27 lutego 2011 14:20

Czułem, że naprawdę żyję… Przygoda życia Łukasza Müllera w El Chorro

2 lutego zrealizowałem swoje odwieczne wspinaczkowe marzenie – świadome postawienie się i sprawdzenie w sytuacji zagrożenia, zdanie się na umiejętność kontrolowania strachu, emocji, gdzie każda nietrafna decyzja czy chwila zawahania może skończyć się „spotkaniem z absolutem”.


Łukasz Müller
(fot. Maciek Oczko – Marmot Team/wspinanie.pl)

Udało mi się przejść w hiszpańskim El Chorro drogę Amptrax. Znajduje się ona na murze Frontales, 5 minut podejścia od „mojego” sypialnego parkingu ;) Długość 200 m, trudności wciągów: 3, 5+,5+, 6a, 6a, 5+ (trawers), 4+, 4+.


Sektor Frontales w El Chorro
(fot. arch. A. Romańska, G. Zieliński/uka.pl)

Postawiłem, bo takie było założenie, na czystość stylu. Nigdy nie wspinałem się w okolicach drogi, schemat i zejście znałem bardzo pobieżnie – przewodnik mam po angielsku, a moja jego znajomość jest bardzo znikoma. Nie wiedziałem, czy droga jest sucha, na czym polegają trudności i jak jest z kruszyną. Nikomu nie powiedziałem, gdzie idę i nikogo nie wypytywałem o drogę, telefon zostawiłem w samochodzie. Wyposażony jedynie w kask, magnezję, schemat wyrwany z przewodnika, sandały na zejście i czołówkę (do zmroku pozostały 3h) uznałem, że dorosłem już wspinaczkowo do próby zmierzenia się z samym sobą.

Była to najlepsza wspinaczkowa przygoda mojego życia. Przez pierwsze pięć wyciągów „prowadziły mnie spity”, pozostawało jedynie wyszukanie optymalnej i właściwej linii przechwytów. Na trawersie spity poznikały i zaczęło się szukanie, odnajdywanie drogi (w tym jeden mały, kilkumetrowy zapych z wycofem ;)

Pamiętam tę całą akcję jak przez mgłę. Stałem się automatem do podejmowania trafnych decyzji, nie odczuwałem strachu. Muszę przyznać, że mimo ogromnej pokusy dopiero na szóstym wyciągu zdecydowałem się na spojrzenie centralnie w dół. Podczas całego przejścia prowadziłem ze sobą coś w rodzaju wewnętrznego dialogu. Kiedy dotarłem  na górę, nawet nie miałem ochoty na przystanięcie, byłem strasznie „nabuzowany”, a  mój pies Robson czekał w samochodzie. Czekało mnie jeszcze zejście z pobolewającym kolanem (miesiąc wcześniej naderwałem więzadła).

Po dwóch godzinach zameldowałem się ponownie przy samochodzie, otworzyłem piwo i poczułem, że naprawdę żyje. Wieczorem przyszli znajomi na wieczorną posiadówę przy aucie, a ja nic nikomu nie mówiąc tylko uśmiechałem się wewnętrznie. Czułem, że naprawdę żyję…

Generalnie mam opory do "chwalenia" sie w mediach, a już w szczególności w tej "kategorii" wspinania. Tak naprawdę jakiś wpływ na moją decyzję miały obejrzane w ostatnich miesiącach filmy wspinaczkowe z żywcującymi. Z jednej strony robisz to wyłącznie dla siebie, z drugiej istnieje jednak jakaś pokusa "pochwalenia się” tym. Przez miesiąc miałem czas na przemyślenia – pokusa okazała się silniejsza :)

Łukasz Müller




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek

    co cie nie zabije to cie wzmocni [16]
    jak w temacie :) tak czy siak gratulacje :)

    27-02-2011
    czejen