23 czerwca 2005 08:01

Szaleństwo Ludzi Zdrowych, czyli ładne samobójstwo…

20 czerwca Konrad Ociepka dokonał pierwszego prowadzenia legendarnego połączenia Czekając na Godoffa z Deklaracją Nieśmiertelności. Nową kombinację nazwał Szaleństwo Ludzi Zdrowych i wycenił na VI.7+! Oto jego refleksje:

Konrad Ociepka

Konrad Ociepka

„Do połączenia zacząłem przystawiać się niecały rok temu. Początek sezonu obfitował w częste wyjazdy do Mamusi, ale cele były wtedy zupełnie inne. Pierwsze padło Las Vegas Parano, później wiele sił straciłem na Godoffie. Poświęciłem mu kilka wyjazdów, bardzo wiele przystawek, przy naprawdę złej, deszczowej pogodzie, a co za tym idzie – mokrych chwytach. Gdy doczekałem się tego przejścia, zacząłem jednocześnie patentować Deklarację i z Marcinem [Wszołkiem] wspinać się po Capoeirze. Płytkę z Deklaracji od razu polubiłem – palce wchodziły dość głęboko (choć w jednej dziurce upycham mały i serdeczny palec prawej ręki) i zginało się nieźle.

Nie pamiętam jak długo wspinałem się po Capoeirze (myślę, że porównywalnie do Godoffa), Deklaracja była wtedy na drugim planie. Obie drogi puściły jednego dnia, co było dla mnie wielkim zaskoczeniem. Po krótkim śnie, niemal prosto z imprezy, z trudem jedząc banana udaliśmy się z Mechaniorem do jaskini. Byliśmy bez przyrządu i jedynie z kilkoma pożyczonymi ekspresami. Na szczęście w jaskini był Czarek, który wspomógł nas sprzętowo. Mechanior obwiesił Capoeirę i przy okazji Deklarację. Rozgrzałem sobie palce, chodząc chwilę po kominie i uderzyłem.

Nie kryłem zaskoczenia, gdy droga padła już w pierwszej próbie. Potem już treningowo poszedłem na Deklarację, ale tę wspinaczkę także zakończyłem przy łańcuchu. Myślę, że duży spręż, całkowity luz psychiczny i niska waga wypracowana przez noc przyczyniły się do sukcesu. Wtedy po raz pierwszy pomyślałem o drodze – micie.

Pająki zrobiłem chyba dwa razy w życiu i nie przypadły mi do gustu, więc łaczenie ich z innymi częściami okapu wydało mi się zupełnie nieatrakcyjne. A wtedy połączenie Godoffa i Deklaracji było jakby w zasięgu ręki. Myliłem się jednak. Palce raniłem sobie regularnie, psycha stawała się coraz słabsza, myślałem tylko o tej drodze, spadłem kilka razy z ostatniego ruchu…, a droga nie padła. Nadeszły wakacje, a wraz z nimi wspin we Francji i Hiszpanii. Gdy powróciłem, buła odzwyczajona od mamuciego stropu nie zginała się jak dawniej. Jeździłem więc na westowego Pochylca, gdzie po paru wyjazdach padła Ekspozytura. Jakoś sezon zaczął się kończyć i Szaleństwo poszło w zapomnienie.

Wiedziałem, że gdy nadejdzie kolejny to nie dam za wygraną. Nie zapomniałem o drodze nawet na chwilę. I tak bierzący sezon rozpocząłem w Mamutowej. Zaczęło się nad wyraz dobrze – Godoff padł w pierwszej tego sezonu próbie, a następnego dnia spadłem przy krzyżu za krawędź (krzyżowe patenty). Jeszcze kilka wyjazdów i spadam niżej, bolą mnie palce, daję sobie spokój, jest jeszcze tyle innych pięknych dróg.

Zacząłem od Polnika, gdzie w ciągu dwóch dni padły oba Pawiany. Potem trzy wyjazdy na Filar Pochylca i Także zostaję Orłem. Następnie wyciągam Marcina do Brzoskwini, gdzie dokańczam interesy z Mini Wszechświatami. I co teraz? Może Fumar?, bo nie mam jeszcze ochoty upychać palców do dziurek na lewej stronie okapu. Przeszedłem i zapatentowałem ruchy na dojściu do Godoffa, lecz odpuściłem. Powiedziałem sobie – koniec narazie z trudnymi drogami.

Nadszedł okres gorszej pogody, a po nim okres wspinania się po łatwych drogach – głównie na Sokolicy. I pewnego słonecznego, nudnego dnia, oglądając Olę na filmie z Kiełbasy i czytając niusy o jej kolejnych przejściach – poczułem mobilizację. Pomyślałem, ze spróbuję z mitem raz jeszcze, od początku, bo wierzę, że jestem w stanie. Był to dwudziesty czerwiec – zebrałem ekipę i pojechaliśmy do Mamusi. W jaskini atmosfera była wyborna. Pojawiło się wielu znakomitych wspinaczy pałąjących sprężem (m.in. Bogdan Rokosz i Paweł Wojtas).

Zacząłem dzień od przeżywcowania Jaskiniowców, co dało mi sporą dawkę adrenaliny na cały dzień (było wyjątkowo gorąco, a ja poszedłem bez magnezji). Później dogrzałem się na Boskim Buenos i obwiesiłem Szaleństwo. Gdy usiadłem pod Godoffem i założyłem buty, podszedł do mnie Bogdan. Zapytał się, czy osoby w jaskini mają mnie głośno dopingować, czy wolę jak Ola, żeby wszyscy świadkowie zamilkli. Odparłem, że doping nie będzie raczej potrzebny, ponieważ idę jedynie przypomnieć sobie ustawienia ciała i budować zapas, bo dawno nie wspinałem się po tej drodze. Dodałem jednak, że doping zawsze mnie mobilizuje i jest przez to wskazany.

Godoffa przeszedłem automatycznie (nie pamiętam kiedy ostatnio z niego spadłem). Restując się w podchwytach musiałem chwilę poczekać, żeby jeden ze wspinaczy zwolnił mi wspólny ekspres. Natychmiast po tym ruszyłem. Na płytce zginało mi się rewelacyjnie, ale przeszedłem ją już tyle razy, że nie świadczyło to o możliwości sukcesu. Dopiero w momencie, gdy utrzymałem strzał za krawędź z wylotem nóg i usłyszałem gorący, dodający skrzydeł doping zgromadzonych (łącznie z moim asekurantem – Czubkiem i moją dziewczyną – Agnieszką), dopiero wtedy przez głowę przeleciała mi myśl – „jestem w stanie to zrobić”.

Wskazujący palec lewej ręki bardzo głęboko wsadziłem do ryski, wlepiłem wzrok w półeczkę i strzeliłem… Jeszcze tylko bolesne wyciągnięcie palca, dołożenie do półeczki, przełożenie na klamę i widzę siebie stojącego przy łańcuchu, nie wierzącego w swój sukces. Nie miałem ekspresa, nie było go także w łańcuchu, nie wiedziałem co robić. Szukałem błędnym wzrokiem jakiegoś potwierdzenia, ale publika miała już opuszczone głowy. Potrząsnąłem więc energicznie łańcuchem i skoczyłem…

Konrad Ociepka




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek
    Brak komentarzy na forum