23 maja 2006 08:01

Miało być "Jura dzierżyj linu!", a wyszło "Martyna! Keep smiling!"

18 maja Martyna Wojciechowska stanęła na szczycie Everestu (8848 m n.p.m.), najwyższej góry Ziemi. Została tym samym trzecia Polką na najwyższej górze Ziemi.

Wyprawę Falvit Everest Expedition, w ramach której na Everest weszli także Bogusław Ogrodnik (Wrocław), Dariusz Załuski (Warszawa), Janusz Adamski (Szczecin), Tomasz Kobielski (Gliwice), Jura Jermaszek (Rosja), Simone Moro (Włochy) oraz Szerpowie Ang Dorjee (to jego dwunaste wejście na Everest), Mingma Tenzing (drugie wejście) i Phur Tenzing (pierwsze wejście) śledziliśmy dzięki relacjom HiMountain Team.

Oto podsumowanie działań wyprawy.

To Darek Załuski był nieodłącznym partnerem Martyny – po prostu od początku do końca stanowili zespół, można powiedzieć "wyrównany", gdyby nie to, że Darek nie rozstawał się z kilogramami sprzętu filmowego, i praktycznie nie przerywał pracy operatora-dokumentalisty. Wiemy natomiast, że praca filmowca na wyprawie, ze sportowego punktu widzenia, nie jest łatwa.

Cieszymy się jednak, że to Darkowi, niemniejszemu "zawodowcowi" niż Jura Jermaszek, przypadł w udziale honor towarzyszenia pierwszej polskiej "amatorce" w jej wejściu na Mt Everest.


Darek Załuski na zdjęciu z poważnie wypakowanym plecakiem. Życie filmowca na wyprawie nie jest łatwe. (fot. Wojciech Trzcionka)

Pozostali uczestnicy,  działający trochę bardziej indywidualnie, oczywiście odegrali też swoją rolę. Co rzadkie na polskich wyprawach – cała 6-cio osobowa grupa, w kolejnych wyjściach w góry, trzymała się mniej więcej razem, stwarzając tym samy większy komfort bezpieczeństwa wszystkim uczestnikom. Podzielona była ona jednak wyraźnie na niezależnie wspinające się zespoły.


Cały skład wyprawy Falvit Everest Expedition stanął na wierzchołku Mt Everestu. Zdjęcie wykonane w pierwszej fazie trwania ekspedycji. Od lewej: Jura Jermaszek, Dariusz załuski, Janusz Adamski, Tomasz Kobielski, Martyna Wojciechowska, Bogusław Ogrodnik. (fot. Wojciech Trzcionka)

Jura Jermaszek podjął próbę wejścia na szczyt bez użycia tlenu i jasne było, że tym Jurą, który ma trzymać Martynę "na sznurku" nie będzie. Próba była zresztą nieudana – Jura cofnął się z połowy drogi do Balkonu na Przełęcz Południową po tlen. Stracił zupełnie kontakt z grupą i wrócił po zdobyciu szczytu do namiotów obozu IV długo po pozostałych uczestnikach.

Janusz Adamski od początku wyprawy dochodzący wszędzie jako pierwszy, oraz Tomek Kobielski, który starał się być zaraz za nim,  byli też tymi, którzy pierwsi dotarli do szczytu. Stało się tak tylko dlatego, że prowadząca dużą część stawki Martyna (co najmniej do Balkonu była pierwsza)  pod szczytem pomagała Darkowi odlodzić jego maskę tlenową. Gdyby nie to, na wierzchołku stanęłaby jako pierwsza. Różnice w czasie wejścia na szczyt w efekcie były minimalne. Zresztą zajmowanie się kolejnością wchodzenia na szczyt nie ma większego sensu – nie kolejność jest przecież ważna – to nie zawody, ani nie wyścigi. Wspominamy o tym tylko po to, aby wykazać, jak przestrzeganie "cyklu aklimatyzacyjnego" może wpłynąć pozytywnie na wydolność "zawodnika" w ataku, w tym wypadku na wydolność Martyny i Darka, którzy tym razem, podczas ataku, nie odstawali od najmocniejszych. Tylko Martyna i Darek zastosowali się do tzw. „szkoły amerykańskiej aklimatyzacji” i zeszli przed atakiem na odpoczynek poniżej  bazy. Widać ten ruch się opłacił i warto, by pamiętali o tym następni chętni do wspinaczki na tą górę.


Janusz Adamski, najmocniejszy na wyprawie, miał inne sposoby na „moc” niż stosowanie „przepisowego” modelu aklimatyzacji.

Martynę trzymał więc nie "na sznurku", ale w obiektywie kamery Darek Załuski i możemy z dużą dozą prawdopodobieństwa domniemywać, że zamiast krzyku "Jura Dierżyj linu!" było:
"Martyna! Idziesz! Akcja!… Keep smiling, keep smiling!". Po nich doszedł na szczyt swoim tradycyjnym, ale skutecznym tempem Bogusław Ogrodnik i dopiero potem trzej Szerpowie.

Aklimatyzacja i strategia ataku

Grupa wsparcia merytorycznego z Himountain Team od początku trwania wyprawy nie szczędziła sił, żeby uczestnicy wyprawy po prostu na szczyt weszli (zaliczyli go) i bezpiecznie z niego zeszli – odkładając kwestie sportowe i ambicjonalne na drugi plan. Nie było to łatwe.

Wyprawa w cyklu wyjść aklimatyzacyjnych nie zdołała (jak wymagają "przepisy") dojść do Przełęczy Południowej. Przyczyną tego było „niezaplanowane” załamanie pogody podczas pierwszego wyjścia w górę, które zablokowało cały zespół w obozie I na 3 dni. Spowodowało to, że nie tylko stracili oni cenny czas, ale też nie osiągnęli założonego celu wyjścia, czyli nie dotarli do obozu II. Musieli wrócić do bazy. Tak powstałego opóźnienia nie dało się już nadgonić. Stało się jasne, że nie mając aklimatyzacji z 8000 metrów i chcąc przystąpić do ataku na szczyt wyprawa podjęłaby bardzo wysokie ryzyko. I chciała to uczynić.

HiMountain Team sugerował zastosowanie tzw. "amerykańskiego" modelu ataku i aklimatyzacji  – czyli stosowania tlenu już od obozu III, od wysokości 7200m (1 butla), a nie dopiero od 8000, jak robiły to polskie wyprawy sportowe. Niestety uczestnicy długo nie chcieli przyjąć tego do wiadomości i przystać na ten wariant. Dopiero szeroko wymieniana korespondencja mailowa, zawierająca szczegółowe opisy „taktyczne” i opisy stosowanych w latach poprzednich „modeli aklimatyzacyjnych” dała wyprawie do myślenia. Nie bez wpływu na decyzję uczestników był artykuł zawieszony na wspinanie.pl, pt. "Martyna – atak na szczyt… potem!".


Modelowy cykl aklimatyzacyjny dla wypraw "amatorskich" stosujących tlen od obozu III na wysokości 7200 m

Ostatecznie udało się uczestników na tyle skutecznie wystraszyć, że na marsz bez tlenu z obozu III odważyli się tylko Janusz Adamski i Jura Jermaszek. Reszta szła na tlenie. Dzięki temu doszli do Przełęczy szybko (Martyna najszybciej – tylko 5,5 godziny), nie zmęczyli się do "upadłego" i mieli czas na parogodzinny odpoczynek w namiotach obozu IV, by jeszcze tego samego dnia, około północy, wyjść w kierunku szczytu do ostatecznego ataku..

I udało się: Wszyscy uczestnicy akcji górskiej stanęli na szczycie Mt Everestu i  – co ważniejsze – cało i zdrowo wrócili do bazy.

W tym miejscu trzeba zaznaczyć, że sezon wiosna 2006 był na Everście wyjątkowo tragiczny.
Na dzień pisania tego artykułu potwierdzono 10 wypadków śmiertelnych. 11 ofiara nie została jeszcze zindentyfikowana, a śmiałe ataki na sczyt dalej trwają. Powodem większości wypadków był brak aklimatyzacji i zgubny wpływ wysokości na organizm ludzki. Tak tragicznego sezonu nie było od lat i blisko jest do niechlubnego rekordu sezonu wiosennego z 1996, kiedy to Everest pochłonął życie 12 wspinaczy. Według danych lekarzy z Everest BC clinic sezon ten należy też do rekordowych pod względem ilości odmrożeń, z którymi lekarze ci mieli do czynienia w historii działania tego "szpitala".

Więc jako największy sukces Falvit Everest Expedition  uznajemy to, że wszyscy bezpiecznie
Wrócili z akcji górskiej i nie odnieśli żadnego, nawet najdrobniejszego uszczerbku na zdrowiu.

Plusy – jako dodatkowe „osiągnięcia” na plus zespołowi FalvitR można zaliczyć:

  • Nie korzystali z usług firm komercyjnych, zawodowo zajmujących się „wprowadzaniem klientów” na Everest. Wszystko zrobili sami od początku do końca, wyłamując samodzielnie, często już wyłamane wcześniej drzwi. Sami musieli decydować  o taktyce i strategii.
  • Realizowali trudny, uciążliwy, i pracochłonny, medialny program wywiązywania się wobec sponsorów wyprawy, co angażowało ich niewątpliwie, w ocenie HiMountain Team, w sposób szczególnie ponadnormatywny, zarówno od strony psychicznej jak i fizycznej.
    – Spośród wszystkich 25-ciu wypraw znajdujących się po stronie południowej Everestu uznani zostali przez opiniotwórcze, specjalistyczne portale internetowe jako zespół najbardziej sportowy i silny (pierwsi osiągnęli obóz III, pierwsi gotowi byli do ataku, na szczycie byli już przed 9 rano. Było to na następny dzień po pierwszym wejściu na Everest od południa w tym sezonie, czyli byli w czołówce).


Martyna jako jedna z pierwszych, spośród kilkuset alpinistów, dotarła do obozu III
(fot. Darek Załuski)

  • Jednym słowem nie przynieśli nam wstydu, a wręcz przeciwnie. Na tle przeciętnej – oceniono ich pracę bardzo wysoko.
  • Wyprawie towarzyszyło jednocześnie spore zainteresowanie za granicą i była ona dobrym promotorem historii polskiego himalaizmu. Opinii publicznej, przy okazji pojawienia się Martyny w Himalajach, dzięki licznym artykułom, przypomniane zostały  historyczne polskie osiągnięcia i ważne polskie nazwiska, nie tylko te ze złotego okresu lat 80-ch.
  • Jako wyprawa korzystali ze stosunkowo małego wsparcia Szerpów. Żaden z uczestników nie wspinał się z tzw. Szerpą „osobistym” ("short rappeling").
  • Spośród licznie obecnych Pań,  przebić czasem wejścia na szczyt Martynę zdołała jedynie Amerykanka Brenda Walsh (z dwójką Szerpów – komercyjna wyprawy IMG). Na szczyt z Przełęczy Południowej weszła w 6 godzin (Martyna w 8 godz.), średnia dla wypraw to 12 godz. Złośliwy mówią, że zrobiła to specjalnie, żeby odegrać się na Martynie za przegraną w konkursie na Miss Bazy :).


Brenda Walsh weszła z Przełęczy Południowej na szczyt Everestu w 6 godzin, ale za to przegrała z Martyną rywalizację o tytuł Miss Bazy :)
(fot. Greg Walsh)

Minusy

Po stronie minusów lista jest krótsza, a w zasadzie dopatrzyliśmy się tylko jednego – było to nonszalanckie przechodzenie przez icefall w środku dnia. Martynie zdarzyło się to zrobić aż trzy razy. "Przejeżdżała" Icefall "na czerwonym świetle". Raz seraki poleciały tuż obok niej – skończyło się na strachu, miała szczęście, ale to nie było do końca profesjonalne zachowanie. Będąc w jej konkretnej sytuacji pewnie zrobilibyśmy tak samo, ale jak to się mówi "co wolno wojewodzie…" – to po pierwsze, a po drugie to nie my tylko Martyna deklarowała na Okęciu przed odlotem na wyprawę "Bezpieczeństwo przede wszystkim". Na tym polu nie do końca dotrzymała słowa.


Darek Załuski w icefallu na lawinisku seraków

Co jeszcze na Evereście

Powyższy opis wyczerpuje najważniejsze kwestie związane z wyprawą. Aby jednak materiał był kompletny, z „eksperckiego” punktu widzenia, wypada w dwóch słowach wspomnieć, co w tym sezonie na Evereście było godne uwagi ze sportowego punktu widzenia. I tak:

  • Żadna wyprawa nie atakowała nowej drogi.
  • Tylko jedna wyprawa (wojskowa brytyjska) wspinała się inną drogą niż normalna (Zachodnia  Grań począwszy od strony tybetańskiej, a nie nepalskiej, jak zrobiła to polska wyprawa z 1989 roku).
  • Do ciekawszych osiągnięć należy zaliczyć trawers z północy na południe, którego dokonał wspinacz znany jako Mr.Park z Korei, i z południa na północ, którego dokonał Włoch Simone Moro*. Simone Moro był członkiem polskiej wyprawy FalvitR. Według dostępnych danych historycznych był to drugi i trzeci trawers Everestu (z kraju do kraju).


Koreańczyk Mr.Park dokonał trawersowania Everestu z północy na południe. Jest posiadaczem tzw. Grand Slam – 14 ośmiotysięczników, 7 najwyższych szczytów kontynentów, dwa bieguny. Wspinał się z m.in. z Piotrem Pustelnikiem podczas wyprawy na Broad Peak w 1999 roku.


Simone Moro – uczestnik polskiej FalvitR Everest Expedition dokonał trawersowania Everestu z Nepalu do Tybetu. Był to trzeci tego typu wyczyn w historii. Na zdjęciu Martyna Wojciechowska i Simone Moro w bazie (fot. Wojtek Trzcionka)

  • Podjęto próbę zjazdu na nartach po stronie północnej. Niestety zakończyła się ona tragicznie. Szwed Tomas Olsson zginął po północnej stronie Everestu w czasie próby zjazdu ze szczytu na nartach.
  • Poza tym większą uwagę „zawodowych” himalaistów przyciągały wyścigi, który ze znanych wspinaczy wyprowadzi na Everest większą ilość klientów. Wyraźnie widać było, że rodzi się jakby nowa himalajska konkurencja. Na tym polu błysnął Kenton Cool, któremu ta sztuka udała się trzeci raz, a liczba wprowadzonych przez niego „amatorów” urosła do ponad 20-tu. Jest też on – tym samym – pierwszym Brytyjczykiem, który stanął na Evereście już trzykrotnie. Szybko jednak, już po paru dniach, jego sławę przyćmił Amerykanin Vern Terjas. Stanął on na wierzchołku z klientami po raz szósty. Był to jego piąty z rzędu udany rok, kiedy na szczyt z powodzeniem wprowadzał liczną grupę amatorów.

Jednym słowem ze sportowego punktu widzenia był to sezon dość mało ciekawy. Nie brakowało jednak, typowych dla Everestu, innego typu "wyczynów", z gatunku raczej rekordów Guinessa, o których jednak szeroko rozpisywały się inne media, więc pozwalamy sobie je pominąć.

Podsumowanie

Zamykamy tym artykułem naszą współpracę z wyprawą FalvitR Everest Expedition – jest to artykuł ostatni . Wydaje się, że w serii naszych artykułów udało się dotknąć spraw najważniejszych, mających największy wpływ na kształt i powodzenie ekspedycji, naświetlić otoczenie jej działania i specyfikę rejonu.  „Współpraca” z wyprawą Martyny była dla nas ciekawym doświadczeniem. Na pewno nie mieliśmy patentu na rację, ale nasza ocena „zza biurka” była zapewne dla uczestników jakimś „suchym” poglądem, innym od tego, jaki się ma, będąc zmęczonym, na wysokości, gdzieś w namiocie. Myślimy, że do czegoś nasze maile, raporty i SMSy wyprawie się przydały, choć zapewne były nierzadko bardzo irytujące,
za co teraz, z tego miejsca ekipę przepraszamy :). 

Za sprawą otrzymywanych od wyprawy SMSów zbieraliśmy też nowe dla nas doświadczenia. Obserwowaliśmy, jaki wpływ na Martynę ma wysokość. W obozie drugim robiła więcej błędów literowych, a w obozie trzecim myliła odbiorców nadawanych wiadomości. Nie wszystkie otrzymane od Martyny SMSy były przeznaczone dla nas :).

Gratulujemy udanej wyprawy!

Artur Hajzer
Krzysztof Wielicki
Janusz Majer

PS. Ryszard Pawłowski, 3 krotny zdobywca Mt Evrestu (HiMountain Team), wrócił z wyprawy na Shisha Pangmę wczoraj; artykuł ten czytał w biurze HiM dzisiaj. Zapalił się, rozentuzjazmował i stwierdził;: „…kurcze! Robię wyprawę komercyjną na Everest na wiosnę w 2007 roku, to pewne, nie popuszczę konkurencji…”. :-)

Uczestnicy: Janusz Adamski, Jura Jermaszek, Tomasz Kobielski, Bogusław Magrel, Simone Moro, Bogusław Ogrodnik, Wojciech Trzcionka, Martyna Wojciechowska, Darek Załuski.
Działalność na Mount Everest: 8 kwietnia – 20 maja

Newsy o wyprawie:

* Simone był formalnie uczestnikiem Falvit Everest Expedition, czasami korzystał z namiotów wyprawy Falvit w obozach i z wyniesionego przez Szerpów wyprawy  tlenu (!), ale zasadniczo prowadził niezależną działalność górską. Wsparł merytorycznie wyprawę, ale sportowo to wyprawa pomogła więcej jemu, niż on jej. Formalne uczestnictwo Simone polegało na dzieleniu się kosztami pozwolenia na wspinaczkę na Evereście i dzielenia się kosztami bazy z polskimi uczestnikami.

Tagi:



  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek

    ten Norweg, ktory zginal podczas proby zjazdu z Everestu na nartach... [9]
    ... to tak naprawde Szwed. poza tym nie Olson a…

    24-05-2006
    grzes73