29 października 2007 08:01

Dhaulagiri 8167 – bez szczytu, zabrakło naprawdę niewiele

Tegoroczne warunki panujące na Dhaulagiri (8167 m) nie pozwoliły Kindze Baranowskiej (Alpinus Expedition Team) i Dodo Kopoldowi na osiągnięcie szczytu. Polsko-słowacki team od początku wyprawy zmagał się z dużymi opadami śniegu (news) i tak już z krótkimi przerwami pozostało do końca ich działalności pod „Białą Górą”.

Wykorzystując jedno z okien pogodowych 13 października udało im się założyć obóz III, z którego zdecydowali się 14 października na atak szczytowy.

Kinga na drodze do obozu III na wysokości 7200 m n.p.m. (fot. www.wyprawy.onet.pl)

Pierwsze informacje docierające z bazy, mówiły o osiągnięciu przez Kingę i Dodo wysokości 8157 m, czyli 10 metrów poniżej poziomu wierzchołka Dhaulagiri. Jednak jak się później okazało, osiągnęli oni jeden z przedwierzchołków Dhaulagiri o wysokości 8067 m.

Grzebień wierzchołkowy, w dole widać jeden z przedwierzchołków (fot. www.wyprawy.onet.pl)

Z uwagi na duże zagrożenie lawinowe i słabe warunki pogodowe zdecydowali się nie kontynuować wspinaczki i zawrócić. W drodze powrotnej zaliczyli nieplanowany biwak, który na szczęście nie przyniósł ze sobą żadnych poważnych konsekwencji w postaci odmrożeń. Potwornie zmęczeni 16 października dotarli do bazy.

Odwrót w warunkach dużego zagrożenia lawinowego (fot. www.wyprawy.onet.pl)

Partner Kingi z Dhaulagiri – znakomity słowacki wspinacz Dodo Kopold tak opisuje zmagania z górą:

W tych warunkach osiągnęliśmy maksimum i cieszę się, że zdobyliśmy granicę 8000 m. Wierzchołek był niemal na wyciągnięcie ręki, ale droga do niego wciąż była długa. W Himalajach, jak i w każdych górach, ważne jest, by podjąć odpowiednią decyzję w danym momencie. Za nas zdecydowała pogoda – silny wiatr na grzebieniu wierzchołkowym oraz to, że nikt z nas nie chciał zbytnio ryzykować swym życiem.

Dhaulagiri będzie tu i za miesiąc, i za rok. Wrócić możemy kiedykolwiek. Z jednej strony trochę mierzi mnie, że nie weszliśmy na szczyt, z drugiej jestem szczęśliwy, że nie wybraliśmy tradycyjnej drogi. Droga na szczyt stoi przed nami otworem i nie kryję się z tym, że chcę tu wrócić, spróbnować jeszcze raz..

Dobrze było poznać tę górę i zyskać tyle nowych doświadczeń. Każda góra, każda droga jest wyjątkowa. Pn.- wsch. grzebień, którym się wspinaliśmy, nie był ciężki, ale przy zmianie pogody stał się bardzo niebezpieczny wskutek schodzących lawin i trudny w orientacji.

Kiedy wychodziliśmy z C3 na szczyt, pierwsi szli Szerpowie z Koreańczykiem, później Frederik, a na końcu ja z Kingą. Dogoniliśmy wszystkich po godzinie i szliśmy razem.

Zagrożenie lawinami było duże i sam rozmyślałem, czy go nie obejść i spróbować z innej strony, ale szliśmy dalej…

Droga wiodła śnieżnymi polami cały czas w górę. Widać było, jak silnie wieje na grzebieniu i myśleliśmy, że tam już będzie szczyt Dhaulagiri. Byłem na czele z Frederikiem i robiliśmy ślad w głębokim śniegu. Było to bardzo wyczerpujące, zwłaszcza, że byliśmy tylko we dwóch. Wyszliśmy na grzebień, gdzie natknęliśmy się na tyczkę. Był to jeden z najwyższych punktów na grzebieniu, ale nie ten najwyższy. Widzieliśmy dalszy ciąg grzebienia, gdzie był główny szczyt 8167 m n.p.m. W miejscu, gdzie dotarliśmy, każdy z nas dokonał pomiarów i wyszło ok. 8000 m, ale żaden wynik nie jest do końca miarodajny.

Chcieliśmy iść z Frederikiem dalej, ale musiałem jeszcze poczekać na Kingę. W międzyczasie weszli Szerpowie, porobili zdjęcia Koreańczykowi i zaczęli schodzić. Kinga nie chciała już wchodzić wyżej i optowała za zejściem. Frederik poszedł dalej, ale po chwili wyłonił się zza grani i już na nartach popędził na dół.


Pogoda psuła się, zaczęło śnieżyć i mimo, iż byliśmy tak blisko, nikt nie chciał ryzykować. Wróciliśmy do bazy. Myślę, że wszyscy wiedzieli, że nie weszliśmy na główny szczyt, ale na jeden z przedwierzchołków, co się później potwierdziło. Wielu wspinaczy dochodzi tam i już dalej nie wchodzi z przekonaniem, że byli na wierzchołku. Gdy jest zła widoczność, bardzo ciężko jest się zorientować i łatwo pomylić. My jednak chcemy wrócić i przejść jeszcze te kilka metrów na szczyt.

Pomimo nie zdobycia szczytu trudno mówić o porażce. Osiągnięcie w takich warunkach wysokości ponad 8000 metrów należy uznać za sukces. Dla Kingi tegoroczny sezon, w którym udało jej się wejść na Denali, Nanga Parbat i osiągnąć 8000 m na Dhaulagiri to najlepszy sezon w dotychczasowej karierze i znakomity prognostyk na przyszły rok.

Wilan

Źródła: kingabaranowska.com, wyprawy.onet.pl




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek
    Brak komentarzy na forum