16 września 2007 08:01

Mikstowo w Dolinie Charakusa

Od 28 czerwca do 17 lipca trwała polska wyprawa do doliny Charakusa w Karakorum. W skład wyprawy weszli Jan Kuczera (KW Katowice) i Jerzy Stefański (KW Katowice, Marmot Team), którzy za cel obrali sobie poprowadzenie nowych dróg na szczytach do 6500m.n.p.m.

Po przylocie do stolicy Pakistanu – Islamabadu i załatwieniu kilku istotnych spraw – odbiór carga z wędlinami i innymi smakołykami pozostawionymi dla nas przez Piotrka Morawskiego (Wielkie Dzięki Piotrze!) oraz zorganizowaniu zezwolenia na pobyt w strefie zamkniętej jaką jest dolina Charakusa – wsiadamy do busika i czym prędzej uciekamy w góry. Naszym tranzytowym celem jest Skardu, stolica regionu Baltistan położona w północnym Pakistanie. Po 24 godzinach, momentami bardzo emocjonującej przejażdżki, docieramy do zakurzonego Skardu. Dokupujemy brakującą żywność, gaz i benzynę do kuchenki, wynajmujemy jeepa i następnego dnia jesteśmy znowu w drodze.


W drodze do BC, w głębi po prawej Farhod Brakk i Fathi Brakk
(fot. Jan Kuczera)

Po całodniowej trzęsącej, męczącej, ale bynajmniej nie nużącej przejażdżce rozłożonej na dwie raty (przerwana droga) docieramy do Hushe. Jest to ostatnia miejscowość na naszej drodze. Od tego miejsca już tylko 2 dni z buta do Base Campu położonego na 4200 m n.p.m. W BC zastajemy grupę Belgów oraz Adasia Pustelnika z nieciekawie wyglądającą dziurą w pięcie.

Dolina Charakusa robi wrażenie miejsca, w którym można się nieźle powspinać…. Nieźle?! To najlepsze miejsce do wspinania, jakie kiedykolwiek widzieliśmy. Wspinania jest tutaj dla każdego: skało, miksto, śniegojeba, dosłownie dla każdego, kto chciałby przeżyć niezapomnianą, górską przygodę, a przy okazji wytyczyć nową drogę na jednej z wielu dziewiczych ścian.


Bigwallowo i alpejsko (fot. Jan Kuczera)


Charakusa to także świetny ogródek boulderowy (fot. Jan Kuczera)

Zanim zaczniemy się wspinać konieczna jest dobra aklimatyzacja. Dzień po przyjściu do BC wybieramy się na wycieczkę aklimatyzacyjną na przełęcz Batowaraho o wysokości 5300 m n.p.m. Niestety nie dane jest nam wejście na tę przełęcz i około 100 metrów przed jej końcem zawracamy z mocnym bólem głowy i bardzo krótkim oddechem. Aby aklimatyzacja była lepsza, nocujemy na wysokości około 5000 m n.p.m. Po nieprzespanej nocy spowodowanej wysokością i opadem śniegu z deszczem schodzimy na dół.

Nastaje okres brzydkiej pogody: deszcz, śnieg, śnieg, deszcz, chwila dla słońca, deszcz i tak w kółko. Po kilku dniach chmury rozchodzą się, a słońce zaczyna bezapelacyjnie królować na niebie. Wychodzimy ze swoich polyamidowych nor i wybieramy się na kolejną aklimatyzacyjną wycieczkę. Naszym celem jest Sulo Peak o wysokości niecałych 6000m n.p.m. Około godziny drugiej w nocy wbijamy się w zachodni, śnieżno-lodowy kuluar o nastromieniu do 55° i deniwelacji 1000m. Ze względu na wysokość im jest się wyżej tym trudniej metry się zdobywa. Koniec końców po niecałych 5 godzinach akcji stajemy na szczycie, a stąd już tylko rozpościerają się niesamowite widoki. Zejście prowadzi drogą wejściową. W obawie przed lawinami staramy się zejść zanim słońce oświetli „nasz” kuluar i na dole pod ścianą meldujemy się w ciągu 2 godzin.


Aklimatyzacyjnie na Sulo Peak
(fot. Jan Kuczera)

Następne dni przynoszą tygodniowe załamanie pogody. W międzyczasie, chwilowa poprawa pogody skutecznie zachęca nas do spakowania szpeju wspinaczkowego i wbicia się w upatrzoną linię na wschodniej ścianie Haji Brakk o wysokości 6000 m n.p.m. Pod wieczór, po kilku godzinnym przedzieraniu się przez lodowiec, jesteśmy pod ścianą Haji Brakk. Niestety w nocy opad deszczu i śniegu zmusza nas następnego dnia do odwrotu.


Jurek i masyw K6 (fot. Jan Kuczera)

W BC czeka na nas miła wiadomość – na najbliższe dni zapowiada się poprawę pogody. W takiej sytuacji nic innego nam nie pozostaje jak wysuszenie naszych rzeczy, przepakowanie się i ponowne wyruszenie pod ścianę Haji Brakka. Z BC wychodzimy dnia następnego.  By mieć dogodniejsze wbicie się w naszą linię, podchodzimy nieco wyżej niż za pierwszym razem. Po drodze mijamy wiszący nad naszymi głowami działający na wyobraźnię potężny serak lodowy. Rozbijamy się na skalnej półce i przygotowujemy do biwaku.

– „No to co, może coś ciepłego wypijemy, jakąś herbatkę”
– „Pewnie, tylko wyciągnij gaz i gotujemy”
– „Jaki gaz!? Byłem pewien, że ty go masz”
– „K……a mać, ja p..dolę …..(chwila ciszy)….. jesteśmy bez gazu!”

Jak się okazuje w całym tym wczorajszym zamieszaniu zapominamy zabrać ze sobą gaz, zresztą jedzenia też nie wzięliśmy za wiele. Bez jedzenia długo wytrzymać można, ale bez czegoś ciepłego do picia i w ogóle picia długo funkcjonować się nie da. Jednak ze względu na dobrą prognozę pogody na najbliższe 3 dni postanawiamy napierać.

Dnia następnego wstajemy około godziny 3 nad ranem, po zimnym śniadaniu wbijamy się w upatrzona linię. Znajduje się ona na prawo od kuluaru, którym biegnie droga Stevego House’a. Nasza wspinaczka rozpoczyna się mikstowym zacięciem o przewyższeniu ponad 500m. Na jednym z dolnych wyciągów mamy do pokonania komin z "niewielką siklawą". Jego czysto skalny charakter i trudności techniczne zmuszają nas do użycia miękkich butków. Po przejściu tego prysznica jesteśmy mocno przemoczeni, jednak nie zważając na to napieramy dalej.


Mikstowo na Haji Brakk (fot. Jerzy Stefański)

Dalsza część drogi to trudny mikst sięgający mocnej szkockiej VI, po którym około godziny 14 wychodzimy z zacięcia na śnieżną grańkę. Znajdujemy się teraz poniżej 300 metrowych pól snieżno-lodowych o nastromieniu około 65°. Ze względu na ciężki, mokry i osuwający się śnieg, fragment ten w tych warunkach staje się niemożliwy do pokonania. Z tych powodów jesteśmy zmuszeni do biwakowania na śnieżnej grani i rozpoczęcie wspinaczki dopiero w nocy. Jedyna rzeczą, która rozgrzewa nas w trakcie tego oczekiwania są 300-gramowe śpiwory Robertsa.

Wstajemy o 1.00, jest jak w lodowce, przegryzamy po ostatnim kabanosie, zapijając to wszystko zimną woda z pluszem. Po tak dietetycznym śniadaniu ochoczo rozpoczynamy dalszą wspinaczkę. Polami śnieżnymi dochodzimy do spionowanej, około 100-metrowej mikstowej ściany, doprowadzającej w pobliże headwalla. Wspinaczka na tym odcinku wymaga od nas zaangażowania całych naszych umiejętności. Niektóre fragmenty ze względu na niepewny śnieg i lód oraz słabą asekuracje trzeba pokonywać z dużą WIARĄ….

Po przejściu tego odcinka okazuje się, że do skalnej części headwall-a mamy jeszcze 2 wyciągi formacji przypominającej rynnę śnieżno-lodową o nachyleniu około 60 stopni. Jest południe a my z tych samych przyczyn, co dnia poprzedniego musimy przerwać wspinaczkę. W tej chwili mamy do wyboru dwie drogi. Jedna prowadzi do góry – oznacza ona konieczność biwaku bez jedzenia i picia a także zwiększa ryzyko odmrożeń (Jasiek przez cały dzień był pozbawiony czucia w palcach u stop). Druga droga prowadzi w dół…

Pomimo, że jesteśmy około 200 metrów od szczytu decydujemy się na wycof. Około godziny 14.00 znajdujemy się w miejscu, w którym zaliczyliśmy ostatni biwak. Przed nami jeszcze zejście kuluarem śnieżno-lodowym. Czekamy teraz, aż warunki zrobią się w nim bardziej bezpieczne do zejścia. Na chwile obecną schodzą tamtędy śnieżne lawinki i spadają kamienie. Po około 2 godzinach oczekiwania zaczynamy wspinać się w dół, niestety jak się okazuje nadal narażeni jesteśmy na spadające kamienie. Momentami przelatują one obok nas z niebotyczna prędkością tym samym dodając nam energii do szybszego schodzenia. Pod wieczór z powrotem jesteśmy na naszej starej, dobrej półce biwakowej, z której rozpoczęliśmy nasz „himalaizm”. Dnia następnego po biwaku pod ścianą znajdujemy zapomniany worek z herbatą. Mieszając cały jej zapas z lodowcową wodą delektujemy się tym „napojem bogów” schodząc nieco chwiejnym krokiem do Base Capu.


Haji Brakk z wrysowaną naszą próbą
(fot. Jan Kuczera)

Niestety okazało się, ze Jasiek finalnie odmroził sobie duże palce u stop, co wyłączyło go z dalszej działalności w dolinie. Na szczęście skończyło się to tylko utratą paznokci.
Kolejne tygodniowe załamanie pogody zatrzymuje nas w bazie, w międzyczasie Jurek postanawia wspinać się solo.


Beatrice i jej południowy kuluar (fot. Jerzy Stefański)

„Po tym okresie postanawiam wspiąć się solo na Beatrice 5800m jej południowym kuluarem. Tą formacją biegnie droga pierwszych zdobywców Diaper Couloir D+, 65o lód i śnieg, 1000m deniwelacji. Przed wejściem w drogę nie posiadałem za wiele informacji o niej, zdziwiło mnie więc trochę, gdy podczas wspinaczki okazało się, że tak naprawdę droga biegnie dwoma niezależnymi od siebie żlebami. Pierwszy z nich doprowadza na grań w połowie wysokości ściany. Po krótkim trawersie przechodzi się w górny żleb wyprowadzający na wierzchołek. Całość wspinaczki: góra-dół zajęła mi około 4,5h co sprawiło, że na szczycie byłem wcześniej niż planowałem, czyli jeszcze przed wschodem słońca. W obawie przed pogorszeniem się warunków lodowych nie czekając na wschód słońca rozpocząłem wspinanie w dół”.


Na drodze "SkiTrack" (fot. Jerzy Stefański)

Na zakończenie naszego pobytu w dolinie, Jurkowi udaje się jeszcze w towarzystwie Nicolasa Favresse i Seana Villanueva wspiąć na 400m ścianie Igball Wall. Poprowadzona nowa droga ma około 500 metrów długości i składa się na nią 9 wyciągów plus 150 metrów lotnej. Trudności do 7a, czas przejścia 8h a jej nazwa Ski Track.

Jasiek i Jurek

Serdecznie chcielibyśmy podziękować (oni już wiedzą za co): Piotrowi Morawskiemu, Annie Siewiorek,  Marcinowi Wernikowi, Wojciechowi Grządzielowi, Markowi Wierzbowskiemu, Piotrowi Xieskiemu

Sponsor główny:

  • PZA
  • Fundusz im. A. Zawady

Sponsor sprzętowy główny:

  • LHOTSE
  • Marmot (Jurek Stefanski)

Sponsorzy wspierający:

  • Malachowski
  • Robert’s Outdoor Equipment
  • Warmpeace
  • AMC Krakow

Jan Kuczera, Jerzy Stefański


Tagi:



  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek
    Brak komentarzy na forum