14 września 2005 08:01

Droga Anderson/House – wydarzenie roku w Himalajach

6 września Amerykanie Steve House i Vince Anderson stanęli na szczycie Nanga Parbat (8125m) po wytyczeniu w alpejskim stylu nowej drogi w ponad 4000-metrowej ścianie Rupal. Jest to niewątpliwie jedno z najlepszych przejść ostatnich lat w Himalajach. Droga Anderson/House to 5.9, WI4.


Vince Anderson i Steve House

Ścianą Rupal biegły do tej pory jedynie trzy linie: Messnera (Niemiecko-Włoska), Polsko-Meksykańska (autorstwa Carlosa Carsolio i Jerzego Kukuczki) i Droga Schella.

Niecały miesiąc temu, prawie tę samą linię, którą przeszli Amerykanie atakował solo Tomaž Humar, jego próba zakończyła się na wysokości 6400 metrów. Ze ściany po dramatycznej akcji ratunkowej ściągnął Słoweńca helikopter (patrz news).

Dla Steve’a House’a była to już druga próba wytyczenia linii na Rupal, w 2004 roku wspólnie Brucem Millerem osiągnęli wysokość ok. 7450 metrów, lecz musieli zawrócić z powodu choroby Steve’a.

Oceniając tamtą próbę Steve mówił: „…popełniliśmy kilka błędów. Jednym z nich było wejście w ścianę zaraz po przybyciu do bazy. Zdecydowaliśmy się na to ze względu na dobre prognozy. Na tak wymagającej drodze nie ma miejsca na żadne błędy”.

Tym razem ekspedycja została zaplanowana na dłuższy czas, Steve i Vince zaaklimatyzowali się w drugiej połowie sierpnia na Drodze Schella i czekali na dobre prognozy.

Wyruszyli 31 sierpnia, ale ścianą, na której po raz pierwszy od kilku tygodni pojawiło się słońce, przewalały sie lawiny. Postanowili poczekać jeszcze jeden dzień.


Linia Anderson/House na ścianie Rupal (fot. grivelnorthamerica.com)

1 września wspinaczka zaczęła się już na poważnie, ścianą nadal przelatują lawiny, ale ze zdecydowanie mniejszą częstotliwością. Po godzinie osiągają względnie bezpieczne skalne żebro. Po kilkuset metrach wspinaczki muszą jednak zacząć poruszać się kuluarem, którym z każdą godziną co raz częściej przewalają się lawiny. Szczęśliwie „jadą” one swoimi torami i najbardziej niebezpiecznym momentem jest przejście z jednej strony kuluaru na drugą, do czego są zmuszeni dwukrotnie. Następnie znowu osiągają skalne żebro, którym osiągają wysokość 5100 m. Trawersują pod barierę skalną, najtrudniejszą część drogi, i biwakują w szczelinie brzeżnej.

2 września wyruszyli o 3 rano, by uniknąć kamiennych lawin. Zaraz nad szczeliną lodowy teren wymusił wspinaczkę z asekuracją (dużo wcześniej niż przy próbie Steve’a w 2004 roku). Po kilku godzinach osiągnęli kluczowy fragment drogi – zacięcie, teraz pokryte cienką warstwą świeżego lodu. Lód był za cienki na śruby i zakrywał skałę utrudniając asekurację. Pokonanie tego niebezpiecznego i trudnego fragmentu zajęło Amerykanom kilka godzin, połowę wyciągu poprowadził Vince, drugą Steve. Ponad cruxem znajduje się łatwiejszy teren i większość wyciągów skalną ostrogą przeszli z lotną asekuracją. Choć była dopiero 13.00, i przesunęli się w ścianie o zaledwie 300 metrów zdecydowali się na biwak.

3 września o 5 rano śnieżną rampą osiągnęli lawinową rynnę, po jej przekroczeniu poruszali się 45 stopniowym śnieżnym zboczem znajdującym się pod kolejną skalną ostrogą. W tym miejscu postanowili opuścić linię drogi wytyczoną w 2004 roku. Co uzasadnia Steve: „Linia z 2004 roku ze względu na dużą ilość śniegu wyglądała niebezpiecznie, a filar wprost nad nami wydawał się trudniejszy i piękniejszy. Zwyciężyło wyzwanie jakim jest nowa droga z wieloma znakami zapytania.”

Kilkastet metrów śnieżnego zbocza doprowadziło ich do podstawy skalnego żebra, w miejsce osłonięte od lawin. Następnie po kilku trudnych mikstowych wyciągach osiągnęli lodowe rynny. Po lewej od ostrza żebra wspinali się aż do nocy, o 21 po 18 godzinach zabiwakowali pod serakiem na wysokości ok. 6200 metrów.

4 września o 10.30 weszli na łatwe śnieżno-lodowe zbocze (maks. 45 stopni) ponad biwakiem, które doprowadza pod barierę skalną, będącą kluczem dla tej części drogi. Na zdjęciach wydawała się nie mieć słabego punktu, szczęśliwie udało im się znaleść lodową rampę (WI 3) biegnącą w lewo. Po jej przejściu dzień dobiegał ku końcowi, i w poszukiwaniu miejsca biwakowego Steve porowadził wyciąg na śnieżno-lodowe żebro. Kawał żebra urwał się pod nim, jedna dziabka w śniegu uchroniła go od porządnego wahadła i bardzo prawdopodonej kontuzji. Trochę wyżej udało im się znaleść półkę na kolejny biwak na wyskości ok 7000 m.

5 września znowu późny start o 10:30. Zjechali z biwaku do śnieżnego zbocza i osłabieni wysiłkiem poprzednich dni i wysokością kontynuowali wspinaczkę systemem śnieżno-lodowych ramp. Osięgnęli ostrze żebra, tuż poniżej mikstowego terenu, który wyprowadza na podszczytowe pola śnieżne. Byli bardzo blisko miejsca, z którego Steve i Bruce zawrócili w zeszłym roku. Biwak na 7400 m.

6 września atak szczytowy rozpoczęli o 3.30 rano z jednym plecakiem, 3 litrami wody i prowiantem i liną. Po dwóch mikstowych wyciągach zakopali się w głębokim, stromym i niezwiązanym śniegu. Po 100 metrach takiego terenu, śnieg stwardniał i zrobiło się lepiej. Śnieżno-lodowym terenem osiągnęli żebro i wolno poruszali się stosunkowo łatwym mikstowym terenem. Pogoda była wspaniała. W połowie dnia połączyli się na wysokości 7900 metrów z Drogą Messnera, gdzie zobaczyli jesze istniejące (!) ślady z przejścia Koreańczykow z połowy lipca. O 16.00 osiągnęli przedwierzchołek (8000 m), po krótkim odpoczynku ruszyli dalej, by o 17.45 osiągnąć szczyt Nanga Parbat. Po kilkunastu minutach na szczycie ruszyli w dół tą samą drogą. Do biwaku z którego wyruszyli udało im sie dotrzeć dopiero o godzinie 3.30.

7 września wyruszyli o 8.00, sześcioma zjazdami osiągnęli Lodowiec Merkla i weszli na Drogę Messnera. Na lodowcu znaleźli namiot zostawiony przez Koreańczyków. O zmroku byli na 6000 m, w obozie pierwszym na Drodze Messnera na wysokości 5500 m znaleźli się o 21.00, ponieważ padły baterie w czołówce Steve’a, a Vince zgubił swoją czołówkę musieli tam zabiwakować. Z biwaku mogli obserwować płonące na ich cześć ognie w dolinie, do biwaku dochodziły też odgłosy bębnów.

8 września od 7.00 kontynuowali zejście i o 14.00 osiągnęli bazę.

A tak Steve opisuje powrót z bazy: „Byliśmy zaskoczeni odbiorem przejścia przez miejscową ludność. Gdy schodziliśmy zatrzymywali nas, gratulując zrobienia drogi. W Tarshing zorganizowano ceremonię, 200-osobowa grupa dzieci obdarowała nas kwiatami, dyrektor szkoły wygłosił przemówienie. Podczas wspinaczki obserwowała nas cała dolina, każdego wieczora dzięki światłu naszych czołówek mogli śledzić postępy na drodze. Gdy byliśmy na szczycie wielu widziało nas przez lornetki”.

Mysza

Źródło: Grivel




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek
    Brak komentarzy na forum