7 października 2018 18:19

Namaste! – Monika Witkowska o wyprawie na Manaslu

28 września Monika Witkowska i Joanna Kozanecka weszły na Manaslu. Notka o tym wydarzeniu wzbudziła żywą dyskusję, także na forum wspinanie.pl. Monika po dotarciu do Kathamandu obszernie opisała swoją wyprawę.

***

Namaste! (To nepalskie powitanie  ) Przede wszystkim jeszcze raz chciałam podziękować za słowa wsparcia, dobre myśli, doping i gratulacje związane ze zdobyciem ósmej góry świata. Z drugiej strony (przynajmniej u niektórych z Was) pojawiły się też pytania i prośby (okej, czasem żądania) dotyczące wyjaśnienia niektórych kwestii związanych z naszą wyprawą. Wczoraj, po dotarciu do Katmandu, obiecałam że mając wreszcie internet poodpowiadam na różne pytania czy czasem wręcz „zarzuty”, co też teraz na gorąco czynię. W każdy razie uprzedzam – to długi post :).

Joanna Kozanecka i Monika Witkowska (fot. FB Moniki)

– CEL WYPRAWY – Wyprawa nie miała celu wyczynowego, nie myślałyśmy o wpisywaniu się w historię himalaizmu, chciałyśmy po prostu zrealizować swoje marzenie, jakim było wejście na Manaslu. Dla Asi był to pierwszy ośmiotysięcznik, dla mnie – góra która po prostu mi się spodobała „od pierwszego wejrzenia” (moja grupa z trekkingu pod Annapurnę, którą w zeszłym roku prowadziłam, wie o co chodzi :)). Inna sprawa, że nie kryjemy również, że przy okazji zależało nam, na zwrócenie uwagi, że kobiety w polskim himalaizmie jak najbardziej są obecne, chociaż część środowiska górskiego nijak tego nie zauważa. Poza tym był jeszcze jeden, bardzo ważny cel tej wyprawy: chciałyśmy sprawdzić, czy jesteśmy w stanie ze sobą współpracować w ekstremalnych warunkach, co będzie kluczowe przy innym, dużo bardziej ambitnym pomyśle jaki mamy w planach (o ile się znajdą sponsorzy, bo to grubsza sprawa). Egzamin zdałyśmy – zgrałyśmy się, wiemy, czego możemy po sobie oczekiwać, poznałyśmy swoje mocne i słabe strony czyli – możemy dalej działać.

– KWESTIA FINANSOWANIA WYPRAWY – wbrew zarzutom które się tu i ówdzie ukazały, nie korzystałyśmy z żadnych dotacji, ani z Polskiego Związku Alpinizmu, ani z PHZ (program Polski Himalaizm Zimowy), ani jakichkolwiek pieniędzy publicznych. Co do mnie to nigdy, ani teraz, ani przedtem, nie zbierałam też pieniędzy na swoje wyprawy przez Polak Potrafi czy inne portale społecznościowe (tu odpieram zarzut z forum na Wspinanie.pl). Robiłam wprawdzie zbiórkę pieniędzy przez fb, ale to nie na swój cel, tylko na zakup sprzętu dla nieuleczalnie chorej Madzi Samoraj, dziewczynki którą poznałam w ramach swojej działalności wolontariackiej, w tym przypadku w ramach Hospicjum Dziecięcego. Nie widzę powodów tłumaczenia się z różnorakich wydatków, ale wysuwających różne teorie informuję że a) nie mam bogatego tatusia :), b) nie jest wcale tak że ja sobie jeżdżę a mój biedny mąż mnie utrzymuje (mój „ulubiony” tekst :)), a jak jest naprawdę wiedzą tylko ci którzy mnie naprawdę dobrze znają i wiedzą ile wyrzeczeń, pracy i wysiłku trzeba włożyć w to, żeby taką wyprawę zorganizować.

– WYPRAWA KOMERCYJNA CZY NIE? Tu mogę zapytać, jaka jest definicja „wyprawy komercyjnej”? Wszystkie góry (włącznie z K2) są oporęczowane (tylko proszę nie mówić, że ktoś idzie obok poręczówek i z nich nie korzysta), wszyscy, nawet najwybitniejsi wspinacze świata korzystają z pośrednictwa agencji oraz zorganizowanych baz itp., bo inaczej się teraz po prostu nie da… Co to jest wyprawa komercyjna to temat na dłuższą dyskusję bez jednoznacznych wniosków. Dla mnie „wyprawa komercyjna” to rodzaj „wycieczki”, gdzie o przebiegu akcji górskiej decyduje lider, gdzie „klientów” się prowadzi, sprawdza im się sprzęt, jak trzeba to im się go nawet zakłada, podaje ugotowane posiłki, gdzie „klienci” prawie nic sami nie noszą, gdzie nie wymaga się od nich żadnej samodzielności, bo od wszystkiego mają obsługę. Na Manaslu trochę takich wypraw było (głównie Chińczycy), jednak uczciwie mogę powiedzieć, że my pod takie kryteria nie podpadałyśmy.

– ORGANIZACJA WYPRAWY – ponieważ wszyscy bez wyjątku korzystają z pośrednictwa nepalskich agencji (inaczej się nie da, choćby ze względów formalnych), my akurat korzystałyśmy z nepalskiej agencji Seven Summit Treks. Powód prosty: po prostu miałyśmy tam wynegocjowaną najbardziej korzystną cenę. Luksusów nie było, ale nie narzekamy. Oprócz nas w ekipie w bazie (akcję górską każdy prowadził niezależnie) było kilkunastu wspinaczy z różnych krajów, w większości bardzo doświadczonych (przewodnicy wysokogórscy, wyczynowi wspinacze), przy czym 4 osoby z tego grona zdobyły górę bez dodatkowego tlenu.

– KORZYSTANIE Z TLENU – tak, korzystałyśmy. Asia nie wiedziała jak się na wyższej wysokości zachowa jej organizm, a rozsądnie nie chciała sobie obniżać szansy na szczyt (uznałyśmy, że lepiej wejść z tlenem niż nie wejść wcale), ja z kolei początkowo zastanawiałam się nad opcją próby wejścia bez butli, bo już nie raz działałam na wysokościach powyżej 7 tys. m bez butli i dramatu nie było. Ostatecznie zdecydowałam się na użycie butli z kilku powodów i myślę że dobrze zrobiłam, zwłaszcza że tak jak pisałam na początku – nie mam ambicji robienia z siebie bohaterki i ryzykowania więcej niż muszę. Żeby uciąć temat raz na zawsze, podaję powody, dlaczego tlenu użyłam:

1) Moje ogólne problemy z płucami – nie należę do osób które rozczulają się nad swoim zdrowiem, no ale choćby to że muszę robić systematyczne tomografie świadczy, że muszę być świadoma pewnych dolegliwości (zmniejszona pojemność płuc i będące na granicy operacyjności guzy w płucach sprawiające że jestem pod stałym nadzorem pulmonologów). W każdym razie rozsądek podpowiadał, że bez sensu sobie skracać życie ambicją wejścia na 8-tysięcznik bez tlenu.

2) Mój stały problem – wysokogórski kaszel (rodzaj astmy), który odbiera mi ogromnie dużo energii, a na który żadne leki nie działają, inhalator też nie. Jedyne co sprawia na dużej wysokości, że się nie duszę to maska z tlenem choćby na minimalnym przepływie 0,5. Do pewnej wysokości mogę się męczyć, rzęzić, dusić itp., ale uznałam że 8 tys. m z tą dolegliwością nie za dobrze rokuje.

3) Wiek – mam tyle lat, ile mam i tego nie zmienię. Gdybym miała 20 lat mniej i ówczesną wydolność, pewnie próbowałabym zawalczyć o górę bez dodatkowego tlenu. Odkąd jednak skończyłam 50-tkę, doszłam do przekonania, że w sumie nic nikomu udowadniać nie muszę – w tym co robię szukam frajdy, nie chwały.

4) No i jeszcze jeden argument – jeśli myślę o kolejnych artykułach i książkach, wolę postawić na zdobywanie gór z w miarę trzeźwym umysłem, siłą na różne obserwacje, fotografowanie itp. Wejście „beztlenowe” świadomość i wymienione działania bardzo ogranicza.

I na koniec, odnośnie tlenu… Trzeba wziąć jeszcze pod uwagę na jakim przepływie się go używa. W naszym wypadku było to dość mało, na najbardziej stromych odcinkach nie przekraczało 2 litrów/min. To coś zupełnie innego niż nielimitowana liczba butli odkręcona na 4. Z drugiej strony nie można też przeceniać znaczenia tlenu. Z tlenem też trzeba się namęczyć by zdobyć szczyt.

– OPIEKA PRZEWODNIKA – niektórzy na forach zarzucali nam że mamy wykupioną opcję full service, w tym „opiekę przewodnika”. Nie wiem skąd takie pomysły (swoją drogą argument z przewodnikiem bardzo nas rozbawił), nikogo takiego nie miałyśmy (ani nikt z naszego obozu). Z górami jesteśmy obyte od lat, obydwie jesteśmy ze Studenckiego Koła Przewodników Beskidzkich gdzie (nie ważne że w nazwie są Beskidy), dostaje się niezłą szkołę górskiego doświadczenia, tak więc uznałyśmy się że się nie zgubimy :), i że sobie poradzimy. Równocześnie wyjaśniam, że nasz Szerpa, o którym mowa niżej, funkcji przewodnika też nie pełnił, zwłaszcza że nigdzie z nami nie chodził.

– POMOC SZERPY – tu możemy uczciwie powiedzieć, że była znikoma. Wzięłyśmy jednego Szerpę na nas dwie, głównie z rozsądku. Uznałyśmy że różnie może być, tzn. zawsze jest szansa że jedna z nas będzie musiała zawrócić, no i wtedy zrobi się problem dla drugiej. Oczywiście w sytuacjach zagrożeniach życia sprawa jest jasna – partnerka zajmuje się tą słabszą, ale miałyśmy na myśli sytuacje mniej poważne, aczkolwiek kłopotliwe. Krótko mówiąc Szerpa rozwiązywał sytuację – ustaliłyśmy że gdyby coś, to ta która musi zejść schodzi z nim, a druga ciągle ma szansę na atak szczytowy. Scenariusz przećwiczyłyśmy już w pierwszym wyjściu aklimatyzacyjnym, kiedy Asia w obozie II (6400 m) miała trochę problemów i rzeczywiście – Szerpa sprowadził ją do bazy gdzie szybko wydobrzała, ja zaś mogłam w pojedynkę już spokojnie pójść do obozu III i zrobić sobie dodatkowy nocleg na wysokości.
Rzecz jasna wykorzystałyśmy pomoc Szerpy przy wniesieniu namiotów i butli z tlenem, tudzież z gazem, ale to normalne, w końcu wyprawy ogłaszane jako sportowe też z pomocy Szerpów czy tzw. HAPów korzystają. Równocześnie nie znaczy że same nic nie nosiłyśmy – wręcz przeciwnie. Mamy wiele osób które mogą poświadczyć jak wyglądały nasze plecaki (i jak były ciężkie). Z perspektywy czasu myślę że byłyśmy aż za bardzo przeciążone i tak naprawdę mając Szerpę aż za bardzo go oszczędziłyśmy :).
I jeszcze co do „pomocy” Szerpy… Ustalone było, że jesteśmy samodzielne, co sprowadzało się do tego, że poza wyniesieniem namiotów czy butli, nie musi się nami zajmować. W praktyce oznaczało to, że nie chodził z nami, nie pomagał nam nawet na najtrudniejszych odcinkach, same sobie gotowałyśmy jedzenie które same wniosłyśmy… Liczyłyśmy natomiast na naszego Szerpę przy ataku szczytowym, ale… się przeliczyłyśmy – okazał się słabszy od nas i w pewnym momencie zastanawiałyśmy się czy nie będzie potrzeby organizowania dla niego akcji ratunkowej.

– WSPÓŁPRACA Z KOLEGAMI Z WYPRAWY FIRMOWANEJ PRZEZ PHZ/PZA – Kontakty były bardzo sympatyczne, kumpelskie, zwłaszcza że z częścią ekipy znałam się wcześniej. Odwiedzaliśmy się (szkoda że baza była tak rozciągnięta, że obozy mieliśmy dość daleko od siebie), niemniej akcję górską realizowaliśmy zupełnie niezależnie, według zupełnie odrębnej strategii.

Monika Witkowska
www.facebook.com/monikawitkowska.travel/




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek

    Szacun [12]
    Nie sledzilam watkow wczesniejszych o wejściu dziewczyn (odkad zrobilo sie…

    9-10-2018
    OK