Taniec z gwiazdami?

Ten mały hak, który dziś jest symbolem corocznej „Jedynki”, zawsze był we wspinaniu symbolem niepewności i zagrożenia, a powierzanie mu ciała odbywa się z duszą na ramieniu. Coś z tego przeniosło się na naszą środowiskową nagrodę. Jest mało przewidywalna, kapryśna i zagrożona niepoważnym podejściem samych laureatów i… jurorów.


Ludwik Wilczyński, członek Kapituły "Jedynki"

***

Pomysłodawca Artur Paszczak i my – członkowie tak zwanej kapituły, nie spodziewaliśmy się chyba rozbudzenia tak wielkich emocji. Słowem „Jedynka” zrobiła nieoczekiwaną i trudną karierę. Nastąpiło czołowe zderzenie dużych oczekiwań z tradycyjnie luzackim podejściem do sprawy wszystkich zamieszanych w przyznawanie nagrody. Dodatkowo, dla wielu wspinaczy różnej maści okazała się narzędziem marketingowym. Coś, co w zamierzeniu było na poły towarzyskim wyróżnieniem, stało się argumentem w rozmowach ze sponsorami i jednym z elementów pozycji w „środowisku”.

Jednocześnie stało się jasne, że przyjmowanie „na wiarę” deklaracji autorów przejść, zgodne zresztą z odwieczną w alpinizmie zasadą zaufania, jest niewystarczające i tak naprawdę nigdy wystarczające nie było, ale nie było też nagród i klasyfikacji. Tak zwane „ściemy” w przeszłości były po prostu obśmiewane – a ośmieszenie w czasach, kiedy wszyscy prędzej czy później spotykali się w Moku, było karą najsurowszą. Ale to czasy zamierzchłe. Współcześni laureaci albo pochodzą ze środowisk słabo związanych z tradycyjnym wspinaniem, albo rzadko zaszczycają swoją obecnością nasze jedyne wysokie góry.

  • Jad i żółć w Internecie

Funkcję opiniotwórczą przejął Internet, przy czym ilość jadu i żółci na wspinaczkowym forum sprawia wrażenie, że opanowali je w większości depresyjni starcy. Zajrzałem na nie po ostatniej „Jedynce”. Czego tam nie ma! Obok całkiem rozsądnych (zazwyczaj podpisanych) głosów, posądzenia, oszczerstwa, teoria spisku, czyli po prostu gubienie się w domysłach, dlaczego nie jest tak, jakby się chciało. Większość wypowiedzi na forum jest anonimowa i nie wadzi mi zupełnie kontrowersyjna forma, a nawet werbalny kopniak pod warunkiem, że jest podpisany nazwiskiem. Niestety Internet natury ludzkiej nie zmienił, a przeglądanie naszego skromnego forum daje pewność, że część autorów to ten sam typ gościa i damy (żeby nie wyjść na seksistę), który trzydzieści lat temu umieszczał swoje inskrypcje najzupełniej analogowo na ścianach… No, powiedzmy ogólnie na ścianach.

Tak właśnie wyglądała spora część dyskusji na temat przyznania dwóch ostatnich „Jedynek”. Internetowa burza, jaką wywołał ubiegłoroczny wywiad na portalu wspinanie.pl z Wojtkiem Kurtyką pt. „Ściema z siekierą”, sprawiała wrażenie, że to sławny Zwierz dopuścił się naruszenia podstawowych wartości. Cóż takiego w istocie powiedział? Otóż pomijając sprawę, czy zespół osiągnął grań, wyśmiał i próbował sprowadzić na ziemię alpinistyczny pseudo marketing, który traktując środowisko i fanów wspinania jak gromadkę gamoni, przypomina handlową ściemę w rodzaju „27% puszystości więcej”.

  • Wspinaczkowy marketing?

Co rozumiem przez wspinaczkowy marketing? Traktowany uczciwie i adresowany do wspinaczy i fanów wspinania to po prostu solidne informacje o przejściu,  poparte oczywiście ciekawą relacją i zdjęciami. To, co kiedyś w edycyjnie siermiężnym „Taterniku” stosowano jako bilet wstępu (uczestnicy, kalendarium, dane techniczne o ścianie i przejściu, użyty sprzęt, zdjęcie lub rysunek drogi). Co rozumiem przez „marketing” w kiepskiej handlowej wersji? Poza technicznymi „retuszami”, są to również relacje, z których nie można wyłowić nazwisk partnerów, ani tym bardziej technicznych informacji o przejściu. Żeby policzyć biwaki trzeba dwa razy przeczytać tekst. Wśród efektownych zdjęć ze wspinania często nie ma zdjęcia ściany, albo wprost przeciwnie jest zdjęcie ściany, która jednakże wygląda tak, jakby chcieli autorzy przejścia.

A propos. Autorzy zdjęć są często cichymi (bo nie ma o nich ani słowa) bohaterami przedsięwzięcia, wiszącymi całymi godzinami nad autorami drogi. Koresponduje to jakoś z dowcipami, w których małżonka alpinisty pojawia się w środku ściany z obiadem, ale sugeruje też, że przejście jest „produktem”, w którym najważniejsze są obrazki i opakowanie. Szczegółów brak, albo trudno je znaleźć. Trwa to już od lat, a problemy z „Jedynką” to tylko kolizja „produktu” właśnie, z przesłodzoną samooceną wspinaczkowego środowiska.

  • Co z „Jedynką”?

Otóż moim zdaniem obecna formuła wydaje się niewystarczająca. Jakie wnioski? Może być ona zastąpiona plebiscytem na najpopularniejszego wspinacza lub przejście i to prawdopodobnie byłoby bliższe oczekiwaniom i możliwościom oceny ze strony tak szerokiego jak dziś środowiska. Może też „Jedynka” w zmienionej formule trwać nadal i tu wyłaniają się co najmniej dwie możliwości. Pierwsza, to poważny konkurs wspinaczkowych osiągnięć, z „kapitułą” reprezentującą w zrównoważony sposób wszystkie „działy” naszego wspinania, głosem środowiska równoważnym kilku głosom jurorskim i z poważnymi wymaganiami co do dokumentacji zgłaszanego przedsięwzięcia. Właśnie – zgłaszanego. Jeśli osoba lub zespół chcą zaistnieć w takim konkursie, powinni moim zdaniem spełnić określone wymagania.

Co do drugiej możliwości trwania „Jedynki”, to ku satysfakcji ogółu mogłaby to być zabawa w rodzaju „Tańca z gwiazdami”, gdzie mała, ale zabawna kapituła dyskutuje w necie lub na żywo a na koniec i tak zwycięża faworyt „publiczności”.

Godzi się przypomnieć, że zanim zeszliśmy – lub jak kto woli – wspięliśmy się do poziomu piłki i ping ponga, żyło nam się świetnie bez plebiscytów i nagród, a sylwestrowe „Złote jajo” zaspokajało nierozbudzoną jeszcze żądzę klasyfikacji.

  • Na koniec z wysokiego „c”

A więc o etyce. Kiedy zaczynałem przygodę z górami, to słyszałem anegdoty o przedwojennych wspinaczach, którzy w latach 50. pytali autorów przejść na Kazalnicy, czy byli na Czarnym Mięguszu. Dzisiaj nie wypada już pytać autorów przejść na Kotle Kazalnicy, czy byli na szczycie Kazalnicy. Ale to nie koniec, bo nie ma zgodności co do tego, z którego miejsca się zjeżdża i tak dalej… Żeby nie było wątpliwości, to sam kilka razy na szczycie nie byłem, ale uważam, że wyróżnianie przejść w jakikolwiek sposób powinno być okazją do promowania przyjętych przez środowisko zasad, które nie są „widzimisię” aktualnej czołówki.

Do czego zmierzam? Do tego, czego my Słowianie nie lubimy najbardziej. Do procedur, czyli jasnych reguł gry dla naszej środowiskowej nagrody. Czy wyobrażacie sobie, że można było uniknąć większości nieporozumień (również z 2010 r.), gdyby sformułować parę prostych zasad? Żeby nie przynudzać, ograniczę propozycję tylko do Himalajów:

  1. wejścia techniczne zakończone osiągnięciem szczytu lub kulminacji nazwanej formacji (nie jest nią np. połączenie z istniejącą drogą ani grań szczytowa ale może być nazwany trabant szczytu lub turni),
  2. wejścia wysokościowo-techniczne zakończone osiągnięciem wierzchołka (tu nie załapałaby się na przykład bliska memu sercu wschodnia Dhaulagiri),
  3. wejścia wysokościowe zakończone osiągnięciem głównego wierzchołka bez użycia tlenu w czasie całego wejścia (!!),
  4. zimowe wejścia wysokościowe zakończone osiągnięciem głównego wierzchołka z  dopuszczeniem użycia tlenu na wysokich ośmiotysięcznikach.
  • Czuję się jak „pożyteczny idiota”

Nie rozgrzeszając bynajmniej „bohaterów” przedostatniej edycji „Jedynki” jesteśmy jako „kapituła” współautorami zaistniałych kłopotów. Nie ma co biadolić nad upadkiem obyczajów, bo ściemy, retusze i zwykłe oszustwa pojawiały się już w zamierzchłej historii alpinizmu i taternictwa. Powinniśmy, moim zdaniem, stworzyć jakieś proste zasady kwalifikacji i oceny, albo zrezygnować z tej zabawy. Osobiście, po budzących poważne wątpliwości decyzjach (2007, 2009), czuję się jak „pożyteczny idiota”. Pożyteczny – oczywiście – dla laureatów walczących o sławę i sponsorów.

  • Nie dajmy się zwariować

Marketing w kiepskiej handlowej wersji wdziera się do naszego środowiska. Nie jesteśmy, do diabła, oglądaczami mydlanych oper a wspinacze i fani gór mają prawo spodziewać się poważnego traktowania. Rozmawiajmy o sprawach budzących kontrowersje, aby przez czasy, w których nic już nie jest takie, na jakie wygląda, przenieść stare dobre zasady. Dla nowych wyzwań twórzmy nowe dobre zasady, wzbogacając legat przekazany nam przez poprzednie pokolenia.

Ważna informacja! Piszę wyłącznie we własnym imieniu!

Ludwik Wilczyński

Artykuł pierwotnie ukazał się w najnowszym numerze Taterniku. Na wspinanie.pl publikujemy poprawioną przez autora wersję tekstu.




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek

    Jaka jedynka? [1]
    Wydaje mi sie, ze pomysl Jedynki (jesli juz ktos jest…

    5-07-2011
    reganclimbing

    Lapidarnie-binarnie [1]
    patrząc wstecz dochodze do wniosku, że Nagrodę należy po prostu…

    28-07-2011
    dr know