30 maja 2005 08:01

Mbank Lotto Annapurna 2005 – podsumowanie

Wyprawa objęła sobie za cel południową ścianę pokonaną po raz pierwszy przez wielką wyprawę Chrisa Bonningtona w 1970 roku. Od tamtej pory nikt nie odważył się zaatakować tej dostojnej, wysokiej na 4 kilometry ściany w tak śmiałym stylu na jaki my się odważyliśmy. Tylko czterech wspinaczy – dwójka doświadczonych lisów (Piotr Pustelnik zwany Kierownikiem i Słowak Vlado Strba) oraz dwójka młodych wilków (Marcin Miotk i Piotr Morawski). Towarzyszą nam dwaj Szerpowie wysokogórscy: Nawang i Rita – jednak ich działalność ogranicza się tylko do transportu lin oraz wyżywienia. Nie kreują oni akcji górskiej. W bazie nad zdrowiem wszystkich czuwał lekarz Alek Waśniowski. W zeszłym roku na tej samej ścianie Kierownik dowodził 8-osobowa ekipa wspinaczy i również dwójką Szerpów, która doszła do wysokości ok. 7200 m n.p.m. Pytanie „Czy my w czwórkę mamy prawo zajść wyżej?” wydawało się jak najbardziej uzasadnione. Dla mnie było oczywiste że tak, bo przecież nie tylko w alpiniźmie wiadomo, że nie zawsze w ilości tkwi największa siła.


Południowa ściana Annapurny (fot. Marcin Miotk)

Ważną rzeczą na początku wyprawy był podział naszej czwórki na dwa zespoły w taki sposób, by postępy w ścianie były jak największe i odbywały się w stosunkowo szybkim tempie. Kierownik wybrał wariant młodość + doświadczenie, czyli Ja z Vlado oraz Piotrek z Kierownikiem. Wcześniej miałem wrażenie że opcja decydującą będzie Dynamit razem, Siła spokoju razem. O tym które ustawienie byłoby lepsze można prowadzić długie dyskusje. To tak jak z ustawieniami w piłce nożnej. Każdy trener ma swoje. Póki się wygrywa – jest ono na pewno najlepsze. Podobnie u nas, taktykę weryfikowała i oceniała Pani ANNApurna…


Namioty Jedynki (fot. Marcin Miotk)

JEDYNKA – NASZA ZMORA…
W bazie głównej na wysokości 4200 m n.p.m. pojawiliśmy się 1 kwietnia i od razu zabraliśmy się do ostrej pracy. Po kilku dniach mieliśmy już bazę wysuniętą na wysokości 4950 m n.p.m. Wydawało się ze jedynkę założymy z przysłowiowego marszu. Praca w ścianie miała swój założony podział: jedna dwójka poręczuje, druga zabezpiecza transport lin. Po kilku dniach pewni swego wyszliśmy do góry celem założenia jedynki. Po drodze mieliśmy jeszcze zgarnąć depozyt dwóch namiotów zostawionych kilka dni temu przez zespól Kierownika. Niestety namioty skrzętnie przykryła lawina. Cały dzień kopania w lawinisku nie przyniósł rezultatu. Czas i siły uciekały. 14 kwietnia jednak wszystko wskazywało że jedynka musi stanąć. Niestety znajomość drogi z zeszłego roku okazała się pozorna. Pomyłka w wejściu w kuluar kosztowała nas koszmarny nocny odwrót ze ściany w rytmie lawin deskowych. Zmęczeni musieliśmy wrócić do bazy, a jedynkę w ostateczności założyli dzień później Szerpowie na wysokości 6050 m npm . Myliłby się jednak ten, który by myślał ze jedynka została opanowana – 20 kwietnia podczas pierwszego wyjścia na nocleg do jedynki spotkała nas również „przygoda”. Wyczerpani po pokonaniu 1100 metrów przewyższenia dowiadujemy się od Szerpow, że w jedynce nie ma dla nas niestety pożywienia – zostawili oni depozyt niżej, gdyż tak podobno zostało to uzgodnione. Na szczęście dzięki moim „szturmowym zapasom” (rodzynkom, suchej „osobistej” kiełbasie i płynowi izotonicznemu) udaje się nam w trójkę wytrzymać jeden dzien. Ale ślad w organizmie zapewne został.

VLADO – ZDROWIE PILNIE POTRZEBNE…
Vlado niestety nie dociera z nami do jedynki. Zawraca do bazy wysuniętej, a potem schodzi do bazy. Problemy z żołądkiem powodują ze nie ma sił do dalszej wspinaczki. To jest niestety początek końca mojego zespołu na tej wyprawie. Działam sam – można powiedzieć na doczepkę do Kierownika i Piotrka. Faktem jest, że w ścianie pracuje tylko jedna trzyosobowa grupa – jeśli schodzi ona do bazy w ścianie nic się nie dzieje, za wyjątkiem tego, że drogę zasypuje śnieg, no i za każdym następnym wyjściem po paru dniach, drogę trzeba torować od nowa. Następne wyjście potwierdza chorobę Vlada, który podczas całej wyprawy spędził tylko 3 dni powyżej bazy wysuniętej. Szkoda, bo starał się, chciał, jednak zdrowie nie pozwoliło.

OBÓZ DRUGI – SERAK, MOJ PRZYJACIELU…
Początek maja to walka o założenie obozu drugiego. Piotr poręczuje z pasją kolejne metry drogi w kierunku obozu drugiego. 5 maja wychodzimy razem z Kierownikiem i Piotrem, obładowani jak wielbłądy, ze sprzętem potrzebnym do założenia dwójki. Po południu w pięknej pogodzie wychodzimy na wielkie śnieżne pole. W jego górnych partiach przejmuję torowanie w głębokim po pas śniegu, podchodzę pod wielki śnieżny serak i zrzucam ciężki plecak z namiotem. Oznajmiam z dumą przez radiotelefon: baza, baza – mamy dwójkę. Altimetr wskazuje 6900 m n.p.m. Po chwili dochodzi Piotr, a potem Kierownik. Następnego dnia poreczujemy jeszcze wyżej, aż do wysokości 7100 m n.p.m. i w dobrych nastrojach schodzimy do bazy na odpoczynek.

OBÓZ TRZECI – PLATFORMA PILNIE POTRZEBNA!
Doskonale zdajemy sobie sprawę, że to będzie nasze ostatnie wyjście do góry, dlatego dobrze się do niego przygotowujemy. W dobrych nastrojach docieramy do dwójki: mamy dwa zespoły: Vlado zastąpił Szerpa Rita, który wydaje się bardzo mocny. Wspólnie ustalamy plan ataku szczytowego – wiemy, że będzie to jedna szansa, że na drugą nie starczy nam po prostu sił. Atak szczytowy ma być dwudniowy – pierwszego dnia jedna dwójka poręczuje, druga transportuje dodatkowe liny i namiot szturmowy, który po postawieniu powyżej bariery skalnej będzie baza wypadowa do ataku na szczyt w dniu drugim. Nadchodzi 15 maja – najważniejszy dzień wyprawy.
Pierwsza dwójka niestety wychodzi półtorej godziny po ustalonym wcześniej terminie. Ja wychodzę z Rita z namiotem, jedzeniem, linami godzinę po kolegach. Szybko jednak doganiamy pierwszy zespół, teren jest trudny, poręczowanie idzie wolno. Na każdej poręczy czekamy z Rita długi czas. Mogę powiedzieć – więcej czekamy niż idziemy do góry. Trzęsę się tak z zimna, że nie wiem już co mam ze sobą zrobić. Mija dwunasta godzina od wyjścia z dwójki – jest noc, wysokość ok. 7400 m n.p.m., dokucza potworne zimno, platformy nigdzie nie widać. Kierownik podejmuje rozsądną decyzje o odwrocie. Docieram przed pierwsza w nocy do namiotu, nie mam nawet sił nic ugotować, w śpiworze cały się trzęsę. Zdaje sobie sprawę, ze atak szczytowy się nie udał i na drugi nie mam już sil.

BRAKUJE JUŻ Z SIŁ…
Następnego dnia budzę się lekko otępiały, informuje lekarza o moim słabym samopoczuciu – mówię, że jestem wymarznięty i bez sił. Przez namiot dowiaduję się od Kierownika i Piotra, że rozważają oni jutro jeszcze raz wyjść do góry – nie podzielam ich entuzjazmu, co do skuteczności takiego wyjścia – jestem po prostu bez sił. Zdaje sobie sprawę, ze jestem zmęczony, a przecież oprócz wejścia na szczyt – trzeba z niego jeszcze zejść, a na to na pewno nie miałbym już sił. 4 kilometry zjazdów po poręczach wymagają sil i trzeźwości, których może po jeszcze jednym wyjściu w górę zabraknąć. 17 maja rankiem ostatecznie informuję Kierownika, że chcę schodzić na dół. Rita również nie czuje się najlepiej i ma ochotę schodzić. Piotr przekonuje go jednak, aby został w namiocie jako zabezpieczenie ich wyjścia do góry. W takim razie, bardzo osłabiony, musze schodzić 3 kilometry w pionie sam, by drugi zespół mógł wyjść do góry i mieć kogoś do pomocy w dwójce w razie problemów. Nie protestuje. Po 15 godzinach samotnych zjazdów, wychodzenia ze szczelin, upadków na lodowcu melduje się bazie. Na lodowcu towarzyszy i pomaga mi doktor, któremu chciałbym bardzo za to podziękować. W bazie odzyskuje siły i następnego dnia czeka mnie zejście jeszcze niżej, w kierunki cywilizacji, a ściślej – w kierunku bazy pod Everestem.


Złowroga Annapurna (fot. Marcin Miotk)

BYŁO WARTO
Dla mnie o niepowodzeniu nie może być mowy. Była to wielka duchem wyprawa, która do ostatnich chwil parła do góry. Ludzie, z którymi dane było mi się wspinać to również wielki atut tej wyprawy – nie było sprzeczek, kłótni, była wspólna walka i determinacja w walce o szczyt. A że nie wyszło?
Pani ANNApurna po prostu oceniła nas dostatecznie. Musimy się jeszcze podciągnąć… tak z 700 metrów wyżej.

Więcej zdjęć w Galerii.

Marcin Miotk

Tagi:



  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek
    Brak komentarzy na forum