8 października 2008 08:01

Kilka dni w Yosemite

Pod koniec września wraz z Jackiem Zaczkowskim, Magdą Fiszer, Piotrkiem Trojanem i Ryśkiem Benduskim spędziliśmy 10 dni dni na wspinaniu w dolinie Yosemite.

Po raz pierwszy postanowiliśmy pojechać tam bez żadnego parcia na wynik, ot tak powspinać się w wygrzanym słońcem granicie. Gdzieś w naszych głowach tlił się pomysł spróbowania Salathe w jeden dzień, ale bardzo zimne noce i o blisko cztery godziny krótszy dzień, szybko spuściły nam ciśnienie, co do tego przedsięwzięcia. Postanowiliśmy zaliczyć yosemickie standardy, na które podczas wyjazdu dotowanego przez PZA nie mieliśmy czasu.

Jaca postanowił też doskonalić swoje umiejętności w offwidthach i trzeba przyznać, z bardzo dobrym skutkiem. W odpoczynkowy dzień namówił całą paczkę na spróbowanie swoich sił na rysie o nazwie Bad Ass Momma, która mimo 12 metrowej długości, jest uznawana za najtrudniejszą przerysę w Dolinie i oceniona na 5.11d. Rysa ta ma ciekawą historię, ponieważ została pokonana prze Randy Leavitta przy pomocy jego techniki „lewitacji”, jako próba sprawdzenia w naturalnej skale techniki, którą opracował w swoim garażu, na skonstruowanej z desek rysie (zob. Leavittacja – renesans wspinaczek offwidth).


Jaca układa swoje zabaweczki na nowej szpejarce
(fot. Andrzej Marcisz)

Ku naszej radości Jaca przystawił się do rysy (droga jest opisana, jako wędkowa TR) i praktycznie od przystawki wciągnął ją tak, jakby nie sprawiła mu trudności. Spędziliśmy tam jeszcze długie godziny i poza ciężkimi ranami nikomu nie udało się nic zwojować.


Jaca na "Bad Ass Momma" (fot. Andrzej Marcisz)

Drugi offwidth, który padł łupem Jacy to Twilight Zone na Cookiem Cliffs o wycenie 5.10d. Doskonale rozumiem, że dla cyferkowych wspinaczy podstawienie 5.10d do tabelki przeliczniowej na naszą skalę pokaże śmiesznie niską wycenę, ale aby przekonać się o tym, że tak nie jest, trzeba kiedyś spróbować. Z mojej strony zapewniam, że znacznie łatwiej jest wciągnąć oboltowane VI.5 w wapieniu, niż wymienione wyżej ryski.

Z ciekawych rzeczy mieliśmy możność poznać sławnego młodzieńca, który wspina się tylko z woreczkiem na magnezję – Alexa Honnolda. Spotkanie było dość niecodzienne. Z Ryśkiem czekaliśmy bowiem, jako czwarty zespół w kolejce pod drogą Central Pillar of Frenzy na Middle Cathedral. W pewnym momencie, kiedy odwróciłem się w drugą stronę, zobaczyłem dwadzieścia metrów nad nami chłopaczka, który jakiś czas temu przeszedł sobie pod ścianą z camelbakiem na plecach. Wprawiło nas to w osłupienie, bo gość stał w gładkich płytach, bez żadnego sprzętu poza magnezją, w które ja bałbym się wejść mając na sobie sprzęt.


Alex Honnold zagubiony w płytach Middle Cathedral
(fot. Ryszard Benduski)

Nasze przerażenie było tym większe, kiedy zorientowaliśmy się, że on się wycofuje. Stwierdziłem, że to nie na moje nerwy i lepiej chodźmy się już wspinać. Byłem niemal gotowy do prowadzenia, kiedy Alex pojawił się pod naszą drogą. Zapytał nas, czy możemy go przepuścić, że on by sobie tutaj tak szybciutko wszedł. Rychu próbował jeszcze pytać, co zrobi, bo przecież w ścianie są dwa zespoły, ale Alex uspokoił go, że da sobie radę.

No cóż, usiedliśmy w bezpiecznej odległości i zaczęliśmy obserwować, jak się wspina. Szybko podjęliśmy decyzję, że nie będziemy wspinać się z solistą nad naszymi głowami. Zorientowaliśmy się także, że chłopak chyba wie, co robi, ponieważ widać było, że wspina się bez żadnego wysiłku.

Pierwszy zespół dogonił po paru minutach i szczęśliwie ich minął, kiedy byli na stanowisku. Kolejną dwójkę dogonił chwilę później, kiedy prowadzący na trzecim wyciągu był w trudnościach. Wszyscy byli w niezłym szoku, ponieważ po chwili prowadzący przyautował się do jakiegoś cama i zszedł z linii drogi, umożliwiając mu wyprzedzenie się. Cała ta przygoda z dreszczykiem, z punktu widzenia bezpieczeństwa, wyglądała jednak bardzo nieciekawie, przy czym większe zagrożenie wynikało pewnie ze strony słabo i wolno wspinających się zespołów ponad nami.


Andrzej Marcisz na "Filarze Frenzy" (for. Ryszard Benduski)

Filar Frenzy to przepiękny ciąg rys o różnej szerokości, który niemal wszystkie zespoły robią tylko do końca piątego wyciągu i gdzieś po 180 metrach, czterema zjazdami wycofują się w dół. Zastanawialiśmy się, czy Alex pójdzie do samej góry – nie miał przecież żadnego sprzętu do zjazdu, czy też będzie schodził. Minęło pół godziny i nasze wątpliwości się rozwiały. Ledwo dostrzegalna sylwetka wspinacza zaczęła się do nas przybliżać. Znów westchnęliśmy, bo czekaliśmy pod ścianą od kilku godzin, dzień się kończył, jeszcze chwilę i będziemy mogli iść na camp.

Postawiliśmy poczekać, mimo, że przeszła mi ochota do wspinania się drogą, którą ktoś właśnie wszedł i schodzi na żywca. Cała akcja skończyła się szczęśliwie. Świadczą o tym yosemickie statystyki, które podkreślają, że nie ma zanotowanego wypadku podczas intencjonalnej wspinaczki solowej bez asekuracji.

Alex bardzo nam dziękował za to, że poczekaliśmy na niego aż zejdzie. Po rozmowie z nim oceniliśmy, że jest bardzo miłym, skromnym człowiekiem. Jak się okazało, jego matka ma polskie korzenie, – co Rysiek szybko skomentował – to widocznie po matce masz geny odpowiedzialne za fantazję? Zrobiliśmy sobie wspólne zdjęcie i każdy ruszył w swoją stronę. Tym razem Alex w dół.


Alex Honnold (po przesolowaniu "Filara Franzy") i Andrzej Marcisz. (fot. Ryszard Benduski)

Na koniec wyjazdu wraz z Jacą przeszliśmy sprawnie North Face of Rostrum (5.11c) w czasie 4.5 godziny. Rostrum to jeden z największych klasyków doliny, uznawany za najpiękniejszy ośmiowyciągowy ciąg rys w Yosemite. Uważany jest za najlepszy test, aby sprawdzić, czy jest się gotowym na Astromana. Przejście jej sprawiło nam wiele radości. Wspinało się nam wyśmienicie, wszystkie wyciągi pokonaliśmy klasycznie bez problemu. Nasze przejście Rostrum było dopiero trzecim polskim przejściem klasycznym, po A. i P. Pustelnikach (news) i Jacku Krawczyku.


"Rostrum" (fot. Andrzej Marcisz)

Ponieważ Rostrum jest drogą kultową, jeśli chodzi o wspinanie – znajduje się w albumie Fifty Favorite Climb – The Ultimate North American Tick List, chciałbym powiedzieć o niej kilka słów, szczególnie, jeśli chodzi o asekurację.

Wiele wspinających się kolegów, którzy wyemigrowali do Ameryki, podczas dyskusji na temat asekuracji w rysach podkreślało zawsze, że jakby ktoś wbił nita koło rysy na drodze w Yosemite, to nie minęłoby kilka dni, a ktoś by go komisyjnie wybił. Nie jest to prawda. Zdrowy rozsądek mają ludzie również w świątyni free climbingu. Na trzecim wyciągu Rostrum jest tzw. killer hands crack. W środku rysy jest nit do asekuracji, mimo, że można tam włożyć bez problemu dowolnego cama w rozmiarze nr 2. Tak samo jest na szóstym wyciągu w słynnej przerycie za 5.10a. Pomimo, że bez problemu siadają tam duże camy (nr 4-6), w trudnościach jest nit.

Myślę, że jest to zabieg podobny do tego, jaki zastosowaliśmy podczas reasekuracji na Zacięciu Kosińskiego, Międzymiastowej czy Sprężynie na Mnichu. Wielkie standardy nie są pokonywane tylko przez ludzi wspinających się czysto klasycznie. Jeśli masz zapas, po prostu nie wpinasz się do nita, jeśli jest to twój limes, chroni cię przed poważnym lotem.


Jaca na siódmym wyciągu "Rostrum" (5.11b)
(fot. Andrzej Marcisz)

Andrzej Marcisz




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek

    sprostowanie [6]
    Maciek Ciesielski podesłął mi uzupełnienie do polskiej listy przejść Rostrum…

    9-10-2008
    andrzej

    Polskie przejścia Rostrum [1]
    Jacek Krawczyk przysłał mi informację, o jego przejściach Rostrum. Wynika…

    16-10-2008
    andrzej