4 maja 2006 08:01

Campus Explorers – Laos 2006, HAPPY NEW YEAR – 2549

Pierwsza część relacji: Campus Explorers – Laos 2006 – Witajcie w Laosie
Druga część relacji: Campus Explorers – Laos 2006 – Wspinać się nie jest łatwo

Wśród wielu zazwyczaj przykrych niespodzianek, które wciąż stają nam na przeszkodzie w realizowaniu wspinaczkowych celów jedna okazała się wyjątkowo dla nas atrakcyjna. Tym razem w położonym wśród gór w centrum Laosu, maleńkim miasteczku zostaliśmy skutecznie uwięzieni na kilka dni przez. nadejście Nowego Roku 2549.


Odrobina ryżu dla Buddy
(fot. Jacek Kudłaty/SIGMA Pro-fotografik)


Procesja parasolkowych mnichów
(fot. Jacek Kudłaty/SIGMA Pro-fotografik)

Grunt zaczynał nam się konkretnie palić pod nogami bo kilka ostatnich dni wyprawy mieliśmy bardzo szczegółowo zaplanowanych. Tymczasem z okazji największego lokalnego święta, przypadającego na naszą Wielkanoc – buddyjskiego nowego roku obchodzonego wyjątkowo uroczyście właśnie w Luang Prabang – nie mieliśmy żadnej szansy na wynajęcie łodzi i dotarcie pod "nasze" ściany.


Mamy do końca pielęgnują swe pociechy
(fot. Jacek Kudłaty/SIGMA Pro-fotografik)


Lady-boysi w szale zabawy
(fot. Jacek Kudłaty/SIGMA Pro-fotografik)

Czwartego dnia ciągłej fiesty gdy przymusowy Rest Day wydłużył się do kilku dni i robił się coraz dłuższy, zaczynaliśmy mieć poważne obawy co do tego czy uda nam się przejść nasze projekty. Ospitowane i wyczyszczone linie dróg czekały na pierwsze przejścia jedyne 30 km stąd. My tymczasem podążaliśmy w wielobarwnym korowodzie tancerzy, mnichów i najpiękniejszych dam za brązowym posążkiem Buddy – Pha Bang, od którego Złote Miasto wzięło nazwę.


Kolorowi reprezentanci poszczególnych plemion
(fot. Jacek Kudłaty/SIGMA Pro-fotografik)


Mnisi piękna i technologii się nie boją
(fot. Jacek Kudłaty/SIGMA Pro-fotografik)

Całkiem pogodzeni z sytuacją wbiliśmy się tym samym w nurt świętowania i szał fotografowania. Przez lata wspinaczek i podróży widzieliśmy – jak nam się zdawało – wiele, jednak kilkudniowa ceremonia nie miało sobie równych. Gdy więc wszystko wróciło do normy i płynęliśmy wreszcie pod ściany mijając wzdłuż Mekongu zdobne, piaskowe stupy zbudowane na cześć Buddy, nostalgia ustępowała miejsca wspinowemu sprężowi.


Niebo zasnute chmurami – wreszcie dzień na wspin
(fot. Jacek Kudłaty/SIGMA Pro-fotografik)


Gacek fantazjuje…
(fot. arch. Jacek Kudłaty/SIGMA Pro-fotografik)

Mamy niezłego fuksa, niebo zasnute ciemnymi chmurami i temperatura koło 35 stopni to jak na tą okolice mega warunki do wspinu, tak więc dzisiaj albo nigdy. Zasadniczą linię, 25-metrową ryskę o "dziwnych ruchach", dla której zarezerwowaliśmy nazwę No money, no climb pierwszy przechodzi Gacek, wyceniając ją na 8a. Za drugą przymiarką linia pada też pod szponem Matea, a potem Sławka. Odetchnęliśmy z ulgą, to nasz ostatni dzień przed trzydniową podróżą "na styk" do Bangkoku na samolot. Zapaliła się iskierka nadziei, że jednak zdążymy. O planie awaryjnym czyli dwa dni więcej i powrót laotańskim samolotem do Bangkoku woleliśmy nawet nie myśleć i to nie z przyczyn finansowych.


Sławek walczy o pierwsze przejście "No money no climb" 8a
(fot. Jacek Kudłaty/SIGMA Pro-fotografik)

Męczący, bo wielokrotny wspin "pod film" po naszej nowej drodze wypadł na Gacka, jeszcze tylko sesja foto i jesteśmy bez mocy i skóry na palcach – załatwieni na cacy. Wszystko odbywa się w szalonym tempie, bo gdzieś tam po cichu liczymy na chwilę czasu i przymiarkę do naszej najtrudniejszej linii – 45-metrowego megaprojektu będącego przedłużeniem No money, no climb o kolejny wyciąg.


Gacek w przymiarce do projektu 8b+
(fot. arch. Jacek Kudłaty/SIGMA Pro-fotografik)

Wszystko razem to morderczy ciąg narastających trudności, na pewno powyżej 8b+. Robimy po przymiarce roztkliwiając się nad pięknem linii i estetyką hardcorowych przechwytów. Wiemy jedno droga pozostanie wspaniałym prezentem dla naszych następców… Wyposażona w blisko 20 wpinek z poznaczonymi magnezją chwytami byłaby definicją wytrzymałościowego wspinu i wizytówką najwspanialszego rejonu. Tym bardziej nam żal, że znajduje się tak daleko, a nasz powrót jest już tak blisko.


Miejscowi nie przestają sie dziwić…
(fot. Jacek Kudłaty/SIGMA Pro-fotografik)

Po ciemku zjeżdżamy wprost do łodzi, a nasz wkurzony wizją nocnego powrotu (bez świateł wśród skał) po wyschniętym na maxa Mekongu Batman, dostaje na przebłaganie styrane butki Evolva. (za to w jego maleńkim – azjatyckim rozmiarze bo od Matea..:-))

Jacek Kudłaty

Tagi:



  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek
    Brak komentarzy na forum