29 lipca 2006 10:34

Relacja Krzysztofa Wielickiego spod Gasherbruma II

Po zdobyciu szczytu prawie wszyscy wróciliśmy już do bazy. Janusz Majer z zespołem przenocuje jeszcze w obozie 1 by jutro ze specjalnie na tą okazję wynajętymi tragarzami znieść cały dobytek i śmieci do bazy.

Gasherbrum II 8035m n.p.m. (fot. Jarosław Woćko)

Gasherbrum II 8035m n.p.m. (fot. Jarosław Woćko)

Atak szczytowy wyglądał następująco. Wyszliśmy z bazy do obozu I i następnego dnia doszliśmy do obozu III na wys. ok. 7000m. 25 lipca około północy (Fronia, Jucha, Podsiadło i ja) wyszliśmy z obozu w kierunku szczytu z zamiarem pominięcia w marszu (przeskoczenia) obozu IV. W obozie IV byli Janusz Majer, Agnieszka Adamowska i Zbigniew Zimniewicz, którzy mieli do nas dołączyć i razem mieliśmy iść na szczyt. W obozie IV na ok. 7400 byliśmy o 3 w nocy.

Trochę wiało i było bardzo zimno. Okazało się, że Janusz i Agnieszka już próbowali iść w górę, zawrócili i byli z powrotem w namiocie. Mieli najsłabszą z nas wszystkich aklimatyzację, tylko z 6000m, z obozu I i sam im doradzałem żeby nie ryzykowali ataku. Natomiast Zbigniew Zimniewicz czekał na nas (choć jego aklimatyzacja też, jak w wypadku Janusz i Agnieszki nie była wzorowa) w pełnym rynsztunku i chciał spróbować ataku, dołączył do naszej grupy.

Tego dnia szczyt atakowało jeszcze 4 hHiszpanów z wyprawy wojskowej. Oni wyszli z obozu III godzinę przed nami. A więc było nas w sumie 9 osób. Na szczyt pierwszy wszedł Rafał Fronia w czasie 7,5 godziny!!!! Godzinę później byłem ja z Robertem. niedługo po nas Paweł Podsiadło i po godzinie dopiero słabiej zaaklimatyzowany Zbyszek Zimniewicz. Wspaniałe widoki, zdjęcia i zejście. Janusz z Agnieszką w tym czasie zeszli już do C3. Ja schodziłem z/w na bezpieczeństwo ostatni zaraz za wolniejszym Zbyszkiem. Jeden z Hiszpanów był trochę słabszy, jakby wyczerpany ale też chyba(!) nienajlepszy technicznie i na ostatnim trawersie ściany szczytowej, podczas zejścia, spadł na moich oczach ok.100m. Na całe szczęście zatrzymał się w niecce, bo dalej już tylko…Chiny.

Moi towarzysze już zeszli, był tylko jeden z Hiszpanów, który czekał na swojego kolegę na przełamaniu. Zostałem i ja. Po zbadaniu stanu Hiszpana stwierdziłem, że jego stan jest poważny. Próbowaliśmy aby wstał i poruszał się, ale nie bardzo chciał. Narzekał na kark i głowę. Wtedy z dołu nadszedł też Mike Faris z kolegą (USA) i wspólnie próbowaliśmy coś poradzić. Było to na wysokości około 7600.

Skontaktowałem się z moją grupą, która doszła już do obozu IV. Tam było też dwóch Hiszpanów. Zaproponowałem aby wzieli nasz namiot, śpiwór, gaz, żywność (Hiszpanie swojego zaplecza w obozie IV nie mieli) i wyszli na 7600 tak by ranny miał gdzie przeczekać do rana na ewentualny transport. Poprosiłem też naszego lekarza – Pawła Podsiadło – aby wrócił na górę do poszkodowanego. Paweł podjął marsz, ale niestety z/w na zmęczenie i wyczerpanie do poszkodowanego nie dotarł.

Hiszpański doktor był w obozie I i to on z tego miejsca dalej kierował „akcją” i przekazał w górę niezbędne leki. Kiedy mieliśmy już pewność, że akcja ratunkowa jest w toku, że z dołu podchodzą hiszpańscy himalaiści i tragarze wysokościowi i kiedy nabraliśmy pewności, że nic już więcej nie jesteśmy w stanie zrobić, pozostawiliśmy rannego Hiszpana pod opieką jego kolegi i ruszyliśmy – ja na dół, a Mike Faris w kierunku szczytu.

Dziś już wiadomo, że poszkodowany Hiszpan jest sprowadzany poniżej obozu IV i wszystko powinno skończyć się dobrze.

Różnie może być w górach, ale ten wypadek uzmysłowił mi po raz kolejny, że panująca moda na ataki bez aklimatyzacji może mieć ujemne skutki.

Krzysztof Wielicki
Baza pod Gasherbrumami 25 lipca 2006




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek
    Brak komentarzy na forum