17 marca 2001 08:01

Historia stopnia ósmego i uwag kilka o dziewiątym

Cyferki mają dużą magię. Im równiejsze tym bardziej przychodzi się nad nimi rozwodzić, rozczulać czy pastwić. Weźmy pod uwagę choćby znane w polskiej zagrodzie sensacje związane z pokonaniem VI.3 na wędkę, teorię „czystego VI.5” czy też zupełnie świeżą dyskusję o VI.8. W każdej zresztą światowej strefie gradacji magiczne cyfry pozostawiają psychiczny próg bez względu na to, czy chodzi o jakieś odniesienie do poziomu wspinania.

W Polsce ten próg wyznaczała VI.5 (7c+), w Stanach przełomową cyfrą było 5.13a (7c+), w Niemczech IX (7c/c+), we Francji 8a. Niepisany przekaz tych cyfr to stwierdzenie, że od nich zaczyna się „prawdziwe” wspinanie. Każdy psycholog zaraz by pewnie podpowiedział, że to zbiorowa projekcja lęku przed nieznanym czy siłą mitu. Mniejsza zresztą o to, bo ten mały rys historyczny, który zamierzam tu naszkicować, ma się odnosić do stopni importowanych z Francji. Nie chodzi o to, że ta „francuska moda” ma tu jakieś wybitne zalety. Powód jest bardziej pragmatyczny, skala francuska to swoiste esperanto wspinaczki. Każdy łojant na świecie kuma przełożenie stopni na skalę francuską i jakoś się tak zdarzyło, że wszystkie nowe dokonania w historii były okrzyknięte w tej właśnie skali. Francja zawsze dominowała w świecie wspinaczki i każdy nowy stopień uznawano oficjalnie tylko wtedy, gdy uznano go we Francji. A że był to przyczynek do zniekształceń, to właśnie zamierzam to tutaj opisać.

Historia stopnia ósmego jest bowiem serią pomyłek. Nie mam też wątpliwości, że stopień dziewiąty podąża tym samym szlakiem. Pytanie zawsze brzmiało podobnie – czy to już , czy jeszcze nie, zupełnie jakby chodziło o pierwszy w życiu orgazm. Podobieństwo do utraty dziewictwa jest nieprzypadkowe, szczęście zdobywcy nowego stopnia i podziw jaki może on wzbudzić u admiratorów miesza się na ogół z obawą narażenia się na śmieszność, z bólem wysłuchania oszczerstw czy zwykłą pomyłką. Nie brak więc jest postaci skromnych, zupełnie niedoceniających swoich dokonań, jak i tych którzy zdecydowanie przeceniają swoją moc. OK, jest jeszcze czynnik niewiedzy o dokonaniach konkurentów, ale to jnie tłumaczy błędów popełnianych do dzisiaj. Oddajmy więc co sprawiedliwe tym, którzy na to zasłużyli i powoli popadają w niepamięć.

W 1983 francuskie pismo „Vertical” ogłasza na okładce, że Patrick Edlinger pokonał pierwszą drogę o stopniu 8a. Zdjęcia z Ça glisse aux pays des merveilles w kanionie Verdon obiegają świat, zawodnicy trzęsą portkami z emocji, ci co bardziej na fali trzęsą już nawet obcisłymi „sekendskinami” (second skin). Ogólnie, wyobraźnia zbiorowa jest poruszona, Patrick kręci wspinaczkowe filmy i młóci kolejne „ósemki a”. Wspinaczka sportowa ma swoje małe pięć minut, Patricka wybierają sportowcem roku w 1985, wszędzie klepią spity na gołych płytach, a firmy obuwnicze pracują intensywnie nad zastąpieniem wiekowych Super Grattonów, w których przyszło Patrickowi osiągnąć nowy poziom.

Jednakże… Kilka lat wcześniej, dokładnie w 1979, znany ówcześnie mocarz Ameryki – Tony Yaniro przechodzi klasycznie nieprawdopodobną formację – wydupione zacięcie z cienką ryską w głębi i zupełnie gładkimi ściankami. Najtrudniejsze drogi tamtych czasów w Nowym Świecie wycenione były na 5.12b/c. W większości były to horrorystyczne rysy jako że spita jeszcze nie wymyślono, a frienda, i owszem, nieźle rozpowszechniono i z powodzeniem używano. Yaniro, słusznie wyczuwając, że jego droga była trudniejsza niż wszystko, co do tej pory uczyniono, wycenił ją logicznie na pełne 5.12c (7b+). Dwadzieścia lat później po tym historycznym wydarzeniu, Grand Illusion, bo o niej tu mowa, miała „już” całe pięć powtórzeń. Co do wyceny wszyscy autorzy powtórzeń są zgodni – to czyste 5.13c czyli 8a+. No comment required… Oczywiście nikt w Verticalu na początku lat 80. nie miał pojęcia o prawdziwej trudności Grand Illusion. W czystej więc niewiedzy propagowano dalsze dokonania Francuzów.

A tam, w samym centrum Paryża, wyrosła parka braciszków, którym tato, sam niezły wspinacz, kupił nowe modele butów jakiejś dziwnej firmy hiszpańskiej (Boreal) i dał na bilet i wakacje do Buouxu. Był rok 1985 i właśnie Patrick Edlinger anonsował kolejną, ósmą już chyba nową 8a. Boreal, nikomu nieznana firma z prowincji Hiszpanii dokonała niesamowitego przewrotu dolewając żywicy do gumy, niczym przysłowiowej oliwy do ognia.

Jest zrozumiałe, że wiele innych firm wspinaczkowo-obuwniczych na całym świecie „również wymyśliło” gumę super friction dając mocnego kopa w chude tyłki zaciekle trenujących wspinaczy nowej generacji. Braciszkowie Le Menestrel osiedli tymczasem na długie wakacje w „nowo odkrytym” rejonie Buoux. Jeszcze nie wiedzieli, że kładą kamień węgielny pod Mekkę wszystkich wspinaczy. Zaczęli od niedługiej lecz mocno wydupionej buli z przepięknymi dziurami – jeden zajebisty przybloczek, parę machnięć kończynami i mogli oznajmić światu ustami Verticala powstanie „pierwszego” 8a+ Reve d’un Papillon. Po jakimś czasie dróżka została „zceniona „na 8a, ale drzwi postępu zostały wyważone.

Rok 1986 przyniósł kolejne dokonania braci Le Menestrel – Choucas 8b i La Rose et Le Vampire 8b. Pierwsza była tak piękna, że dość szybko odnotowano dwudzieste prowadzenie. Znudzeni zawodnicy poczęli wynajdywać lepsze patenty i droga obecnie chodzi za „jedyne” 8a+. Do dziś jest to łasy kąsek do wchłonięcia, wręcz obowiązkowy dla szanującego się łojanta liczącego na sponsora. W 1987 Marc Le Menestrel, młodszy z braci, przeszedł również fragment ściany zaraz na prawo od Szukasów i załoił Le Minimum, pierwsze wycenione na 8b+. Czytelnicy Verticala ledwo mogli nadążyć za podawanymi informacjami. Grunt, że informacja została wyemitowana na czas. Wszyscy wiedzieli kto i gdzie jest najlepszy. Starszy z braci Antoine zapewnił jeszcze resztę świata o supremacji narodu francuskiego, przebywając na wyspach brytyjskich w 1985, na żywca, samobójczo-mistyczną drogę Jerrego Moffata Revelations 8a oraz onsajtując w 1987 (w kategoriach z tamtych czasów – obecnie byłby to pewnie flash) Samizdat 8a w Cimai.

W takiej sytuacji nikt im już nie mógł podskoczyć. Nie było też wątpliwości kto rządzi. Le Menestrele trochę zbastowali w 1988 dając jakieś szanse swoim karierom szkolnym, a w opuszczonym przez nich Buouxie pojawił się i od razu zaczął dokazywać chudy Angol z dredami na głowie – Ben Moon. W tych to czasach dość niezgrabne „Firezy” (Fire) Boreala już się przekształciły w lżejsze i bardziej „ujutne” na dziurkach „baletki Ninja”. Wyposażony w nie Ben Moon wmłócił w 1988 roku w Buouxie obleganą uprzednio przez zastępy Francuzów drogę, którą jeszcze na dobicie leżącego nazwał Agincourt 8c (i jeszcze nazwał ją na sposób angielski Agincourt zamiast Azincourt – łajdak). Ta „najtrudniejsza droga świata” już wkrótce (w 1990) została obalona z piedestału na korzyść Hubble 8c+ w Raven Tor w Wielkiej Brytanii. Moon po powrocie w rodzinne strony pokazał Francuzom, gdzie naprawdę żaby zimują. Nie na długo…

W 1991 roku świat obiegła wieść o niesamowitym wyczynie pewnego Niemca studiującego w Norymberdze. Action Direct po raz pierwszy została wyceniona na XI, co po przeliczeniu w kantorach dało 9a. Nieskazitelny życiorys autora drogi oraz jakość zaprezentowanych na drodze mono-przechwytów odebrały ewentualnym adwersarzom słowa krytyki. Wolfgang Güllich nie był poza tym postacią nieznaną w świecie wspinaczki. Trudno było nie zauważyć jego znakomitych przejść, nawet jeśli Vertical oraz inne pisma świata nie poświęcały mu tyle miejsca i czasu co innym mocarzom. Nie należał on do typu łojanta szukającego rozgłosu tudzież taniej sławy, nie wdawał się nawet specjalnie w zawody. Wiadomo było, że gość jest twardy, a ci z lepszą pamięcią mogli odtworzyć, że miał na koncie udane powtórki trudnych dróg tamtych czasów – w Europie (jedną z pierwszych Rose et Vampire) i w Stanach (trzecie Grand Illusion). Poza tym rzeźbił intensywnie w swoim własnym ogródku na Frankenjurze i nawet docierały do świata jakieś wieści o jego tajemniczych drogach w gęstym teutońskim lesie.

Pierwszy większy przeciek nastąpił w 1986 głównie za sprawą Jerrego Moffata, który zaprzyjaźnił się z Güllichem i jeździł regularnie próbować jego drogi. Wtedy to usłyszano między innymi o Stone Love wycenioną na niewiele mówiące X w skali UIAA, ale bardziej zrozumiałe po translacji – a więc jednak 8b+, anno domini 1986. Znacznie poźniej Moffat zmierzył się z Wall Street X+ poprowadzoną przez Güllicha w 1987 i zrazu nie poradził sobie z nią. Nie było wątpliwości, ta droga to było czyste 8c, sieknięte wcześniej niż „Agincourt”. Niejako przy okazji, ale po niewczasie, uznano drogi Güllicha na Frankenjurze, które przebył jeszcze w 1985, a wycenione na X- (m.in. Getto Blaster). A więc 8b w 1985, rok przed szarżą Le Menestreli w Buouxie.

Czy trzeba było aż szokującego 9a, zaledwie rok po nie mniej szokującym 8c+, aby zwrócić uwagę na względność dat i wydarzeń? Wydaje mi się, że opisane wyżej fakty były głównie zignorowane z powodu utartej zasady, że wielkie rzeczy mogą się zdarzyć tylko we Francji, a jeśli już gdzie indziej, to tylko za sprawą kogoś, kto jest sfamiliaryzowany z bracią francuską, a przynajmniej prenumerujący Verticala. Dla konkluzji dodajmy, że Güllich nie upierał się przy swoich 8b, 8b+, 8c i 9a jak baran przy sianie, tylko spokojnie orzekał, że to propozycje wyważone na bazie precyzyjnych porównań. Do dziś Action Direct ma dwa powtórzenia i to po bataliach, które frankońskie lasy popamiętają jeszcze długo po wejściu Polski do NATO. Wielu uczciwie pracujących na renomę wspinaczy połamało na Action szpony, również w dosłownym rozumieniu słowa bo złapanych przez ludzi kontuzji nie da się policzyć.

O ile wiele nowych propozycji 9a na świecie budzi uzasadnione i nieuzasadnione wątpliwości, to do tej właśnie drogi nikt już się nie przyczepia. Ten tekst nie jest przeznaczony na opisanie wspaniałego pochodu siły i woli Güllicha, chociaż trudno nie uniknąć narzucających się spostrzeżeń. Nie będę twierdził, że Güllich był najlepszym wspinaczem świata albo podobnych bzdur, bo sam zainteresowany by się w grobie przekręcił. Był gościu wielką postacią wspinaczki., umiejącym zachować umiar w wystawianiu ocen. No właśnie, bo chodzi przecież tylko o numerki, a co ma wisieć nie utonie.

Chcę pokreślić tu klasę moralną Güllicha. Przy wszystkich swoich rekordowych wynikach ani razu nie zauważyłem, aby zachował się on śmiesznie czy niegodnie. Ani razu nie starał się szokować za wszelką cenę opinii jakimś straszliwie wysokim numerem, ani nie rozkręcał kampanii auto-reklamowej, która nie pozostawiałaby wątpliwości, kto jest najlepszy. Był po prostu rzetelny. Nie unikał też wyceniania swoich dróg w stylu żachniętej primadonny – „tak, ta droga jest niesłychanie trudna, ale niech pozostanie bez wyceny, bo czegoś tak trudnego nie sposób wycenić”. Jego dokonania nie muszą nawet bronić niczego dzisiaj – to po prostu aksjomaty. Historia spłatała więc psikusa. Co poniektórym przynajmniej. Bez wątpienia bohaterami tej historyjki są Toni Yaniro i Wolfgang Güllich. Pierwszy z nich, już dawno po czterdziestce, dalej wspina się intensywnie na poziomie 5.14a (8b+). Jego nazwisko jest utrwalone głównie poprzez rodzaj przechwytu zwanym „yanirą”, ale to tylko w Europie. W USA ten przechwyt nie ma z nim nic wspólnego, to po prostu ten facet od Grand Illusion. Drugi ze wspomnianych nie żyje, ale gdyby żył, to na pewno też by się wspinał, a pamięć o nim to przede wszystkim Action Direct.

Nic też nie umniejsza dorobku i sławy Le Menestreli, Edlingera, Moona i setki innych. W obecnym świecie mamy już pokaźną listę dróg 9a, są nawet 9a+ i 9b. Niektóre z tych dróg są już sprawdzone i mają certyfikaty jakości. Wiele dróg nie wytrzymało krytyki albo okazywało się, że były nieporozumieniem. W niektórych przypadkach goście faktycznie zażywają chwały logicznie dokumentując swoje postępy (Huber, Loskot, Caldwell, McClure, Nicole etc.), inni narażają się na popadnięcie w śmieszność (Rouhling, Fernandez etc.) szokując świat ssanymi z palca liczbami. Natura tej materii jest eteryczna ale i zarazem ciężka jak głaz, na którym powstało Action Direct. Dźwignąć takie brzemię to nie znaczy być silnym na zrobienie tak trudnej drogi. Oznacza głównie psychiczną zdolność do widzenia świata i siebie bez zniekształceń. Stopień ósmy jest, tu nie mam wątpliwości, kamieniem milowym w historii wspinaczki. Jego własna historia, jak widać wyżej, to ciąg gwałtownych zmian, nie zawsze następujących w sposób liniowy.

Zmieniło się wiele przez ten czas, począwszy od wyglądu wspinacza do fizycznych możliwości, ale za największą zmianę uznałbym przełamanie barier psychicznych w głowie łojanta. O ile w ogóle można jakąś liczbą określić zaawansowanie rozwoju ducha to nauczyliśmy się, że granicy ludzkiej mocy na skale nie sposób jeszcze określić. Tak długo jak się komuś zechce tę granicę eksplorować, tak długo trwać będzie ta historia (teraz pod rozdziałem stopnia dziewiątego). Nie mam też wątpliwości, że będzie to ciągle kronika deklaracji dających powody do chwały jak i do śmieszności. I jeszcze na koniec przygarść faktów historycznych.

Pierwszą kobietą, która przeszła 8a była Christine Gambert. Pokonała w 1987 Reve d’un Papillon – wtedy już cenione na pełne 8a. W 1992 Amerykanka Lynn Hill przechodziła już stopień 8a onsajtem. W 1989 ta sama łojantka pokonała 8b+ Masse Critique w Cimai. Siedem lat później Josune Bereziartu zgłasza pierwsze kobiece 8c na Honky Tonky i w 2000 pierwsze 8c+ na Honky Mix.

W Polsce pierwszym historycznie 8a, o ile się nie mylę, powinno zostać Przybycie Tytanów VI.5+ w Dolinie Bolechowickiej z roku 1988 (jeśli ktoś wie lepiej, niech sprostuje). W tym samym roku, Piotr Korczak przechodzi Chomeiniego VI.6, który powinien być uznany za pierwsze polskie 8b. I stąd skoczmy od razu do Rożnowa 2000, gdzie po raz pierwszy świat usłyszał o VI.8. Niektóre światowe pisma (ale już nie Vertical, który do tego czasu mocno podupadł) wyliczają nawet obecnie Tysiąc Kotletów jako światowe dziedzictwo 9a (Tomek Oleksy proponuje 8c może 8c+ przyp. red.). I tu drogi Czytelniku Brytana on-line zostawiam Cię zadumanego nad ulotnością wszystkiego co czytasz i słuchasz w podawanych Ci wiadomościach. Chciałoby się dodać – nie tylko wspinaczkowych.

Darek Król




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek
    Brak komentarzy na forum