18 października 2010 19:20

Action była moim marzeniem, od kiedy zacząłem się na poważnie wspinać sportowo… – rozmowa z Adamem Pustelnikiem

Action Directe dla Polaka! Mówiąc uczciwie, mało kto spodziewał się takiej wiadomości akurat teraz. Tymczasem na Frankenjurze po cichu i skrupulatnie swój plan realizował Adam Pustelnik (Black Diamond, Atest, AMC Beal, Akademicki Klub Górski). Legendarna droga Wolfganga Güllicha była jego ubiegłorocznym celem, jednym z punktów ambitnego projektu „300% normy”. Ale tak naprawdę myśl o zrobieniu słynnej Action, pierwszej 9a na świecie, towarzyszyła Adamowi od wielu lat.

Jak sobie założył, tak zrobił. Podobnie jak siedem lat temu, kiedy jako pierwszy Polak przeszedł trudności 8c+ pokonując Infinity na Frankenjurze. Niedługo potem sięgnął po dwa kolejne ekstremy, Bah Bah Black Sheep w Céüse i Shangri La na Franken. Naturalnym krokiem było podniesienie poprzeczki i zmierzenie się z legendą.

Adam jest czternastym wspinaczem, który wpiął się do łańcucha Action Directe, jest także trzecim Polakiem (po Łukaszu Dudku i Mateuszu Haładaju), któremu udało się pokonać poprzeczkę 9a. Ale tak naprawdę nie statystyki są najważniejsze, najważniejsza jest droga. Zresztą oddajmy głos Adamowi…


Adam Pustelnik na "Ghettoblastera" 10/10+ (fot. Tony Cappucino)

***

Dorota Dubicka (wspinanie.pl): Wielkie gratulacje! Po tylu latach czekania mamy wreszcie Polaka na Action Directe. Co tu dużo mówić, wracasz w wielkim stylu do sportowego wspinania. No właśnie, wracasz na dłużej :)?

Adam Pustelnik: Bardzo dziękuję. Również wszystkim, którzy zaraz po przejściu przysyłali masę gratulacji. Odzew, jaki pojawił się w komentarzach i sms’ach jest niezwykle budujący, tak więc jeszcze raz wielkie dzięki.

Czy wracam do wspinania sportowego trudno powiedzieć… Kiedy zacząłem działać więcej na dużych ścianach i pochłonęło mnie wspinanie na wyprawach, aspekt sportowy zszedł trochę na boczny tor. Szybko jednak zdałem sobie sprawę, że bez sportowego przygotowania nie będę w stanie realizować się tam w takim stopniu, w jakim bym chciał. Action Directe stała się głównym celem w drodze do powrotu do sportowego wspinania. Udało się, ale nie planuję skupiać się wyłącznie na wspinaniu sportowym, tak jak nie robiłem tego przez ostatnie lata. Ten etap mam już za sobą i nie sądzę, żebym wrócił do niego na dobre. Ale wiem też, że bez chęci utrzymania tego poziomu sportowego praca, którą włożyłem w Action, byłaby zmarnowana.

Droga mit, Wolfgang Güllich, pierwsza 9a. To musi działać na wyobraźnię. Ale poza faktem, że to pierwsza linia w takich trudnościach na świecie, co takiego „naj” jest w tej drodze? No i co się czuje po zrobieniu legendy? Ulga, a może paradoksalnie mały niedosyt? Że to już, po wszystkim.

Action jest o tyle niesamowitą drogą, szczególnie w przypadku Franken, że istnieje naprawdę wiele sposobów na jej przejście. Każdy robi tą drogę inaczej. Nawet strzał robiony jest na różne sposoby. I nie chodzi tu bynajmniej o grę nóg, ale chwyty, których się używa. Richard Simpson robił ją w 11 ruchach, ja w 17…  To, co pomiędzy to technika, siła i styl wspinania. O jej wyjątkowości decyduje fakt, że da się na niej pracować i żaden ruch nie jest wymuszony. Można dopasować patenty w taki sposób, aby wykorzystać swoje silne strony. Poza tym to jedyna droga na tym przewieszonym filarze. Nie da się go zdobyć w łatwiejszy sposób. To bardzo naturalna linia.

A propos ostatniej wpinki w trudnościach, bo pojawiły się i takie pytania. Omija się ją, bo nie ma sensu marnować sił. Można ją zrobić, ale po co? Lot jest bardzo bezpieczny.

A co do emocji… Ani jedno ani drugie. Szczęście, cała masa długo blokowanej radości. To chyba bardziej odpowiada uczuciom towarzyszącym przejściu. Poza tym bardzo ważne w procesie robienia tej drogi było partnerstwo wspinaczkowe z Konradem Saladrą. Podobne do tego, które nawiązuje się w górach i rzadko przekłada się na wspinanie sportowe. Właśnie z tego powodu warto było próbować tą drogę. I dlatego bardzo chciałbym w tym miejscu podziękować Kondziorowi.


Adam na "Action Directe" (fot. Tony Cappucino)

Do tej pory wszystkie swoje najważniejsze przejścia w skałach zrobiłeś na Frankenjurze. Frankenjurajski klimat leży ci szczególnie. 7 lat temu pierwsza polska 8c+ (Infinity), w tym samym roku Shangri La, teraz ta najsłynniejsza. Z drugiej strony sporo wyrzeczeń, kontuzja, przez którą w ubiegłym roku odpuściłeś próby na Waldkopf Turm. Powiedz, jak trenowałeś pod Action? To przecież kilkanaście metrów bardzo bolesnego wspinania. No i co było dla ciebie największym wyzwaniem na drodze?

Kontuzja to niewiele przy tym, ile trzeba było nagimnastykować się z życiem, żeby jeździć w te mroczne lasy. Ścięgna i stawy z czasem się goją, ale każdy wyjazd to także kombinacja pracy, czasu i pieniędzy, która nie zawsze jest łatwa do skompletowania. Trening to kolejne fajne słowo, które nijak się ma do życia. Od kiedy skończyłem studia, trening stał się mocno nieregularny i trudno mówić o jakimś konkretnym programie. Pracuję dużo na wyjazdach, a te nie sprzyjają systematyczności – chyba żeby uznać prowadzenie samochodu za trening. W końcu na Frankenjurę też trzeba jakoś dojechać :)

Wcześniejsze przejścia realizowałem zawsze na długich wyjazdach, kiedy formę łapałem dopiero po jakimś okresie. Teraz nie mam na to niestety czasu. Z drugiej jednak strony czuję, że przez różnorodność wspinania, której oddałem się w ostatnich latach, mam większy wachlarz umiejętności, które bardzo mi się na Action przydały. Chyba po prostu wspinam się lepiej.

Wyzwaniem były zawsze warunki.  Dopiero podczas tego wyjazdu było naprawdę sucho i przystawianie się miało sens.

To właśnie droga Güllicha była twoim głównym celem na ten rok?

Celów w tym roku było kilka. Patagonia, układanie zawodów w Moskwie, w końcu Action. W Patagonii się nie udało, choć pod względem fizycznym myślę, że byliśmy bardzo dobrze przygotowani. Moskwa, mimo wielu trudności, okazała się dość szczęśliwa. Zmaganie z Action szykowałem co ciekawe właśnie na październik… choć jeszcze latem mogło być po wszystkim. To trochę kuriozalne, jak bardzo można zaplanować sobie rok :)


(fot. Tony Cappucino)

Oficjalnie Action pojawiła się w twoim projekcie „300% normy” dopiero w ubiegłym roku, ale myślałeś o niej pewnie już sporo wcześniej. Jak to twoje zaprzyjaźnianie się z Action Directe wyglądało?

Ta droga była moim marzeniem, od kiedy zacząłem na poważnie wspinać się sportowo. Kolejne wyjazdy na Frankenjurę i stopniowe podnoszenie swojego poziomu na tamtejszych klasykach zbliżały mnie do niej. Po przejściu Wallstreet przystawiłem się raz i chyba właśnie ta przystawka zadecydowała o dłuższym rozstaniu z Waldkopfem. Doszedłem wtedy do połowy długości drogi i choć porobiłem część ruchów, to nie byłem w stanie w ogóle ustać nogami na stopniach. Uznałem, że przystawianie się do niej bez wystarczających umiejętności byłoby profanacją i mimo, że w następnych latach nastąpił progres, nie odważyłem się wystawić kolejny raz na próbę. Dopiero dwa lata temu Konrad namówił mnie, żeby razem przystawić się do Action.

Ponieważ od pierwszej próby porobiłem wszystkie ruchy oprócz strzału, pomyślałem, że nie taki diabeł straszny, trzeba szybko wracać na drogę i robić ją póki sezon się nie skończy. Wróciliśmy już w następny weekend i równie szybko, jak pojawiliśmy się z powrotem pod Waldkopfem, zerwałem troczek na pierwszym ruchu. Rok później znów nabawiłem się kontuzji, co prawda w innym miejscu, ale już na pierwszym wyjeździe w sezonie. Później jeszcze dwa razy byliśmy na Franken, ale patrząc na to z perspektywy czasu, mimo nie najlepszych warunków byłem za słaby, żeby ją wtedy zrobić.

W tym roku drugiego dnia przystawek, w połowie lipca (warunki ponad 30 st. C), spadłem na trzy ruchy przed końcem i wydawało się, że jeszcze na tym samym wyjeździe powinno się udać. Żeby nie było jednak za łatwo, tego samego dnia wyłamałem sobie palec w stawie nie wyjmując go wystarczająco szybko z dziury na innej drodze. Action musiała znowu poczekać. We wrześniu byliśmy pod nią jeszcze dwa razy, ale za każdym droga była mokra i nie było czego próbować. Na tym wyjeździe skała wreszcie była sucha, temperatura obniżyła się i zrobiły się dobre warunki do wspinania. Było idealnie i trzeba było to wykorzystać.


(fot. Tony Cappucino)

Po zrobieniu Action Directe interesuje cię coś jeszcze na Franken, w ogóle skałach. Interesuje cię podnoszenie poprzeczki w sportowym wspinaniu?  Pytam, bo twoje wspinanie od kilku lat lawiruje gdzieś między wielką ścianą i skałami.

Tak jak wspomniałem wcześniej, Action była celem, przez który chciałem wrócić do dobrej formy sportowej. Teraz na pewno będę chciał powrócić do planów górskich lub wielkościanowych, ale wiem też, że bez utrzymania wypracowanej formy popełniłbym ten sam błąd, co kilka lat temu. Tak więc będę musiał sobie wyznaczyć także jakiś sportowy cel. Nie mam jednak jeszcze sprecyzowanych planów.

No to czego możemy się teraz spodziewać po Adamie Pustelniku? :) Powtórka z Fitz Roya?

W najbliższym tygodniu można będzie go spotkać w Gdańsku, w przyszłym w Koszalinie i Bydgoszczy, ale staram się być otwarty na nowe projekty. Nie ograniczam się do sprawdzonych schematów :)

Na Fitzka trzeba będzie wrócić, choć nie sądzę, że uda się to już tej zimy. Nie mam pewności, czy jestem psychicznie gotowy na powtórkę. Poza tym teraz już wiem, że kolejnym elementem w przygotowaniach do tamtejszego wspinania jest udział w maratonach :)

Dzięki za rozmowę :)

***

Dorota Dubicka




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek

    Dzięki Adamie [5]
    Dzięki, że Ci się chciało odpowiedzieć na pytanie z forum.…

    18-10-2010
    Anonimowy użytkownik