5 listopada 2005 08:01

Klasyka zimowa

Tekst ten ukazał się w GÓRACH nr 135 (sierpień 2005).

Ambicją było pokonanie ściany. Styl przejścia stał się obsesją. [Alex MacIntyre]

Poniższy tekst powstał jako reakcja na pewne niezrozumiałe dla nas opinie wygłaszane przez czołowe postacie polskiej sceny wspinaczkowej, które krążyć zaczęły ostatniej zimy i krążą do dziś. Tekst ten nie ma na celu ostatecznego stwierdzenia, czy lepsza jest "ława i trzęsiona", czy też "suche narzędziowanie", jednak chcielibyśmy zwrócić uwagę wszystkim, dla których wspinaczka zimowa jest ważna, na kilka dość istotnych rzeczy.

Parę rzeczy wyda się oczywistych, kilka może nie, a jeszcze kilka z pewnością banalnych. Dla większości tekst ten pewnie wyda się nudny ("babranie się w nieistotnych szczegółach"). Jednak w kontekście tzw. rozmów zakulisowych (czytaj: piwnych lub schroniskowych) warto chyba ułożyć kilka rzeczy.

Jednocześnie pragniemy wszystkim polecić jeden z najważniejszych artykułów w tej dziedzinie – Stopnie swobody Rafała Sławińskiego ("Taternik" 1-2, 2003).

Obaj uważamy też, że każda środowiskowa polemika i dyskusja może być kreatywna. A na pewno powinna. Tu chcielibyśmy wyrazić naszą opinię, a to dlatego, że styl, zasady i kryteria oceny są dla nas ważne.

Spróbujmy zatem.

1. Każdy wspina się dla siebie i nikt nie ma obowiązku chodzić na drogę w tzw. dobrym stylu. Na Wariant R można iść z ławami i sprzętem biwakowym i bawić się tak samo dobrze, jak nie lepiej, jak ci, którzy pójdą i zrobią go klasycznie OS. Koniec kropka. Natomiast jeżeli umawiamy się, że pewne przejścia są bardziej wartościowe niż inne pod względem sportowym i jeżeli robimy podsumowania sezonu, gdzie pewne przejścia się znajdują, a inne nie, oraz jeżeli zakładamy, że pewne drogi zasługują na wyróżnienie czy też nagrody (patrz nagrody PZA czy tzw. Jedynka), to przynajmniej nie próbujmy udawać, że nie ma kryteriów, według których poszczególne przejścia o ambicjach sportowych są oceniane. Wszak jak powszechnie wiadomo – wspinamy się dla kobiet, sławy i pieniędzy :).

2. W skrócie rzecz ujmując (nie jest to tylko nasza opinia), latem najlepszym stylowo rodzajem przejścia danego odcinka skalnego jest ten, przy którym korzystamy tylko z naturalnych stopni oraz chwytów i nie wisimy w przelotach. Wszak haczymy nie dlatego, że ślusarstwo jest trendy, cool, przyjemne albo bezpieczne – tylko dlatego że danego odcinka klasycznie przejść nie jesteśmy w stanie… Nie czarujmy się, niestety, do tego się to sprowadza.

Oczywiście wiadomo, że spity potrafią zabić charakter drogi i pokonanie danego odcinka klasycznie na własnej asekuracji, to nie to samo, co wpinanie się do spitów co 2 metry (uwaga na boku i niejako zbędna dla dalszych rozważań).

3. Zakładamy, że powyższe odnosi się także do wspinania zimowego, co poniżej spróbujemy uargumentować.

4. Drytooling. Cóż, my również nie przepadamy za tym słowem. W skrócie rzecz ujmując, jest to bardzo wygodne określenie używane przez ludzi, którzy lekceważąco wypowiadają się o wspinaniu mikstowym. Ot taka zabawa dla chłopców, którym nie chce się przeżyć prawdziwej górskiej przygody, jaką niewątpliwie jest haczenie 15 metrów nad ziemią. Drytooling wszak jest bezpieczny i strasznie trendy: "Wiesz stary, te wszystkie powyginane czekaniki, raki z ostrogami itd. He, he". Koniec dyskusji.

Dla nas nie koniec, bo o ile obaj ostrogi uważamy za przysłowiowe A0 (element absolutnie sztuczny i dodany tylko w celu ułatwienia, w odróżnieniu od czekanów i raków towarzyszących wspinaniu zimowemu i alpejskiemu od zawsze. Patrz też Rafała Sławińskiego w swoim tekście "Na oklep" – przyszłość mikstu? w "Taterniku" nr 1,2005) to wychodzimy też z założenia, że czekan i raki od zawsze kojarzą się z klasycznie rozumianym alpinizmem i że nie da się "czyściej" pokonać ściany mikstowej czy zimowej, jak właśnie za pomocą raków i dziabek.

5. Czy zimą możemy mówić o klasyce? Rzecz jakby oczywista, dylemat rozwiązany na świecie już dawno temu, u nas cały czas negowany. Otóż prekursor tatrzański w tej dziedzinie – Jan Muskat – już na samym początku swojej przygody z tatrzańskim mikstem wprowadził genialne w swej prostocie określenie – klasyka zimowa. Czego chcieć więcej? Z czym się tu spierać? Na czym innym polega przejście klasyczne latem i zimą? Oczywiście. Czy to jednak oznacza, że z uporem maniaka możemy odmawiać wartości klasycznego przejścia drogi o charakterze mikstowym i lodowym tylko dlatego, że użyto dziab i raków. Absurd! Wspinacze z krajów alpejskich rozróżniają od dawna klasykę letnią i klasykę zimową; stąd i niektóre linie w Alpach mają wycenę trzyczłonową, np. WI5, M5, 5c. Czyli że dana, klasyczna droga prowadzi terenem lodowym (WI), mikstowym (M) i czysto skalnym (5c); wyceny te obowiązują także zimą. Czy to znaczy, że M i WI to nie klasyka? Nie – to właśnie jest klasyka zimowa. Jak czyściej możemy pokonać pionowe trawy niż za pomocą wyłącznie dziab i raków?

6. Inna sprawa, zdawałoby się oczywista, jak się jednak okazuje – nie do końca. Powszechne jest twierdzenie, że zimą łapiemy się haków, byleby do góry, byleby szybciej. Jednym słowem – zimą wszystkie chwyty dozwolone. No cóż, zgodnie z punktem 1 – proszę bardzo: każdy dziabie, jak mu się podoba. Nie udawajmy jednak, że przejście drogi w stylu V+, A0 jest tym samym, co przejście tego samego odcinka bez łapania się haków. I często jest tak, że nie jest to kwestia wyboru – "wolę haczyć niż wspinać się klasycznie zimą" – ale kwestia tego, co w głowie (że znów pozwolimy sobie zacytować Jana Muskata): przełamywania barier, a czasem, niestety, także umiejętności. Dlaczego wszyscy są zgodni, że latem przejście czysto klasycznie odcinka VIII jest bardziej wartościowe niż przejście go na 2 razy A0, a zimą nie?

Czy to kwestia wygody? Chyba nie. Kwestia umiejętności? Na pewno nie tylko. Jest to przede wszystkim kwestia przełamania wewnętrznej bariery. I pogodzenia się z faktem, że styl ma znaczenie.

7. "Last, but not least". Czołowi wspinacze na świecie nie mają tego typu dylematów. Klasyka latem, klasyka zimowa, wspinanie mikstowe, jak zwał tak zwał, to coś absolutnie oczywistego i największe nazwiska współczesnego alpinizmu nie twierdzą, że A0 wystarczy. Zasada "free as can be" to absolutnie podstawowy trend na świecie. Wiadomo, że nie zawsze da się klasycznie – to jasne – wtedy korzystamy z techniki sztucznych ułatwień, jednakże warto też zwrócić uwagę na fakt, ze w mekce światowego BigWalla – w dolinie Yosemite, od jakiegoś czasu przejścia dróg hakowych przechodzą bez większego echa, nawet nowych. To co odnotowują periodyki światowe, to klasyczne przejścia El Capa oraz przejścia szybkie, czyli takie, gdzie tej klasyki jest znacznie więcej niż podczas tradycyjnego przejścia hakowego. Czy dzieje się to dlatego, że jest to trendy, cool? Oczywiście że nie – dzieje się to dlatego, że klasycznie jest trudniej.

To samo dotyczy zimy. Wiadomo, że przejście klasyczne No Siesty na Grandes Jorasses, to przejście wprowadzające w inny wymiar wspinania wielkościanowego zimą. Można oczywiście iść na nią hakowo, ale w ten sposób pod względem sportowym będzie to krok wstecz w stosunku do tego, co zrobili Robert Jasper i Marcus Stofer.

8. Nieprawdą jest jakoby na dużych drogach alpejskich trzeba zawsze ciągnąć ze sobą ławy i worek bigwallowy. Prawdą jest natomiast, że to, co wspinacze z naszego kraju robią (jeśli robią) w 2-3 dni, wspinacze z krajów alpejskich pokonują zimą często w kilkanaście godzin. Właśnie ze względu na szybkość, lekkość i umiejętność korzystania z klasyki zimowej. Jako przykłady mogą tu służyć fantastyczne, szybkie i klasyczne przejścia na Alasce (nowe drogi na Denali, niebywałe odhaczenie na Moonflower Butress) czy w Alpach, np. pierwsze przejście Beyond Good and Evil zajęło 3 dni. Pierwsze przejście klasyczne – 8h.

9. Być może nie do końca istotne, ale jednak dla nas ważne. Spotkaliśmy się z krytyką (może bardziej z ironizowaniem) faktu, że pierwszy wyciąg na Uskoku Laborantów przeszliśmy w stylu RP. No cóż – jeżeli zakłada się, że zimą wszystkie chwyty są dozwolone, to można się śmiać. Jeśli jednak, tak jak my, wychodzi się z założenia, że mamy do czynienia z klasyką, to czemu styl RP miałby dziwić. Tym bardziej że przeloty na tych pierwszych metrach zostały założone podczas wspinaczki klasycznej, czyli wyciąg nie został wcześniej ani podhaczony, ani przehaczony.

Dziwi nas też to, że negacja "klasyczności" w wydaniu zimowym pojawiła się dopiero tej zimy, szczególnie w kontekście faktu, iż do tej pory klasyczne przejścia w Tatrach Zachodnich pozostawały bez negatywnego echa. Podobnie nie były krytykowane pierwsze czysto mikstowe przejścia Morskooczne z sezonu 2002/2003. Czyżby chodziło o zamach na świętość jaką jest haczenie na Kotle Kazalnicy?

10. Pozostaje oczywiście jeszcze kwestia racjonalności i podejścia ekologicznego w zimowym wspinaniu klasycznym. Tak jak za wyraz absolutnej bezmyślności uważamy chodzenie z dziabkami i rakami na drogi w skałach (poza takimi miejscami, gdzie nikt latem się nie wspina, bo teren jest wyraźnie mikstowo-trawkowy), tak też nie przyszłoby nam nigdy do głowy pójść klasycznie zimą na Filar Kazalnicy (a z pewnością jest to do zrobienia). Jest to droga czysto skalna (powyżej ostrogi) i używanie tam dziabek i raków podczas wspinaczki klasycznej przede wszystkim niszczyłoby drogę (podobnie jest z drogami na Mnichu). Natomiast wokół (również na samej Zerwie) jest mnóstwo dróg o charakterze wybitnie zimowym. I nic nie stoi na przeszkodzie, żeby owe drogi pokonywać zimą klasycznie.

To chyba byłoby na tyle. Nikomu nie narzucamy stylu, nie chcieliśmy również negować samej "hakówki". Niech każdy wspina się tak, jak mu się podoba, ale skoro dyskutujemy (a przynajmniej niektórzy z nas) nad stylem, to nie udawajmy, że w kwestii wspinania klasycznego zimą obowiązują inne zasady niż latem.

Z taternickim
Maciej Ciesielski
Jakub Radziejowski

Maciej Ciesielski, Jakub Radziejowski

Tagi:



  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek
    Brak komentarzy na forum