie tylko umiejętności, ale też śnieg wraz z pogodą pozwalają… jednemu przejść śpiewająco, tam gdzie równocześnie drugi kark skręca, lub telepie nędzne ciało, niczem po łożu madejowem.

Roztropność Saudana potwierdza zjazd w 1970 roku południowo-zachodnią ścianą Eigeru, którą próbował pięciokrotnie czekając na idealne warunki. Podczas tych prób reporterzy dzwonili i dosłownie deptali mu po piętach, taką miał już reputację i rozgłos.

Te wyczyny spowodowały, że media okrzyknęły go „narciarzem niemożliwego”, a do dzisiaj nieopodal kolejki na Aiguille du Midi, można zjeść obiad w restauracji „L’Impossible”, założonej właśnie przez Saudana. Nazwa była oczywistą przesadą i nie przyjęła się w środowisku, które poszukiwało innego terminu. „Narciarstwo w kuluarach” było z kolei zbyt wyspecjalizowane, biorąc pod uwagę wielkie ściany alpejskie, którymi zjeżdżano. Mówiono więc o „narciarstwie na stromych zboczach”, określeniu precyzyjnym, aczkolwiek mało poręcznym. Wreszcie, głównie za sprawą Patricka Vallencanta, drugiej medialnej postaci w tym świecie, ugruntował się termin „ski extreme”.

Od lat restauracja „L’Impossible” nie jest już własnością Saudana, a ciekawsze historie kryje w sobie przylegający do niej domek, ogródek i płotek zbudowany z nart – posiadłość z dziada pradziada należąca do Jacky’ego Demarchi, o którym wspominałem w poprzednim artykule.
Jacky, ekscentryczny malarz, twórca maszyn do ślizgu, był jednym z głównych mecenasów narciarstwa ze skrzydłami zwanego aeroski. Aeroski zaczęło się podobno jakieś 40 lat wcześniej w dolinie Chamonix, kiedy jeden ze sportowców, w ramach urozmaicania sobie treningu, jeździł z dwoma okrągłym klapami od śmietników w rękach. Te niby skrzydła miały dawać delikatne poczucie unoszenia się w powietrzu i zastępować technikę odciążania na ówczesnych prostych nartach. Jacky, słynny w latach 70. na całą Francję narciarz-akrobata (skier d’acrobatique), postanowił wykorzystać pomysł w swoich pokazach. Były to początki freestyle’u rozwijającego się od końca lat 60. za oceanem pod nazwą hot-dog skiing. Nie używano twin-tipów, lecz długie toporne narty. Back flipy i front flipy robiono na długo przed Jacky’m, ale 360 stopni to ponoć jego wynalazek.


Les Poods (arch. J. Demarchi)

Należał do grupy artystycznej „Les Poods” – Maurice Poulain, Pierre Poncet, Jacques Demarchi. Okazało się, że to właśnie oni brali udział w kręceniu „Apocalypse Snow”, kultowego filmu narciarskiego mojego dzieciństwa. Kiedyś, może jako 12-latek, trafiłem przypadkowo na jego emisję w polskiej telewizji. Monoski, back-flipy nad pociągami, telemark, skoki z balonów w alpejski puch, wszystko tylko nie nuda polskich wyciągów. Oj, poruszało wyobraźnię!

Zobacz trailer filmu „Apocalypse Snow” (1983)

Trójka akrobatów jeździła swoim VW busem z zamontowaną na dachu skocznią po kurortach z pokazami zwanymi „Let’s Poods”. Ciągle wymyślali nowe konstrukcje do ślizgu, aby przyciągnąć widownię. Jacky’emu zostało to do dziś. Stworzył kilkadziesiąt mniej lub bardziej szalonych konstrukcji, zdobionych skórą, sznurami, nieużywanymi monetami i czymkolwiek, co podejdzie pod rękę w jego bogatej pracowni. Już w latach 70. wymyślił Rakietę, jako ideał czystego stylu jazdy zapożyczonego bezpośrednio z surfowania po morskich falach. To taka duża decha, na której można jeździć bez wiązań, coś co obecnie zaczyna stawać się popularne pod nazwą Noboard.


Jacky z jednym z prototypów rakiety (fot. Kris Lizak)

Kiedyś w chaosie drewnianych ram, konstrukcji ślizgowych, farb i zużytych pędzli, znalazłem tabliczkę z napisem Stage Vallencant – założoną przez Patricka, być może pierwszą na świecie, szkołę off-piste. Jacky w swoich długich wspomnieniach dotarł do pewnej niedzieli, latem 1973 roku, gdy dwa dni po obfitych opadach śniegu Anselme Baud i Patrick Vallencant zaatakowali od dołu kuluar Couturier, regularną i estetyczną linię opadającą z Aiguille Verte. W głębokim śniegu osiągnęli połowę kuluaru, i w tym miejscu zdecydowali się zjechać z powodu zbyt dużego ryzyka osunięcia się wrażliwej pokrywy. Chmury, błyskawice i grzmoty odstraszyły ich od ponownej próby rankiem następnego dnia. Mimo, iż kilka dni później pokonali wreszcie ten sam kuluar wchodząc od dołu na nogach, w zjeździe uprzedził ich Serge Cachat-Rosset, wysadzony na szczycie Verte z helikoptera.

Zdarzenie to zwraca uwagę na różnicę w podejściu do gór, do zjazdów w terenie. Dla Patricka i Anselma w początkach kariery przewodnickiej liczył się etos, który nakazuje narciarzowi wspiąć się od dołu drogą przyszłego zjazdu, przeżyć wrażenia typowe dla alpinizmu. Serge, podobnie jak wcześniej Saudan, skupiał się wyłącznie na zjeździe, banalizując ów etos alpinizmu.

Sam Vallencant mówił, że: …narciarstwo ekstremalne nie jest niczym innym jak jedną z odmian czystego alpinizmu, niczym więcej, ale też niczym mniej. Jego idolem był Heini Holzer, który otwierając wiele pierwszych przejazdów w tym samym okresie kiedy Saudan, dzięki swej skromności pozostał legendą owianą tajemnicą, mitem czystości stylu. W swojej książce „Ski Extreme” Vallencant umniejsza nawet rolę Saudana, kładąc akcent na Holzera jako prawdziwego pioniera, który nie tylko zjeżdżał ponad 50 stopni, ale widział w nartach sposób podejścia do gór, zgodny z koncepcją istotną w prawdziwym alpinizmie.

Anselme Baud pisał z kolei: Saudan był typem gloryfikowanym przez cały świat, ale jego podejście nie miało etyki. To Holzer zaczął sięgać do korzeni alpinizmu. Znaliśmy z Patrykiem wartości tego człowieka, chcieliśmy podążać tą samą drogą.

Oczywiście rozważania na temat stylu zawsze toczyły się i będą toczyć w środowisku górskim, może zatem najlepszym podsumowaniem jest zdanie Antoin Grosspiron Jaccoux: Jeśli narciarstwo ekstremalne byłoby obrazem, to Saudan zrobił szkic, a Holzer dołożył kolor.

PATRON CYKLU ARTYKUŁÓW
O HISTORII FREERIDE’U

Holzer otworzył wiele nowych zjazdów w swoich rodzinnych Dolomitach oraz w Alpach Centralnych, jak np. ściana Lenzspitze czy Lyskamm. W masywie Mont Blanc pozostał tajemniczym narciarzem, który zjechał ostrogę Brenva i piękną północną ścianę Aiguille d’Argentiere, obecnie tak rzadko wysypaną. Niestety był także pierwszym i w rzeczywistości rzadkim w tamtych czasach przypadkiem narciarza, który zginął podczas stromych zjazdów. Stało się to w 1977 roku w masywie Piz Bernina, w ścianie Piz Roseg, którą zjeżdżał wielokrotnie różnymi wariantami. Wielu sugerowało, że powodem mogła być agresywna technika Holzera polegająca na wybiciu się z dwóch kijów do skręto-skoku. Warto zwrócić uwagę, że technika Saudana, zwana wycieraczką i pedało-skok Vallencanta z wysoko podniesioną nartą wewnętrzną także nie należały do bezpiecznych. Jeszcze przed wprowadzeniem nart taliowanych Pierre Tardivel zwracał uwagę na konieczność utrzymywania kontaktu narta-śnieg na stromych zboczach.


Heini Holzer (www.raetia.com)

Heini Holzer był człowiekiem niskiego wzrostu, zaledwie 147 cm, co stało się przyczyną wykluczenia go ze służby wojskowej w wieku lat 18. Dzięki temu miał więcej czasu, aby poświęcić się wspinaniu, a jednym z jego pierwszych partnerów wspinaczkowych był Reinhold Messner. Ponoć, w czasach gdy Messner szedł już drogą profesjonalnego himalaizmu zaproponował Holzerowi udział w wyprawie, ten jednak ze względów etycznych odmówił. Dopiero w roku 2000 dzięki staraniom syna Holzera została wydana książka poświęcona jego życiu „Heini Holzer, Meine Spur, Mein Leben„. Mimo uczestnictwa w kilku konferencjach pozostał do śmierci alpinistą-narciarzem bez wielkiego nazwiska, który na pytanie – czym się zajmuje, odpowiadał po prostu – kominiarz.

Mityczne zjazdy jak Gervasutti czy Couturier uświadomiły skalę możliwości eksplorowania masywu, ale dopiero „złota epoka” 1977-78 otworzyła nowe horyzonty przed rozwojem ski extreme w dolinie Chamonix. Ogromne ilości śniegu, które przetrwały aż do lata, umożliwiły zjazdy w terenie dotąd uważanym za niemożliwy.

Wtedy też Baud, Detry i Chauchefoin zjeżdżają Mallory’ego na północnej ścianie Midi – najbardziej znaną, bo widoczną z kolejki na Midi, ekstremę doliny. Vallencant i Baud nakręcają film podczas zjazdu północną ścianą pięknego i trudnego Aiguille Blanche du Peuterey. Jean-Marc Boivin i Laurent Giacomini zjeżdżają podwieszony lodowiec północnej Aiguille du Plan, a Daniel Chauchefoin ociera się o 65 stopni północnej ściany Les Courtes na takim klasyku wspinaczkowym, jak Droga Austriaków, zjazdem niepowtórzonym do 1995 roku. Podobno stał godzinę tyłem do ściany, bojąc się spojrzeć na swoje ślady.

Zrozumiano, że można jeździć wszędzie tam, gdzie zalega śnieg, a tam gdzie go brakuje wykorzystywać linę. Narciarstwo ekstremalne zaczęto definiować w sposób najbardziej banalny – to narciarstwo po wszystkim, co nie jest pionowe.

Oczywiście nawet wśród czołówki pionierów pojawiły się wątpliwości co do stylu, użycia liny i wreszcie istotny aspekt piękna. Jak ujął to Laurent Giacomini po zjeździe ostrogą Frendo na północnej Midi: To nie jest piękne zbocze. Ciągle musisz szukać drogi. Jest znacznie brzydsze niż Mallory, Gervasutti czy północno-wschodnia Courtes.

Może z tych względów zaczęto poszukiwać nowych horyzontów i zwrócono uwagę na góry wysokie, o czym szerzej w kolejnym artykule…

Artykuły cyklu:

Kris Lizak

Tagi:



  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek

    nadal ciekawe choć siłą rzeczy bardziej pobieżne [3]
    Niemniej super się czyta;)

    10-02-2009
    mae-west