14 maja 2008 08:01

Krótkie spięcie, czyli wrażeń kilka z burzliwej zachodniej ściany Annapurny

Sam nie wiem, czy przesadziliśmy. Siedzę teraz w bazie, patrzę na wierzchołek i jestem zadowolony. Ba, jak sobie przypomnę ostatnie dwa tygodnie, a może i więcej. Zatem zacznijmy od początku.

Ama Dablam – aklimatyzacja

Sam wierzchołek miał być zdobyty szybko. Do tego była potrzebna dobra aklimatyzacja i oczywiście dobry zespół. Jedziemy w wypróbowanym składzie: Piotr Pustelnik (któremu brakuje już tylko Annapurny do Korony), Peter Hamor, Darek Załuski i niżej podpisany. Jako aklimatyzację wybieramy Ama Dablam, która została nam przedstawiona, jako tłumna, całkiem trudna (do V w skale), ale śnieżna i z poręczówkami po starych wyprawach.

Tłumu nie ma. W bazie jesteśmy tylko my. Śniegu też nie ma. Sama skała i lód. Stare poręcze są, ale niewiele. W ciągu 12 dni akcji (24 marca przybywamy do bazy) kładziemy 1000 metrów poręczówek, zakładamy 3 obozy: C1 na 5750, C2 na 6000, C3 na 6400 i podejmujemy atak szczytowy. Sporo wspinania w skale w dolnych partiach. Cała grań do trójki bez śniegu, także kluczowy kuluar powyżej obozu II. Na ścianie (o wycenie podobno VI) przed dwójką wiszą stare liny, ale i tak strach się do nich wpiąć. Ogólnie krucho i wcale niełatwo.


Przed dwójką


Koniec kuluaru


Trójka

Jednak największe zdziwienie czeka nas podczas ataku szczytowego. Idziemy stromym, lodowym polem, które ani na moment nie odpuszcza. Serak, od którego góra przyjęła nazwę (Dablam) jest cały popękany. Szukamy drogi bokiem po skałach, następnie wychodzimy na szczytową grań. Sporo roboty, ale z Peterem 3 kwietnia stajemy na szczycie. Everestu jak na złość nie widać. A obiecywali takie piękne widoki.

Dzień później Pusty i Darek mają jeszcze gorszą pogodę, ale oni też meldują się na
wierzchołku. Trzy noce w trójce na 6400, kilka nocy w dwójce i jedynce, udane wejście na wierzchołek, czyli prawie 7000 metrów – mamy pełne podstawy by czuć się dobrze zaaklimatyzowanymi.

Annapurna

Szybko pod Annapurnę. Jeszcze w międzyczasie wybory w Katmandu, problemy z helikopterami i plagi egipskie. Po tygodniu siedzenia i jedzenia w Pokharze, śmigło w końcu do przylatuje. Dzieje się tak na skutek interwencji ustnej Piotra. Cóż, lata praktyki. Najważniejsze, że 15 kwietnia jesteśmy w bazie. Oprócz nas wyprawa wojaków słowackich atakuje samobójczo drogę normalną. Spadają im lawiny, niszczą się obozy, ludzie ranni schodzą z pola walki. Słowacy są pod obozem II. Dalej już nie dotarli.


Opis drogi

My od razu do góry. Jak zwykle droga przez lodowiec pod ścianę zachodnią jest zagmatwana. Nasze żebro Gabarova wygląda imponująco, trochę podobnie jak na Ama Dablam: mało śniegu, dużo lodu i skały. Szczególnie jedna, skalno-lodowa bariera budzi nasze wątpliwości.

Najpierw dwa dni szukamy drogi przez lodowiec, by się dostać pod ścianę. Wynosimy sprzęt. 18 kwietnia mamy bazę wysuniętą na 5000, dzień później znajdujemy drogę do jedynki na 5500. Dla nas to kluczowy moment, bo jesteśmy pod ścianą. Zatem filar ma prawie 2500 metrów w pionie…

21 kwietnia ruszamy do ataku. Z plecakami wyładowanymi jedzeniem na 10 dni (ci, którzy kojarzą nasze przygody z Annapurną nie zdziwią się zapewne, że aż tyle), namiotami, gazami i linami. Zabieramy ze sobą około 500 metrów lin do poręczowania. Dzielimy się na dwa zespoły. Na pierwszy ogień idziemy z Hamorem. 23 kwietnia kładziemy około 400 metrów lin powyżej jedynki w stromym kuluarze. Nieprzyjemny.


Trawers do kuluaru nad Jedynką


Płyty skalne z narzuconym śniegiem

Płyty skalne są delikatnie przyprószone śniegiem. Spokojnie można je wycenić na skalne V. Lód do 80°, twardy jak cholera. Schodzimy do jedynki, chłopaki do nas dołączają i dalej uzbrojeni w jedzenie oraz 100 metrów liny do wspinania idziemy na Terra Incognita. Głównie lód i zmrożony śnieg aż do trzeciego biwaku na 6700 (czyli naszej „trójki”). Nad nami skalny próg zakończony przewieszonym serakiem.


Nasz trzeci biwak pod serakiem


W drodze do czwartego biwaku, ok. 7000 m n.p.m.

28 kwietnia ruszamy do szturmu. Skalny próg to 400 metrów połogiego terenu o trudnościach do IV, potem Hamor pięknie pokonuje przewieszony serak, wykorzystując malowniczą dziurę w jego wnętrzu. Lód na seraku twardy, kruchy i przeraźliwie pionowy. Z tymi worami dyszymy, jak lokomotywy. Dałbym lodowe V za ten odcinek. Dopiero wyżej trochę wytchnienia od trudności technicznych. Ale za to daleko, bo na skróty się nie da (sama skała, nasi poprzednicy 20 lat temu skrócili sobie drogę po śniegu). Chcemy wejść na grań szczytową daleko z prawej. Mamy ze sobą dwuosobowy namiot i kartusz gazu.


Kluczowy serak na wysokości 7000 m n.p.m.


Taki to lód

Pierwszy biwak na 7700 przechodzi dobrze. Jesteśmy podekscytowany bliskością wierzchołka. W tym dwuosobowym maleństwie, wypełnionym po brzegi nami, szronem i naszymi oddechami nie jest komfortowo. Rano wchodzimy na mały wierzchołek i rozpoczynamy naszą drogę po grani szczytowej.


Grań szczytowa

Ten wierzchołek zakończył drogę Gabarova. Wspinaczkowo powinniśmy się czuć zadowoleni: zrobiliśmy 2300 metrów porządnej drogi. Ale jesteśmy w Himalajach, a nie w Tatrach. Poza tym, nie ukrywajmy, fajnie jest wejść na ośmiotysięcznik. Napieramy. Trzy kilometry stromej grani, wiatr się wzmaga. Odkąd jesteśmy w bazie, nie pamiętam, by nie wiało.


Wiatr już wieje


W oddali wierzchołek, a my nadal do góry

Kończymy grań i dochodzimy do kopuły szczytowej. Jeszcze ze 150 metrów do góry. Wydaje się na wyciągnięcie dłoni. Gdyby nie to, że wiatr napiera tak, że ciężko ustać i nadchodzą ciemne chmury. Jak na tanich filmach. Wspinacze są pod wierzchołkiem, a tutaj idzie burza. Tylko, że to nie jest film.

Potem wszystko, jak w malignie. Mgła jest tak duża, że się gubimy. Wyładowania tak mocne, że kłują boleśnie w skórę (sic!). Potem pioruny. Jeden wchodzi mi przez głowę i wychodzi uprzężą. Teraz, jak słyszę trzask, to odruchowo puszczam wszystkie metalowe przedmioty. Szukanie drogi do biwaku. Mgła, wiatr, burza i czterech, co za późno zawrócili. Po kilka uderzeń pioruna na głowę i znaleźliśmy koniec grani. Zjazd na biwak!


Pogoda nie odpuszczała do końca

Kolejna noc na 7700 w dwuosobowej maciupinie. Ale to nie wszystko. Jeszcze trzeba zejść. Rano niewyspani, wymęczeni schodzimy. Poręczówek nie ma, bo skąd (dopiero nad jedynką). Zatem żmudnie, krok po kroku, dziaba za dziabą, wspinamy się w dół. Dwa dni. Dopiero w bazie mogliśmy odetchnąć. Nawet nie w ABC, które jakiś kamień nam zmiótł w połowie (jak poręczowaliśmy z Peterem nad jedynką, a Pusty z Darkiem byli w ABC, spadł kamień, który trafił na szczęście nasz namiot, a nie ich).

Wydawało nam się, że odpoczniemy i spróbujemy jeszcze raz. Nie dało się. Byliśmy tak wymęczeni, że przez 3 dni słanialiśmy się na nogach. Nic dziwnego. Na 21 dni w bazie ponad 2 tygodnie spędziliśmy, pracując w górze, z czego dwa biwaki na 7700 i kilka nocy powyżej 6300. Cały czas wspinanie. Droga okazała się wymagająca, skalne odcinki III-IV z miejscami V na tej wysokości i z tymi plecakami wysysały siły, do tego lód 45-80° z miejscami 90° i o trudnościach III-IV z miejscami V, dobijały te wyssane siły.

Patrzę jednak na wierzchołek i nadal jestem zadowolony. Na tej drodze były dwie ekipy: Gabarov z ludźmi i Czesi. Ci pierwsi – wielka wyprawa, wytyczyli linię. Ci drudzy, także wielka, oblężnicza wyprawa, powtórzyli linię i dołożyli wierzchołek. My zrobiliśmy drugie powtórzenie drogi, w czwórkowym zespole, z niewielką ilością sprzętu, tylko tego wierzchołka zabrakło…


Zachodnia ściana w zachodzącym słońcu

A kit, byłem tutaj 3 razy, może pokuszę się kiedyś czwarty.

Każdy z nas stwierdził, że to najtrudniejsza i jedna z piękniejszych dróg, które robiliśmy w Himalajach. Do tego w tak doborowym towarzystwie. I co? I żal wyjeżdżać. Ale przed nami jeszcze sezon letni i kolejne cele…

Zdjęcia: Piotr Morawski (Nikon/Sigma) i Dariusz Załuski

Strona Piotra Morawskiego: www.piotrmorawski.com

Realcje z wyprawy:

Piotr Morawski (Alpinus Expedition Team)

Tagi:



  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek

    Zdjęcia [13]
    No jestem pod wrażeniem zdjęć z grani.

    14-05-2008
    Manfred

    Akcja [1]
    A ja w ogóle jestem pod wrażeniem..Gratulacje!!!

    15-05-2008
    k.panki