14 marca 2003 08:01

Konflikt nowych ze starymi

Takie sobie pytanie – jak się dziś wspinamy?

Teraz to już wszystko inaczej wygląda. Alpinizm z klasycznym etosem odchodzi do lamusa. Nie trzeba wyrzeczeń, wiązania sizalem w pasie i długiej brody. Teraz mamy alpinizm w hali. Wspinaczka przestała być zajęciem elity dającym prestiż. Dzisiaj można przyjść na ściankę i stać się alpinistą w 10 minut. Kiedyś trzeba było długich lat, poświęceń, nieprzespanych nocy w pociągu. Było tak romantycznie…

Z romantyzmem wspinaczki kiedyś wiązało się nieodłączne ryzyko. Można było spaść, zrobić sobie krzywdę, a nawet zginąć. Był to element gry. I to było OK. Po prostu nie znano technik perfekcyjnej asekuracji, a zwykły śmiertelnik nie zabrałby się za to nigdy, bo przecież w imię czego ryzykować życiem? Stąd elitarność zjawiska. Współcześnie wspinaczka zagląda do okien każdego z nas. Może się wspinać X,Y i Z. Każdy może mieć swój mały Everest chociażby na czwartym metrze paździerzowego urwiska.

I tutaj powstał spór w jakiś sposób pokrewny z innymi dziedzinami życia. Oczywistym jest fakt, że wszelkiego typu przełomy występujące w historii ludzkości wywoływały ogromną falę niepohamowanych emocji oraz dyskusji różnych środowisk. W czasie rewolucji przemysłowej robotnicy niszczyli maszyny fabryczne w obawie przed utratą pracy, a zastosowanie pary wodnej jako nowego środka energii (maszyna parowa) kompletnie zrewolucjonizowało masową produkcję towarów. Czyli zgodnie z ludzką naturą – więcej, lepiej, wydajniej, ale z obawami przeciwników! Tak również wygląda dziś wspinanie. Musi być wygodnie, bezpiecznie, miło i radośnie, ale są też antagoniści! Zdecydowanie opcja bezpieczna zyskuje coraz większe rzesze zwolenników, również w środowisku instruktorów PZA.

Czy to dobrze? Czy każdy musi się wspinać? Przecież im więcej ludzi w skałkach, czy na tatrzańskich ścianach tym więcej ekologicznych zagrożeń. Tym więcej śmieci, brudu i wyślizganych chwytów. Oprócz zwiększenia ilości wspinaczy problemem jest także etyka asekuracyjna. Jeden ze znanych zakopiańskich himalaistów, Maciek Pawlikowski, powiedział: „wbijając spity w ścianę skazujemy ją z założenia na przegraną, nie dajemy górze żadnych szans”. Ta filozoficzna skądinąd maksyma odzwierciedla płaszczyznę konfliktu między starą i nową szkołą wspinaczki. Spór między komercją i romantyzmem. Jedni chcą dużo i łatwo, drudzy ciężko, trudno i z ryzykiem.

Na pewno dyskusja będzie trwała, jeden i drugi obóz, jak to zwykle w dyskusjach bywa, będzie mieć swoje racje. Ale wszystko wskazuje na to, że jednak opcja „łatwiejsza” odniesie zwycięstwo. Ba, już wygrywa! Inny instruktor z kolei powiedział: „za 10 lat Hala Gąsienicowa będzie sportowym rejonem, większość dróg będzie wyposażona w ringi i łańcuchy zjazdowe”. Czy to nastąpi? Czy rzeczywiście ów kolega ma rację przekonamy się już niebawem. Cóż poradzić, takim gatunkiem jest Homo Sapiens. Chcemy jeździć coraz lepszymi samochodami, mieć coraz lepsze ciuchy, mieszkać w coraz większych i bardziej komfortowych mieszkaniach, mieć coraz lepszą gumę na podeszwach butów wspinaczkowych itd.

Czy nie szkoda jednak tego romantyzmu, tej nostalgii za przeszłością kiedy zapach tatrzańskiego granitu mieszał się z wonią góralskiego swetra ? Nie wpadając jednak w zbyt molowy dla tradycjonalistów ton wspomnijmy o wspinaczach, którzy jak lwy bronią klasycznego etosu w jego najczystszej formie. Przykładem takiego zjawiska są Brytyjczycy eksplorujący słynny na cały świat rejon skalny Grit Stone. Horrorystyczne przejścia dróg na własnej asekuracji (dwie kostki na 20 metrach, wpinki po trudnościach) dają wyraz konserwatyzmowi działania wspinaczkowego. Walka o przetrwanie jest nieodłącznym towarzyszem wspinacza. Mówiąc prościej, momentów, kiedy można utracić życie lub w najlepszym przypadku zdrowie jest znakomita przewaga. Naszym polskim odpowiednikiem Grit Stone jest po części wspinaczka w Hejszowinie. Styl piaskowcowy rządzi się swoimi żelaznymi prawami. Konserwatywne podejście do spraw asekuracji jest skutecznym weryfikatorem chętnych do działania w piachach.

A co się dzieje u nas na Jurze? Coraz więcej ringów pojawia się oświetlając swoimi rządkami wspinaczkowe trasy. Ostatnio w ramach kursu ekiperów padły kolejne skały w Dolinie Kobylańskiej. Chór zwolenników i przeciwników takiego podejścia do sprawy śpiewa bardzo głośno. Bo przecież według starych kodeksów nie można ruszyć drogi ubezpieczonej przez autora. Trzeba się go spytać, czy można? Tymczasem ekipa uzbrojona w wiertarki rozprawiła się z problemem samoistnie. Osobiście popieram tę politykę. Przecież skały jurajskie zdominowała francuska szkoła wspinaczki głosząca, że eliminujemy ryzyko. Pozwala to skoncentrować się na trudnościach technicznych bez oglądania na niebezpieczeństwa obiektywne związane z kaprawą asekuracją.

Ale rozumiem też przeciwników. Bezmyślne obijanie np. rys oferujących rewelacyjną asekurację z kostek powinno być kontrolowane przez jakieś odgórne ciało. Może wykreowane w łonie Polskiego Związku Alpinizmu? Co zyskamy ubezpieczając wszystkie drogi? Na pewno spopularyzujemy wspinaczkę. Damy innym możliwość zakosztowania estetyki ruchu i spróbowania swoich sił na wertykalnych szlakach. Ale czy także czegoś nie stracimy? O tym opowiemy w następnej rozprawce.

Jakub Rozbicki

Tagi:



  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek
    Brak komentarzy na forum