25 marca 2011 11:37

Tatry zimową porą cz. II – Jan Kuczera

Zapraszamy na drugą część górskiej relacji „Tatry zimową porą”. Tym razem Jasiek Kuczera (KW Katowice, KS Korona, www.hardrock-wspinanie.pl) opowie między innymi o marcowym przejściu Superparanoi.


Nad Czarnym Stawem (fot. Marcin Księżak)

***

  • Obóz KW Katowice, Hala Gąsienicowa (11-17 lutego 2011)

Dzień po zrobieniu Daga udaję się do Zakopanego. Biorę dodatkową ilość sprzętu wspinaczkowego, jedzenie na tydzień, a nawet komputer. Tym sposobem zarzucam na siebie dwa plecaki i z Ronda Kuźnickiego idę na Halę.

Z pomocą moich kolegów Marcina Zembala, Pawła Palusa i Piotrka Xsięskiego, a także prezesa Piotrka i Vice Prezesa Adama udaje mi się zrealizować pierwszy od wielu lat obóz zimowy KW.

Pogoda dopisuje, humory też. Poza tym, że wspinamy się codziennie, odbywają się wykłady na tematy wspinaczkowe, zajecia z lawin i turystyki zimowej, a także nocne slajdowiska o tematyce podróżniczo – wspinaczkowej. W trakcie tych kilku dni uświadamiam sobie, jak ważne jest dla początkujących wspinaczy organizowanie tego typu obozów, które poza samym wspinaniem mają na celu szeroko pojętą unifikację.

Tak naprawdę potencjał wspinania u młodych ludzi jest taki sam, jaki był w latach 70. czy 80. XX wieku, nic pod tym względem się nie zmieniło. Trzeba jedynie u „młodych gniewnych” tę pasję rozbudzać oraz dopilnowac, aby nie zrobili sobie krzywdy w pierwszych momentach pobierania wspinaczkowej nauki.

Szerzej o obozie KW Katowice na stronie Klubu.

Niestety wyjazd w Alpy po raz kolejny nie wypala. W zamian jadę z Marcinem Księżakiem do Moka, które wita nas cudowną pogodą.

O 5 nad ranem wychodzimy ze schroniska i stajemy jak wryci. Sypie śniegiem. Tego w planach nie było. Co teraz? Mamy wątpliwości, czy w zastałych warunkach wbijać się w drogę, czy przejść się jedynie na sąsiedniego Długosza. Dochodzimy do wniosku, że najlepiej będzie decyzję podjąć pod samą ścianą.

Śnieg przestaje pruszyć i pojawia się błękitne niebo. Ścianą schodzą pyłówki. Zakładam sprzęt i zaczynam prowadzić pierwsze wyciągi Superparanoi. Ta część ostrogi jest znacznie trudniejsza od tej poniżej Filara Kazalnicy. Asekuracja jest nawet dobra, ale trzeba się narobić, aby ją pozakładać. Podobnie sprawa wygląda z kolejnym wyciągiem, który pomimo, że jest mniej ciągowy to posiada miejsce boulderowe. W tym miejscu o mały włos nie odpadam, wyjeżdżają mi nogi i przywisam na jednej dziabce.


Na „Superparanoi” (fot. Marcin Księżak)

Kolejny wyciąg to subtelna płyta z pozostawionym hakiem jedynką z 2002 roku. Następnie jest kominek i wielka szpara, która przysparza sporo problemów. Uff, łatwo nie jest!

Marcin zmienia mnie na kolejnym wyciągu, który wyprowadza nas na Długosza. Wyciąg z Długosza prowadzi Marcin. Przed nami ścianka z nitami o trudnościach letniego VIII UIAA. Zakładam Five Teny i wbijam się. Skała miejscami ma konsystencję gliny. Zadaję z łuszczących się odciągów, stawiając nogi na wymycia. Marcin mnie dopinguje. Klinuję się w zacięciu i łapię no handa. Biorę kilka głębszych oddechów i wracam do tańca. Chwytam się wielkiego odciągu i… odpadam z nim w ręce. O rzesz…, a było tak pięknie! Wracam do pozycji odpoczynkowej, po czym robię to miejsce korzystając z chwytu po urwanym odciągu. Robię jeszcze kilka ruchów, stoję przez chwilę w niewygodnej pozycji, nie mam pomysłu na przejście miejsca i biorę blok na linie. Macam chwyty, obniżam się ciutkę i robię resztę wyciągu już czysto do końca. Coś mi się zdaje, że na Mnichu ten wyciąg miałby więcej. Śnieg na niektórych stopniach i marznące kończyny to inna sprawa. Ostatecznie wyciąg przechądzę 2 x AF.


Skalne VIII UIAA na „Superparanoi” (fot. Marcin Księżak)

Marcin na drugiego walczy na trawersie z zacinającym się crolem. Dochodzi do mnie, a następnie przenosi stanowisko do tzw. Półki z Krzakiem. Z tego miejsca Długosz odbija w prawo, a my w lewo. Zapada noc. Kolejny wyciąg rozpoczyna się idącym nieco w lewo zacięciem, które Marcin pokonuje w lekkich drgawkach. Później znika mi z oczu. Okazuje się, że wyżej jest dużo trudniej. Słyszę tylko jego głośne sapanie. Jestem gotowy na wyłapanie lotu. Mimo, że nie widzę, co się dzieje, jest to najbardziej emocjonująca asekuracja, jakiej miałem okazję doświadczyć w moim życiu. Na szczęście po jakimś czasie sapanie milknie i słyszę upragnione „auuutooo”.

W trakcie małpowania widzę, że ten odcinek się przewiesza. Trudności muszą być duże, na szczęście asekuracja jest dobra, wycena M7+ powinna być trafna. Zmieniam niewyraźnie wyglądającego Marcina. Kolejną długością liny łaczę dwa wyciągi. Łapię mały zapych, ale z pomocą partnera szybko odnajduję się w terenie. Ten odcinek jest najłatwiejszy na całej drodze, jakieś M5 , ale z wymagająca asekuracją.

Zmieniamy się na prowadzeniu. Wg topo to ostatni wyciąg przed Załupą Daga. Ten odcinek okazuje się mało ewidentny i tracimy na niego masę czasu. Do tego asekuracja jest wymagająca, a trudności spore. Ze względu na układ skały ten wyciąg wydaje się jakiś „krzywy”. Przegięcie na linie robi się duże i Marcin zakłada pośrednie stanowisko na półce. Podchodząc do góry już wiem, że będę go musiał zmienić. Ostatnie metry to siłowe wspinanie z bardzo dobrą asekuracją z friendów. Wychodząc z trudności czuję masywny ból w przedramionach. Najwyższy pora wracać do domu. Pozostaje nam jeszcze do zrobienia Załupa Daga, którą kończymy całą drogę.

Podczas wspinaczki wypiliśmy we dwóch 1 litr herbaty. Czas coś ugotować. Usadawiamy się na śniegu i wyciągamy sprzęt do gotowania. Mamy wszystko, co potrzebne do tej operacji. Jak na złość w trakcie nakręcania maszynki na butlę coś przeskakuje, psuje się gwint. Tym samym całe gotowanie bierze w łeb. Przeklinam siarczyście.

O suchych pyskach wychodzimy na szczyt Kazalnicy, by następnie zejść na dół.

  • Prostownie Koryta Rumanowego, M6+, 6+? (oryg. 5+, A1), 11.5h (13 marca 2011)

Wraz z Marcinem Księżakiem, Kubą Radziejowskim i Wojtkiem Romanem podjeżdżamy samochodem pod Popradzkie Pleso. Naszym celem jest północna ściana Rumanowego, której topografię lustrujemy sącząc tmave piwo.

Pobudka o 3.00 rano. Wstajemy tak wcześnie, bo pod ścianę jest daleko. Kuba nadaje mocne tempo, dzięki czemu po ok. 3h przechodzimy przez przełęcz Zachodnich Żelaznych Wrót na 2250 m.n.p.m. i lądujemy w Dolinie Kaczej. Rumanowy z bliska robi na mnie duże wrażenie, na Marcinie chyba też. To bez wątpienia kawał ściany! Jeszcze nie zdążyliśmy odpocząć po ostatniej wycieczce po Kazalnicy (tym bardziej Marcin, który do swego wykazu dorzucił jeszcze Prawego Dziadka na Czołówce Mięgusza) i obaj czujemy się niezbyt świeżo, tym bardziej, kiedy spoglądamy w górę.

Kuba z Wojtkiem idą na Koryto wersją oryginalną (końcówkę kończą Prawym Filarem), a ja z Marcinem wybieramy wariant prostujący u dołu. Po toalecie, która przy porywistym wietrze jest nie lada wyczynem, wbijam się w prostowanie. Już na starcie wspinaczka jest wymagająca. Ze schematu pamiętam, że przed górną częścią komina, która teraz majaczy mi nad głową, muszę odbić w prawo. Widzę stanowisko, to musi być tu! Muszę tylko wykonać kilkunastometrowy trawers do zacięcia i nim do góry.

Pierwsze metry trawersu są w miarę łatwe, a asekuracja dobra. Nastepnie zakładam ostatniego na tym odcinku frienda i haka. Chwyty robią się naprawdę małe. Ściągam rękawiczki i wchodzę w pionową płytę z mikro krawądkami. Stopnie to ukośnie nachylony gzyms. Zadaję od krawądki do krawądki zapinając łuczki. Tu robinhoodek, tam odciąg następnie podchwyt – sekwencja ruchów jak na koroniarskich obwodach. O mało nie spadam, gdy palce ześlizgują się z zalodzonej krawądki. Perspektywa lotu jest mało zachęcająca.

Nie mam wyjścia, muszę ten odcinek zrobić on sight. Wyjąc niczym Chris Charma dochodzę do miejsca, gdzie wrzucam frienda. Pokonuję jeszcze kilka metrów niebanalnego zacięcia i dochodzę do stanu. Stan jest nowy (C3 i kośc BD) i świadczy o wycofie, zatem ten trawers to jakaś pomyłka. Przypuszczalnie trochę za wcześnie odbiłem w prawo. Urabiam jeszcze kilkanaście metrów terenu i ściągam Marcina, który na wahadle obija sobie tyłek – mimo, że jedna z żył liny wisząca z góry znacząco te wahadło zmniejsza.


Wspinanie w środkowej części „Koryta” (fot. Marcin Księżak)

Kolejne wyciągi biegną po śniegu z jednym małym lodowym prożkiem. Następnie środkowa część Koryta pionuje się, oferując 1,5 wyciągu przepięknego lodowego wspinania. Asekuracja miejscami jest słaba. Nawet śruby nie sposób wkręcić. Przed nami jeszcze kilka wspinaczkowych progów i w końcu dochodzimy do headwalla Rumanowego. Podchodzimy w prawo do góry, a następnie wbijamy się w ścianę.

Pierwszy trudny wyciąg kopuły szczytowej wyceniony jest na V+. Skałę pokrywają bukiety porostów, do tego jest krucho jak cholera. Urabiam trudno asekurowany parch i ściągam Marcina. Ok., Marcin, teraz twoja kolej!

Zaczyna się ściemniać i wyciągamy czołówki. Ja biorę Marcinową, bo trochę szwankuje, a on moją, tę sprawną, bo będzie prowadził. Przed Marcinem wyciąg IV, który nie puszcza bez walki. Nie dość, że trudny (jak na IV) to jeszcze połowa chwytów się rusza. Marcin wychodzi nieco wyżej niż jest na schemacie i zakłada stan.

Zapada zmrok, włączam czołówkę, a ona nie świeci. Wygląda na to, że popsuł się kabel. Świecąc oczami w ciemnościach, jakoś dochodzę do górnego stanowiska. Następnie następuje krótki odcinek V, A1, który puszcza Marcinowi na dziabkach, średnia asekuracja wymaga skupienia. Lina w przyrządzie przesuwa się coraz szybciej. Nastaje kilkuminutowy bezruch. Przez noc przebija się komenda „auuutooo”. Likwiduję stan i zaczynam małpować. Dochodzę do wniosku, że na drugiego bez czołówki, nawet w ciemną noc, „się da”.

Ostatnie pół wyciągu wyprowadza nas bezpośrednio na szczyt.

Sprzętu do gotowania tym razem ze sobą nie wzięliśmy, aby nie było znowu wtopy :) Zejście do doliny Złomisk jest już proste.

Jan Kuczera (KW Katowice, KS Korona, www.hardrock-wspinanie.pl )




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek
    Brak komentarzy na forum