5 marca 2007 08:01

Marko Prezelj o Piolet d’Or

Niektórzy krytykowali mnie za udział w tegorocznej uroczystości Piolet d’Or. Nikt z krytyków nie był jednak w Grenoble. Uczestnictwo w tym cyrku dało mi możliwość publicznego zaprezentowania swojej opinii na temat tej nagrody. Czas pokaże czy ten ruch był błędem.

Nie wierzę w nagrody dla alpinizmu, a tym bardziej w trofea i tytuły przyznawane przez publikę albo media. Na uroczystości mogłem zobaczyć i poczuć ducha współzawodnictwa stworzonego i podsycanego przez organizatorów. Większość wspinaczy z chęcią akceptowała ten nastrój nie zdając sobie sprawy z tego, że zostali wypchnięci na arenę, gdzie dla widzów kwitnie spektakl, a osądowi poddani są zarówna zwycięzca, jak i przegrany.


Marko Prezelj i Boris Lorenčič ze Złotym Czekanem
(fot. Gulio Malfer/ planetmountain )

Nie jest możliwe obiektywne osądzenie czyjegoś wspinania – każde wejście zawiera nieopowiedziane historie ukształtowane przez oczekiwania i wyobrażenia powstałe jeszcze długo przed rozpoczęciem wspinaczki. W alpinizmie nawet najbardziej osobiste sądy są ekstremalnie subiektywne. Kiedy wracamy z gór pamiętamy zdarzenia inaczej niż były w rzeczywistości – tam i wtedy – w momencie kiedy musieliśmy podjąć decyzję pod naciskiem wielu czynników.

Porównanie różnych wspinaczek nie jest możliwe bez pewnego rodzaju zaangażowania osobistego, a nawet wtedy staje się to trudne. W ostatnim roku wspinałem się na Alasce, w Patagonii i w Tybecie. Nie jestem w stanie wskazać, która z tych wypraw była najbardziej. no właśnie „najbardziej jaka”?

Żeby to zilustrować poprosiłem (podczas pierwszej części uroczystości) ojca rodziny, aby zdecydował, które spośród jego dzieci jest najlepsze, a które najgorsze. Nie mógł odpowiedzieć.

Mógłbym wybrać, które wino, jedzenie, piosenkę czy film lubię najbardziej w danym momencie, ale jury nie może decydować kto jest najlepszy, najgorszy albo „naj…” na przestrzeni jednego roku. Jeśli jury wybierają jednego zwycięzcę, automatycznie pociąga to za sobą przegranego – co jest ideą współzawodnictwa. Pierwsze miejsce oznacza, że jest drugie, trzecie i ostatnie. Czy ten kto zamyka stawkę jest rzeczywiście najgorszy czy też zwycięzcy byli bardziej przystosowani do tej swoistej, pełnej manipulacji, gry. Czy wyolbrzymiali „piękno” swojego przejścia bardziej efektywnie i sprzedawali się lepiej jury?


Marko Prezelj (fot. arch. Marko Prezelj)

Idea inspirujących spotkań wspinaczy jest pozytywna, jednak nie jestem w stanie wspierać absurdalnego przedsięwzięcia kiedy to ci sami wspinacze biorą udział w alpinistycznych „zawodach”. Na uroczystości Piolet d’Or wypowiedziałem się przeciwko idei współzawodnictwa. Stwierdziłem, że trofeum nie jest dla mnie ważne, ponieważ wybór zwycięzcy jest subiektywny, jak przy konkursach piosenki czy piękności, a wpływ komercji na wydarzenie jest oczywisty i definitywny. Mój łamany angielski przeszkodził mi jednak w jasnym wyrażeniu mojego stanowiska.

Ale historia Piolet d’Or w sposób oczywisty pokazuje, że porównywanie wspinaczek (także wspinaczy i głoszonych przez nich poglądów) to nonsens, tym bardziej robienie tego na przestrzeni jednego roku kalendarzowego. Jeśli porównanie nie jest możliwe, to co zatem prezentują i promują media oraz sponsorzy, i dlaczego? – dla wzrostu sprzedaży, a może dla SŁAWY?

W Słowenii słowo sława to również imię żeńskie „Slava”. Starzy ludzie mówią: „Slava je kurba” („Sława to dziwka”) jednego dnia śpi z jednym, następnego z innym. Sława to tania pułapka zastawiana przez media, w którą zostają złapani i wykorzystani Ci wszyscy, którzy żyjąc beztrosko, zbyt późno zdali sobie sprawę, że zaufanie i honor nie mieszkają w tym samym domu, co rozgłos. Publika tak naprawdę nie dba o wspinaczy, którzy są ogniwami w łańcuchu, którego spoiwem jest chory głód popularności w mediach, które promują lub krytykują według własnego uznania i interesu. Organizatorzy Piolet d’Or jawią się jako ci, którzy wykorzystują okrutny fakt, że zawsze znajdą się desperaci, pełni pasji gladiatorzy i klowni, którzy odegrają rolę w spektaklu sławy. Bardzo interesujące jest jednak pytanie czy to jest reality show czy opera mydlana.

Jeśli w przyszłości romantyczna idea Piolet d’Or przetrwa, musi ewoluować w formę spotkań wspinaczy, podczas których będą oni mogli wymieniać się ideami, dzielić marzeniami, złudzeniami i rzeczywistością. Może nawet mogliby wspinać się razem – nikt w roli zwycięzcy albo przegranego. Jeśli to jednak niemożliwe, to proszę media i organizatorów o zaprzestanie forsowania ducha współzawodnictwa w alpinizmie, proszę również o to aby zaczęli szanować alpinistów, doceniali ich indywidualność oraz wspierali te idee, które uczynią alpinizm skomplikowanym i dostarczającym satysfakcji doświadczeniem.

Przepraszam, jeśli obraziłem kogoś, kto jest uzależniony od Panny Sławy. Łatwo wpada się w jej objęcia, tylko uwaga – równie łatwo można się zarazić…

Alpiniści to pociski, media to karabin. Tylko gdzie jest tarcza?

Marko Prezelj

Źródła: Alpinst

Tagi:



  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek

    Marko Prezelj o Piolet d'Or [11]
    Marko mówiąc "sława to dziwka" ma szansę stać się najsławniejszym…

    5-03-2007
    artur hajzer

    Marko Prezelj o Piolet d'Or [1]
    Trudno nie przyznać racji Prezeljowi, a tak przy okazji nasuwa…

    5-03-2007
    Franek Dolas