28 lutego 2004 08:01

Krótko o tym, co w Moku

Krótko o tym, co w Moku. Najstarsi górale nie pamiętają tak fatalnej zimy. „Oby do marcowego wyżu” napisał na ICM-mie dyżurny meteorolog i niech te słowa przyniosą pociechę wszystkim tym, którzy na darmo gotowili szpeje przed każdym kolejnym, równie fatalnym pogodowo weekendem. Ale i tym, co siedzieli na miejscu nie było łatwiej. W ciągu całego niemal stycznia i lutego byłem w stanie wspiąć się tylko 4 razy, z tego tylko 2 razy na Kotle. A i tak, warunki były jednymi z najgorszych, w jakich miałem się okazję zabawiać.

Dobre sytuacja panowała tylko przez tydzień po Sylwestrze. Później stopniowo pogarszała się, wciąż sypał śnieg, a krótkie odwilże niczego nie poprawiały, bo zaraz po nich następowały biblijne niemal opady. W tych warunkach popularna zrobiła się droga Polak w Kosmosie V+A0, A2/A2+, którą przebyły 3 zespoły, z tego najszybciej zespół Grzesiek Skorek i Andrzej Lipka w czasie 9h (rekord). Gdy wspinałem się na tej drodze ze Stasiem Piecuchem 13 lutego (w piątek!), w permanentnie złej pogodzie, stwierdziliśmy bardzo małą ilość stałych punktów. Podobno jeden z kolegów przejął się koncepcją „czystej strefy” i oczyścił drogę ze starego żelastwa :).

Tego samego dnia pierwszego powtórzenia doczekała się droga Szczotka-Skoczylas-Nowak Akcja Junior A2, V+. Autorami przejścia byli Adam Pieprzycki, Marcin Michałek i Paweł Kopta, a całość zajęła im 16h. O trudnościach drogi wyrażali się z uznaniem:

"Akcja” to bardzo ładna mikstowa droga (haków brak, asekuracja wymagająca, mało haczenia). Niestety po załojeniu drogi całą noc plątaliśmy się w dupówie szukając zjazdów z Kaz. Cubryńskiej (baliśmy się schodzić przez Galerie z wiadomych względów). Przy okazji (aby nie zjeżdżać do Ucha – lawiny) ostanie dwa zjazdy zrobiliśmy "Momą" (stan założyliśmy kilka metrów niżej niż jest 1-stan na schemacie oryginalny "Momy")” [M. Michałek]

Wcześniej, wspomniany wyżej zespół Lipka-Skorek podjął próbę 1-go przejścia zimowego Innominaty V+A0, A2+, M7- na Kotle. Skończyło się na pokonaniu dwóch dolnych wyciągów i wyjściu Uskokiem Laborantów. Kluczowy, przewieszony filar pozostał nietknięty, ale powstała nowa kombinacja.

Tydzień później Innominata znów znalazła się na celowniku. Zespół „Zwierzak” Kohler i Marcin Księżak uderzyli już o 2-giej w nocy, ale panująca tego dnia fatalna pogoda po kilku godzinach odebrała im wolę walki.

Dzień wcześniej, po bardzo owocnym spotkaniu z pracownikami i dyr. TPN (o tym jeszcze na pewno napiszę) o godzinie 14.30 niżej podpisany i Paweł Olek vel „Bakteria” wbili się w Stefko-Szmeję z zamiarem rozpoznania warunków. W 3,5 godziny przebyliśmy 3 wyciągi do śnieżnej półki (połączone w dwie długości). Okazało się, że nie taki diabeł straszny, a trudności hakowe oscylują wokół A1 z miejscem A2+. Wymagające jest natomiast wyjście w klasykę (V+ A0, potem M6), które być może było haczone.

Następnego dnia na podejściu otrzymaliśmy – niczym kubeł zimnej wody – lawinę z Sanktuarium. Aura nie zachęcała do wspinaczki (wichura połączona z masywnymi pyłówkami), a i widok udających się do domu kolegów nie działał budująco. Niemniej po kolejnych wyciągach (najtrudniejszy A2/V+/A0) zameldowaliśmy się ok. 16.00 na stanowisku przed ostatnim wyciągiem Korasa. Tutaj po wylaniu wiadra pomyj na głowę Bodzia Kowalskiego („po jaką cholerę pakował się w ten wyciąg”) pokonaliśmy ostatnią długość liny bardzo upierdliwym kominkiem (a wyjście Sprężyną byłoby tak przyjemne…) i jeszcze za dnia zjechaliśmy na dół. Efektywny czas wspinaczki wyniósł 13h (3.5 + 8.5h) i w ten sposób, po 16 latach od powstania, droga uzyskała pierwsze pełne przejście zimowe (poprzednie kończyły się na połączeniu z Hobrzańskim).

W schronisku pojawiliśmy się równocześnie z drużyną TOPR udającą się po Krzyśka Tretera, którego lawina zabrała z Pleców Mnichowych na sam dół (Krzychu – wracaj do zdrowia!). Wkrótce po nas pojawiła się ekipa Marcina Malki, która po urobieniu kilku wyciągów odpuściła sobie Długosza. A ponieważ w schronie rozwijała się bardzo dynamiczna imprezka, rzuciliśmy się w balety, wódkę i kobiety i hulaliśmy aż do drugiej w nocy. Poranek BYŁ ciężki. Oczywiście – padał śnieg…

Z ciekawostek warto wspomnieć jeszcze o pierwszym drajtulowym przejściu Prawego Dziadka na Czołówce (M6+) oraz odhaczeniu pierwszego wyciągu Orła z Epiru M7. Po krótkim przebłysku pogody – pół dnia słońca w środę – teraz znowu pada. Coś tam ma się poprawić, ale nie sądzę, aby ten weekend był tym, na który wszyscy czekają. Luty już raczej niczym nas nie zaskoczy. A zatem – oby do marcowego wyżu…

Pozdrawiam

Artur Paszczak

Tagi:



  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek
    Brak komentarzy na forum