11 lutego 2008 08:01

Lawina na Ciemniaku – pełny raport Artura

W dniach 22-23 grudnia 2007 przeszliśmy z Piotrem Pustelnikiem polską część grani Tatr Zachodnich. Zaczęliśmy od Kasprowego (9 rano), a skończyliśmy na Rakoniu (17 wieczorem dnia następnego). Sztuka ta udała się nam więc w 30 godzin, w tym 4 godziny przeznaczyliśmy na sen (mieliśmy ze sobą pełne wyposażenie biwakowe i namiot).

Bardzo nam się ta eskapada spodobała. Wymyśliliśmy sobie, że w ramach „himalajskiego treningu” przed planowanymi wyprawami wiosennymi powtórzymy sobie ten spacer, ale tym razem na lekko, bez biwaku, w systemie non stop, i idąc w odwrotnym kierunku. Obliczyliśmy sobie, że zmieścimy się w 24 godzinach.

9 lutego o godzinie 11.30 przed południem wyszliśmy ze schroniska w Dolinie Chochołowskiej i przez Grzesia o 15.00 dotarliśmy do Wołowca – pierwszy szczyt w polskiej Grani Tatr. Tym razem oprócz Piotra byli w zespole: Tamara Styś, Darek Załuski i trener lekkoatletyki z katowickiego AWF dr hab. Zbigniew Borek.

Na Starorobociański wchodziliśmy już w ciemnościach i kontynuowaliśmy marsz całą noc. Warunki śnieżne były dobre – dominował twardy zbity śnieg, miejscami beton, jedynie w miejscach nawianych trzeba było torować – maksymalna głębokość do połowy łydki, częściej do kostki. Noc była bezchmurna,  ale i bezksiężycowa, więc nie udało nam się uniknąć wpadek orientacyjnych – w sumie na poszukiwania drogi straciliśmy jakieś 2 godziny. Świt zastał nas na Tomanowym Wierchu.

Z Tomanowej Przełęczy Polskiej do Doliny Kościeliskiej wycofał się Zbyszek Borek. Słońce szybko roztopiło południowe zbocza i zaczęło zamieniać powierzchnię śniegu w lepką bryję. Świadomi zagrożenia zaczęliśmy podchodzić z Tomanowej na Ciemniaka w pełnym skupieniu wzorowo prowadząc ślad, logicznie klucząc pomiędzy żlebikami i turniami tego odcinka grani. Mieliśmy na wyposażeniu piepsy lawinowe (włączone!), łopatę i sondę.

Na grani

W połowie podejścia na Ciemniak był połogi odcinek z nawisami. Zdjęcie obrazuje w jakiej odległości były one omijane – mnie się wydaje, że w dość sporej. Ja prowadziłem. Pilnowaliśmy odstępów pomiędzy sobą. Darek i Tamara byli kilkanaście metrów za mną.

Po zrobieniu załączonego zdjęcia zrobiłem krok, może dwa i usłyszałem głośne „bum” – niskotonowy chrzęst uwolnionych od naprężeń mas śniegu i grunt pod nogami najpierw zawisł, po czym runął w dół, a krawędź grani „przeskoczyła” ponad głowę. Jedna noga została przez chwilę na stabilnym gruncie, ale zaraz straciłem równowagę i upadku w dół nie udało się zatrzymać. Uderzyłem w stok po dwóch, trzech metrach z czekanem w ręce i już w prawidłowej pozycji do hamowania. Hamowałem początkowo z powodzeniem, sporo śniegu wyjechało spode mnie i odetchnąłem nawet z ulgą, że dałem radę prawie zatrzymać się – wtedy nade mną urwało się coś jeszcze i pociągnęło jednak w dół – obróciło na plecy – zaczęła się jazda. Zobaczyłem, że jadę z bardzo dużą i szeroką lawiną – zaczęło być groźnie i uświadomiłem sobie, że to może być koniec. Jechałem wierzchem, jakby na pontonie, terenem nierównym – góra – dół – niczym na specjalnie do tego zaprojektowanej zjeżdżalni. Wciągało mi nogi, ale zdołałem je wyrwać i utrzymać pozycję na plecach, na pływaka nogami w dół (czyli lekko uniesione i rozpostarte). Wiedziałem, że poza tym jednym, w tej masie śniegu nic innego nie mogę zrobić. Śnieg miał charakter dużych, połamanych tafli – typ gipsowy. Ręce też starałem się mieć szeroko. To trwało 6-8 sekund, maksymalnie może 10.

Obszar lawiny

Lawina zaczynała zwalniać, a czoło wręcz się zatrzymywać. Wtedy pojawił się największy przestrach: na ile naprze na mnie to, co z tyłu i na ile mnie zasypie. Faza zatrzymywania się lawiny i zasypywania mnie od tyłu, to jakby film w zwolnionym tempie i koszmarny długi sen, którego nie daje się przerwać. Trwało to relatywnie długo, jakieś 5 sekund może. Śnieg powoli napierał i zwiększał ucisk, oblepiał stopniowo – najpierw nogi mocniej, aż do pełnej blokady, potem klatkę piersiową i barki, aż do granicy bólu. Po prostu zgniatało mnie. Instynktownie trzymałem prawą rękę ze styliskiem czekana wprost do góry i prosiłem wiadomo kogo, żeby już przestało, ale napór trwał – przysypało głowę, tą wyciągniętą w górę rękę i wtedy dopiero jakikolwiek ruch ustał. Poruszałem nadgarstkiem w linii wyciągniętego w górę ramienia i styliska czekana, a przez dziurkę w śniegu zobaczyłem błękit nieba – odetchnąłem z ulgą przekonany na 100%, że będzie dobrze – miałem dopływ powietrza! Mogłem ruszać nadgarstkiem i miałem możliwość poruszania głową plus minus 5 cm w każdą stronę, płyty utworzyły mi przed twarzą sporą wolną przestrzeń o pojemności może 10 litrów.

Byłem w pozycji pionowej. „Stałem” (czyli tkwiłem zawieszony) na prawej nodze, lewą miałem podkurczoną w bok, lewą rękę wykręconą do tyłu z kijkiem narciarskim założonym na lewy nadgarstek (błąd, w takim terenie kijek należy mieć luźno i go odrzucić w momencie upadku).

Miałem ruchomy nadgarstek, trzymałem czekan, ale nie mogłem poszerzyć otworu, nic a nic,  pomimo starań nie było żadnych możliwości powiększania otworu i częściowego choćby odkopania się tą jedną ręką. Na ramieniu, na troku plecaka miałem słuchawkę włączonego radiotelefonu – drugi miał Piotr Pustelnik-  bardzo się starałem dostać jakoś do tej słuchawki – ale nie dałem rady.

Byłem przekonany, że w ciągu 20 minut ktoś mnie namierzy. Gdy  jednak te 20 minut minęło, a ciało wpadło w „telepkę”, zacząłem się naprawdę martwić. Dotarło do mnie, że na grani nie zawsze jest zasięg (czasami jest), i że partnerzy muszą być może na piechotę gnać do telefonu stacjonarnego w schronisku na Ornaku. Zacząłem się zastanawiać ile godzin tak wytrzymam i wyszło mi, nie wiem skąd, może na podstawie „samopoczucia”, że 8 godzin dam radę.

Zastanawiałem się, czy może któryś z kolegów da radę zejść na lawinisko – ruszałem więc końcówką czekana ile mogłem (możliwa amplituda ruchów około 10 cm) i krzyczałem. Wtedy nagle usłyszałem silnik helikoptera – uffffffff, co za ulga!

Czoło lawiniska widziane znad miejsca odkopania zasypanego

Czoło lawiniska widziane znad miejsca odkopania zasypanego

Pies lawinowy TOPR na lawinisku

Pies lawinowy TOPR na lawinisku

Przez dziurkę w śniegu zobaczyłem maszynę i stojącego na zewnątrz śmigła ratownika w czarnych goglach. Nie wiedziałem, czy mnie widzi, czy nie. Wymachiwałem czekanem ile mogłem, aż do omdlenia przedramienia, pył z podmuchu zasypał z lekka otwór a śmigło odleciało i zapanowała głucha cisza. Znowu było trochę WIELKIEGO STRACHU, ale tylko przez sekundy, zaraz potem ratownicy łopatami zaczęli odgarniać to, co miałem nad głową. Odetchnąłem z  Naprawdę Wielką Ulgą.

Odkopywanie

Odkopywanie

Nauczyłem się, że odkopywanie takiego ciężkiego śniegu, to nie jest prosta rzecz. Ratownicy naprawdę ciężko się napracowali. Było ich 5-ciu. Nie mam upoważnienia do podawania ich nazwisk, ale z mediów wiadomo już, że kierownikiem akcji był Edward Lichota (szef dyżuru tego dnia). Choć byłem już odkopany w ponad połowie, to dalej nie byłem w stanie wyszarpnąć nóg, ruszyć stopą. Każdą stopę, aż po raki trzeba było traktować łopatą. Trochę to trwało, w sumie parę, może paręnaście minut i już byłem na pokładzie śmigłowca.

Odkopywanie

Odkopywanie

Odkopywanie

Odkopywanie

Start helikoptera po akcji

Start helikoptera po akcji

Nic mi nie dolegało. Wyszedłem bez szwanku. Nawet nic nie zgubiłem. Dopadła mnie jedynie gigantyczna trzęsawka, ale elektryczny koc szpitalny błyskawicznie się z nią uporał. Po paru godzinach obserwacji zwolniono mnie do domu. I tyle. Koniec.

Schemat lawiny:

Na grani

Na grani

Zbliżenie grani

Zbliżenie grani

Prawie cała sytuacja

Prawie cała sytuacja

Z tego miejsca przepraszam partnerów za minuty grozy i za to, że nastąpiłem na ten nawis. Składam milion podziękowań ratownikom TOPR i przestrzegam ewentualnych innych amatorów robienia grani Tatr Zachodnich w systemie non stop od zachodu – zwracam uwagę, że wielogodzinne nocne marsze przytępiają uwagę i czynią człowieka bardziej podatnym na popełnianie błędów, co też mi się zdarzyło i czego skutki opisane są powyżej.

Artur Hajzer

To już kolejny wypadek lawinowy, którego pełny opis publikujemy (patrz Bezpieczna jedynka?! – analiza wypadku lawinowego), mamy nadzieję, że dzięki temu wiedza o lawinach będzie szersza i pełniejsza.

Wszystkim wybierających się w Tatry polecamy – Poradnik lawinowy autorstwa Waldka Niemca:




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek
    Brak komentarzy na forum